czwartek, 10 lipca 2014

PAN PRZYPADEK I MORALNOŚĆ PANA JULSKIEGO


 Dziś, za zgodą autora publikuję początek ostatniej zagadki z tomu "Pan Przypadek i korpoludki". Ta sprawa nosi kryptonim "Moralność pana Julskiego". Tym razem pomagam znaleźć złodzieja, który okradł złodzieja:)
 
Moralność pana Julskiego
 
       Takiego dnia nie jest w stanie zepsuć absolutnie nic. Nawet żona, która po raz kolejny przypaliła jajecznice na bekonie i rozgotowała wieprzowe parówki, przez co śniadanie musiało się ograniczyć do tostów z dżemem i płatków na mleku. Albo syn, który znów ociąga się z pójściem do najlepszej anglojęzycznej szkoły w mieście za którą ojciec musiał zapłacić ciężkie pieniądze. Lub nawet sąsiad, burak z jakiejś zabitej dechami wioski, który po raz kolejny rozpoczął przycinanie swojego trawnika o siódmej rano.  

Na szczęście takie dni są po prostu zbyt piękne, żeby coś mogło je popsuć. Dlatego pan Krzysztof Julski był pewien, że przed nim są same cudowne godziny. Choćby ze względu na to, że wczoraj stała się wspaniała rzecz, której wprawdzie od jakiegoś czasu oczekiwał, ale której pewny być nie mógł. Dzięki niej dzień następujący bezpośrednio po dniu otrzymania tej informacji z samej definicji musiał być wspaniały!

To będzie dzień pełen gratulacji, pochwał i rozmów o podwyżce, która mu się już od dawna należała. Bo aż dziw, że tak wspaniały specjalista, jak on, na stanowisku dyrektora kreatywnego dużej, międzynarodowej agencji reklamowej zarabia ledwie pięć średnich krajowych. Kto to słyszał?! Jego koledzy nie schodzą zwykle poniżej siedmiu krajowych. A jeśli przyjeżdża jakiś ekspat no to jemu muszą płacić tyle, co na zachodzie, czyli jakąś dwukrotność zarobków polskich kolegów…

No właśnie, może i on zostanie takim ekspatem w jednym z uroczych krajów na zachodzie naszego kontynentu, do którego wyśle go jego macierzysta agencja NMN? Kto wie, przecież prawdopodobnie uda mu się wypromować markę, która stanie się podstawą sukcesu w tym kraju firmy Foods&Chemics, jednego z globalnych liderów sprzedaży jedzenia i chemii gospodarczej. Może niedługo będzie mógł łapać ryby w jakiejś uroczej, angielskiej, francuskiej lub hiszpańskiej rzece? Oczywiście zaraz po złapaniu będzie je wypuszczał z powrotem, bo w dziedzinie wędkarstwa, jak i w każdej innej, pan Julski hołdował najlepszym zachodnioeuropejskim wzorcom.

Tak, ten czy inny raj spotka go na pewno w chwili, kiedy kampania, którą stworzył, zaistnieje w mediach, podniesie sprzedaż chipsów produkcji Foods&Chemics tak, że staną się one niekwestionowanym liderem rynku. A dla niego nadejdą chwilę chwały i uznania. Kto wie,  może dostanie którąś z prestiżowych, branżowych nagród? Dawno mu się taka należała i aż nie mógł pojąć, dlaczego do tej pory ciągle go one omijały, choć jego pomysły od zawsze były znakomite. Pewnie i przez ten brak branżowego uznania musiał się tak mozolnie piąć po szczebelkach kariery. Junior copywriter. Copywriter. Senior copywriter. Junior creative director. Creative group head. I wreszcie creative direktor.

Czuł, że zbyt długo się wspinał na szczyt, zamiast znaleźć się tam, jak wielu innych, już po kilku latach. Jemu zajęło to prawie dwie dekady! A ile kosztowało nerwów, nawet trochę się leczył na serce. Nie zasłużył na te wszystkie przeszkody, które stanęły na jego drodze i które musiał omijać.

I wciąż nie mógł zrozumieć, jak temu draniowi Sławkowi Brzezińskiemu, z którym zaczynał razem pracę, poszło znacznie szybciej. Można wręcz powiedzieć, że za szybko. Ale teraz Julski się odkuje, bo tamten w życiu nie wymyśliłby takiej wspaniałej kampanii jak on! Kto wie, może nawet dostanie jakiegoś lwa w Cannes!

Ale zanim to nastąpi będzie musiał jeszcze odwieźć syna do szkoły. Zrobi mu jeszcze tylko maleńki teścik, żeby wiedzieć, że nie wydaje na darmo pieniędzy na czesne.

- Andrzej, idź się spakować, wychodzimy! – krzyknął po polsku do syna, który wpatrywał się w ekran kuchennego telewizora z emitowanymi anglojęzycznymi kreskówkami. Dziesięciolatek nawet nie drgnął co wywołało uśmiech zadowolenia na twarzy ojca, który odezwał się do chłopca dużo łagodniej po angielsku. - Andrew, przestań marudzić ubieraj się i szykuj do szkoły. Za kwadrans wyjeżdżamy! 

Chłopiec wstał i niechętnie wyszedł z kuchni. Julski chwycił pilota i zmienił kanał na swoją ulubiona telewizję informacyjną. Na szczęście właśnie skończyła się przerwa na wiadomości i znów leciały reklamy. Zaczynała się jesień, najważniejszy okres w branży. Startowały pierwsze kampanię, warto było być na bieżąco.  

Zerkając jednym okiem na ekran Julski łakomym wzrokiem spojrzał na pół pączka, które pozostało po śniadaniu syna. Przez chwilę walczył ze sobą w końcu wepchnął pyszną słodkość do ust i pomyślał, że ten dzień jest nawet lepszy niż mu się wcześniej wydawał.

A potem spojrzał na ekran telewizora i nagle zaczął łapać powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Chciał jeszcze krzyknąć do żony, żeby przyniosła mu lekarstwo na serce. Ale było już za późno.

Zanim nastąpił zawał, zdążył pomyśleć, że jednak nie ma takich dni, których nie dałoby się popsuć.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz