czwartek, 27 grudnia 2018

PAN PRZYPADEK I NOWY KLIENT

      Kolejny tom moich przygód jest w trakcie pisania a dzisiaj pozwolę sobie przedstawić Wam mojego nowego klienta:

Filip Hirek czuł się w tej chwili na swoim rowerze jak połączenie torreadora i linoskoczka. Miał na sobie wściekle czerwoną koszulę, wywołującą furię kierowców jadących za nim,  którzy najchętniej, gdyby tylko mogli, nadzialiby go na swój zderzak. Cyklista pędził środkiem dwujezdniowej drogi, ściśle trzymając się środkowej linii. Chwiał się przy tym na obie strony, jakby z trudem mógł utrzymywać równowagę i nikt nie śmiał się do niego nawet zbliżyć, nie mówiąc o wyminięciu go z którejkolwiek strony. Czasem tylko ktoś odważył się zatrąbić ale był to daremny trud. Oczy Hirka, wystające sponad drogiej maski antysmogowej, wyrażały dla tego kogoś wyłącznie mieszankę pogardy i poczucia wyższości.

niedziela, 23 grudnia 2018

PAN PRZYPADEK WALI PROSTO Z MOSTU

Autorka tej RECENZJI tak mnie charakteryzuje: "Ach, ten Przypadek... Rewelacyjna kreacja! Uwielbiam go za to, że niczego nie owija w bawełnę, że co ma powiedzieć to mówi to prosto z mostu." To po prostu dlatego, że uważam owijanie w bawełnę za zwykła stratę czasu ;) A po za tym waląc prosto z mostu sprawiam, że ludzie stają się jeszcze bardziej banalnie przewidywalni ...

  

poniedziałek, 17 grudnia 2018

PAN PRZYPADEK NIEZMIENNIE DOBRY

Jak twierdzi Pani Marysia, Autorka NAJNOWSZEJ RECENZJI "Pana Przypadka i kryminalistów" wciąż rozwiązuje skomplikowane zagadki, mój ironiczno-dobrotliwo-pobłażliwy uśmiech jest na swoim miejscu a ludzie są nadal banalnie przewidywalni :) No cóż, nie da się ukryć, że tak właśnie jest...

czwartek, 13 grudnia 2018

PAN PRZYPADEK NA EKRANIE?

Autorkę TEJ RECENZJI bardzo by chciała zobaczyć ekranizację moich przygód. Cóż, w sumie też nie miałbym nic przeciwko temu. Tylko kto mógłby mnie zagrać? Sam nie wiem... Brad Pitt trochę się postarzał, Borys Szyc niestety też. A może Wy macie jakiś pomysł?


;)

poniedziałek, 10 grudnia 2018

PAN PRZYPADEK ROZKŁADA NA ŁOPATKI BOHATERKĘ

Tym razem trafiłem na RECENZJĘ WYJĄTKOWĄ bo napisaną przez jedną z bohaterek, z którą stykam się w książce. Jest nią Cesarzowa Polskiego Kryminału, która twierdzi, że "dochodzenie i dedukcja Jacka (...) rozkładają mnie na łopatki". Nie da się ukryć, że moja dedukcja w książce sprawiła nieco kłopotu Cesarzowej :)              





sobota, 1 grudnia 2018

PAN PRZYPADEK I PIERWSZA RECENZJA KRYMINALISTÓW

Jest już PIERWSZA RECENZJA najnowszego tomu moich przygód. Jej Autor, stały Czytelnik moich książek, pan Robert Frączek zarzuca mojemu Autorowi, że za bardzo słodzi blogerom i wyraża nadzieję, że kiedyś zajmę się tym środowiskiem. Nie wiem, czy tak się stanie, bo ja jednak dokuczam raczej "warszawce" a blogerzy to zjawisko ogólnopolskie i rzadko wielkomiejskie. Ale cóż, może być różnie i pożyjemy, zobaczymy...


