poniedziałek, 21 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.16


Ziemia była jeszcze dość zmarznięta ale Saganek jakoś sobie radził z wbijaniem w nią szpadla. Nie miał zresztą wyjścia bo pilnowało go surowe oko Makbetki, które nie wybaczyłoby nikomu, kto ośmielił się nie dość szybko wykonywać polecenia swojej właścicielki. Dlatego dół, który kopał już od kilkunastu minut, sięgał mu do połowy łydki i z każdą chwilą się powiększał.
- Królowo, a może tu nic nie ma?
- Jak, nie ma? Musi być! Przecież ten Przypadek wyraźnie mi powiedział, że tu ją znajdziemy. I innych też.. Patrz, jakaś czaszka! Wykop ją!
- Nie, ja się boję!
- Dawaj mi łopatę. I poświeć dobrze, żebym widziała. No gdzie świecisz?! Nie na mnie, tylko do dołu.
- Ale to nie ja. Ktoś tu jedzie, widzę jakieś światła – Saganek pokazał za plecy Makbetki.
- To pewnie tylko nasz doktorek. Gdzie lecisz!? Przecież tu na niego czekamy. Stój!
Saganek jednak tym razem nie miał zamiaru słuchać swojej władczyni. Czmychnął w przeciwną stronę niż ta, z której nadjeżdżał samochód. Makbetka była zdumiona tą zuchwałością ale nie miała czasu na nią zareagować, bo pod bramą ogrodzonej, niezabudowanej działki, zatrzymał się rzęch, który dojechał tak daleko od Warszawy chyba cudem. W dodatku przemierzył tę drogę niesłychanie szybko bo jego właściciel otrzymał bardzo niepokojącą wiadomość.
- Co to ma znaczyć?! – krzyknął Tomaszym do intruzki, która znalazła się na jego działce. 
- Przyszłam po swoją dole, doktorku. Podobno masz tu niezły szrot, gdzie chowasz zezłomowany towar. No co tak gały wybałuszasz? Wiem, że tu jest cmentarzyk gdzie chowasz to, co zostanie po wycięciu. Już nawet jedną czaszkę wykopałam – pokazała na dół. – Co sobie wziąłeś: serduszko, płuco, nerkę, wątrobę?
- Ty chyba całkiem oszalałaś?! Przecież wy jesteście wrakami! Was nawet na szrot nie da się oddać bo wy nie macie ani jednej części, która by się gdziekolwiek nadawała!  Wy się do niczego nie nadajecie i nikomu nie jesteście potrzebni.
- Tak? A co ta czaszka tu robi?!
- Nie rozumiesz? Chciałem wam pomóc. Nie macie żadnej przyszłości, to po co wam życie? Chociażby ta Gwiazdeczka. Chciała powiększyć biust. Ale najpierw jakiś facet ukradł jej kasę a potem dowiedziała się, że żadna klinika nie zrobi jej implantów bo jest zniszczona. Straciła ostatnią nadzieję. I co, miała się wiecznie włóczyć po śmietnikach? Po co? Dla niej lepiej było od razu umrzeć. Dlatego jej pomogłem. I tym wszystkim innym tutaj też.
- Myślisz, że uwierzę w te bzdury?! Że tak zabijałeś bez powodu?!
- Tak było, Lady – głos Przypadka wzmocniony przez megafon odbijał się po wielokroć echem. – Pan doktor robił to dla waszego dobra. Taka nowoczesna forma eutanazji bez zgody pacjenta. 
- Tak czułem, że to pan stoi za tym telefonem do mnie – Tomaszym rozejrzał się w poszukiwaniu przeciwnika ale wokół panowały ciemności. – Skąd pan wiedział?
- Kiedy pana odwiedziłem, pokazał mi pan auto, na którego zmianę nie ma pan rzekomo pieniędzy. A potem powiedział, że ogrodził tak wielką działkę. A to sądząc po tym, jaka to solidna siatka, mogło kosztować nawet dziesięć tysięcy. Dla kogoś, kogo samochód wart jest dwa tysiące to kupa kasy. Gdy o to pana zapytałem, po co pan to zrobił, powiedział pan, że chciał tu czasem przyjechać z leżakiem i odpocząć. Niby logiczne, ale nie dla takiego społecznika jak pan. Dla pana własność prywatna nie ma znaczenia, ba, jest pewnie raczej czymś podejrzanym. Tu jednak wydał pan duże pieniądze żeby nikt inny nie mógł wejść na to miejsce. Po co? Oczywiście, nie wierzyłem, że pan handluje organami, ale czułem, że w uporze Lady Makbet jest jakieś racjonalne ziarnko. Ona musiała widzieć coś, co uprawdopodobniało pański udział w takim procederze. I to akurat wtedy, gdy zaginęła Gwiazdeczka. Rozwiązanie narzucało się samo. Jeśli nie zabija pan ich dla pieniędzy, bo zarabianie ich uważa pan za niemoralne, to znaczy, że chce pan im pomóc.
- I widzi pan coś w tym złego?
- To już oceni policja.
- Nic mi nie udowodnicie! Nie przyznam się do niczego.
- Już pan się przyznał. A ponieważ zauważyłem, że pan podkomisarz Łoś jechał za nami aż od skupu pana Michorowskiego, który nas tu podwiózł, to chyba nie będzie udawał, że go nie ma. A jeśli spróbuje to zrobić, to Winetu podziękuje panu doktorowi za pomoc w odejściu do Krainy Wiecznych Łowów jego squaw. I będzie dziękował dopóty, dopóki pan Tomaszym wyda ostatnie tchnienie krzycząc „Ratunku, policja!”


piątek, 18 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC. 15

Podkomisarz Łoś już od dawna wypatrywał tej burzy. Zbierało się na nią od chwili, kiedy dowiedział się, że w śledztwo prowadzone przez Przypadka jest zamieszany syn słynnego redaktora Skrupskiego. Dlatego kiedy starszy aspirant Smańko zamiast porannej kawy przyniósł mu wiadomość, że czeka na niego Jan Michorowski, który oświadczył, że ma ważne informacje w sprawie zaginionej Jolanty Chaberek, był pewien, że zaraz usłyszy pierwsze grzmoty.
– Kto pana do mnie przysłał? – Łoś zmierzył ciężkim wzrokiem właściciela skupu.
– Jak powiedziałem na dole, że mam ważną wiadomość w sprawie śledztwa detektywa Przypadka, to od razu wiedzieli, gdzie mnie pokierować. – Michorowski wzruszył ramionami, bo wściekli policjanci już dawno przestali na nim robić wrażenie.
– Widocznie się pomylili! Ja z nim nie mam nic wspólnego!
– Ale jak… O, przecież ten pan był u mnie i wypytywał o tę sprawę. – Właściciel skupu ruchem głowy wskazał starszego aspiranta Smańkę, który w tej chwili najchętniej schowałby się do szuflady swojego biurka i przesiedział tam przez dłuższy czas. Na razie jednak mógł tylko wbić wzrok w blat przed sobą.
– No i co z tego?! – Łoś spojrzał na podwładnego wzrokiem starego bawołu. – To jeszcze żaden dowód. Tylko poszlaka.
– Mnie tam wszystko jedno. Przyszedłem się przyznać i czy zrobię to przed panem, czy przed kim innym, to zdaje się obojętnie?
– Może dla pana, ale nie dla mnie!
– Ale ja chciałem…
– To mnie nie interesuje! Najpierw chcę wiedzieć, z kim pan się zna?
– Co?
– No… jakie pan ma kontakty. Jakiś poseł, minister albo ktoś taki? Zna pan kogoś takiego?
– Nie przypominam sobie.
– To może radny? Albo celebryta?
Chyba raczej nie.
– Czyli nie zna pan nikogo ważnego, znanego? – Łoś spojrzał na kręcącego przecząco głową Michorowskiego z odrobiną nadziei przemieszaną z niepewnością. Czyżby Przypadek nie chciał podrzucić mu kolejnego kukułczego jaja i naprawdę przysłał tu kogoś z nikim niezwiązanego, kto rzeczywiście chce się przyznać do przestępstwa? Bo co do tego, że za pojawieniem się tu właściciela skupu stoi ten detektywina, nie miał cienia wątpliwości. – Tudzież żaden pana krewny nie jest kimś znanym?
– Nie.
– Aha. To teraz już pan się może przyznać – oświadczył z zadowoleniem policjant.
– Chociaż… – Michorowski zawahał się na moment.
– Tak?
– Znam takiego jednego ważnego. Może niezbyt dobrze, ale zawsze.
– Kogo?
– Ten redaktor… Skrupski się nazywa. Dawno temu chciał napisać jakiś artykuł o bezdomnych zbieraczach złomu. Jakoś tak o nich mówił wykluczeni… czy coś. Znaczy w sensie, że tacy biedni. Śmiałem się, bo jacy biedni, niejeden z nich z tego zbierania to całkiem przyzwoity pieniądz zarobi i jakby tego na te mózgotrzepy nie przepuszczali, to mogliby się za to utrzymać. Chyba go przekonałem, bo artykułu nie napisał. Ale wpada raz na parę miesięcy do mnie, żeby się o nich trochę popytać… Coś się panu komisarzowi stało?
– Proszę stąd natychmiast wyjść! – Łoś wstał i kategorycznie pokazał gościowi drzwi.
– Ale ja…
– Mnie to w ogóle nie interesuje! – Podkomisarz podniósł Michorowskiego z krzesełka i popchnął go w stronę drzwi. – I u nas to absolutnie nikogo nie interesuje. A jak nas kiedyś przypadkiem zainteresuje, to sami się do pana zgłosimy. – Wypchnął właściciela skupu na korytarz i z ulgą zamknął drzwi. Odsapnął zadowolony, ale zaraz natknął się na uważne spojrzenie starszego aspiranta, który wprawdzie od razu skierował wzrok gdzie indziej, ale zrobił to ułamek sekundy za późno. – No i co się tak patrzycie, Smańko?!
– Ja nic nie mówię.
– I niech tak pozostanie. Jedziemy na jednym wózku. Zwłaszcza że to wasza wina, Smańko!
– Oczywiście, panie komisarzu – przytaknął posłusznie starszy aspirant. – A konkretnie to, w którym momencie zawiniłem?
– Jak to, w którym?! Mówiliście, że ten Skrupski nie interesuje się synem, a tu proszę. Sami słyszeliście? Regularnie się dopytuje, co u niego słychać.
– Artykuł pisze – powiedział bez przekonania starszy aspirant.
– Smańko, błagam, nawet wy nie jesteście tak głupi, żeby w to uwierzyć! Dlatego musimy się od tej sprawy trzymać jak najdalej. W grę wchodzi syn i znajomy redaktora Skrupskiego?! Rozumiecie?
– No a jeśli któryś z nich… ją…
– Nawet nie wypowiadajcie tego słowa. Oficjalnie to my nie wiemy o żadnym morderstwie. Ani nawet, że ktoś zaginął! Rozumiecie?
– Ale on się chciał przyznać.
– No i to najlepiej świadczy o tym, że to jakaś prowokacja ze strony tego Przypadka. Nie wolno nam się dać na to złapać! – zażądał kategorycznie Łoś i ze zdziwieniem zauważył, że uległy zwykle i posłuszny mu we wszystkim Smańko nie jest przekonany.

– A co, jeśli on ją naprawdę zabił?

czwartek, 17 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.14

Doktor Tomaszym tak naprawdę nie wyszedł tego wieczoru z przychodni. On z niej wypłynął niczym duch smętnie snujący się nad ziemią i potrząsający łańcuchami, które jakby trzymały go wciąż na tym ludzkich łez padole. Ledwie kiwnął głową na pożegnanie pielęgniarce Marysi i nawet rąk nie wyjął z kieszeni, bo drzwi rozsuwały się automatycznie, co było spadkiem po tym, że kiedyś budynek przychodni był biurowcem. Do samochodu doszedł na pamięć i gdyby akurat ktoś przejeżdżał zbyt szybko przez parking, niechybnie by go potrącił. Nie zdążył jednak otworzyć drzwi, gdyż nagle wyrosła przed nim inna zjawa nie z tego świata i oznajmiła:
– Jestem. – Twarz i postawa Makbetki świadczyła o tym, że właśnie znalazła się w najbardziej oczekiwanym miejscu w najwłaściwszym momencie.
– A byliśmy umówieni?
– Przecież doktorek przyjmuje każdego potrzebującego.
– A pani czegoś potrzebuje?
– Tak. I mogę w zamian dużo zaoferować. Doktorek mi nie wierzy, prawda? To ja zaraz udowodnię. Saganek, noga! – warknęła przez ramię.
Z półmroku wyłonił się łysawy bezdomny. Szedł ze wzrokiem wbitym przed siebie, oczy miał szklane i nieruchome. Wyglądał jak nieprzytomny, ale to z pewnością nie alkohol był przyczyną jego stanu. Saganek nie chwiał się na nogach, był wyprostowany i absolutnie sztywny.
– Stój! – warknęła ponownie Makbetka, a Saganek zamarł w bezruchu jak posąg. Tomaszym przyglądał mu się ze zdziwieniem, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. – No i widzi doktorek, umiem tak hipnozować, że każdego mogę przyprowadzić. Nie trzeba wiele zachodu, doktorek powie, ja przyprowadzę i wezmę swoją dolę.
– No dobrze, wygrała pani – westchnął zrezygnowany Tomaszym. – Biorę panią na wspólnika. Proszę kazać swojemu znajomemu, żeby wszedł na górę do sali operacyjnej, a ja zadzwonię zaraz do Londynu, że mam dla nich to serce – wyjął z kieszeni komórkę.
– Ale jak… to już? – Makbetka po raz kolejny w ostatnim czasie wyglądała na mocno zdziwioną swoim sukcesem.
– Nie ma sensu czekać. Skoro mam akurat dawcę i biorcę.
– No tak. Ale sporo osób nas tu widziało. – Rozejrzała się zdziwiona.
– Spokojnie, wszyscy są wtajemniczeni. – Tomaszym wybierał szybko numer na aparacie, wskazując jednocześnie głową na pielęgniarkę Marysię, która wyglądała zaciekawiona na zewnątrz z rejestracji. – No, niech mu już pani każe iść na górę!
– Saganek. Idź na górę – wydała polecenie Makbetka, ale bezdomny wciąż stał w miejscu. – Saganek, co ja powiedziałam?!
