poniedziałek, 29 września 2014

PAN PRZYPADEK I PIERWSZA RECENZJA KORPOLUDKÓW

Jest już pierwsza recenzja trzeciego tomu moich przygód http://wkrainieczytania.blogspot.com/2014/09/jacek-getner-pan-przypadek-i-korpoludki.html . Jej autorka zauważa, że w moim życiu znaków zapytania coraz bardziej przybywa. To fakt, moje uczuciowe perypetie nie należały do najłatwiejszych i były dość skomplikowane, zanim się całkiem nie wyprostowały. Dlatego też autorka nie podejmuje na razie próby analizy psychologicznej mojej postaci, zostawiając ją sobie na kolejne części.



poniedziałek, 22 września 2014

PAN PRZYPADEK JEDZIE DALEJ

Wszyscy Czytelnicy mojego bloga wiedzą już, kto popełnił „Morderstwo w Orient Espresso”. Jeśli chcecie się dowiedzieć jak rozwiązałem dwie kolejne zagadki z najnowszego tomu moich przygód pod tytułem „Pan Przypadek i korpoludki” to książka ta powoli dociera do księgarń zarówno w wersji papierowej (jest już w Empiku) jak i elektronicznej. Miłej lektury wszystkim życzę a ja sam wybieram się w najbliższy czwartek wraz z autorem do Kęt w województwie małopolskim gdzie o godzinie siedemnastej spotkam się wraz z autorem z czytelnikami tamtejszej biblioteki.

piątek, 19 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 20


– Pan oszalał?! – wykrzyknął Łoś. – Przecież pani Agaty nie było w Orient Espresso. Nie mogła zabić Sambora.

– Nie, panie podkomisarzu. Była. Wyszła i wróciła przez to okienko. – Jacek popukał we framugę tkwiącą na barmanie. – Było za wąskie na pana Łatkę, ale pani Agata mogła się przez nie bez problemu przecisnąć. Podstawiła kilka skrzynek stojących na zewnątrz i już mogła być w środku. Bez ryzyka, że ktoś ją zauważy, bo lokatorzy wyglądają na to podwórko tylko wtedy, gdy wydarzy się coś szczególnego. Choć nie poszło jej tak łatwo jak myślała, bo nie ona jedna miała interes do Sambora. Pojawiły się komplikacje, bo najpierw weszli do ubikacji Kosicki, potem Niedzielak. To stąd wiedziała, że jeden ma pistolet, a drugi kopertę z pieniędzmi w kieszeni, choć nic innego na to nie wskazywało.

– Ależ dlaczego by to miała robić?! – zaprotestował barman.

– Z zazdrości. Kochała pana. – Jacek poklepał barmana po ramieniu. – Choć pan tego nie widział. Ale faceci tak mają, nie zauważają takich rzeczy. Za to ona obserwowała pana dokładnie. I zobaczyła, że pana zachowanie się zmieniło, że pan się odchudza. Pewnie jeszcze przypadkiem natknęła się na wizytówkę, którą dostał pan od Sambora albo usłyszała strzęp waszej rozmowy. I już wiedziała, że pan chce odejść. – Przypadek spojrzał na panią Agatę. – Zbyt dobrze znała pani Sambora i wiedziała, że on wymaga, aby wszyscy jego pracownicy byli szczupli. W końcu pani przez te długie lata pracy w jego banku też musiała dbać o linię. Tylko, sądząc po pani sylwetce i ruchach, trenowała pani jakiś sport walki. Może nadal to pani robi. Stąd miała pani siłę, żeby wbić tę pałeczkę w splot słoneczny Sambora. Prawda?

Szycka nie była już tą samą kobietą co kilka minut wcześniej. Nie zostało w niej nic z tygrysicy, która rzucała się do gardła każdemu, kto chciał skrzywdzić najważniejszą dla niej osobę. Była słaba, przegrana. Nikt w tej chwili nie mógł już wątpić, czyja ręka wbiła pałeczkę bankowcowi.

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał cicho Łatka.

– Chciałam cię uchronić przed błędem. Może gdybym nie zrywała wszystkich kontaktów ze znajomymi z pracy, to wiedziałabym, że go wyrzucili na zbity pysk. Ale ja się od nich odcięłam. I myślałam, że on cię naprawdę przekabaci. A dla niego każdy pracownik to śmieć, którego w ogóle nie zauważa! Wiesz, że on mnie nie poznał?! Podszedł któregoś razu do baru, jak byliśmy tylko we dwoje i zaczął mi obiecywać, że może mi załatwić korzystny kredyt na rozwój lokalu. Tylko muszę mu okazać wdzięczność.

– I dlatego go zabiłaś?

– Chciałam tylko, żeby dokładnie wysłuchał, co mam mu do powiedzenia i zostawił cię w spokoju. Gdyby nie był przykuty do tego kibla, to w życiu by mnie nie wysłuchał. A i tak chciał mnie zignorować. Mówił, że będzie zatrudniał kogo ma ochotę i nie ma zamiaru mnie słuchać, bo ja tu jestem od parzenia kawy i przynoszenia mu sushi. I będę to robić tak długo, jak on sobie tego zażyczy. A ta pałeczka… Ktoś ją musiał zostawić niechcący na umywalce. I jak Sambor chciał wstać, to ją chwyciłam i go pchnęłam. Lekko. Tak żeby usiadł. Ale on był strasznie wkurzony i zaczął mi grozić znajomymi z mafii, którzy zniszczą Orient Espresso. Wtedy go pchnęłam drugi raz… Mocniej. Za ciebie i za mnie.

Kilka minut później Łoś, z kwaśną miną, odprowadził właścicielkę Orient Espresso do radiowozu. Kiedy wrócił do jej gabinetu, Przypadek kończył właśnie przebierać się w strój do biegania. Podkomisarz przypatrywał mu się przez chwilę z ponurą miną i w końcu zapytał z wyrzutem:

– To musiała być naprawdę ona? Przecież ona… w więzieniu…

– Musi wynająć dobrego adwokata i liczyć na to, że sędzia miał problem w spłaceniu kredytu.

– Co pan mówi?

– Mówię, że nikt nie kocha bankowców, dlatego pani Szycka może liczyć na łagodny wyrok.

– I co z tego? Przecież każdy z tych drani bardziej zasługiwał na aresztowanie. Nawet ten Łatka.

– I każdego może pan zamknąć. Jeden przyznał się do wymuszenia z użyciem broni, drugi do szantażu, trzeci do profanacji zwłok lub chociaż czynnej napaści i ekshibicjonizmu. A czwarty do nieudzielenia pomocy.

– Wcale mnie to nie bawi – stwierdził ponuro Łoś.

– Wiem. Ale niestety musi pan zawsze, gdy będzie panu potrzebna pomoc, brać pod uwagę, że wskażę winnego, a nie tego, kto na karę zasłużył. – Przypadek zarzucił plecak z ubraniem na ramię. – Taka już moja uroda, panie podkomisarzu.

czwartek, 18 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 19


 

Choć uwięzienie w zbyt wąskim okienku nie należało do przyjemności, to obecny stan Karola Łatki był również nie do pozazdroszczenia. Wprawdzie troskliwie opatrywała go właśnie pani Agata, jednak nie łagodziło to ogromnego bólu upadku na twardą posadzkę i rozbicia własnym ciałem umywalki i zlewu. A teraz jeszcze nie mógł nawet usiąść na normalnym krzesełku z oparciem, tylko musiał ślęczeć na barowym taborecie, opasany okienną framugą, do której wciąż było przyczepionych sporo cegieł.

– Ja mu nic nie chciałem zrobić – zarzekał się Karol.

– Tylko wbić pałeczkę w splot słoneczny? – Łoś przeszył Łatkę wzrokiem, jakby sam chciał wbić mu taką pałeczkę w ramach zemsty za to, że to właśnie barman, a nie podkomisarz jest tak czule opatrywany.

– Nie. Chciałem, żeby zeżarł tę swoją wizytówkę. Dał mi ją kiedyś, gdy mu powiedziałem, że jestem z wykształcenia prawnikiem. Mówił, że mógłby mi załatwić pracę u siebie w banku…

– Jak mogłeś? – Właścicielka Orient Espresso spojrzała na niego z wyrzutem, który Łoś odnotował ze sporą satysfakcją. – Przecież ci mówiłam, co to znaczy praca w takim banku. W dodatku dla takiego oszusta!

– Agata, nie gniewaj się. Ja lubię pracę barmana, ale nie po to studiowałem pięć lat prawo. Auu, nie musisz tego zaciskać tak mocno!

– Proszę nie krzyczeć na tę panią! – Podkomisarz naprawdę się zdenerwował. – I proszę wyjść, zawołamy pana!

Łatka się podniósł, ale Przypadek przytrzymał go za ramię.

– Chwileczkę, panie podkomisarzu. Myślę, że pan Łatka nie powiedział nam jednak wszystkiego. A ta fałszywa obietnica pracy była powodem morderstwa. I mogę to udowodnić.

– To bzdura, Karol jest niewinny! – stwierdziła stanowczo pani Agata. – On nie mógł zabić tego drania – spojrzała błagalnie na podkomisarza Łosia. – Niech pan mu powie.

– Fałszywa obietnicy pracy to chyba słaby motyw morderstwa. – Policjant chrząknął zakłopotany, nie bardzo wiedząc, jakie ma zająć stanowisko.

– A uwierzyłby pan, że taka obietnica spowoduje to, że pan Łatka pójdzie nakarmić Sambora jego wizytówką? Do tego potrzeba powoli narastającej furii i frustracji. – Przypadek spojrzał na barmana. – Ja myślę, że on kazał się panu odchudzić? Prawda?

– No tak – przyznał niechętnie Łatka. – Coś wspomniał, że byłoby mi łatwiej, gdybym był szczuplejszy…

– Gdyby tylko „coś wspomniał”, nie straciłby pan w ciągu ostatnich kilku tygodni jakichś dziesięciu, a może nawet piętnastu kilogramów, co dość łatwo zauważyć po rozmiarze pana koszuli i spodni. Musiał pan przejść na jakąś drakońską dietę, która doprowadzała pana do szału. Naprawdę nie zauważyła pani, pani Agato, że pan Karol jest ostatnio bardziej nerwowy?

– Nic podobnego – zaprzeczyła właścicielka Orient Espresso. – Poza tym Karol wcale nie jest za gruby.

– Ale pan Sambor wciąż mu pewnie powtarzał, że jeśli chce pracować w banku, musi schudnąć. Powtarzał to tak często, że schudnięcie stało się pana obsesją. I kiedy nagle okazało się, że te kilka tygodni katuszy nie zdadzą się na nic, zwyczajnie się pan wściekł i zapragnął zemsty. A głód to chyba już dobry motyw do morderstwa.

– To niemożliwe – zaprzeczyła pani Agata. – No niech mu pan coś powie, panie podkomisarzu – zwróciła się do Łosia, ale ten zbyt dobrze pamiętał tydzień odchudzania, jaki zafundowała mu żona i po którym miał ochotę zamordować wszystkich przez siebie przesłuchiwanych. Dlatego nie przerywał Przypadkowi, który przygważdżał Łatkę. – To na pewno ten Żubrzyk! Po co by brał te pałeczki? – Szycka naskoczyła na Przypadka. – I chyba nie wierzy pan, że chciał się po prostu na tamtego wysikać.

– Wierzę w to, bo gdyby chciał tamtego zabić, nie spuszczałby spodni i nie brudził sobie nogawek. Tak jak wierzę Kosickiemu, że chciał wymusić weksel i nie miał zamiaru zabijać dłużnika. I Niedzielakowi, który nie zabijał by kogoś, kto dostarczał mu środki do życia. I wierzę w to, że morderca dokładnie zaplanował swoją zbrodnię, unieruchamiając Sambora w ubikacji. Dlatego zrobił mu kawę z dużą ilością środków przeczyszczających. Pamięta pan, panie podkomisarzu, że spodnie denata były pobrudzone od wewnątrz? Po prostu nie zdążył na czas do ubikacji. Podejrzewam, że w treści żołądka denata znajdzie się jeszcze ten środek przeczyszczający. – Przypadek zbliżył swoją twarz do twarzy Łatki, który patrzył na niego przerażony. – Gdy Sambor został unieruchomiony w ubikacji, morderca chciał od razu przystąpić do akcji. Ale najpierw wszedł Kosicki z pistoletem. Potem Niedzielak po pieniądze.

– To bzdura, a najlepszym dowodem na to jest to, panie detektywie, że to ja przyrządzałam mu kawę zanim wyszłam!

– Jest pani tego pewna? – zapytał lekko zdezorientowany Przypadek.

– Absolutnie tak. Karol zrobił espresso i wyszedł na zaplecze. Wtedy do baru podszedł Żubrzyk, on zawsze pił dużo kawy. Dlatego mu dałam tę kawę, a sama zrobiłam Samborowi następną. I co, łyso teraz panu, panie detektywie? Wiedział pan to?

– Tak. Ale chciałem to usłyszeć od pani. Bo już dawno podejrzewałem, że to pani go zabiła, pani Agato.

środa, 17 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 18


Malwina, choć rozmawiała w tym momencie z Jackiem, bardziej interesowała się tym, co dzieje się wewnątrz Orient Espresso. W tej chwili bowiem właśnie potężny barman Karol, cały poobijany i we krwi, przemieszczał się z toalety do gabinetu pani Agaty. Ponieważ dał radę iść o własnych siłach, wydawać by się mogło, że za chwilę zniknie za drzwiami. Jednak jego masywna sylwetka nabrała niestety dodatkowych gabarytów. W tej chwili była bowiem powiększona o okienko z toalety, wraz z przypisanym okienku fragmentem muru, który nie odczepił się od framug.

– A co wiesz o samym Samborze? – zapytał Przypadek.

– Podobno miał hopla na punkcie odchudzania się i zdrowej sylwetki. Zamęczał tym swoich pracowników, a jak komuś przybyło parę kilo, to od razu straszył taką „grubą świnię” zwolnieniem. Każdy się karnie brał do ćwiczeń i ograniczania kalorii, od kasjera do wicedyrektora włącznie. Ale paru osobom się nie udało i wylecieli z roboty.

– Dyktatorek – uśmiechnął się Jacek. – A jakieś powiązania z mafią?

– Rzeczywiście, pomagał ponoć trochę prać brudne pieniądze. Ale nie za to wyleciał. Po prostu musiał zrobić miejsce facetowi z Włoch, którego w ojczyźnie zredukowali za nieudolność, ale nie chcieli zostawić go całkiem na lodzie. – Malwina uśmiechnęła się, a Jacek pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Typowe. Czyli została jeszcze tylko jedna kwestia. Miałem rację?

– Miałeś. Ale po co to chciałeś wiedzieć? Przecież… – urwała, bo Jacek położył jej palec na ustach.

– To na razie jeszcze tajemnica, której nie można mówić na głos.

– To powiedz mi ją na ucho.

Malwina żartowała i nie spodziewała się, że Jacek natychmiast spełni jej prośbę. Po chwili słyszała już jednak szeptane rozwiązanie zagadki. I nie mogła się powstrzymać, żeby nie zerknąć znów na Karola, wpychanego ciągle do drzwi prowadzących w stronę gabinetu pani Agaty. A kiedy Jacek usiadł z powrotem na krzesełku, spojrzała na niego niemal rozczarowana.

– Czyli to zwykła zazdrość zabiła Sambora?

– Nie mów zwykła. Zazdrość to chyba najsilniejsze uczucie, jakie istniej na świecie. – Przypadek uśmiechnął się do dziennikarki. Malwina przygryzła wargi, zastanawiając się, na ile Jacek stwierdza po prostu banalny fakt, a na ile chce wbić jej samej szpileczkę. – Poza tym było wiele innych elementów. Zawiedzione uczucia, chęć zemsty za upokorzenie, wreszcie potworny głód.

– Głód?

– Tak. Dieta sprawia, że człowiek przestaje myśleć racjonalnie i staje się często kimś zupełnie innym. Jako kobieta powinnaś coś o tym wiedzieć.

– Ja stawiam na ćwiczenia w fitness clubie – odpowiedziała wymijająco Malwina i dodała szybko: – Szkoda. Wolałabym, żeby mordercą był kto inny.

– Nie ty jedna. Ale ja nie wybieram winnych. Ja ich tylko wskazuję.

– A jak to udowodnisz? Przecież to wszystko to jedynie poszlaki…

– To prawda. Ale jestem pewien, że żmudna praca policji przyniosłaby trochę dowodów.

– Ty jednak chcesz zakończyć sprawę sam – pokiwała domyślnie głową Malwina. – I ciekawa jestem, jak to zrobisz?

– Nie mam wyjścia. Muszę poprosić mordercę, żeby przyznał się do winy. Ale z tym nie powinno być problemu – wstał od stoliczka. – To na razie, dzięki.

Przypadek wszedł do Orient Espresso, gdzie wreszcie, po obtłuczeniu kilku cegieł z framugi, udało się wepchnąć nieszczęsnego Łatkę w drzwi prowadzące na zaplecze. Ale to już nie obchodziło dziennikarki. Ona patrzyła na detektywa i w jej głowie wciąż brzmiały jego ostatnie słowa. Słowa jak zwykle pozbawione cienia skromności, pewne siebie czy raczej nawet zarozumiałe.

Kiedyś jej się to bardzo podobało. Być może nawet dlatego zakochała się w Przypadku. I chyba z tych samych przyczyn potem go znienawidziła. I choć wciąż się przekonywała, że to bez sensu, że najlepiej wszystko zapomnieć, zostawić za sobą, nie potrafiła tego zrobić. Zbyt dobrze pamiętała rozstanie. Miała zły humor, dostała ochrzan od szefa, a jej waga bezczelnie wmawiała jej, że przez ostatni miesiąc przytyła cały kilogram. Nakrzyczała więc na Przypadka i kazała mu zostawić się w spokoju.

Była przekonana, że następnego dnia sam przyjdzie ją przeprosić. Tak przecież zawsze robią faceci. Ale on nie odezwał się przez dwa tygodnie. A gdy zadzwoniła do niego, odebrała jakaś inna kobieta. Kiedy przekazała słuchawkę Jackowi, on tylko odpowiedział, że posłuchał jej rady i po prostu zostawił ją w spokoju. Malwinę zatkało, a na dodatek odniosła wrażenie, że spodziewał się jej telefonu i przygotował sobie z góry odpowiedź.

„Ciągle taki sam – fuknęła sama do siebie, odchodząc spod Orient Espresso. – Ciągle bezczelny i nieprzyjmujący do wiadomości, że może się mylić. Oj, jeszcze zobaczysz, jak ci niedługo zrzednie mina, panie detektywie. Ciekawe, czy wtedy powtórzysz to, że ludzie są banalnie przewidywalni.”

wtorek, 16 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO ODCINEK 17


Pani Agata wciąż spoglądała tryumfująco to na Przypadka, to na podkomisarza, to wreszcie na plik banknotów leżących na jej biurku. Sambor, jako bankowiec, lubił widać ładnie opakowane banderolką pieniążki i dlatego zapakował w ten sposób te dziesięć tysięcy w stuzłotówkach.

– A nie mówiłam? I co teraz, panie detektywie? Nadal pan uważa za najbardziej podejrzanego Karola?

– Szczerze mówiąc, tak. I obawiam się, że podkomisarz Łoś również.

– Ale jak to? – Właścicielka Orient Espresso spojrzała z żalem na policjanta. – A te banknoty? Przecież sam przyznał, że są od Sambora. Ja wiem, że zapewnia, że go nie zabił ale…

– Ale właśnie te pieniądze są najlepszym potwierdzeniem jego niewinności. Prawda, panie podkomisarzu?

– Prawda – przyznał niechętnie Łoś. – Czymś go pewnie szantażował.

– Zakładam, że chodziło pewnie o ich przechodnią żonę, z którą wciąż utrzymywał kontakty, a która zapewne nie wiedziała, że pan Sambor jest bezrobotny – domyślał się Jacek.

– Być może – pokiwał głową podkomisarz. – W każdym razie na pewno Niedzielak nie zabijałby kogoś, kogo szantażuje, bo nie miałby kto dostarczać mu gotówki. Jak to mówią, nie zarzyna się kury znoszącej złote jajka.

– Czemu wy ich tak bronicie?! – zdenerwowała się pani Agata. – Bo co, bo tacy ważni są i wciąż mają kontakty?! Boicie się, że wrócą na swoje stanowiska i się na was zemszczą?! Łatwiej jest obwiniać biednego, nikogo nieznającego barmana?!

Zanim oskarżeni zdążyli odpowiedzieć, do gabinetu wszedł starszy aspirant Smańko i oświadczył:

– Panie komisarzu, pan Żubrzyk chciałby uzupełnić swoje zeznania… Aha i ta dziennikarka do pana przyszła – powiedział do Jacka.

– Proszę ją poprosić, żeby chwilę zaczekała…

– Ale najpierw dawajcie go tu, Smańko – starszy aspirant wyszedł, nie zamykając chwilowo drzwi. – Ciekawe, co się panu budowlańcowi przypomniało.

– Może, w jaki sposób obsikał sobie nogawki? – wyraził przypuszczenie Przypadek.

– Co pan z tymi nogawkami? – zdziwił się Łoś, ale nie doczekał się odpowiedzi, bo wszedł Żubrzyk i usiadł na krześle wskazanym przez policjanta. – No, słucham pana?

– Przypomniałem sobie, że widziałem wchodzącego przede mną do toalety pana Niedzielaka…

– To cudowne, że tak pan odzyskał pamięć – ucieszył się Przypadek. – A czy przypomniał pan sobie, że sam wchodził tam po nim? I że obsikał pan sobie nogawki?

Podkomisarz Łoś chciał zaprotestować przeciwko temu pytaniu, bo sam miał kilka innych, ważniejszych, do zadania. Jednak widząc speszoną minę Żubrzyka, zrezygnował ze swego zamiaru i zaczął patrzeć na developera, jakby dzielny policjant również nie miał wątpliwości, że przesłuchiwany obsikał sobie nogawki.

– To jak, panie Żubrzyk, nadal będzie nam pan mydlił oczy, podrzucając błędne tropy, czy przyzna się pan do wszystkiego? – Podkomisarz spojrzał groźnie na developera. – Bo my wiemy, że pan obsikał sobie te nogawki.

– Skąd to niby wiecie?

– A to już wyjaśni mój kolega. Panie Przypadek – Łoś kiwnął zachęcająco głową na detektywa.

– To proste. Przez cały czas, zanim odkryłem, że ma pan za dużo pałeczek na stole, oglądał pan swoje nogawki. Były już bez zarzutu, zdążyły wyschnąć, ale pan się bał, że pana zdradzą i nie potrafił się powstrzymać od spoglądania na nie.

– A nie mogłem się bać, że zwyczajnie mi się ubrudziły? – próbował bagatelizować eksdeveloper.

– A czym? Farba, kawa czy coś innego byłyby widoczne od razu i nie wymagały ciągłego oglądania nogawek. To musiało być coś innego, co szybko znika. Wody by się pan nie bał, bo nic by nam ona nie mówiła. Pozostaje więc tylko obsikanie się. Jeśli pan nie chce, żeby pan komisarz kazał panu zdjąć spodnie i zabezpieczył je w charakterze dowodu, radzę się przyznać.

– A może ja mam kłopoty z prostatą i czasem się obsikuję?

– To też się da sprawdzić. Dlatego radziłbym się zdecydować na szczerość, bo pan się coraz bardziej pogrąża. I pan podkomisarz może dojść do wniosku, że zrobił pan coś znacznie więcej, niż tylko obsikał sobie nogawki.

– Ja go nie zabiłem – wybuchł Żubrzyk. – Tak, chciałem mu odpłacić za to, że straciłem przez niego pracę. Ale nie zabijając go. Chciałem na niego nalać, znaczy obsikać mu buty. A jakby przypadkiem nie zamknął kabiny, chciałem go całego olać. Ale jak otworzyłem drzwi do niej, zobaczyłem, że on tam siedzi z tą wbitą pałeczką i…

– Panie komisarzu, zniknęły pałeczki! – Smańko wpadł jak burza do biura.

Oświadczenie starszego aspiranta na moment przykuło uwagę przesłuchujących podejrzanego. Ale po chwili już wszyscy patrzyli na Żubrzyka. Zanim jednak zdążyli cokolwiek powiedzieć, podłoga nagle zadrżała w posadach, a do uszu zebranych dobiegł potężny hałas pękających ścian i rozpadających się w drobny mak porcelitowych urządzeń sanitarnych, okraszony zduszonym okrzykiem „Jezus Maria, pomocy…”.

poniedziałek, 15 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 16


 

Adrian Żubrzyk już od dobrej pół godziny z nienawiścią wpatrywał się w pałeczki do sushi. Teraz zawinięte były nie tylko w papierkowe opakowanie, ale dodatkowo schowane w foliowym woreczku, który leżał na blacie baru obok czujnego oka starszego aspiranta Smańko. Dlatego Żubrzyk nie mógł nawet marzyć, że zdoła się ich pozbyć.

„Cholera, niepotrzebnie spanikowałem. Gdybym nie przełożył tych pałeczek, nic by na mnie nie mieli. Nie mogliby mi nawet udowodnić, że wchodziłem do tego cholernego kibla. A teraz to różnie może być. Wszyscy wiedzą, że przez tego fiuta straciłem pracę… Lepiej było wtedy wyjść… a nie przekładać te cholerne pałeczki! Nie, to by nic nie dało, ten piarowiec mnie zna. Namierzyliby mnie i tak.”

Żubrzyk na moment spojrzał na Kosickiego, który nie miał już tak bezczelnego wyrazu twarzy jak jeszcze kilkanaście minut temu, co były developer zauważył z radością. Może by się nawet uśmiechnął zadowolony, gdyby nie starszy aspirant Smańko, który wziął do ręki foliowy woreczek i zaczął się z nudów przyglądać jego zawartości.

„Gdyby te cholerne pałeczki zniknęły, nikt by mi nie udowodnił, że byłem w tym kiblu zanim zamknął się tam ten barman. To ja siedziałem najbliżej i nikt mnie na pewno nie zauważył, bo obok nikogo nie przechodziłem.”

Do uszu developera doszły, stłumione nieco przez ściany, okrzyki Niedzielaka.

– Ja stanowczo protestuję! Nie macie prawa obszukiwać kogoś takiego jak ja! Ja znam brytyjskiego premiera!

Dalsza rozmowa w gabinecie przesłuchań odbywała się już na niższym poziomie decybeli, dlatego Żubrzyk nic więcej nie słyszał. Ale nawet ten strzęp oburzenia bardzo ucieszył developera.

„Podejrzewają go. To bardzo dobrze. Jakby mnie jeszcze raz przesłuchiwali, to sobie przypomnę, że był w tym kiblu przede mną. Tak jak ten Kosicki. Ciekawe, czy obaj poszli tam zwyczajnie się odlać, czy też mieli do Sambora interes, jak ja…”

Żubrzyk zacisnął mocniej szczęki. Pomyślał, że mógłby właściwie przyznać się do wszystkiego. Przecież w gruncie rzeczy nie zrobił niczego złego. Tylko ukarał drania, który sobie na to zasługiwał. Wymierzył mu sprawiedliwość, którą pewnie niejeden człowiek chciałby mu wymierzyć.

Planował to od bardzo dawna. Już wtedy, gdy wychodził z gabinetu bankowca i dowiedział się od niego, że Mega Star będzie mieć cofnięty duży kredyt obrotowy. Gdy usłyszał to, zrobiło mu się gorąco i myślał, że zaraz zemdleje.

– Człowieku, czy ty wiesz, co to oznacza dla mojej firmy? – wyrwało mu się wtedy w sposób zupełnie nieprofesjonalny.

– Wiem – pokiwał głową Sambor. – Chcesz, żebym był szczery?

– Tak.

– Olewam to – uśmiechnął się radośnie bankowiec i pokazał mu drzwi.

Żubrzyk obiecał sobie, że kiedyś tamten zapłaci mu za te słowa. Ale na razie musiał poinformować swoich szefów za granicą o decyzji banku. Wiedział, że będą niezadowoleni. Był jednak pewien, że uda im się załatwić jakieś kredytowanie z zewnątrz. Zamiast tego dostał dymisję, a jego głowa została rzucona na pożarcie jako głównego winnego kłopotów całej korporacji.

Zdawał sobie sprawę, że nie będzie mu łatwo znaleźć nową pracę, bo cała branża pogrążyła się w kryzysie. Dobrze, że jego o dwadzieścia lat młodsza dziewczyna nie interesowała się sytuacją na rynku nieruchomości i wciąż uważała, że jej mężczyzna jest szefem dużej firmy developerskiej. Gorzej, że uwzględniała również ten fakt w ich wydatkach, a oszczędności Żubrzyka dość szybko topniały. Wciąż jednak miał nadzieję, że się odbije i ukrywał przed partnerką swoje kłopoty. I z prawdziwą radością dowiedział się, że Sambor podzielił jego los. Gdy jeszcze spotkał go w swojej ulubionej, w czasach bezrobocia, kafejce sushi, pomyślał, że przeznaczenie samo wsuwa mu zemstę w dłonie.

Przez tydzień dokładnie obmyślał, co ma zrobić, a potem czekał na okazję. Miesiąc, drugi, trzeci. Myślał nawet, że ta się nie nadarzy, gdyż Sambor miał jakiś niewiarygodny pęcherz, który nie reagował nawet na trzy wypite espresso, i bankowiec nie wejdzie do ubikacji. Dlatego był wściekły, że dziś, gdy to się wreszcie stało, najpierw znalazł się tam przed nim Kosicki, a potem Niedzielak. Myślał już, nerwowo dopijając kolejną kawę, że nie zdąży zrealizować swojego planu. Ale w końcu mu się udało i wszedł do toalety, w której wciąż tkwił Sambor…

Otworzyły się drzwi prowadzące na zaplecze i na salę wszedł wyraźnie wzburzony Niedzielak. Mruczał coś niezadowolony pod nosem, ale potulnie wrócił na swoje miejsce, choć widać było, że użyje wszystkich kontaktów, aby odpłacić za upokorzenie, które go spotkało.

Żubrzyk podniósł się i zamachał do Smańki.

– Panie aspirancie. Można na chwilę?

PAN PRZYPADEK I PO KONKURSIE


Konkurs na detektywa dobiegł końca. Niestety, prawidłowa odpowiedź podparta odpowiednią dedukcją była tylko jedna. Niniejszym gratuluję panu Adamowi z Bełchatowa do którego trafi pierwszy tom moich przygód. Pozostałych zachęcam zaś do doczytania do końca zagadki i poznania prawdziwego mordercy:)

sobota, 13 września 2014

PAN PRZYPADEK I KONKURS NA FINISZU


Konkurs na znalezienie mordercy powoli finiszuje. Więcej podpowiedzi już nie będzie. Reszta zależy od Was. Jeśli do 14 września, do  godziny 23.59 będziecie znali odpowiedź na pytanie kto zabił Jerzego Sambora ślijcie ją na adres biuro@wydawnictwozakladka.pl .  Wtedy macie szansę wygrać jeden z pięciu egzemplarzy pierwszej książki o moich przygodach czyli  Pan Przypadek i trzynastka. Szczegóły konkursu tutaj

piątek, 12 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 15


Podkomisarz Łoś unikał w tej chwili jak tylko mógł spojrzenia właścicielki Orient Espresso. Nie mówiło ono już bowiem „bądź moim bohaterem, nie zawiedź mnie”, ale wyrażało najgłębsze potępienie. Policjant wprawdzie nie był jedynym adresatem owego potępienia, ale to go specjalnie nie pocieszało.

Chyba nie wierzycie temu śmieciowi?

– To, co mówi, brzmi logicznie – stwierdził Przypadek.

– Ale przecież sam się przyznał, że przystawił facetowi pistolet do głowy.

– Atrapę…

– No bo pałeczką by go nie nastraszył. Dostał podpis na wekslu i Sambor nie był mu już potrzebny. Dodatkowo mógł się bać, że Sambor ściągnie rzeczywiście jakichś znajomych karków, żeby odebrać ten weksel.

– To bez sensu, pani Agato – Łoś powiedział to z dużym bólem, gdyż najchętniej przytaknąłby uroczej właścicielce Orient Espresso. – Nie wymuszałby podpisania weksla, by następnie go zabić. No bo kto wykupi weksel nieboszczyka?

– Choćby żona…

– Weksel ma dzisiejszą datę. Gdyby poszedł z czymś takim do wdowy, to ona by od razu do nas zadzwoniła, a on stałby się głównym podejrzanym.

– Dokładnie tak, panie podkomisarzu – Przypadek pokiwał głową z uznaniem. – Sam bym tego lepiej nie ujął.

Łoś spojrzał na detektywa z niepewną miną. Czyżby po raz pierwszy doczekał się z jego ust pochwały niepodszytej kpiną? Wprawdzie podkomisarz wiedział, że nie raz zasłużył już na wyrazy najwyższego uznania, ale Przypadek, jak do tej pory, nie był łaskaw ich wyrażać. Ale teraz wyglądało na to, że mówił szczerze. Czyżby zatem naprawdę go pochwalił? Wprawdzie Łosiowi absolutnie na takim uznaniu nie zależało… W zasadzie to nic a nic mu nie zależało! Jednak jakby już się pojawiło, no to owszem, byłoby to nawet miłe.