środa, 28 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 22


Ernest Ciachorowicz szedł wprawdzie do pokoju przesłuchań w Komendzie Stołecznej dobrowolnie, ale czuł się trochę jak skuty kajdankami. Starszy aspirant Smańko, którego widział wcześniej pilnującego drzwi mieszkania Eleonory, podszedł do niego na spacerze i powiedział, że muszą natychmiast jechać na komisariat. Nic więcej nie chciał wyjaśnić, ale Ciachorowicz czuł wewnętrznie, że nie czeka go tu nic dobrego. Kiedy na dodatek zobaczył, że w pokoju przesłuchań siedzą nie tylko podkomisarz Łoś i ten irytujący detektyw, lecz także Marek Brytan, Jan Kowalski i ta jego przyjaciółka, zrozumiał, że może już nie wyjść z tego pomieszczenia bez kajdanek.
– Czy mogę zapytać, dlaczego mnie tu zaproszono? – zagadnął, podkreślając ostatnie słowo, aby dać do zrozumienia, że nie czuje się o nic podejrzany.
– Włamano się do pańskiego mieszkania. – Podkomisarz Łoś wskazał ręką w stronę Brytana, ale Ciachorowicz sam wiedział, gdzie patrzeć.
– Niczego nie zabrałem! – zastrzegł się Marek.
– Bo tam nie było tego, co pana interesowało – powiedział Przypadek. – To było tutaj. – Jacek podszedł do Ciachorowicza i poklepał go po klapie marynarki.
– Chyba pan nie myśli, że chciał mnie zabić?! – zdziwił się mocno pan Ernest.
– Ależ skąd, po prostu na pewno ma pan przy sobie testament pani Pahl.
– Słucham? To bzdury!
– Pan jest leworęczny, prawda? Czyli testament jest raczej w prawej kieszeni. – Jacek wyciągnął dłoń w stronę Ciachorowicza.
– Ja protestuję! Nie macie prawa mnie przeszukiwać!
– Jeśli uważamy, że ukrywa pan dowody przestępstwa, to mamy takie prawo. A testament może być takim dowodem – wyjaśnił podkomisarz.
– Skąd pan to wie?! – zdenerwował się nagle Brytan. – Pewnie ten detektyw nagadał panu głupstw!
– Proszę pana, jestem doświadczonym policjantem. – Łoś dumnie podniósł głowę i nie zwracał uwagi na dyskretne chrząknięcia starszego aspiranta. – A wy obaj jesteście amatorami. Kiedy nasz wywiadowca… – Tym razem chrząknął Jacek, ale podkomisarz także na niego nie zwrócił uwagi – …doniósł nam, że pan Ciachorowicz zagroził panu ujawnieniem testamentu, od razu wiedzieliśmy, że nie zrobił tego bez przyczyny! Zapewne chciał pana szantażować i wymusić jakiś udział w zysku ze sprzedaży mieszkania. A skoro tak, to znaczy, że miał ten testament w ręku. Było jasne, że będzie się bał, iż pan się tego domyśli i zechce się włamać do jego mieszkania. Od tej pory więc postanowił go nosić przy sobie. – Policjant spojrzał z poczuciem wyższości na obu panów i wyciągnął rękę w kierunku Ciachorowicza. Ten podał mu testament.
– Dużo jej pomogłem, gdy była w kłopotach – tłumaczył się pan Ernest. – A potem nawet nie chciała ze mną znów być. Że o oddawaniu pieniędzy nie wspomnę.
– Tak, tak. – Łoś pokiwał głową, wczytując się w słowa testamentu. – No, panie Kowalski, odziedziczył pan niezły majątek.
– Przecież on zabił moją babcię! – zaprotestował Brytan. – Ten testament to najlepszy dowód. Ja nie pozwolę…
– Pan wiedział, że babcia zapisała majątek Kowalskiemu.
– Nie widziałem tego testamentu na oczy!
– To prawda – przytaknął Łoś. – Ale z pełną świadomością chciał pan bezprawnie wejść w jego posiadanie.
– A za co on miał dostać spadek po mojej babci?! Że ją… ten tego…
– Nic z nią nie zrobiłem! – zaprzeczył Kowalski.
– Aha, i za nic dostałeś tę całą kasę?! Przecież widzieliście tę figurkę.
– Ano właśnie. – Łoś podszedł do biurka i wyjął stamtąd hebanową figurkę z powbijanymi szpileczkami. Podszedł z nią do Kowalskiego. – Może nam pan to wyjaśni.
– Ja… sam nie wiem, dlaczego tak się działo. – Kowalski unikał wzroku Kai. – Ale w niej coś takiego było… Nie potrafiłem się inaczej bronić. Ja wiem, że to głupie, ale kolega z Nigerii mi to sprzedał i powiedział, że tylko tak się obronię.
– Co on za głupoty gada?! – zdenerwował się Brytan.
– Żadne głupoty. Zbadaliśmy odciski palców. Należą do pana i do pana Kowalskiego. A nie do pańskiej babci. Zakładamy, że to był amulet, który miał chronić przed urokiem pani Eleonory. Choć naprawdę nie wiem dlaczego…
– Bo pan jej nie znał – odpowiedzieli niemal chórem Ciachorowicz i Kowalski, co spowodowało, że ten drugi musiał ponownie spuścić oczy pod wpływem potępiającego wzroku Kai Figacz, która oświadczyła:
– W życiu bym nie pomyślała, że ona może ci się podobać!
– I tu akurat pani kłamie – oznajmił Przypadek. – Wiedziała pani o tym doskonale. Dlatego zabiła pani Eleonorę Pahl.
– Co?! – Tym razem chór męskich głosów składał się również z Marka Brytana. – Pan chyba żartuje?!
– Ależ skąd. Od początku podejrzewaliśmy, że nie było to zabójstwo na tle rabunkowym. – Tym razem Łoś nie mógł zignorować zgodnego chrząknięcia starszego aspiranta i detektywa. – To znaczy moi koledzy początkowo dopuszczali taką możliwość, ale gdy przejęliśmy sprawę z detektywem Przypadkiem, od razu odrzuciliśmy tę teorię.
– Ale Kaja nie mogła jej zabić! – zaprotestował Kowalski. – No powiedz im! – zażądał od dziewczyny, ale ta milczała. Odezwał się za to Przypadek.
– Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, zastanowiło mnie, kiedy mówiła pani, że chce tylko, abym udowodnił niewinność pani chłopaka. Nie, żebym złapał mordercę, lecz tylko udowodnił niewinność Janka. Pomyślałem, że to może kwestia pani przekonań politycznych, bo rewolucjoniści zawsze uznawali, że pospolici przestępcy to jedynie ofiary społeczeństwa, którym trzeba pomóc, a do więzienia wsadzać należy tylko zbrodniarzy politycznych. Ale jakaś lampka zapaliła się w mojej głowie. Potem moi ludzie znaleźli rzeźbę Wenus i trzech kochanków, której końcówki są bardzo ostre. I można nimi zadać takie rany, jakich ślad ma pani na twarzy. I wreszcie donieśli mi, że chce się pani włamać do mieszkania pani Pahl. Od razu pomyślałem, że może chodzić o tę figurkę. Na pewno pani uważa, że to skończona głupota bać się czegoś takiego. Ale dla pana Kowalskiego zrobiłaby pani wszystko.
Kaja Figacz zerknęła na narzeczonego i spuściła głowę. Potem milczała przez chwilę, by wreszcie ze wzrokiem wbitym w podłogę, zacząć mówić:
– Poszłam do Janka tego dnia. Spotkałam ją na schodach, jak szła z walizkami. Była zła, od razu zaczęła mi dogryzać. A potem mówiła, żebym sobie Janka odpuściła, bo on potrzebuje prawdziwej kobiety, takiej jak ona. I że ona już go nawet ma i będzie miała na stałe. Na dowód pokazała mi testament, w którym wszystko mu zapisywała, i zaczęła opisywać ze szczegółami ich łóżkowe wyczyny…
– To nieprawda! Ja z nią nigdy…
– I cóż z tego, panie Janku? Pani Eleonora potrafiła być bardzo przekonująca. I pani Kaja jej uwierzyła. Pewnie złapała pierwszą z brzegu figurkę i uderzyła ją w głowę. Pani Pahl, broniąc się, zrobiła jej jeszcze ranę na policzku rzeźbą Wenus i trzech kochanków. Dlatego jedno i drugie pani Kaja ze sobą zabrała, a potem wyrzuciła do kosza na śmieci obok swojego domu, daleko od miejsca zbrodni. I tam znalazł ją mój człowiek.