– Co się stało? Dlaczego on pani nie słucha? – Tomaszym, nie zastanawiając się wiele, zdzielił otwartą dłonią bezdomnego w policzek. – Saganek, słyszałeś, co pani mówi? Rusz się i biegaj na górę, bo ci musimy wyciąć serce.
– Panie doktorze, wszystko w porządku? Może wezwać policję? – Z przychodni wyszła pielęgniarka, zaniepokojona tym, co zobaczyła przez okno.
– Nie trzeba, pani Marysiu. – Tomaszym otworzył drzwi samochodu. – Państwo przyszli oddać organy do przeszczepu, ale chyba się rozmyślili.
– Jakie organy? – Pielęgniarka Marysia nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
Doktor Tomaszym nie miał już szans jej odpowiedzieć, bo trzasnął drzwiami i odjechał. Pielęgniarka wróciła do przychodni, a na parkingu pozostała para bezdomnych, podobnych do siebie w tej chwili jak dwa słupy soli. Ich bezruch trwał jednak tylko moment, bo Makbetka rzuciła się nagle na Saganka.
– Wszystko przez ciebie, durniu! – Lady zaczęła z furią okładać łysawego mężczyznę pięściami. Ten jednak wciąż wydawał się zahipnotyzowany, co jeszcze bardziej rozzłościło władczynię bezdomnych serc. Z całej siły kopnęła go w krocze. Saganek stęknął i przyklęknął.
– Ale, królowo – wyszeptał w wysokich rejestrach. – Przecież nawet nie jęknąłem, jak mnie prał po twarzy.
– Czego nie szedłeś na górę?!
– No przecież on mi chciał serce wyciąć.
– Tylko sprawdzał, czy ja potrafię hipnozować.
– Ale moje serce…
– Przecież bym ci go nie dała wyciąć – burknęła Makbetka, sama chyba niezbyt przekonana do własnej deklaracji. – Muszę załatwić doktorka. Jemu się wydaje, że jak ma takie plecy, to się go nie da ruszyć. Ale ten detektyw mi w tym pomoże, on ma w dupie takich z plecami. Coś na niego znajdzie.
– Nie wiem, po co królowa się z nim w ogóle zadaje.
– O co ci chodzi, Saganek? – Makbetka przeszyła go wzrokiem.
– No bo… – Saganek wiedział, że nie wytrzyma spojrzenia Makbetki, dlatego od razu spojrzał w rozgwieżdżone niebo. – Mnie się wydaje, że Tomaszym naprawdę nie kombinuje z częściami zamiennymi. Biedny jest jak mysz kościelna.
– Tak? To powiedz mi, co się stało z Kalipso? Już miesiąc jak go nie ma? A Barani Łeb i Jeżyk? Zniknęli nagle jak kamień w wodę! A jeszcze wcześniej Kapuściński i Brajdak. I paru innych też. Jak nic, doktorek ich sprzedał na części zamienne.
– Ludzie czasem po prostu umierają – mruknął wymijająco bezdomny.
– Saganek. Ty coś przede mną ukrywasz. – Królowa bezdomnych chwyciła swego poddanego za poły koszuli i zbliżyła jego twarz do swojej. – Gadaj natychmiast!

– Ale… królowo… sam nie wiem, jak to się stało…

środa, 16 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.13

Michorowski najchętniej roztrzaskałby trzymaną w ręku komórkę, ale wtedy musiałby kupić jakiś nowy aparat. A w obecnej sytuacji finansowej kolejny wydatek nie był mu potrzebny. Dlatego tylko podsunął mikrofon pod same usta i krzyknął:
– Posłuchaj, gnoju! Jak mi nie oddasz mojej kasy, to zobaczysz, jak takie sprawy się załatwiało w moich stronach… – Usłyszawszy jedynie niewyraźne bulgotanie rozmówcy, właściciel skupu musiał ponownie przysunąć telefon do ucha. – Co?! Ja ci nie grożę, oszuście, tylko chcę to, co mi się należy. A jeśli nie, to przyjadę do ciebie i zabiorę ci ten twój cholerny samochód… Co?!… Ja ciebie też! – Zdenerwowany pan Jan cisnął komórką na biurko.
– Janek, kolacja! – usłyszał głos pani Michorowskiej.
– Już idę, kochanie! – krzyknął najdelikatniej jak umiał, choć najchętniej coś by niegrzecznie odburknął. Ale wiedział, że musi trzymać fason przed żoną, żeby nie zorientowała się, jak bardzo jest zdenerwowany. Mogłaby się domyślić, że mają naprawdę poważne problemy finansowe. A to była ostatnia rzecz, której by chciał. Choć jak tak dalej pójdzie, to i tak niedługo będzie się tego musiała dowiedzieć.
Michorowski sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął z niej blister z lekarstwem. Szybko wycisnął dwie tabletki i połknął je, popijając z butelki. Ledwo ją odstawił, usłyszał za sobą kroki.
– Dobry wieczór.
– Zamknięte! – wrzasnął Michorowski przez ramię i dopiero po chwili rozpoznał w nowo przybyłym Przypadka. – A, to pan. Przepraszam, nie mam czasu. Żona wołała mnie już na kolację.
– To, z czym przyszedłem jest trochę ważniejsze.
– Dla mnie najważniejsze jest zjeść kolację. Lekarz zalecił mi regularne posiłki. I spokój!
– To czemu się pan denerwuje?
– Jak to czemu?! Przychodzi mi pan tu i zawraca głowę! Jednak prawdę piszą w gazetach, że jest pan strasznie irytujący! Muszę chyba powiedzieć pani Irminie, że powinna się lepiej zastanowić nad doborem znajomych.
– Jestem tu tylko dlatego, że ona pana lubi. Inaczej bym poszedł prosto na policję.
– Na policję?! Dlaczego?!
– Przecież pan wie. Gdyby nie pan, teraz Gwiazdeczka byłaby gdzie indziej.
– O co panu chodzi?!
– Lepiej by było, żeby sam pan się przyznał do winy.
– Nic jej nie zrobiłem. I jeśli natychmiast pan stąd nie pójdzie, wezwę policję!
– Proszę, niech pan to zrobi. Jeśli pan chce, mogę panu dać bezpośredni numer do podkomisarza Łosia. – Jacek wyjął wizytówkę i chciał ją podać właścicielowi skupu.
– A kto to? – Michorowski nie wyciągnął ręki, ale ciekawie spojrzał na kartonik.
– Prowadzi sprawę zaginięcia Gwiazdeczki. Na pewno chętnie wysłucha pana tłumaczeń.
– Nigdzie nie będę chodził! – zaperzył się pan Jan.
– Jak pan chce. Zatem pójdę do niego sam i opowiem mu, co wiem. A pan będzie musiał zamknąć skup i kupić sobie nową szczoteczkę do zębów. Bo prędko pan do domu nie wróci.
– Grozi mi pan?
– Tylko panu dobrze radzę. Jeśli przyzna się pan sam, zapewne może pan liczyć na łagodne traktowanie i być może obniżenie wyroku.
– Do niczego się nie przyznam! Nic mi pan nie udowodni.
– I tu się pan myli. To, co mam, wystarczy, żeby pana zamknąć. A w śledztwie już pana docisną i powie pan wszystko o tym, co zrobił Gwiazdeczce. I gdzie jest jej ciało.
– Jakie ciało?
– Dobrze pan wie. Radzę się przyznać zawczasu. Ja wiem, to pewnie był wypadek, zrobił pan to w złości.
– Do niczego się nie przyznam.
– Jest pan uparty. Trudno. Daję panu czas do jutra. I robię to tylko ze względu na panią Irminę.


wtorek, 15 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.12

A coś ty znowu wymyślił? – zdumiała się pani Bamber. – Po co ci to wiedzieć?
– Na razie nie mogę pani tego powiedzieć. Bo jeśliby okazało się to nieprawdą, to byłaby pani na mnie zła, że mogłem w ogóle coś takiego podejrzewać.
– Ty chyba nie chcesz powiedzieć, że… – Na twarzy Irminy zdziwienie walczyło teraz z oburzeniem. – To przecież niemożliwe.
– Dlatego prawdopodobne.
– Ale… jak to?! – oburzyła się pani Irmina. – Po co?!
– Na razie mogę się tylko domyślać. Jeśli jednak nie chce mi pani powiedzieć, postaram się zdobyć tę informację inną drogą. – Jacek spojrzał na elegancki pierścionek na dłoni pani Bamber i pomyślał, że pan Antoni Gelberg ma naprawdę dobry gust.
– Nie, postaram się dowiedzieć tego sama. Jestem jednak pewna, że się mylisz.
– Wszystko możliwe, pani Irmino – odparł spokojnie Przypadek, jakby możliwość pomyłki wcale go nie zmartwiła. – Ale muszę brać pod uwagę wszystkie ewentualności.
– À propos ewentualności – pani Bamber chwyciła czajniczek i dolała Jackowi herbaty. – Nie bierzesz pod uwagę, że to Winetu mógł coś zrobić swojej Gwiazdeczce? Wiem, że go lubisz, ale to wielkie chłopisko. I chociaż w zasadzie dobrze mu z oczu patrzy, to nie chciałabym się na niego natknąć w ciemnej uliczce.
– Biorę to pod uwagę, ale to raczej mało prawdopodobne.
– Wiesz, po alkoholu ludzie nie bywają sobą.
– Tak. Tylko że on musiałby coś takiego zupełnie wyprzeć ze swojej pamięci. To oczywiście możliwe, jeśliby dużo wypił, ale w jaki sposób w takim stanie, słaniając się na nogach, pozbyłby się ciała? Na trzeźwo z pewnością nie zrobiłby jej krzywdy, a po pijanemu ma raczej mało intelektualnych możliwości, żeby precyzyjnie obmyślić i zrealizować plan pozbycia się zwłok.
– Chyba że całkiem pomieszało mu się w głowie i już nie jest tylko jednym Winetu.
– Czyżby zdiagnozowała pani u niego rozdwojenie jaźni?
– Mój drogi, dobrze wiesz, że z wykształcenia jestem tylko psychologiem, a nie psychiatrą. Ale spotkałam go dzisiaj. Nie czułam od niego alkoholu, za to mówił, jakby mu się coś w głowie poplątało. Twierdził, że widział tą swoją Old Spejs na Bemowie. I mówił, że ona go już pewnie nie kocha, bo uciekła. Potem powiedział, że to jego wina, że zniknęła i twierdził, że się chyba zabije, jak ona się nie znajdzie. Trochę się uspokoił, ale prosił, żeby ci przekazać, że ją widział. Tak że to uparte poszukiwanie jej to może być jakaś kompensacja poczucia winy.
– Może – potwierdził bez przekonania Jacek. – A czy Winetu mówił coś o jej wyglądzie?
– Tak, coś mówił. – Pani Bamber zawahała się na moment. – Zdaje się, że była normalnie ubrana. W sensie nieobszarpana. Zresztą, spytaj go sam, pewnie jest już w domu. Powiedział, że wieczorami ma dotrzymywać towarzystwa twojemu ojcu, choć nie wiem do końca dlaczego.
– Nie ma sensu pytać, nic więcej nie muszę wiedzieć. Coś mu się musiało przywidzieć.
– Czyli nie wierzysz, że ona żyje?
– Tego nie mogę wykluczyć. Ale raczej nie mogła się tam pojawić normalnie ubrana.
– Dlaczego?
– Jeśli słowa jej pożegnalnego listu są prawdziwe i rzeczywiście zmieniła swoje życie, to z pewnością nie kręciłaby się w okolicy tego starego życia, tylko trzymała od niego jak najdalej.
– Mogła zatęsknić za swoim Winetu – powiedziała pan Irmina, zastanawiająco długo wpatrując się w pierścionek na swojej ręce.
– Wtedy by go bez trudu znalazła. Wie, gdzie bywa i nawet gdyby nie trafiła na samego Winetu, to spotkałaby jego znajomych, którzy by mu od razu powiedzieli, że go znalazła. Wystarczyłoby, żeby odwiedziła Michorowskiego… – Jacek urwał i uśmiechnął się do własnych myśli.
– Naprawdę myślisz, że on ma pieniądze Old Spejs?
– Raczej już ich nie ma. I to mogło być przyczyną kłótni między nimi kilka dni przed zniknięciem Old Spejs.
– Kłótni tak, ale… myślisz, że czegoś więcej?
– Ludzie potrafią zabić za mniej niż dziesięć tysięcy. Nawet jeśli są potomkami zacnej zaściankowej szlachty.
– A właśnie, skąd ty wiedziałeś, że Old Spejs nie powiedziała Sagankowi o tych pieniądzach?
– Bo to była jej najściślej strzeżona tajemnica. Jeśli jej plan miał się udać, informacja nie miała prawa dotrzeć do Winetu, bo on byłby temu przeciwny. Poza tym Saganek to nie jest facet, któremu można zaufać, i to chyba widzi każdy. Dlatego byłem przekonany, że musiał po prostu podsłuchać rozmowę z Michorowskim. – Uwagi pani Irminy nie uszedł fakt, że choć Jacek tłumaczył jej sprawę, to myślami był gdzieś zupełnie indziej.
– Martwisz się czymś?
– Obawiam się, że przy zakończeniu tego śledztwa również będę potrzebował pomocy podkomisarza Łosia, a on tym razem może być pod tym względem wyjątkowo oporny. Dlatego będę go musiał jakoś zachęcić do współpracy. No i zmusić winowajcę do przyznania się, bo bez tego nasz stróż prawa nie kiwnie palcem.
– Jak masz zamiar to zrobić?

– Ludzie są… – urwał, przygryzł wargi i poprawił się. – Pewne zachowania ludzi da się przewidzieć. Szczególnie, kiedy się ich zirytuje. A irytowanie ludzi to moja specjalność.

poniedziałek, 14 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.11

Złośliwi twierdzą, że nie ma brzydkich kobiet, tylko czasem wina brak. Ci bardziej przychylni słabszej płci mówią, że w każdej białogłowie tkwi piękno, ale trzeba je umieć dostrzec. Nie da się ukryć, że tymi, którym to dostrzeganie wychodzi najciężej są zwykle same niewiasty. Nigdy nie są do końca zadowolone ze swojego wyglądu, przeszkadzają im zbędne, rzekomo, kilogramy, kolor włosów, za mały biust, zbyt duża pupa, słowem, niemal wszystko.
Do absolutnych wyjątków, rzadko występujących w naturze, należą te damy, które są przekonane o swej perfekcyjnej atrakcyjności i uważają, że wszystko mają na miejscu i to w najlepszych z możliwych rozmiarach. Można by im w zasadzie pozazdrościć ciała, ale raczej należałoby zazwyczaj podziwiać ich dobre samopoczucie. Bo nie da się ukryć, że takim kobietom akurat zwykle daleko jest do ideału urody.
Niegrzecznością byłoby jednak zwracanie na to uwagi. Dlatego kiedy w trakcie popołudniowego treningu na Polach Mokotowskich, Jackowi zastąpiła drogę niewiasta przypominająca obecnie damę lekkich obyczajów, która powinna zapomnieć już dawno chwilę swego przejścia na emeryturę, nie wybuchnął śmiechem, ale skłonił się, przykładając dłoń do piersi.
– Lady Makbet. Miło mi panią poznać.
– Witaj, kowboju – skinęła mu łaskawie. – Widzę, że sława mojej urody dotarła aż do ciebie…
– Nie tylko urody. Wiem także o twych tajemnych mocach. – Przypadek spojrzał Makbetce prosto w oczy, co nieco ją speszyło, ponieważ była przyzwyczajona, że mężczyźni raczej spuszczają przy niej wzrok. Przebiegła jej przez głowę myśl, że być może detektyw z niej kpi, ale szybko uznała, że to niemożliwe. Przecież nieraz dotąd miała liczne dowody na to, jaka siła tkwi w jej urodzie i umyśle, dzięki którym sprawowała kontrolę nad tyloma mężczyznami. Dlaczego więc ten miałby być wyjątkiem?
– Z tymi mocami to lekka przesada – zapewniła kokieteryjnie. – Tak naprawdę jestem tylko słabą kobietą, która także potrzebuje pomocy…
– Jak mógłbym ci pomóc, pani?
– Jak? – Makbetka, mimo wiary we własne moce, wydawała się zaskoczona, że tak łatwo udało jej się dojść do celu rozmowy. – No więc jest taki jeden sknera, który nie chce się podzielić zyskiem.
– Czy mam mu dać do zrozumienia, że jest pani z tego niezadowolona?
– On to dobrze wie. Tylko ja nie wiem, jak udowodnić draniowi, że on zarabia na tym, na czym zarabia, i nie chce się podzielić. I potrzebuję detektywa.
– Jestem do twoich usług, pani – Makbetka uśmiechnęła się zadowolona. – Muszę się tylko dowiedzieć jednej rzeczy.
– Jakiej?
– Od kiedy lady uważa, że ten podły człowiek nie chce się podzielić należnym jej zyskiem?
– A co to ma do rzeczy? – Makbetka spojrzała na Przypadka podejrzliwie.
– Chodzi o to, żeby oddał lady wszystko z należnymi odsetkami – odpowiedział Jacek tak szczerze, jak tylko w tej chwili potrafił.
– Aha… tak dokładnie to nie pamiętam.
– Chodzi mi jedynie o to, czy to było przed zniknięciem Old Spejs, czy po jej zniknięciu?
– A co do tego ma ta głupia Old Spejs? – zirytowała się królowa bezdomnych.
– Zaufaj mi pani, bardzo wiele. Bez tej wiedzy trudno mi będzie uzyskać dla ciebie wszystko to, na co zasługujesz.
– Aha… – Ostatnie stwierdzenie bardzo przypadło Makbetce do gustu, więc łaskawie wysiliła swoją pamięć. – To było już po jej zaginięciu.
– Dzięki ci, pani. Biegnę wymierzyć sprawiedliwość. – Jacek chciał wystartować, ale królowa bezdomnych zastąpiła mu drogę.
– Momencik – wyciągnęła z kieszonki brudny skrawek papieru. –To jest mój numer. Muszę być przy tym, jak będziesz wymierzał tę sprawiedliwość
– Mogę to pani zagwarantować.
– A może byś chciał zaliczkę na poczet przyszłej należności? – Makbetka puściła do Jacka zachęcające „oko”, unosząc lekko rąbek spódniczki.
– Jeden pani uśmiech będzie dla mnie wystarczającym wynagrodzeniem. – Jacek skłonił się po raz ostatni i pobiegł dalej. Zaś lady Makbet pomyślała, że musi uważać z używaniem swoich mocy, żeby nie uzyskiwać przesadnie dobrych skutków, które nie będą dla niej satysfakcjonujące.

A potem, po chwili zastanowienia, uznała, że na kimś, kto nie chciał skorzystać z jej wdzięków, nie może do końca polegać. Dlatego musi sama choć raz jeszcze spróbować dojść należnych jej kwot. Najlepiej przy udziale swojej magii.