Ale nie, za wcześnie jeszcze na radość, musi do sprawy podejść spokojnie. Na początek może mały rewanż.

– Lata praktyki – wyznał podkomisarz skromnie. – A właśnie, jak pan wpadł na to, że on ten akcent bezczelnie udawał?

– Ktoś, kto spędził wystarczająco dużo czasu w Stanach, żeby nabrać akcentu, zaraz po wyrzuceniu z roboty w Polsce, wróciłby tam i szukał pracy. Bezrobocie tam mniejsze i łatwiej o zajęcie. Ale on pewnie ze dwadzieścia lat temu był tam przez chwilę i służył za jakieś popychadło w tym całym DNDB. A jak firma postanowiła otworzyć biuro w Polsce, to ktoś sobie przypomniał, że goniec, lub ktoś równie ważny, jest z tego dziwnego kraju i może pomóc przy tworzeniu oddziału. No i pan Kosicki wrócił tu ze zmienionym imieniem z Rafała na Ralpha i powoli awansował w strukturze. Nikt mu nie proponował pracy gdzie indziej w ramach tego DNDB, bo był za głupi, ale na dyrektora w Polsce się nadawał. A ponieważ lojalnie trzymał się swojej firmy, co w tej branży rzadkie, nikt nie myślał o wyrzuceniu go. Aż do czasu, gdy ktoś w Nowym Jorku, przyciśnięty kryzysem, zorientował się, że Kosicki za dużo zarabia jak na swoje kwalifikacje i postanowił go zwolnić. Takie firmy zawsze zaczynają restrukturyzację od zwalniania w peryferyjnych oddziałach, żeby w centrali wciąż mogli pracować ci sami.

– Ładna historia – pokiwał głową z uznaniem policjant i dodał: – Nieźle pan to wydedukował.

– Rozumiem, że teraz panowie sobie będą prawić komplementy? – fuknęła wściekła Szycka, a podkomisarz Łoś pomyślał, że to dobry moment, aby wrócić do łask.

– No, pani też dobrze wypatrzyła ten pistolet pod jego pachą. Ja go wcale nie widziałem, a pan?

– Nic a nic – przytaknął Przypadek. – Ale myślę, że pani Agata chce nas raczej pogonić do wykrycia sprawcy morderstwa, bo jest przekonana o niewinności swojego barmana.

– Aha… – stropił się Łoś. – Obawiam się jednak, że to on powoli wyrasta nam na głównego kandydata – podkomisarz Łoś podrapał się zafrasowany po głowie.

– Mówię wam, to nie Karol. Zauważyłabym, jakby brał ze sobą pałeczkę.

– Taki drobiazg mógł mieć schowany w kieszeni wcześniej. A poza tym wcześniej pani mówiła, że nie pozwolił pani pójść do toalety, tylko sam tam… – Łoś zawahał się i urwał wpół zdania, bo zobaczył, że tym razem spojrzenie właścicielki Orient Espresso mówi już: „Ty łotrze, a ja myślałam, że mogę na ciebie liczyć”.

– Karol nie chciał mnie narażać na widok mężczyzny ze spuszczonymi spodniami – fuknęła wściekła pani Agata. – Może zanim go aresztujecie zapytacie jeszcze o jedną rzecz Niedzielaka?

– Chyba nie mam chwilowo więcej pytań do niego… A pan? – Łoś spojrzał an Przypadka.

– Ja też nie. Ale zakładam, że pani Agata ma jakiegoś asa w rękawie – spojrzał ciekawie na Szycką, lecz ta zignorowała jego uszczypliwość i zwróciła się bezpośrednio do podkomisarza.

– Właśnie uświadomiłam sobie, że jak go panowie poprzednio przesłuchiwali, on się strasznie często poklepywał po prawej kieszeni marynarki. Jakby coś tam miał i chciał to ukryć.

– Nie zauważyłem – powiedział Łoś i spojrzał na Jacka. – A pan?

– Też nie – Przypadek pokręcił przecząco głową. – A może udało się pani zobaczyć coś jeszcze, czego my nie dostrzegliśmy? Na przykład mokre nogawki pana Żubrzyka?

– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego pan kpi. Staram się tylko pomóc! A pan jest chyba zazdrosny, że widzę więcej od pana!

– Oczywiście, niech się pani nie denerwuje – uspokajał ją podkomisarz. – W zasadzie możemy najpierw sprawdzić kieszenie tego Niedzielaka.

czwartek, 11 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 14


Położenie Karola Łatki było coraz bardziej nie do pozazdroszczenia. Wprawdzie od dobrego kwadransa wszystkim żądnym sensacji sąsiadom znudziło się wyglądanie na podwórko i już nie musiał znosić ich spojrzeń, za to sił ubywało mu z każdą chwilą i doskwierało mu wyczerpanie. Gdyby jeszcze mógł się na stałe oprzeć na umywalce w toalecie, byłoby nie najgorzej. Ale on sięgał do niej w tej chwili tylko czubkami palców i mógł ją wykorzystać najwyżej przez kilka minut. Potem jednak znów musiał, na jakiś czas, oprzeć ciężar ciała na brzuchu zaklinowanym w okienku, żeby dać odpocząć zmęczonym stopom. Ta pozycja zaś z pewnością nie ułatwiała swobodnego oddychania.

A teraz na dodatek pojawił się przed nim znów podkomisarz, co gorsza, w towarzystwie tego detektywa, którego ironiczno-dobrotliwo-pobłażliwej miny wprost nie mógł ścierpieć. Do tej pory słyszał o nim, że jest kimś w rodzaju Robin Hooda, który gnębi bogatych ważniaków wywyższających się nad innych. Teraz jednak musiał zweryfikować swój pogląd. Miał bowiem wrażenie, że ten Przypadek, zamiast przyciskać nadętych dyrektorków, zawziął się na niego dużo bardziej niż Łoś.

– I co pan na to, panie Łatka? – podkomisarz zapytał podejrzanego po przedstawieniu najnowszych ustaleń śledztwa.

– Nie będę prowadził dalszej rozmowy bez obecności mojego adwokata.

– Proszę podać jego numer panu podkomisarzowi, na pewno chętnie do niego zadzwoni – zaproponował Przypadek.

– To znaczy… nie mam jeszcze adwokata, ale przysługuje mi on z urzędu.

– Jak pan sobie życzy – uśmiechnął się kpiąco detektyw. – Ale to wymagałoby najpierw aresztowania i przejścia przez długie procedury, które spędziłby pan za kratkami.

Barman w tej chwili najchętniej odbiłby się resztką sił od umywalki i spróbował sięgnąć swoimi długimi rękoma do szyi Przypadka. I nie puszczałby jej przez co najmniej pięć minut, aż tamten bez cienia wątpliwości wydałby z siebie ostatni rzeżący oddech, a jego ciało zwiotczałoby bez oznak życia.

– Może lepiej, panie Łatka, żeby pan z nami porozmawiał – poradził barmanowi podkomisarz. – Bo na razie jedyną osobą w zupełności przekonaną o pańskiej niewinności jest pana szefowa.

– Żądam najpierw, aby ktoś podstawił mi stołeczek lub cokolwiek pod nogi.

– Niestety, na umywalce mogą być ślady, których chwilowo nie możemy zabezpieczyć. – podkomisarz bezradnie rozłożył ręce.

– A gdyby pan jeszcze nie próbował nadal uciec, to byłoby panu łatwiej tutaj stać – pokiwał głową Przypadek.

– Jak uciec?! Przecież pan widzi, że zaklinowałem się tu na dobre!

– Gdy rozmawiałem tu z panem poprzednim razem, był pan w sytuacji mało komfortowej, ale na pana twarzy nie było widać szczególnego wysiłku. A kiedy byłem w toalecie, widziałem, że pan dość swobodnie stawał na umywalce. Teraz już tak nie jest. – Przypadek stanął pod Łatką i wskazał Łosiowi palcem koszulę barmana. – Niech pan tu spojrzy, panie podkomisarzu. Koszula jest świeżo zabrudzona od okiennej futryny. Widać tych kilka centymetrów to efekt świeżego wysiłku pana Łatki. Na pana miejscu postawiłbym tu jednak przy nim jakiegoś policjanta.

– No tak – stropił się Łoś. – Mało dostałem ludzi, a muszę jeszcze zabezpieczyć teren naokoło. Poza tym wydawało się, że ugrzązł na dobre – sumitował się. – Zaraz tu kogoś przyślę.

– Naprawdę pan uważa, że to ja zabiłem tego dupka Sambora?! – syknął do Przypadka wściekły barman, kiedy podkomisarz zniknął w bramie kamienicy.

– No proszę, czyli go pan jednak dobrze znał.

– Bo nazywam go dupkiem?! Do nas inni nie przychodzą.

– Ale mam wrażenie, że pan Sambor wzbudza w panu szczególne emocje. Czyli, że łączyło pana z nim coś więcej niż z pozostałymi klientami.

– Moje stosunki z panem Samborem polegały na tym, że regularnie robiłem mu kawę i zanosiłem sushi zrobione przez szefową. A potem ewentualnie inkasowałem rachunek.

– Dzisiaj też mu pan zrobił kawę? – zapytał Przypadek.

– Oczywiście.

– Jest pan pewien?

– Jestem pewien! – ryknął wściekle Łatka, a echo jego słów odbiło się po wielokroć w studni kamienicznego podwórka. – I nie odpowiem więcej na żadne pytanie, dopóki będę tkwił uwięziony w tym okienku!

środa, 10 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 13


Podkomisarz Łoś wprawdzie nie zauważył kolby pistoletu, wystającej spod pachy przesłuchiwanego piarowca, ale słysząc okrzyk pani Agaty, sięgnął odruchowo w miejsce, gdzie powinien znajdować się jego służbowy pistolet. Niestety, nic tam nie znalazł, więc zagroził tylko Kosickiemu, nie bacząc na okoliczności:

– Stój, bo będę strzelał!

Trudno powiedzieć, czy piarowca bardziej przestraszył okrzyk policjanta czy groźna mina pani Agaty, wystającej spoza jego pleców. W każdym razie, leżąc wciąż na podłodze uniósł wysoko ręce do góry.

– Ja nic nie zrobiłem, naprawdę! – Pewna siebie mina nagle zniknęła z twarzy Kosickiego, a amerykański akcent rozpłynął się niepostrzeżenie w jego ustach. – To tylko atrapa! – odchylił połę marynarki i chciał wyjąć swojego „straszaka”, ale spotkał się z ripostą policjanta.

– Nie ruszaj się, mam cię na muszce! – ryknął Łoś, wciąż niepomny na to, że nie ma broni i celuje do podejrzanego z dwóch złożonych ze sobą dłoni. Być może jednak przestraszony Kosicki również tego nie zauważył, bo zamarł w bezruchu. Tylko jednak na chwilę, bo do gabinetu Szyckiej wpadł aspirant Smańko zwabiony krzykami. Otwierając szeroko drzwi, uderzył w leżącego, który z sykiem bólu złapał się za głowę. – Mówiłem, nie ruszaj się! Smańko, zabierzcie mu pistolet spod pachy, zabezpieczcie go i wracajcie na posterunek. Sytuacja już opanowana – oświadczył z dumą.

Po chwili dzielny policjant trzymał już broń Kosickiego zapakowaną w foliową torebkę i uważnie się jej przyglądał, a pseudo-Amerykanin, przy pomocy Jacka, ponownie usiadł na krzesełku. Tym razem jednak nogi miał na podłodze i przez myśl mu nawet nie przeszło bujanie się w stylu szeryfa z Dzikiego Zachodu.

– No ładnie, ładnie. – Łoś zamachał foliową torebką przed oczami Kosickiego. – Chodzi się po ulicach z bronią. Tak nie postępuje uczciwy obywatel. Prawda?

– Powtarzam, to atrapa – burknął niechętnie piarowiec. – Chciałem go nią tylko postraszyć.

 – Kogo?!

– Sambora. Oszukał mnie na grubą kasę. Mówił, że ma ekstrainformacje z lewego źródła, w jakie akcje zainwestować. Dałem mu całe oszczędności, pół miliona. Na gębę, bo mówił, że to lewa rzecz i nie może być żadnych papierów. A potem mnie wyśmiał i powiedział, że tej mojej kasy zwyczajnie potrzebował na zwrot długu dla mafii. Dlatego mam zapomnieć o forsie, bo inaczej odwiedzi mnie dwóch karków. Ale ja nie mogłem tego tak zostawić, bo to całe moje oszczędności. Musiałem zaryzykować. Spotkałem go tu kiedyś przypadkiem wcześniej i od tego czasu regularnie odwiedzałem Orient Espresso, czekając na okazję.

– Żeby go zabić?! – syknęła Szycka.

– Żeby pójść za nim do toalety i wydostać od niego podpis na wekslu, że jest mi winien te pół bańki. Ale drań miał jakiś mocny pęcherz i w zasadzie nie bywał w kiblu. Dopiero dzisiaj się udało.

– I co, pewnie nie chciał ci podpisać, dlatego go zabiłeś?! – natarła na niego pani Agata.

– Nieprawda. Podpisał mi – Kosicki wydobył z kieszeni dokument i podał podkomisarzowi. Ten ujął go w dwa palce i uważnie przyglądał się treści – To na pewno zrobił ten barman. Ja to wiem. Mam nawet na to dowód!

– Dowód? Jaki?

– On miał jakieś konszachty z tym Samborem. Myślałem nawet, że on robi dla jakiejś mafii, znaczy ściąga jakieś długi czy co, bo to takie wielkie chłopisko…

– A ty jesteś kurduplem! – zaripostowała Szycka. – I co z tego?

– Pani Agato, muszę przesłuchać podejrzanego – zaprotestował Łoś.

– Po co?! Przecież to łgarz! Powtarzam, Karol jest niewinny!

– Tak pani uważa? A co pani powie na to? Parę dni temu zwróciłem mu uwagę, że Sambor zawsze pierwszy dostaje kawę i sushi, chociaż przychodzi po mnie. Na co on mi bezczelnie odpowiedział, że jakbym był dyrektorem banku, to też bym mógł na to liczyć.

– Absolutne kłamstwo. Karol by się w życiu tak nie zwrócił do klienta!

– Mnie też zatkało. Ale mu powiedziałem, że Sambor już od pół roku nie jest żadnym dyrektorem, bo go zwolnili za jakieś machloje. Wtedy on się tak wściekle spojrzał i powiedział: zabiję drania!

wtorek, 9 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 12


Ralph Kosicki z rozbawieniem spoglądał na Łosia, podkręcającego wąsa, który usiłował zrobić najgroźniejszą minę, na jaką go było stać. Nie dało się ukryć, że podkomisarz nawet w ciemnej uliczce z nożem błyskającym w ręku byłby postacią raczej mało przerażającą. Dlatego piarowiec nie potrafił powstrzymać uśmiechu błąkającego się w kącikach jego ust, gdy kiwał się niedbale na krześle, opierając nogi o biurko. Ta jego poza, rodem z amerykańskiego filmu, dodatkowo rozjuszyła policjanta.

– Wiem, że pan jest bezrobotny! – Łoś przeszył podejrzanego wzrokiem tak przenikliwym, że nic się przed nim nie dało ukryć.

– Panie podkomisarzu… – zaprotestował nieśmiało Przypadek.

– Proszę mi nie przeszkadzać, prowadzę śledztwo. – Łoś machnął niechętnie na Przypadka. – I wiem, że coś pana łączyło z denatem! Niech się pan lepiej od razu przyzna co, bo zaraz i tak będę miał informację od najlepszej dziennikarki śledczej w kraju…

– Panie podkomisarzu…

– Prosiłem, żeby mi nie przeszkadzać. – Łoś warknął na detektywa.

– Jak pan sobie chce, ale żeby nie było, że pana nie uprzedzałem.

– Nie trzeba, poradzę sobie – zapewnił podkomisarz i znów spojrzał groźnie na Kosickiego. – To jak, pewnie ten bank był klientem pana agencji?!

– Jest nim nadal – odparł spokojnie piarowiec.

– I pewnie dlatego, że przestał być klientem, chciał pan zabić denata?! – krzyknął Łoś, lecz po chwili dotarły do niego słowa przesłuchiwanego. – Jak to jest nadal?

– Bank pan Sambor, nadal jest klient agencja DNDB. Nie rozumie więc, o co pan chodzi. Dlatego radziłbym się jednak liczyć ze słowami, bo mam fantastik kantakt we wszystkie media w tym kraj.

– Znaczy się… to znaczy… – Łoś, zbity z kierunku natarcia, uśmiechnął się nerwowo. –Czyżby pan chciał powiedzieć, że nie jest bezrobotny?

– Ofkors że nie. Taka fachowiec jak ja nigdy nie jest bezrobotna.

– No więc… co to ja chciałem… w zasadzie – plątał się policjant.

– Proszę się uspokoić, panie podkomisarzu. Pan Kosicki jest bezrobotny.

– A skąd pan to wie?! – natarł na niego Łoś. – I o tamtych?

– To proste. Żaden aktywny zawodowo dyrektor nie spędzałby regularnie tyle czasu w Orient Espresso. Z cały szacunkiem, pani Agato, ale to boczna uliczka, na którą nie zagląda nikt ważny. Gdyby się chcieli po prostu urwać z pracy, to szliby do najmodniejszych lokali, żeby pokazać, jacy to są ważni, że mogą sobie pozwolić na takie nicnierobienie. Nie mogli też traktować tego miejsca jako biura na wychodne, bo gdyby chcieli tu popracować, to na stołach nie mieliby komórek, ale co najmniej tablety. Komórka wystarczy tylko do tego, żeby ktoś zadzwonił z dobrą ofertą pracy. Można jeszcze za jej pomocą odebrać e-maile, żeby sprawdzić, czy ktoś znajomy nie odpowiedział na ich zaczepne pytanie w sprawie zatrudnienia. Ale nie sposób przy jej pomocy wykonywać żadnej poważnej pracy.

– No ale… mogliby zostać w domu.

– Gdyby byli singlami, tak. Ale mężczyźni na stanowiskach raczej nimi nie są, dlatego musieli sobie organizować czas poza domem. I tak, pewnie zaczynają od kawy u pani, potem idą do jakiegoś ustronnego kina lub na spacer. Zaś po fajrancie wracają do domu zmęczeni tym nicnierobieniem. Nie mają jednak wyjścia, bo są samcami alfa, którzy w życiu by się nie przyznali, że stracili pracę. A do pani przychodzili, bo to jest samo centrum Warszawy i w razie, jakby jakiś znajomy zadzwonił z propozycją szybkiego spotkania na lunchu, mieliby blisko – Przypadek zerknął na Łosia. – Czy to panu wystarczy, panie podkomisarzu?

– No i co pan na to? – zapytał Kosickiego dyplomatycznie podkomisarz, nie będąc pewnym, czy rozumowanie Przypadka jest aby właściwe.

– Totaly bzdura. Nie jestem bezrobotny, tylko przechodzę restrukturyzacje sposobu zatrudnienia.

– Że co? – podkomisarz nie był zbyt biegły w korporacyjnej nowomowie.

– Pan Kosicki, panie podkomisarzu, po prostu nie dopuszcza do swojej głowy faktu, że został zwolniony. Wciąż uważa się za pracownika wielkiej międzynarodowej korporacji, z czego jest dumny. I wydaje mu się, że zaraz ta korporacja ściągnie go na zachód. Dlatego wciąż udaje, że po polsku mówi z akcentem, chociaż spędził poza naszym krajem rok, góra dwa lata.

– Ach ty draniu! Wszyscy tacy jesteście! – Właścicielka Orient Espresso przyskoczyła jak furia do Kosickiego. – Zgrywają ważniaków, chociaż są zerami. A przez was są oskarżani niewinni ludzie, jak Karol! No, usiądźże chociaż prosto!

Piarowiec nie miał czasu spełnić prośby pani Agaty, ponieważ ta kopnęła z całej siły w jedną z dwóch nóg krzesła. Kosicki zachwiał się, przechylił do tyłu i upadł. Właścicielka Orient Espresso pisnęła, schowała się za policjanta i krzyknęła przerażona spoza jego pleców:

– On ma broń!