wtorek, 27 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 21


Marek Brytan ledwo dyszał, stojąc przed drzwiami mieszkania swojej babci, pilnowanymi dzisiaj przez aspiranta Jęczmyka. Wbiegł właśnie pędem po schodach i z trudem łapiąc powietrze, usiłował przekonać policjanta:
– Mówię panu, z okna widać dym…
– Nic tu nie czuję – zauważył sceptycznie Jęczmyk.
– Ale widziałem z zewnątrz, że się unosi. Zostawiłem uchylony lufcik w pokoju, zanim zaplombowaliście z powrotem to mieszkanie. Pewnie jakieś zwarcie instalacji. Proszę sprawdzić.
– Ja tu muszę pilnować i nikogo nie mogę wpuszczać do mieszkania!
– To niech pan nie wpuszcza, tylko wejdzie do środka i sprawdzi. Bo jeśli pan tego nie zrobi i to mieszkanie się spali, będzie pan mi musiał zapłacić odszkodowanie za straty.
Aspirant Jęczmyk spojrzał na Brytana. W sumie rzeczywiście niewiele ryzykuje. Wejdzie do środka, zamknie drzwi na zasuwę i tamten się tu nie dostanie. A on błyskawicznie sprawdzi, czy rzeczywiście nie ulatnia się dym.
– Proszę tutaj zaczekać – zarządził Jęczmyk i wszedł do środka. Rozejrzał się dokładnie po mieszkaniu, pociągając przy tym nosem, ale tak jak się spodziewał, nie wyczuł dymu.
Co ten Brytan kombinuje? – zastanawiał się policjant. – A koledzy mówili, żebym się trzymał z dala od wszystkich spraw podkomisarza Łosia i Przypadka, bo to same dziwactwa, w których się tylko można narazić ważnym ludziom. – Rozejrzał się jeszcze raz po mieszkaniu. – Co ten Brytan kombinuje? – pomyślał ponownie. – A, nieważne, zaraz mu powiem do słuchu.
Pewnym siebie krokiem aspirant Jęczmyk wyszedł z mieszkania i… zaniemówił.
– To tak się pilnuje mieszkania? – zapytał groźnie podkomisarz Łoś, obok którego stał uśmiechnięty detektyw Przypadek.
– Ale ja… ja… – jąkał się Jęczmyk. – Ten Brytan powiedział, że jest jakiś dym w środku i że mnie zaskarży…
– A wy się daliście nabrać na ten numer? Postawiłem was przed tymi drzwiami, bo wszyscy mówili, że zawsze dobrze wypełniacie rozkazy, a tu taki zawód… – westchnął podkomisarz Łoś.
– Przecież nic się nie stało – powiedział zdezorientowany Jęczmyk.
– Jak to nic? Przez was podejrzany w sprawie zabójstwa dokonał włamania.
– Nikt się nie włamał – zapewnił aspirant. – Zamknąłem za sobą dobrze drzwi.
– Do mieszkania naprzeciwko się włamał – zdenerwował się Łoś, a Jęczmyk pomyślał, że albo jego przełożony zwariował, albo sprawy przez niego prowadzone są jeszcze dziwniejsze, niż mu się wydawało.
– Pan już da spokój, panie podkomisarzu – poprosił Przypadek. – Nie musi mi pan oddawać tej stówy, o którą się założyliśmy, że pan aspirant nie zejdzie z posterunku…
– O nie, dług sprawa honorowa – obruszył się Łoś i z wielkim bólem wyjął z portfela stuzłotowy banknot, podając go Przypadkowi. Następnie spojrzał na Jęczmyka, żeby tamten nie miał wątpliwości, od kogo odzyska utraconą gotówkę. Gdy się jednak odwrócił w stronę drzwi Ciachorowicza, detektyw wręczył aspirantowi sto złotych, pokazując na Łosia, i dopiero potem stanął za podkomisarzem, który naciskał klamkę. – Zamknięte – stwierdził. – Ale można się było tego spodziewać. – Załomotał do drzwi. – Panie Brytan, wiemy, że pan tam jest. Proszę wyjść!
– I tylko niech pan nie próbuje wyskakiwać przez okno, jak pan planował! – zawołał Jacek. – Na dole czeka na pana starszy aspirant Smańko.
Podkomisarz Łoś przyłożył ucho do drzwi, ale w mieszkaniu Ciachorowicza panowała absolutna cisza, jakby tam nikogo nie było. Policjant spojrzał zaniepokojony na Jacka, który zbliżył się do drzwi i przez szparę głośno krzyknął:
– Naprawdę wiemy, że pan tam jest. Otworzył pan drzwi kluczem, który pańskiej babce dał pan Ciachorowicz. Jeśli pan sobie życzy, możemy poczekać, aż on wróci ze spaceru, ale sam pan wie, że to krewki facet, więc możemy go nie móc powstrzymać, zanim nie da panu w twarz za włamanie.
Po parunastu sekundach w drzwiach pokazała się postać Marka Brytana. Podkomisarz Łoś wyciągnął w jego stronę foliowy woreczek, do którego wnuczek Eleonory Pahl bez słowa wrzucił klucze trzymane w ręku. Zadowolony policjant schował dowód przestępstwa, ale potem popatrzył na detektywa.
– Miały być dwa włamania.
– I są – stwierdził beztrosko Jacek i zwrócił się do aspiranta Jęczmyka: – Niech pan otworzy drzwi.
Aspirant jeszcze na wszelki wypadek popatrzył na podkomisarza, ale ten jedynie twierdząco pokiwał głową. Otworzył więc drzwi i wpuścił Przypadka do środka. Detektyw jednak tylko przestąpił próg i krzyknął:
– Pani Kaju, zapraszamy do nas! I tak nie znajdzie tam pani tej figurki, którą chce mieć pan Kowalski, bo ona dawno jest już na policji. I radziłbym nie uciekać po dachu, bo po opadach deszczu jest tam naprawdę bardzo ślisko! – Przypadek odwrócił się do podkomisarza. – Zaraz na pewno zejdzie. Proszę dać jej minutę, musi wyjrzeć na zewnątrz. Kiedy to zrobi, z okna po drugiej stronie pomacha do niej mój człowiek.
– Jakiś bezdomny?
– Właśnie.
– Nigdy bym nie pomyślał, że oni mogą być tak pomocni.
– Nawet bardziej niż pomocni. Gdy już pani Kaja do nas zejdzie, poproszę jednego z nich, żeby powiedział, gdzie teraz jest pan Ciachorowicz. Bo przecież na wielkim finale musimy być wszyscy w komplecie.

poniedziałek, 26 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 20


Podkomisarz Łoś z wyraźnym zadowoleniem poklepał się po brzuchu, którego było zdecydowanie mniej niż miesiąc temu. Regularne biegi zaczynały przynosić efekty, choć były już także przedmiotem kpin na korytarzach Komendy Stołecznej.
– Wiecie, Smańko, nigdy bym nie pomyślał, że taki bieg może człowiekowi dobrze robić. – Łoś wykonał demonstracyjnie kilka przysiadów i z zadowoleniem stwierdził, że zrobił to bez wysiłku, choć jeszcze niedawno sprawiało mu to sporo problemów. – Rewelacyjnie się po tym myśli. Może dlatego ten Przypadek tak łatwo rozwiązuje sprawy? Powinniście też czasem pobiegać.
– Trenuję z żoną w weekend, gdy biegamy po sklepach w celu zakupienia najtańszej z możliwych wersji wszystkiego.
– Niezły trening. Choć to nie to samo co pobieganie dla czystej przyjemności. Tak, ten Przypadek to ma fajne życie. Kiedyś myślałem, że się męczy i męczy, tak wszędzie biegając, ale teraz wiem, że to niezły pomysł na życie. Kto wie, może ja też kiedyś wystartuję w maratonie? – rozmarzył się Łoś.
– Lepiej nie ryzykować. W pańskim wieku…
– Co w moim wieku, Smańko?
– No… lepiej uważać na siebie.
– Przecież właśnie uważam i dbam – fuknął niezadowolony podkomisarz. – À propos tego Przypadka to nie macie wrażenia, Smańko, że jemu jakby brak koncepcji w sprawie zabójstwa Pahl?
– Być może – odpowiedział wymijająco starszy aspirant.
– Być może? Co to ma znaczyć?
– Pan komisarz wie, że on lubi nic nie mówić aż do końca.
– To prawda – przyznał zaniepokojony Łoś. – No to tym razem zmusimy go do powiedzenia wszystkiego wcześniej, żeby nie mógł robić tego swojego przedstawienia.
– A jak go zmusimy? – zainteresował się starszy aspirant, któremu zmuszenie do czegokolwiek niesfornego detektywa wydawało się wręcz niemożliwością.
– Hmmm – zafrasował się podkomisarz. – Jeszcze nie wiem jak, ale go zmusimy. Kiedy będą wyniki badań daktyloskopijnych tej szamańskiej figurki? – zmienił temat podkomisarz, choć nie spodziewał się żadnych rewelacji.
– Przyszły z laboratorium pięć minut przed panem.
– Dajcie je. – Łoś wziął kartkę z wynikami i musiał się z całej siły powstrzymać, żeby nie zareagować zbyt emocjonalnie. – No tak… Ciekawe… Kto by pomyślał…
– Przypadek – podpowiedział Smańko i uzupełnił: – Detektyw Przypadek.
– Ja już od dawna, Smańko, nie używam tego słowa w innym znaczeniu.
– Tak, tak… Chciałem tylko powiedzieć, że on podejrzewał, iż te wyniki coś nam powiedzą.
– Ale nie wiedział, jakie dokładnie będą. Zresztą co nam to daje?
– Nie mam pojęcia – przyznał szczerze Smańko. – Ale zanim jeszcze przynieśli te wyniki, dzwonił pan Przypadek z informacją, że dzisiaj w kamienicy tej Pahl będą dwa włamania.
– Dwa? Dlaczego akurat dwa?!
– Pan wie, on nigdy nie mówi nic do końca.

piątek, 23 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 19


Antoni Gelberg żałował po raz nie wiadomo który, że dał się wciągnąć w plan pani Irminy. Mógł przecież spokojnie czekać na wyniki jej prywatnego śledztwa i się do niego po prostu nie mieszać. Ale bał się, że ono będzie trwało w nieskończoność. A tyle czasu nie miał. Dlatego pomógł jej ułożyć sprytny w jej mniemaniu plan, który miał pomóc odkryć przyczynę niezainteresowania Przypadka pomocą ze strony pani Irminy.
Teraz stał z okiem przy judaszu w jej mieszkaniu i czekał, aż otworzą się w końcu drzwi lokum detektywa. Gdy to się wreszcie stało, wyszedł na korytarz, udając, że żegna się z panią Bamber.
– To na razie. – Zamknął drzwi mieszkania i uśmiechnął się do Przypadka. – Witam pana! Świetnie się składa, że pana widzę. Mogę zająć chwilę?
– A czy to coś pilnego? Rozwiązuję skomplikowaną sprawę…
– Na pewno nie tak bardzo jak ta, którą ja mam dla pana – powiedział, uśmiechając się, Gelberg.
– Aha, więc ma pan dla mnie kolejne zlecenie?
– Tak właśnie. Może wejdziemy je omówić?
– Niestety, akurat wychodziłem. Może wpadnie pan za kilka dni.
– To sprawa niecierpiąca zwłoki, na której można sporo zarobić – zapewnił antykwariusz.
– No dobrze – zgodził się niechętnie Jacek, ale wyglądało na to, że nie ma zamiaru wracać do mieszkania, gdyż ruszył w kierunku schodów.
– Ale… myślałem, że omówimy ją u pana.
– Sądzę, że nie będzie takiej potrzeby. Pan mi o niej opowie w drodze na dół, a ja postaram się ją rozwiązać przed wyjściem na ulicę.
– To chyba niemożliwe… Poza tym, jak sądzę, najpierw będzie pan musiał skorzystać z pomocy pani Irminy…
– A co ona ma wspólnego z tą sprawą? – zapytał od niechcenia detektyw, a eksantykwariusz lekko się speszył.
– W zasadzie nic. Ale jej pomoc mogłaby się panu przydać. Jak zawsze.
– Dobrze, jeśli uznam, że śledztwo tego wymaga, skorzystam z jej pomocy. Proszę mówić…
Jacek zaczął schodzić po schodach, a pan Antoni, chcąc nie chcąc, ruszył za nim.
– To dłuższa rozmowa… Nawet nie zdążę jej panu streścić, zanim dojdziemy na dół, a co dopiero mówić o rozwiązaniu.
– Proszę się postarać. Jestem obecnie naprawdę bardzo zajęty.
Gelberg starał się opanować panikę. Był przygotowany na dłuższą opowieść, z wieloma szczegółami, a tymczasem musiał się niewiarygodnie streszczać, zostawiając detektywowi kilka stopni schodów na rozwiązanie. Bał się, że coś poplącze, ale nie miał wyjścia.
– Pewnemu mojemu znajomemu ukradziono kilka obrazów.
– Zgłosił to na policję?
– Jakby tu panu powiedzieć… Nie wszystkie z nich posiadał legalnie.
– Rozumiem. Jak dokonano kradzieży?
– No właśnie, to jest najdziwniejsze. Obrazy wisiały w jego sypialni. Spał sobie spokojnie, a gdy obudził się rano, ich po prostu nie było. Puste ściany zamiast obrazów!
– Głowa go nie bolała rano?
– No właśnie nie. On też pomyślał, że może dali mu coś na sen, ale nic z tego. W nocy dwa razy chodził na siku, bo ma chore nerki. Ale nie wie, czy obrazy wisiały czy nie, bo był śpiący i nawet nie zapalał światła w sypialni. Na dodatek żadnych widocznych śladów włamania. Ma na zewnątrz domu założoną kamerkę, kompletnie nic nie zarejestrowała. Zaczął nawet szukać w piwnicy podkopu.
– Podejrzewa kogoś?
– Tak, ma dwóch podejrzanych. Jeden proponował mu niedawno kupno dwóch obrazów, bo podobno znalazł nabywcę za granicą. A drugi to znany kolekcjoner, który dał mu do zrozumienia, że wie, iż mój znajomy ma te obrazy. Ten drugi to znajomy pani Irminy. A z tym pierwszym ma dużo wspólnych znajomych. – Antykwariusz odetchnął z ulgą, ponieważ znaleźli się właśnie na pierwszym piętrze, a jemu udało się wszystko w miarę dobrze opowiedzieć i nic nie pokręcić.
– Nic dziwnego – przyznał Przypadek. – Przecież obaj wiemy, że pani Irmina zna pół Warszawy.
– No właśnie, dlatego chyba powinien pan zwrócić się do niej o pomoc.
– Nie ma potrzeby. Wszystko już jasne.
– Naprawdę?
– Tak. Proszę poradzić znajomemu, żeby koniecznie położył się spać o tej samej godzinie. Musi też dwa razy w nocy wstać na siku. Tak jak wtedy nie może zapalać światła w sypialni. I w ogóle patrzeć na ściany. A rano obrazy tam będą. – Jacek przepuścił antykwariusza w drzwiach od klatki.
– Mówi pan serio? – upewnił się antykwariusz, bo mina Jacka była jak zwykle nieodgadniona i tylko nieliczne osoby potrafiłyby w tej chwili stwierdzić, czy żartuje on, czy nie.
– Jak najbardziej. A teraz przepraszam, mam pilną rozmowę z moim współpracownikiem.
Przypadek wskazał kiwnięciem głowy na Kikuta. Bezdomny pozdrowił detektywa gestem ręki, a właściwe machając do niego afrykańską rzeźbą, do której przyczepiony był kawałek dziwnie powyginanego metalu. Antykwariusz przyjrzał mu się uważnie i otworzył szerzej zdziwione oczy.
– Czy to czasem nie jest ta skradziona rzeźba Pahl? – zapytał Gelberg, a nieznający go Kikut schował za siebie rękę i zaperzył się:
– Znalezione nie kradzione!

czwartek, 22 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 18


Pani Lidia, sekretarka w kancelarii mecenasa Fryderyka Przypadka, przeczuwała, że po raz ostatni widzi Agnieszkę Storczyk, i z trudem powstrzymywała się od wyrażenia radości. Wprawdzie bez cienia wątpliwości cieszyła się z tego faktu, gdyż przedziwna aplikantka-nieaplikantka napawała ją strachem, ale nie chciała przedwcześnie zdradzić się ze swoimi uczuciami, aby przyrodnia siostra Jacka nie poczęstowała ją jakimś zgryźliwym komentarzem. Dlatego na jej widok kiwnęła tylko głową na powitanie i od razu wsadziła nos w komputer, gestem ręki tylko dając znać, że mecenas Przypadek oczekuje jej w swoim gabinecie.
Pan Fryderyk siedział za swoim biurkiem i nawet się nie poruszył, gdy córka weszła. Wpatrywał się w nią tylko badawczo, jakby chcąc przeszyć ją na wylot i poznać jej najtajniejsze myśli. Był to jednak ciekawy paradoks do zbadania dla genetyków, jak to możliwe, że człowiek, który jest ojcem dwójki prawdopodobnie najprzenikliwszych osób na świecie, sam w tej dziedzinie osiąga co najwyżej przeciętne rezultaty.
– Usiądź, proszę – powiedział, żeby od początku stworzyć pozory tego, kto tu jest górą, i nie dopuścić do samowolnego zajęcia miejsca przez córkę.
– No, no, jak oficjalnie. Zanosi się na drętwą gadkę. – Storczyk usiadła niedbale na krześle. – Ale jeśli chcesz wyrazić swoje uznanie za moją strategię w sprawie ziemi dla Super Tobacco, wystarczy zwykłe dziękuję.
– To prawda, sprytnie to wymyśliłaś. Lecz nie dlatego chciałem cię widzieć. A przynajmniej nie bezpośrednio dlatego – oświadczył chłodno pan Fryderyk i z pewną satysfakcją dostrzegł w oczach swojej córki cień strachu, który zastąpił zwyczajową bezczelność. I to chyba po raz pierwszy od chwili, gdy ją poznał przed kilkoma miesiącami.
– To czemu mam zawdzięczać zaszczyt zaproszenia mnie tutaj? – zapytała Agnieszka, siląc się na ironię, choć sama poczuła, że nie wypadło to zbyt naturalnie.
– Zastanawiam się po prostu, czy jest sens, abym załatwiał ci miejsce na aplikacji.
– Wydawało mi się, że ustaliliśmy to już dawno temu.
– Tak, ale widzisz… zaszły nowe okoliczności. Sama zresztą jesteś temu winna. Gdybyś się tu nie pałętała, nie musiałbym się przyznawać byłej żonie, że jesteś moją córką. A tak stało się to, przez co ostatecznie straciłem szansę na powrót do niej, zatem nie masz już w ręku żadnych argumentów, żeby mnie przekonać do pomagania ci.
– Faktycznie. – Dziewczyna pokiwała głową z ironicznym wyrazem twarzy. – To, że jestem twoją córką, do niczego cię nie zobowiązuje.
– Jacek też jest moim synem i nie pomagam mu w niczym.
– Bo się na ciebie wypiął i nie chce po tobie dziedziczyć tego bajzlu! – Pokazała ręką na gabinet. – Ani nawet w ogóle być adwokatem. Sporo jednak dostał od ciebie i twojej rodziny. A jeśli nie masz zamiaru w żaden sposób uregulować zobowiązań wobec mnie, to cię do tego zmuszę. A wiesz, że potrafię być w tym dobra.
– Córeczko. – W ustach pana Fryderyka słowo to zabrzmiało niemal obraźliwie, jakby mówił do swojej latorośli „ty słodka idiotko”. – Naprawdę myślisz, że jesteś w stanie coś ze mnie wycisnąć? Tak, wiem, że jesteś w tym dobra. Tylko że ja jestem adwokatem od ponad trzydziestu lat. Znam tysiące sztuczek, aby tego uniknąć, przedłużając proces w nieskończoność. A kiedy ty znajdziesz sposób na jedną z nich, ja wyciągnę z kieszeni następną. I następną. Zanim umrę, cały swój majątek przekażę na cele dobroczynne, a ty i tak nic nie dostaniesz.
– Jeszcze zobaczymy – powiedziała Agnieszka, wstając i ruszając w stronę drzwi.
– Poczekaj. – Pan Fryderyk z niezadowoleniem pokiwał głową.
– Na co?
– Twoją największą wadą jest chyba brak cierpliwości. Gdybyś miała jej choć trochę, kto wie, do czego byś doszła. Ale jesteś przekonana o swoim geniuszu i uważasz, że wszystko ci się należy od razu. W ten sposób pracujesz na swoją klęskę. A mogłabyś sporo osiągnąć, prowadząc ze mną tę kancelarię…
– Aha. Już rozumiem. – Storczyk uśmiechnęła się kpiąco. – Postanowiłeś urządzić swoje małe prywatne poskromienie złośnicy. Tak? Nie musisz potwierdzać. Chcesz mnie teraz tresować i upokarzać w zamian za to, że obiecasz mi kiedyś tę kancelarię. Mam być grzeczna i posłuszna, a ty uchylisz mi bram raju.
– Nie przesadzałbym z tym rajem. Ale fakt, w tym zawodzie można sporo zarobić, jeśli nie zadaje się zbyt dużo pytań i potrafi sprawnie wykonywać przelewy.
– Wiem to doskonale. Tylko że ja nie nadaję się na grzeczną córeczkę tatusia. Miałbyś ze mnie pociechę i sporo kasy, gdybyś potrafił powściągnąć swój bezczelny, apodyktyczny styl. Dlatego czas chyba, żeby ktoś pozbawił cię kolejnej części majątku tak jak twoja była żona.
– Jej się to udało wyłącznie dlatego, że jej na to pozwoliłem, córeczko. – Ostatnie słowo pan Fryderyk wypowiedział, niemal delektując się jego brzmieniem.
– Zobaczymy!
Wstała i wyszła, trzaskając drzwiami. To utwierdziło panią Lidię w przekonaniu, że widzi bezczelną dziewczynę po raz ostatni. Świadomość tego wprawiła ją w dobry humor. Od razu wzięła do ręki dokumenty, które miała dać do podpisu swemu pryncypałowi, i zapukała do jego gabinetu. Po usłyszeniu zaproszenia weszła do środka i zobaczyła mecenasa wyglądającego przez okno, po którym spływały krople deszczu. Patrzył w ślad za przechodzącą akurat na drugą stronę ulicy córką.
– Wszystko w porządku, panie mecenasie? – zapytała.
– Oczywiście, pani Lidio. – Prawnik odwrócił się w stronę sekretarki. Wziął od niej dokumenty i przyglądając się im pobieżnie, zaczął je podpisywać. – Trzeba się będzie zastanowić, jak urządzić kancelarię, żeby znalazło się miejsce na biurko dla pani Storczyk.
– Wydawało mi się… – Urwała, bo wiedziała, że nie powinna komentować tego, co się stało. – Nieważne. – Zabrała podpisane dokumenty i wyszła.
Mecenas Przypadek odwrócił się z powrotem do okna i gdzieś u wylotu ulicy spostrzegł jeszcze sylwetkę córki znikającej za rogiem. Może i nie był tak przenikliwy jak jego pociechy, ale musiał przyznać rację synowi, że w pewnych kwestiach ludzie rzeczywiście są banalnie przewidywalni.

środa, 21 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 17


Kikut rozsiadł się wygodnie na starym fotelu, trochę jak na tronie. Zarzucił nawet nogi na poręcz i leniwie patrzył, jak za oknem skleconej z dykty budki siąpi deszcz. Wprawdzie jego lokum wyglądało nader licho, ale dach na szczęście nie przeciekał, a on sam nie musiał swego schronienia opuszczać i nie miał najmniejszego zamiaru tego robić. W końcu to on był teraz szefem i zarządzał obserwacją oraz poszukiwaniami.
Chociaż nikt go nie wyznaczył na to stanowisko, przy umiarkowanym sprzeciwie reszty wyznaczył się sam. Pomogła mu w tym fotografia Wenus i trzech kochanków, którą otrzymał od Jacka. Wprawdzie posiadał kilka odbitek, ale wszystkim pokazywał tylko jedną i tym tłumaczył fakt, że strzegł jej zazdrośnie i nikomu nie dawał do ręki. A gdy ktoś przyniósł mu kawałek dziwacznie powykręcanego metalu, porównywał go z fotografią i oddawał zawiedzionemu zbieraczowi złomu, który liczył na zarobek tysiąca złotych. Taką bowiem kwotę wyznaczył Kikut za odnalezienie dzieła sztuki nowoczesnej. Wyszedł z założenia, że skoro on ma otrzymać dziesięć procent od wartości kawałka metalu, to sam również powinien zapłacić tylko dziesięć procent ze swojej części. Poza tym tysiąc złotych dla niego i jego kolegów było i tak kwotą niemal astronomiczną.
Jednak Kikut w kolejnych dniach coraz bardziej tracił nadzieję na ekstrazarobek. Przetrząsanie śmietników od początku nie miało większego sensu, bo stamtąd już dawno każdy wartościowy kawałek metalu został zabrany przez zbieraczy. Dlatego kazał przeszukiwać głównie niewielkie skupy metali wszelakich, gdzie swój codzienny urobek oddawali bezdomni, licząc, że gdzieś tam między stertą złomu znajduje się owo wybitne dzieło sztuki nowoczesnej, niedocenione przez pozbawionych wrażliwości artystycznej właścicieli. Niestety, z każdą chwilą coraz bardziej było prawdopodobne, że jeśli nawet tam trafiło, to pojechało już na jakiś ogromny skup albo trafiło do wielkiego pieca, tracąc bezpowrotnie swą ogromną wartość.
Z tego powodu Kikut nie liczył już na kokosy, ale wiedział, że za samą obserwację podejrzanych też wpadnie mu solidna sumka. Wykorzystał jednak fakt dodatkowych poszukiwań i przekonał znajomych, że musi koordynować całość działań z siedziby głównej w tej budce z dykty. Dopiero potem miał zanosić informacje do detektywa, uzyskując stosowną gratyfikację, którą, co solennie obiecał, miał się podzielić z pozostałymi…
Kawałek dykty, umieszczony na lichych zawiasach i udający drzwi do siedziby Kikuta, odsunął się energicznie. Do środka wszedł posiadacz imponującego owłosienia w kolorze naturalnej bieli, zwany z tego powodu Siwobrodym. Potrząsnął głową jak psiak, strzepując z siebie krople deszczu.
– Paskudna pogoda, jeszcze się przez nią rozchoruję. – Na potwierdzenie swoich słów kichnął z całej siły. – Żeby chociaż ta aktywistka chciała do serca przytulić, ale nos ma strasznie wyczulony, zaraz jak tylko do niej podejdę, ucieka, gdzie pieprz rośnie.
– To po cholerę podchodzisz? – zdenerwował się Kikut. – Obserwować możesz z takiej odległości, że cię nie poczuje. A poza tym co tu robisz? Kto za nią łazi?!
– W taką psią pogodę?! Jeszcze nie zwariowałem. – Siwobrodego coś zaswędziało na plecach i próbował się podrapać. – Poza tym ona usiadła ze znajomymi w kawiarni w centrum koło Zbawiciela. Tam naokoło same takie modne, kolorowe lokale, od razu mnie widać. Nawet mnie taki jeden wielki z brodą chwycił za kapotę, pokazał znajomym przy stoliku i zaczął coś bełkotać o owocu kapitalizmu.
– O jakim owocu?
– A skąd mam wiedzieć? Nic go nie zrozumiałem. – Swędzące miejsce na plecach Siwobrodego najwyraźniej pozostawało poza zasięgiem jego rąk, ponieważ wyjął z kieszeni znoszonego płaszcza kawałek brązowego drewna i wsadził go sobie pod ubranie, tak aby dotarł do wrednej krosty. – Zresztą puścił mnie od razu i powiedział, że mi współczuje, ale tak dawno się nie myłem, a on ma alergię na brud. A przecież tydzień temu u ojczulków prysznic brałem! – oburzył się Siwobrody.
– Ale co z tą laską tego Murzyna?! Mieliśmy ją obserwować.
– A co Saganek z Koziołkiem robią?
– Filują na tego sąsiada i wnuczka. Ale ją też trzeba obserwować, bo ona co dzień do tego Kowalskiego łazi.
– Spokojnie, ona tam w tych knajpach parę godzin spędzi jak nic. A ja się tam będę rzucał w oczy. Zresztą i tak już wiem, co kombinuje. – Uśmiechnął się z zadowoleniem, bo prowizoryczna drapaczka osiągnęła swój cel i wreszcie mógł zaatakować okropną krostę.
– Co?
– Będzie robić włam do tego mieszkania. Najpierw wlazła na klatkę, ale chyba zobaczyła tego policjanta, co tam teraz drzwi pilnuje, bo szybko wyszła. Przeszła od razu do kamienicy obok i próbowała sprawdzić, czy da się dostać przez dach. Wtedy zaczął padać deszcz i mało nie zleciała na dół na ryj. Ale jak podeschnie, pewnie znowu spróbuje. To twarda laska, widziałeś, jakie ma szramy na policzku? Pewnie się naparzali z tymi łysymi karkami i tam oberwała. – Siwobrody, zaspokoiwszy swoją potrzebę podrapania się w plecy, rozsiadł się wygodnie na jednym z foteli.
– To trzeba na nią filować – zauważył Kikut.
– Trzeba też donieść szefowi, co się święci.
– Dobra, jak przestanie padać…
– O, nie ma tak, cwaniaku! – zirytował się Siwobrody. – To my zasuwamy bez względu na pogodę, a ty się tu rozsiadłeś jak król. Zasuwaj do szefa! – Wskazał Kikutowi drogę trzymaną w ręku drapaczką. Ten chciał mu coś odpysknąć, ale umilkł, wpatrując się w kawałek drewna.
– Skąd to masz?
– Znalazłem, jak łaziłem za tą małą aktywistką. Wygląda na coś z Afryki, jakiś bożek, pewnie płodności. – Pokazał na znacznych rozmiarów przyrodzenie drewnianej rzeźby. – Może mi przyniesie farta.
– Ale na czym to stoi?
– Ja wiem? To chyba jakiś kawałek metalu jest, nie przypatrywałem się. Ale ma takie trzy fajne kolce na końcu, w sam raz do drapania!

wtorek, 20 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 16


Jest coś takiego w maminych zupach, jakiś czarodziejski składnik, nieznana nikomu innemu przyprawa, sposób przyrządzania oparty na magicznych wykresach czasowych, precyzyjnych co do ułamka sekundy, że zawsze smakują one w sposób absolutnie wyjątkowy. Nawet wtedy, gdy nasza rodzicielka przygląda się nam uważnie i, wprawdzie wprost nie popędzając, daje nam wzrokiem do zrozumienia, żebyśmy nieco szybciej wywijali łyżką, bo ona ma nam bardzo ważne pytanie do zadania. A nawet serię bardzo ważnych, niecierpiących zwłoki pytań.
Jacek zdawał sobie z tego doskonale sprawę, ale zacierkowa przyrządzana przez panią Felicję była tak wyjątkowa, że nie był w stanie zająć głowy niczym innym, jak tylko pochłanianiem kolejnego talerza. I nawet znaczące chrząknięcie rodzicielki, gdy poprosił o trzecią dolewkę nie mogło w żaden sposób przeszkodzić mu w rozkoszowaniu się magicznymi zacierkami. Zwłaszcza że utrzymywały one swoją moc tylko przez pół godziny, później stawały się już bardziej podobne do mącznych pestek, którymi były. Dlatego zupę tę należało jeść jak najszybciej po ugotowaniu, gdyż potem pryskało wiele z jej magicznego czaru.
– No dobrze, mamo, teraz możesz mnie pytać – oświadczył, gdy zrozumiał, że żadną miarą nie da rady wlać w siebie już ani jednej łyżki.
– Mówisz to tak, jakbym cię miała zamiar przesłuchać – odparła nieco oburzona pani Felicja.
– A nie jest tak?
– Oczywiście, że nie. Chcę tylko dowiedzieć się kilku rzeczy.
– Aha. Zatem pytaj.
– Od jak dawna wiedziałeś o tym, że twój ojciec ma nieślubne dziecko?
– Od kilku miesięcy.
– To dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
– Przecież i tak byłaś w trakcie rozwodu z tatą. Nie rozwiodłabyś się z nim przez to bardziej – stwierdził Jacek z brutalną szczerością, co było niezwykłe w jego stosunkach z matką, wobec której starał się zawsze być jak najdelikatniejszy.
– Ale przynajmniej wiedziałabym, o czym mówi, gdy sam się do tego przyznał. A tak wyszłam na idiotkę, kiedy mi oznajmiał, kogo właśnie zatrudnił w kancelarii.
– Upewnił się wcześniej, że nie ma już u ciebie najmniejszych szans? – zapytał Przypadek, a pani Felicja kiwnęła potakująco głową. – Czyli jednak bardziej zależało mu na tobie niż na niej.
– To dla mnie marne pocieszenie. Zauważ też, że nie odziedziczysz niczego z jego kancelarii.
– Z tym pogodziłem się już dawno. Po co zresztą miałbym cokolwiek dziedziczyć, skoro sam nie mam zamiaru uprawiać tego zawodu? Moja siostrzyczka się do tego dużo lepiej nadaje. Przypomina tatę, tylko jest od niego bardziej błyskotliwa i cwana. Nie zdziwiłbym się, gdyby któregoś dnia okazało się, że ona ma wszystko, a on nic.
– Naprawdę? – zapytała pani Felicja, a Jacek pomyślał, że trudno stwierdzić, czy w jej głosie więcej było troski o mężczyznę czy radości z ewentualnego pognębienia wiarołomnego męża.
– Nie mówię, że na sto procent – zastrzegł się Przypadek. – Ale jestem pewien, że ojciec jej nie docenia i może się na tym przejechać.
– To może by go jednak ostrzec? – W pani Felicji wzięła górę zatroskana kobieta.
– To nic nie da. Musi się sam o tym przekonać. – Jacek poklepał się po brzuchu. – Chyba muszę to jak najszybciej spalić. – Podniósł się.
– Poczekaj, jeszcze nie skończyłam.
– Czyli przesłuchanie?
– Od razu przyznałam, że chcę się dowiedzieć kilku rzeczy.
– To czego jeszcze chciałabyś się dowiedzieć, mamo?
– Dzwoniła do mnie pani Irmina i pytała, czy ty się czasem na nią nie obraziłeś?
– Absolutnie nie – odpowiedział rozbawiony Jacek.
– Podobno w ogóle przestałeś u niej bywać.
– Powiedzmy, że nie chcę zawracać jej głowy. A za jakiś czas tajemnica wyjaśni się sama i uwierz mi, że pani Irmina będzie wtedy niezwykle szczęśliwą osobą. Wiem, że nieco się teraz denerwuje, ale robię to dla jej dobra…
– Synku, nie można za nikogo decydować, co jest dla niego dobre, a co złe.
– Czasem nie ma wyjścia. Inaczej się nie da.
– Nie możesz jej tego wyjaśnić?
– Na razie nie mogę. Sytuacja jeszcze do tego nie dojrzała. Ale kiedy tak się stanie, powiem jej wszystko. Obiecuję.
– Nic nie rozumiem – rzekła pani Felicja, co nie do końca było prawdą. Doskonale bowiem pojmowała, że syn robi wszystko, aby nie wyjawić jej motywów swojego postępowania. – To może chociaż mi powiesz, co zrobiłeś Marzenie?
– Ona też do ciebie dzwoniła? – Jacek lekko zesztywniał.
– Nie. Przyszła mnie odwiedzić, a potem przez półtorej godziny mówiła właściwie o niczym. I chociaż może nie jestem tak przenikliwa jak ty, domyśliłam się, że coś się między wami stało i dlatego zdecydowała się tu przyjść.
– Masz rację, mamo. To skomplikowane…
– Znowu się wykręcasz od odpowiedzi.
– Nie, mamo. To naprawdę skomplikowane. To ma związek z Basią. – Głos Jacka był tak grobowo poważny, że pani Felicja miała pewność, iż tym razem syn nie wymiguje się od odpowiedzi. Poprosiła jedynie:
– Tylko nie zrób Marzenie krzywdy. Bardzo ją lubiłam. A nawet cały czas lubię.
– Możesz być o to spokojna. Zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa – zapewnił ją Jacek. Pani Felicji przez głowę przemknęła myśl, że może to oznaczać renesans ich związku. Detektyw to wyczuł, dlatego dokończył: – Chociaż to nie ja jestem jej pisany.
– Mówisz dzisiaj samymi zagadkami. Może chociaż mi wyjaśnisz, dlaczego Polskie Książki błyskawicznie podpisały ze mną umowę i chcą jak najszybciej wydać Detektywa w meloniku? W pierwszej chwili wprawdzie pomyślałem, że wreszcie ktoś tam przeczytał moją książkę, ale potem dzwoniąca do mnie pani pogratulowała mi kochającego syna. Co ty zrobiłeś?
– Obiecałem, że wyciągnę z więzienia człowieka, na którym im zależy.
– Czyli nadal to, co piszę, nie spełnia wymogów drukowalności…
– Mamo, spełnia w stu procentach. Polskie Książki i tak chciały cię wydać – skłamał gładko Jacek. Była zapewne jedyną osobą na świecie, której nigdy nie mówił prawdy mogącej ją dotknąć. – Tylko trochę później. Dzięki mnie po prostu przyspieszyły decyzję…
– Chyba lepiej bym się czuła, gdyby nie przyspieszali. Nie wiem, czemu tak ci zależało na czasie.
– Po pierwsze, uważam, że to świetna rzecz. A po drugie, słyszałem, że wydawnictwa potrafią przez parę lat odkładać decyzję o wydaniu i w końcu zrezygnować. Nie chciałem, żeby cię to spotkało.
– Jeśli Detektyw w meloniku jest naprawdę dobry…
– Mamo, żyjesz w nierealnym świecie, w którym wydaje się książki godne wydania, a te niegodne lądują w koszu.
– No nie, aż tak oderwana od rzeczywistości nie jestem, wiem, że czasem może się zdarzyć coś wprost przeciwnego.
– Czasem to się może zdarzyć coś właśnie takiego, a rzeczy przeciwne zdarzają się z rzadka. O wydaniu książki coraz częściej decyduje tysiąc innych rzeczy, a w coraz mniejszym stopniu jej prawdziwa wartość. Zresztą tak pewnie było zawsze, można choćby poczytać Martina Edena. Dlatego postanowiłem, że twoja książka ukaże się jak najszybciej i będzie ogromnym sukcesem.
– Bardzo ci dziękuję…
– Jeszcze za wcześnie na podziękowania…
– Premiera za niecałe dwa miesiące.
– Premiera to tylko początek. Nie zapominaj, że wciąż jesteś moją mamą i cały ten zakochany w sobie półświatek będzie na ciebie patrzył z delikatną niechęcią. Ale postaram się być jak najdłużej grzeczny i nie zrażać ich do siebie, zanim nie staniesz się autorką bestsellera. – Słowa te zabrzmiały w ustach Jacka nie jak obietnica, a raczej jak złowieszcza groźba, po której w horrorze klasy B niebo powinna przeszyć błyskawica zlewająca się z rykiem grzmotów, dopełniona demonicznym śmiechem detektywa.
– Mam tylko nadzieję, że nie złamiesz przy tym prawa.
– Dla ciebie, mamo, wszystko.