czwartek, 7 listopada 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 18


Przodkowie Remigiusza Rossy-Rostafińskiego słynęli z bycia dobrymi jeźdźcami. Ich nogi zawsze wyglądały w ten sposób, jakby zamierzali ścisnąć udami wierzchowca, którego mieli pod sobą. Miało to o tyle dramatyczne skutki, że pradziad arystokraty, kilkakrotnie prowadząc swój automobil, gdy zobaczył nieuchronnie zbliżające się drzewo, zamiast nacisnąć pedał hamulca, ściskał fotel, jakby siedział na koniu, i pociągnął do siebie kierownicę jak uzdę.
Remigiusz Rossa-Rostafiński umiał na szczęście korzystać z hamulców, ale wielu twierdziło, że jeździ na swoim rowerze, jakby kłusował na wierzchowcu. Był to niezwykle wygodny miejski rower z szerokim siodełkiem, na którym siedziało się prawie jak na kanapie w salonie. Nie rozwijał na nim nigdy nadmiernej prędkości i najchętniej jechałby cały czas stępa, ale ponieważ było to trudne dla utrzymania równowagi, zwykle przechodził w kłus. Prezentował się przy tym nadzwyczaj godnie, jak nie przymierzając dziedzic objeżdżający swoje włości.
Jednak dzisiejszą przejażdżkę popsuł mu osobnik, który stanął na ścieżce rowerowej, blokując przejazd swoim pojazdem. Był to akurat moment, w którym chodnik dla zwykłych ludzi nieco się oddalał i nie dało się łatwo ominąć zawalidrogi, spoglądającego w jakiś taki dziwny, ironicznie-dobrotliwo-pobłażliwy sposób na arystokratę. Chcąc nie chcąc więc Remigiusz Rossa-Rostafiński przystanął i zapytał:
– Stało się coś, dobry człowieku?
– Chciałem prosić pana hrabiego o chwilę rozmowy.
Arystokrata spojrzał z odrobiną zdziwienia na zawalidrogę. Bardzo lubił tytułowanie go hrabią, ale poza własnymi dawnymi włościami nie był do tego przyzwyczajony. Na dodatek domyślił się od razu po tych słowach, z kim ma do czynienia.
– Pan detektyw Przypadek, jak mniemam?
– W rzeczy samej, panie hrabio.
– Czym mogę panu służyć?
– Chciałem zapytać pana hrabiego, czy ma coś wspólnego z ostatnimi wydarzeniami wśród rowerowych znajomych.
– Ależ skąd, jak mógłbym mieć coś wspólnego z tymi kłótniami i przepychankami – prychnął pogardliwie i z wyższością arystokrata. – Brzydzę się takimi rzeczami, uważam, że osoby należące do dobrego towarzystwa, jeśli nawet mają wzajemne anse, powinny prać brudy na zapleczu, a nie wynosić je na zewnątrz.
– Absolutnie zgadzam się z panem hrabią. – Przypadek skłonił się tak uniżenie, że Rossie-Rostafińskiemu przyszło na myśl, iż musi z niego kpić. Po chwili jednak uznał, że widocznie jego arystokratyczna postawa musiała tak wpłynąć na pochodzącego niewątpliwie z plebsu Przypadka. Miewał już takie zdarzenia w swoim życiu, kiedy, wydawać by się mogło, ludzie równi mu statusem intelektualnym, gdy dowiadywali się o jego pochodzeniu, nagle zmieniali się niemal w parobków, ściskających swoje nie najgustowniejsze kapelusze przed panem dziedzicem.
– Sam więc pan widzi, że nie mogę i nie mam zamiaru mieć nic wspólnego z tymi karczemnymi awanturami, które urządzają moi koledzy. Gdyby tylko było to w mojej mocy, to najchętniej pogodziłbym ich jakoś i zakazał tychże kłótni. Nie jest to jednak możliwe. To już nie te czasy, gdy słowo osób takich jak ja znaczyło więcej niż wszystkie prawa. Żyjemy w okresie upadku autorytetów i hierarchii.
– Ma pan hrabia absolutną rację. Rzadko dziś można spot­kać osoby szanujące autorytety. Ja takich właściwie nie spotykam.
– I ja w istocie raczej rzadko. Jeszcze tylko gdy czasem odwiedzę swoje stare włości, to tam ostały się ze dwie, trzy rodziny okazujące mi należyty szacunek.
– W dzisiejszych czasach to, można by rzec, sprawa na wagę złota.
– Nie inaczej, mój dobry człowieku. – Remigiusz Rossa-Rostafiński czuł, że coraz bardziej lubi niezwykłego detektywa i że będzie przy tym chyba pierwszą osobą wśród swych znajomych, o której można tak powiedzieć. – Dlatego staram się dla nich coś robić. Może nawet niedługo trafi mi się ku temu okazja.
– Jak widzę, pan hrabia dba o swoich poddanych. Ja zawsze uważałem, że nikt tak nie dbał o ludzi jak dziedzic o swoich parobków.
– To prawda. Dlatego może zdecyduję się specjalnie dla nich otworzyć jakieś Muzeum Cyklizmu... – Arystokrata urwał, bo zorientował się, że może trochę się zagalopował. – Choć chyba za wcześnie o tym mówić.
– Rozumiem, ale w pełni popieram i trzymam kciuki za spełnienie pana planów. A dzisiaj już pożegnam się z panem hrabią, jeśli pan hrabia pozwoli.
– Oczywiście, dobry człowieku. Do zobaczenia.
– Z pewnością, do zobaczenia.
Remigiusz Rossa-Rostafiński spojrzał za oddalającym się Jackiem. Dlaczego wszyscy mówili, że jest taki bezczelny i niegrzeczny? Jemu wydał się nadzwyczaj ujmujący, no i znający swoje miejsce na drabinie społecznej. Na pewno miło będzie go kiedyś jeszcze spotkać.
A teraz czas już pedałować do domu, starczy tej rytualnej przejażdżki. Jazda na koniu była niewątpliwie mniej męcząca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz