Przodkowie Remigiusza Rossy-Rostafińskiego słynęli
z bycia dobrymi jeźdźcami. Ich nogi zawsze wyglądały w ten sposób,
jakby zamierzali ścisnąć udami wierzchowca, którego mieli pod sobą. Miało to
o tyle dramatyczne skutki, że pradziad arystokraty, kilkakrotnie prowadząc
swój automobil, gdy zobaczył nieuchronnie zbliżające się drzewo, zamiast
nacisnąć pedał hamulca, ściskał fotel, jakby siedział na koniu,
i pociągnął do siebie kierownicę jak uzdę.
Remigiusz Rossa-Rostafiński umiał na szczęście korzystać
z hamulców, ale wielu twierdziło, że jeździ na swoim rowerze, jakby
kłusował na wierzchowcu. Był to niezwykle wygodny miejski rower z szerokim
siodełkiem, na którym siedziało się prawie jak na kanapie w salonie. Nie
rozwijał na nim nigdy nadmiernej prędkości i najchętniej jechałby cały
czas stępa, ale ponieważ było to trudne dla utrzymania równowagi, zwykle
przechodził w kłus. Prezentował się przy tym nadzwyczaj godnie, jak nie
przymierzając dziedzic objeżdżający swoje włości.
Jednak dzisiejszą przejażdżkę popsuł mu osobnik, który
stanął na ścieżce rowerowej, blokując przejazd swoim pojazdem. Był to akurat
moment, w którym chodnik dla zwykłych ludzi nieco się oddalał i nie
dało się łatwo ominąć zawalidrogi, spoglądającego w jakiś taki dziwny,
ironicznie-dobrotliwo-pobłażliwy sposób na arystokratę. Chcąc nie chcąc więc
Remigiusz Rossa-Rostafiński przystanął i zapytał:
– Stało się coś, dobry człowieku?
– Chciałem prosić pana hrabiego o chwilę rozmowy.
Arystokrata spojrzał z odrobiną zdziwienia na zawalidrogę.
Bardzo lubił tytułowanie go hrabią, ale poza własnymi dawnymi włościami nie był
do tego przyzwyczajony. Na dodatek domyślił się od razu po tych słowach,
z kim ma do czynienia.
– Pan detektyw Przypadek, jak mniemam?
– W rzeczy samej, panie hrabio.
– Czym mogę panu służyć?
– Chciałem zapytać pana hrabiego, czy ma coś wspólnego
z ostatnimi wydarzeniami wśród rowerowych znajomych.
– Ależ skąd, jak mógłbym mieć coś wspólnego z tymi
kłótniami i przepychankami – prychnął pogardliwie i z wyższością
arystokrata. – Brzydzę się takimi rzeczami, uważam, że osoby należące do
dobrego towarzystwa, jeśli nawet mają wzajemne anse, powinny prać brudy na
zapleczu, a nie wynosić je na zewnątrz.
– Absolutnie zgadzam się z panem hrabią. – Przypadek
skłonił się tak uniżenie, że Rossie-Rostafińskiemu przyszło na myśl, iż musi
z niego kpić. Po chwili jednak uznał, że widocznie jego arystokratyczna
postawa musiała tak wpłynąć na pochodzącego niewątpliwie z plebsu
Przypadka. Miewał już takie zdarzenia w swoim życiu, kiedy, wydawać by się
mogło, ludzie równi mu statusem intelektualnym, gdy dowiadywali się o jego
pochodzeniu, nagle zmieniali się niemal w parobków, ściskających swoje nie
najgustowniejsze kapelusze przed panem dziedzicem.
– Sam więc pan widzi, że nie mogę i nie mam zamiaru
mieć nic wspólnego z tymi karczemnymi awanturami, które urządzają moi
koledzy. Gdyby tylko było to w mojej mocy, to najchętniej pogodziłbym ich
jakoś i zakazał tychże kłótni. Nie jest to jednak możliwe. To już nie te czasy,
gdy słowo osób takich jak ja znaczyło więcej niż wszystkie prawa. Żyjemy
w okresie upadku autorytetów i hierarchii.
– Ma pan hrabia absolutną rację. Rzadko dziś można spotkać
osoby szanujące autorytety. Ja takich właściwie nie spotykam.
– I ja w istocie raczej rzadko. Jeszcze tylko gdy
czasem odwiedzę swoje stare włości, to tam ostały się ze dwie, trzy rodziny
okazujące mi należyty szacunek.
– W dzisiejszych czasach to, można by rzec, sprawa na wagę
złota.
– Nie inaczej, mój dobry człowieku. – Remigiusz
Rossa-Rostafiński czuł, że coraz bardziej lubi niezwykłego detektywa i że
będzie przy tym chyba pierwszą osobą wśród swych znajomych, o której można
tak powiedzieć. – Dlatego staram się dla nich coś robić. Może nawet niedługo
trafi mi się ku temu okazja.
– Jak widzę, pan hrabia dba o swoich poddanych. Ja
zawsze uważałem, że nikt tak nie dbał o ludzi jak dziedzic o swoich
parobków.
– To prawda. Dlatego może zdecyduję się specjalnie dla nich
otworzyć jakieś Muzeum Cyklizmu... – Arystokrata urwał, bo zorientował się, że
może trochę się zagalopował. – Choć chyba za wcześnie o tym mówić.
– Rozumiem, ale w pełni popieram i trzymam kciuki
za spełnienie pana planów. A dzisiaj już pożegnam się z panem hrabią,
jeśli pan hrabia pozwoli.
– Oczywiście, dobry człowieku. Do zobaczenia.
– Z pewnością, do zobaczenia.
Remigiusz Rossa-Rostafiński spojrzał za oddalającym się
Jackiem. Dlaczego wszyscy mówili, że jest taki bezczelny i niegrzeczny?
Jemu wydał się nadzwyczaj ujmujący, no i znający swoje miejsce na drabinie
społecznej. Na pewno miło będzie go kiedyś jeszcze spotkać.
A teraz czas już pedałować do domu, starczy tej rytualnej
przejażdżki. Jazda na koniu była niewątpliwie mniej męcząca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz