czwartek, 31 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 14


Mateusz Brągiel zawsze starał się być w znakomitej formie i jazda rowerem nie stanowiła dla niego tylko zwykłej przejażdżki, ale też rodzaj nieustającego sportowego treningu. Gdyby nie niechęć do spalin, zostałby zapewne kierowcą rajdowym. Nie wykluczał, że kiedyś zacznie się naprawdę ścigać. Oczywiście w formule E, żeby pozostać wciąż ekologicznym. Ale na razie uprawiał slalom na ścieżkach rowerowych, osiągając prędkość zabronioną dla aut jadących po drogach obok. Innych rowerzystów zwykł wyprzedzać w iście rajdowym stylu, wyskakując nagle zza ich pleców i w razie potrzeby zajeżdżając im drogę, aby uniknąć zderzenia z jadącymi z naprzeciwka.
Miał niedaleko swojego domu kilka ulubionych autostrad rowerowych, na których mógł rozwinąć naprawdę dużą prędkość. Innych bywalców tych miejsc znał również dość dobrze, a szczególnie tych, którzy czasem próbowali dotrzymać mu koła. Nie udawało się to im zbyt długo i Brągiel nie bez przyczyny uważał, że mógłby to zrobić tylko jakiś profesjonalny kolarz. Ale tacy nie jeżdżą ścieżkami rowerowymi, trenując raczej na szosach.
Dlatego bardzo się zdziwił, gdy zauważył, że już od dobrego kilometra podążał za nim jak cień jakiś rowerzysta. Kiedy tamten go doganiał, obejrzał się na niego, ale w ogóle go nie kojarzył. Nacisnął więc tylko mocno na pedały i miał nadzieję, że wkrótce zgubi goniącego. Znał tę trasę znakomicie, łącznie z cyklem świateł, i wiedział, jak się poruszać, żeby praktycznie cały czas mieć zielone. Na niektóre wpadał dosłownie w ostatniej chwili i liczył na to, że goniącego go osobnika zatrzyma czerwone. Ale nic takiego nie następowało i z każdym kolejnym metrem Brągiel denerwował się coraz bardziej. Miał już dzisiaj w nogach sporo kilometrów, a tamten był najwyraźniej świeżutki i trudno go było zgubić.
To, że tamten siadł mu na kole, szef Miasta na Dwóch Kółkach mógł jeszcze jakoś znieść. Ale faktu, że ktoś chce go wyprzedzić, ścierpieć już nie mógł i gdy zauważył, że jego konkurent z nim się już niemal zrównuje, wrzucił najwyższą przerzutkę i podniósł się z siodełka. Nic to jednak nie dało. Tamten wysuwał się centymetr po centymetrze przed niego. I jak na złość nikt nie jechał z naprzeciwka, co mogłoby zmusić tego drugiego do wycofania się. A gdy Brągiel przegrywał już prawie o długość całego roweru, tamten odwrócił się i krzyknął do niego przez ramię:
– Może się pan zatrzymać i udawać, że i tak pan chciał stanąć.
– Nigdy!
– Inaczej pan przegra – ostrzegł go nieznajomy.
– Niedoczekanie twoje!
Brągiel wykrzesał z siebie absolutną resztkę sił, ale jego konkurent miał ich jednak najwyraźniej więcej. Dopadł do świateł w ostatniej chwili i przemknął przez nie, gdy zielony rowerek już rytmicznie mrugał. Szef Miasta na Dwóch Kółkach najchętniej zignorowałby czerwone światło, ale samochody czekające na skręt w prawo ruszyły od razu, gdy zauważyły, że jednoślady i piesi muszą już stanąć. Brągiel zahamował z piskiem opon i z nienawiścią wpatrywał się w przeciwnika, który stanął po drugiej stronie ulicy i przyjaźnie do niego machał.
Szef Miasta na Dwóch Kółkach zsiadł z roweru, poczekał na zielone i choć nigdy tego nie robił, przeprowadził swój pojazd, idąc obok niego. W ciągu tych kilku chwil odpoczynku zrozumiał wreszcie, z kim się ścigał, i że z tym kimś nie ma sensu bawić się w kotka i myszkę, bo tak czy owak cię dopadnie.
– Pan podobno tylko biega – warknął do Przypadka.
– Zmieniam zainteresowania, rozwijam interes. Rowerem łatwiej dotrzeć do klientów, niż biegając.
– Ja pana nie mam zamiaru wynajmować.
– Do podejrzanych też łatwiej dotrzeć – uśmiechnął się detektyw.
– Ja rozumiem, że wynajął pana ten idiota Hirek. Pan wie, że on w dzieciństwie był szefem jakiegoś młodzieżowego gangu i nawet przesiedział parę miesięcy w poprawczaku? Potem się bardzo starał, żeby nikt się o tym nie dowiedział. W ogóle ma problemy z agresją, kiedyś pobił radnego, jak nie przyznał mu dotacji, chociaż pewnie pan o tym nie słyszał, bo w mediach skręcili sprawę. Zresztą nieważne, pan jest zbyt inteligentny, żeby uwierzyć, że najpierw wkradłem się do jego snów, a potem wysłałem Bolka Szołtysika, żeby go zabił.
– Tak pan uważa? Ja sądzę, że to dość prawdopodobna wersja.
– Akurat panu uwierzę – prychnął Brągiel. – Ja wiem, że pana ulubioną bronią jest prowokacja, ale ze mną to nie przejdzie.
– Doprawdy? Dał się pan sprowokować do takiego cudownego wyścigu. A właśnie, jak pan ocenia mój rower? Ja się na tym nie znam, ale pomagał mi Krzysiek Makuszewski.
– On się też na tym nie zna. Zresztą nie zna się na niczym, dlatego pracuje z Hirkiem. On się nadaje tylko do bycia zarządzanym. Przez Hirka albo przez żonę. A pan by nie miał szans, gdyby nie to, że byłem zmęczony po godzinie jazdy.
– Tu pewnie ma pan rację, w cykliźmie stawiam pierwsze kroki. Ale mam nadzieję, że wkrótce moja dobra forma zaowocuje i tak czy owak mi pan nie ucieknie.
– To ma być groźba? Mnie pan nie da rady.
– No chyba że Bolko Szołtysik powie mi coś ciekawego.
– Bolko ostatnio bredzi kompletnie od rzeczy. – Szef Miasta na Dwóch Kółkach uśmiechnął się ironicznie.
– Tak? A kiedy ostatnio pan z nim rozmawiał? – zapytał niewinnie Przypadek i teraz dopiero Brągiel się zorientował, że powiedział za dużo, dlatego zacisnął usta, aby nie palnąć znów zbyt wiele. – Bo w mediach pan opowiada, że nie pamięta, kiedy miał z nim ostatnio kontakt.
– Nic więcej panu nie powiem.
– Zdradził mi pan wystarczająco dużo. A resztę doda Bolko.
– Pod warunkiem że pan go znajdzie – odparł tryumfująco Brągiel.
– O to może pan być spokojny. Wiem, gdzie go szukać.
Jacek odjechał, pedałując niespiesznie. Brągiel patrzył za nim jakby z nadzieją, że jakiś kierowca złamie przepisy i wjedzie na czerwonym świetle na skrzyżowanie. Ale jak na złość wszystkie auta stały karnie w szeregu.
– Spokojnie, Mateusz, nie daj mu się sprowokować – powiedział pod nosem. – W życiu nie namierzy Szołtysika. Tylko ty wiesz, gdzie go można regularnie znaleźć.

środa, 30 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 13


Podkomisarz Łoś wpadł do swojego pokoju na komendzie nieco zasapany. Nie biegł wprawdzie aż z domu, jak miał to w zwyczaju przez kilka ostatnich miesięcy, ale schody prowadzące na drugie piętro pokonywał po kilka stopni naraz. Zanim jeszcze zaczął treningi biegowe, byłoby to nie do pomyślenia. Teraz, mimo przerwy, wciąż jeszcze było to możliwe, choć nie pozostawało bez wpływu na oddech.
– No i… jak Smańko… co tam macie w tej nowej… sprawie Przypadka? – zapytał starszego aspiranta, z którym od lat stale współpracował.
– Komisarz Dynda pytał o pana.
– A co on ma wspólnego z tą sprawą Hirka?
– Nie, on w sprawie zabójstwa Marcakowej. Wie pan, tej artystki z pańskiej kamienicy.
– Wiem o kogo chodzi, nie musicie mi tłumaczyć. Później się do niego odezwę. A teraz pytałem o to niby-zabójstwo Hirka.
– Dziwna sprawa – powiedział ostrożnie Smańko, bo doświadczenie uczyło go nie zajmować wyraźnego stanowiska, dopóki się nie dowie, co o tym wszystkim sądzi jego przełożony.
– Smańko, a która sprawa Przypadka nie była dziwna?
– No ale to zawsze były jakieś namacalne rzeczy. A teraz ten jego klient twierdzi, że mu się przyśniła próba zamordowania go, a ten wypadek był dlatego, że go nie zabili we śnie. Rower zmasakrowany, biegły nie ma pojęcia, czy ktoś go wcześniej uszkodził, czy nie.
– Ale Szołtysik faktycznie jechał tym samochodem za Hirkiem?
– Tak – potwierdził Smańko. – Ale wszystko zgodnie z przepisami w tym miejscu, mamy to nagrane na monitoringu. To znaczy raz może go i lekko dotknął, ale trudno to na pewno stwierdzić. Pewnie chętnie by mocniej przygazował, ale ten Hirek tak się bujał na tym rowerze, że się nie dało. Zwłaszcza że to szeroka terenówka, jezdnia tam zwężona do takiego pasa, że jak autobus chce jechać, to musi zajmować ścieżkę rowerową. A wielkie auto to się ledwo mieści, pod warunkiem że rower się trzyma ściśle swojej trasy. Przejrzałem zresztą monitoring, autobusy zwykle grzecznie jadą ten kawałek za rowerami.
Podkomisarz podkręcił końcówkę swojego wąsa, co jak zwykle było u niego oznaką intensywnego procesu myślowego.
– Trzeba by przesłuchać Szołtysika – zdecydował po chwili.
– Z tym może być delikatny problem – oświadczył Smańko.
Łoś spojrzał zdziwiony na starszego aspiranta. Rozumiał jego ostrożność, bo śledztwa dotyczące znanych i lubianych z odpowiednimi kontaktami i znajomościami nigdy nie należały do najłatwiejszych. Ale po pierwsze, jego podwładny powinien przywyknąć, że detektyw Przypadek trafia głównie na takie sprawy, a po drugie…
– E, nie żartujcie. Szołtysik teraz nie prowadzi już żadnego programu, nie jest nikim ważnym. To znaczy może kiedyś będzie, bo tacy jak on to znikają, to się pojawiają. Ale chwilowo nie powinniśmy się spodziewać telefonów od wysoko postawionych osób, bo nikt właściwie o nim ostatnio nie słyszał.
– No właśnie. I o to chodzi, panie podkomisarzu. Nikt w zasadzie nie wie, gdzie on przebywa. Z ostatnio wynajmowanego mieszkania wyprowadził się dwa miesiące temu, bo zalegał z czynszem. Potem podobno kątem spał u różnych znajomych.
– A ten samochód to skąd miał?
– Jeden diler dał mu do przejechania się. Że to niby taka gwiazda, to reklama z tego będzie dobra. Po jeździe Szołtysik odstawił auto, podziękował dilerowi i gdzieś sobie poszedł. Jakoś go pewnie w końcu namierzymy, ale na razie może to nie być łatwe.
– To tego Brągla trzeba by przesłuchać – zdecydował Łoś, a Smańko spojrzał na niego z niepokojem. Szef najwyraźniej jednak zaraził się od detektywa Przypadka pewnym lekceważącym stosunkiem do ważnych osób. Tylko w ten sposób można było tłumaczyć, że ot tak po prostu zdecydował o przesłuchaniu znanego i ustosunkowanego aktywisty rowerowego. Gdyby jeszcze istniały ku temu jakieś mocne przesłanki, jakiekolwiek dowody poza dziwacznym snem Hirka, to taką decyzję można by było jakoś sobie wytłumaczyć. Ale tak? Dlatego starszy aspirant postanowił mimo wszystko sprzeciwić się podkomisarzowi. Dla jego i swojego dobra. Bo jeśli Łoś za bardzo podpadłby przełożonym, to i na Smańce mogłoby się to odbić.
– Boję się, że ten Brągiel po prostu powie, że Hirkowi wszystko się wydawało i nie ma z tym nic wspólnego.
Łoś spojrzał zdziwiony na Smańkę. Nie był przyzwyczajony do tego typu uwag i nawet odruchowo chciał zareagować pouczeniem podwładnego, lecz po chwili namysłu przyznał mu w duchu rację. Dlatego zapytał:
– To co radzicie zrobić?
– Myślę, że jak zwykle trzeba liczyć na współpracę z Przypadkiem.
– No co wy, Smańko, przecież wiecie, że nie możemy tego formalnie robić…
– Ale nieformalnie i tak robimy…
– Nie, nie, Smańko, źle to interpretujecie. My nadzorujemy jego śledztwa, a czasem faktycznie nie da się tego robić bez ścisłej współpracy. Ale nie możemy tego inicjować. Zresztą myślę, że w tak skomplikowanej sprawie pan Przypadek i tak przyjdzie do nas po pomoc – stwierdził zdecydowanie podkomisarz, a starszy aspirant przez grzeczność i wrodzony instynkt samozachowawczy nie zaprzeczył. – Dlatego jak zwykle dyskretnie go obserwujemy i nadzorujemy. Zobaczycie, że przyjdzie do nas! – powtórzył stanowczo Łoś i dodał już nieco ciszej: – Chociaż w sumie to trochę dziwne, że jeszcze tego nie zrobił.
– To prawda, nieco to dziwne – potwierdził Smańko i pomyślał, że to bardzo dobrze, że już niedługo on sam będzie mógł się udać na zasłużony miesięczny urlop. Atmosfera wokół detektywa jakby znów się zagęszczała i najlepiej będzie wrócić do pracy, kiedy wiele spraw powinno się już wyjaśnić. Na przykład to, kto zabił tę dziwaczną Marcakową.

wtorek, 29 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 12


Krzysztof Makuszewski już na parterze poczuł niepokojący swąd. Zarzucił jednak rower na ramię i ruszył do góry. Na pierwszym piętrze zakasłał po raz pierwszy. Na drugim kasłał już prawie cały czas. Na trzecim przestał powoli widzieć stopnie schodków. Na czwartym był pewien, że mógłby podrzucić rower, a ten zawisłby w powietrzu.
– Co panie robią?! – wykrztusił z największym trudem.
– Co on się pyta? – zdziwiła się Zygfryda.
– Chyba przez ten dym nie widzi, że wyszłyśmy na fajeczkę – odpowiedziała jej Teodora.
– Aha, jaramy, drogi sąsiedzie.
– Ale jak to tak, na korytarzu? – zakasłał niemal gruźliczo cyklista.
– Minka nam zabroniła w domu – powiedziała z żalem Zygfryda.
– A na balkon nie możemy – dodała Teodora i po chwili wyjaśniła: – Czwarte piętro, kręci nam się w głowie.
– Ale to na dwór, piękna pogoda jest. – Makuszewski usiłował po omacku trafić na dzwonek do drzwi.
– Z czwartego piętra bez windy? – roześmiała się złowieszczo Zygfryda. – My tu godzinę wchodziłyśmy, proszę pana.
– To co, zawsze będą panie tak palić na korytarzu?! – zapytał zdesperowany cyklista. Mimo że dzwonił do drzwi, jego żony jeszcze chyba nie było w domu i teraz musiał trafić kluczem do zamka, co okazało się trudnym zadaniem.
– A co to komu przeszkadza? – zdziwiła się Teodora.
– Mnie to przeszkadza, i to bardzo! – Makuszewski w panice usiłował trafić do dziurki od klucza, ale najpierw pomylił zamki, potem pęk kluczy mu wypadł, aż w końcu zdenerwowany stwierdził, że wychodząc, zabrał niechcący klucze od starego mieszkania, nie ma więc możliwości, by dostał się do środka. – Nie zamierzam codziennie dusić się w tym dymie i nie widzieć, gdzie są drzwi od mojego mieszkania. Żyję zgodnie z naturą, zdrowo się odżywiam, prowadzę sportowy tryb życia i nie chcę tego wszystkiego zaprzepaszczać, bo jakieś baby nie potrafią się powstrzymać od palenia! – wycharczał na wpół żywy Makuszewski i zaniósł się straszliwym kaszlem.
– No i po co się tak denerwować, płuca pan tylko wypluje – poradziła sąsiadowi Teodora. – A jak pan chce wynająć Jacka, to proszę grzecznie, bo bez nas się to nie uda. My teraz zamiast Minki nadzorujemy jego śledztwa i jak nam się ktoś nie spodoba, to się może pożegnać z usługami pana Przypadka.
Zdesperowany Makuszewski miał w tej chwili ochotę wskoczyć na siodełko swojego roweru i zjechać po schodach, nie zważając na związane z tym ryzyko. Na szczęście dla niego drzwi mieszkania Jacka się otworzyły i stanął w nich Przypadek.
– Sąsiedzie, błagam, mogę wejść?! Pomyliłem rano klucze i…
– Proszę, niech pan wejdzie. – Detektyw przepuścił Makuszewskiego w drzwiach.
– Będzie śledztwo?! To idziemy. – Zygfryda, nie odkładając palonego papierosa, ruszyła w stronę Jackowych drzwi.
– Poinformuję panie o wynikach dochodzenia – obiecał Przypadek, grzecznie się ukłoniwszy, i dodał stanowczo: – W moim mieszkaniu też obowiązuje zakaz palenia.
– Co to się z tą młodzieżą porobiło… – Teodora pokręciła z niezadowoleniem głową, patrząc przy tym na zamykane przez Jacka drzwi. – Dawniej każdy jarał zawsze i wszędzie, a teraz takie miękiszonki, że raz się zaciągną i już ich kaszel dusi.
Tymczasem w mieszkaniu Przypadka Makuszewski powoli odzyskiwał oddech. Malwina podała mu szklankę wody, którą wypił niemal duszkiem, a potem z wdzięcznością opadł na fotel przeznaczony dla klientów detektywa w jego gabinecie. Wracała mu jasność myślenia, dlatego już po pięciu minutach mógł się odezwać.
– Bardzo panu dziękuję. I tak miałem za chwilę do pana przyjść. Filip się zgadza na pana warunki.
– Nadal chce mnie wynająć? Przecież już teraz wie, kto chce go zabić.
– Tylko że to trzeba będzie udowodnić. Brągiel wyśmiał Filipa. To wielki cwaniak, na dodatek media go wybitnie lubią, dlatego policja może nie chcieć za bardzo działać. Sam pan wie, jak to jest. Pewnie pan czytał, większość relacji z konferencji Filipa jest w prześmiewczym tonie. Dziennikarze biorą stronę Brągla.
– Biorąc pod uwagę fakty, nie jest to specjalnie dziwne – wtrąciła się Malwina, stając w obronie kolegów po fachu.
– No… może i tak – zgodził się potulnie Makuszewski, chociaż nie przyszło mu to łatwo. – Chociaż przecież Brągiel miał motyw.
– Jaki? – zapytał Jacek.
– Wystarczy spojrzeć na granty z ostatnich dwóch lat. Jak gdzieś startowaliśmy przeciw Miastu na Dwóch Kółkach, to zawsze wygrywaliśmy. Sprzątnęliśmy im sprzed nosa dwa miliony złotych – stwierdził z dumą Makuszewski. – A teraz jak raz niedługo będzie się rozstrzygał kolejny przetarg. Na Wielki Grant! Milion euro. To może ustawić każdą fundację na dwa albo trzy lata!
– A czy jest ktoś jeszcze, kto mógłby powalczyć o ten grant?
– Raczej ciężko, bo tam trzeba mieć duże doświadczenie i wykazać, że już się przerobiło tej wielkości granty… Ale… w zasadzie… Ale w zasadzie jeszcze mógłby taki Rossa-Rostafiński. Drań straszny. Tylko… To znaczy… Nie wiem, czy mogę… – Makuszewski był wyraźnie speszony. – Chodzi mi o dyskrecję. Bo widzi pan, w tym stowarzyszeniu Rossy-Rostafińskiego pracuje moja żona. A ona strasznie się złości, że w ogóle tu zamieszkaliśmy koło pana. Uważa, że zaraz ktoś z naszych znajomych pójdzie do wię- zienia.
– I pewnie ma dobre przeczucie – pokiwał głową Jacek. – Jeśli rzeczywiście ktoś jest tu winny, tak się stanie.
– No wiem – przyznał smutno Makuszewski. – Dlatego wolałbym, żeby pan mnie na razie nie zdradzał przed żoną, że ja tutaj…
– Ona na pewno też słyszała, jak na tej konferencji pan Hirek mówił o wynajęciu mnie. A ponieważ sam leży jeszcze w szpitalu, to jasne, że musi wynająć mnie za pana pośrednictwem.
– Fakt – westchnął ciężko Krzysztof, oczyma duszy widząc, jak ciężka przeprawa czeka go z żoną. – Jeśli mógłbym panu w czymś pomóc, to chętnie, tylko najlepiej tak dyskretnie…
– Na początek chciałbym się udać do sklepu z rowerami i wybrać odpowiedni model.
– Nawraca się pan na cyklizm?! – Oczy Makuszewskiego zapłonęły jak u każdego kapłana, który zobaczył przed sobą neofitę. – Ja wiem, biegizm nie jest zły, ale to jednak czasem zmusza do skorzystania z komunikacji miejskiej, czyli zatruwa środowisko. Za to rowerem może pan dotrzeć praktycznie wszędzie – tłumaczył z entuzjazmem odprowadzany przez Jacka do drzwi.
– Do tego powie mi pan, dokąd zwykle jeżdżą na swoich jednośladach panowie Rossa-Rostafiński i Brągiel.
– Dobrze. Tylko z tym Rossą-Rostafińskim to wie pan…
– Wiem. Dyskrecja.
Nim Jacek dotknął klamki swoich drzwi, zabrzęczał natarczywy dzwonek, a z korytarza dał się słyszeć głos:
– Wiem, że tam jesteś. Sąsiadki mi powiedziały!
Detektyw spojrzał na swojego klienta, ale po jego minie poznał, że Makuszewski wie, iż nie uniknie egzekucji. Dlatego otworzył drzwi i oczom ich obu ukazała się wściekła Adela.
– Kochanie, ja nie miałem wyjścia. Filip koniecznie chciał wynająć pana Jacka. On o tym myślał, zanim się tu przeprowadziliśmy – skamlał. – Naprawdę…
– I bardzo dobrze – stwierdziła Makuszewska, czym wywołała kompletne zdumienie męża i zaciekawienie Przypadka. – Trzeba dorwać tego drania dwojga nazwisk!

poniedziałek, 28 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 11


Filip Hirek z jednej strony się cieszył, że przygoda na skrzyżowaniu zakończyła się jedynie lekkimi stłuczeniami i mógł dość szybko opuścić szpital. Z drugiej jednak strony czuł, że jakaś poważniejsza kontuzja bardzo przydałaby mu się w walce o kolejny grant, szczególnie ten związany z kulturowym upamiętnianiem dziedzictwa cyklizmu. Dziesięć lat temu sprawa była prosta, na rynku istniały tylko trzy poważne firmy, które się mogły o nią ubiegać. Ale teraz w samej Warszawie funkcjonowało co najmniej dwadzieścia stowarzyszeń i fundacji broniących praw rowerzystów. Wprawdzie on, no i Brągiel, i Rossa-Rostafiński, mieli największe fory z powodu swej medialnej rozpoznawalności, lecz coraz trudniej było im sobie poradzić z młodymi rowerowymi wilczkami.
Żeby więc całkiem nie zaprzepaścić swojego pobytu w szpitalu, Hirek zwołał konferencję prasową od razu, gdy tylko odzyskał przytomność. Czasu nie miał wiele, po krótkiej obserwacji miano go wypuścić do domu. Dlatego polecił Makuszewskiemu ściągnięcie wszystkich możliwych dziennikarzy. Najbardziej ucieszyła go obecność Bartosza Fifki, który przyjechał z kamerzystą. Nie brakowało również przedstawicieli prasy, która zawsze z ochotą wspomagała jego starania o rowerową rewolucję w mieście.
Dyrekcja szpitala nie udostępniła Hirkowi salki, co ten postanowił dobrze zapamiętać, a wytłumaczył sobie krzyżem wiszącym w gabinecie dyrektora. Na szczęście pogoda sprzyjała, co pozwoliło zaimprowizować konferencję na parkingu przed budynkiem. Prezes Cyklomaniaków, choć mógł się bez problemu poruszać, wyszedł do zgromadzonych dziennikarzy, wspierając się na ramieniu Makuszewskiego, czym wzbudził powszechne współczucie.
– Dziękuję wam za tak liczne przybycie – zaczął niemal grobowym głosem. – Wasza obecność jest znakiem tego, że wciąż trwa walka o ulice przyjazne dla rowerzystów. Ta walka ciągle się zaostrza, bo im dłużej działamy, tym mocniej widzimy, ile jest do zrobienia, ile ciężkiej pracy nas czeka. Wielu wrogów już rozpoznaliśmy, najgorzej jest jednak wtedy, gdy wróg czai się wśród przyjaciół.
Po zebranych dziennikarzach przeszedł szmer i pewnie zaraz ktoś z nich zadałby pytanie, gdyby nagle z tyłu nie wyskoczył Brągiel.
– Filip, jak się cieszę, że nic ci się nie stało! – Szef Miasta na Dwóch Kółkach uśmiechnął się szeroko. Hirek nie wyglądał na równie zadowolonego jak Brągiel i najchętniej coś od razu by mu odpowiedział, ale obecność przyjaciela gorszego od wroga tak bardzo go zaskoczyła, że zaniemówił.
– Przyszedł się lansować przy Hirku – szepnął pogardliwie Fifka do stojącej obok dziennikarki.
– Jak państwo widzicie, ograniczania i spowolniania ruchu samochodowego w mieście nigdy dość! – Brągiel stanął obok Hirka i w tej chwili trudno było powiedzieć, czyja to konferencja prasowa. – Ścieżki rowerowe wzdłuż jezdni to połowiczne rozwiązanie. Na takich trasach powinno obowiązywać ograniczenie prędkości do maksymalnie trzydziestu kilometrów, aby rowery miały szansę jechać równie szybko jak auta. Lepsze byłoby dwadzieścia kilometrów, ale tu oczywiście lobby spalinowe może zawyć z wściekłości. Naturalnie nie możemy mu się poddawać i spróbować wywalczyć choćby dwadzieścia pięć kilometrów!
Dziennikarze uśmiechali się pod nosem, widząc, jak Hirek zgrzyta bezsilnie zębami. Wszyscy wiedzieli, że jeśli chodzi o charyzmę i swego rodzaju szołmeństwo, to prezes Cyklomaniaków nie mógł się w żaden sposób równać z szefem Miasta na Dwóch Kółkach. Brągiel był w tym niezastąpiony i może dlatego z każdym rokiem udawało mu się powiększać liczbę grantów otrzymywanych dla swojego stowarzyszenia.
– No, Filip, powiedz coś – zachęcił niemal ironicznie swojego towarzysza w walce i wroga przy dzieleniu dotacyjnego tortu Brągiel. Hirek najchętniej użyłby w tej chwili słów mało parlamentarnych, ale, chcąc nie chcąc, musiał się od nich powstrzymać i wycedzić najspokojniej, jak umiał:
– Jak państwo pamiętają, wspominałem, że najgorzej, gdy wróg czai się wśród przyjaciół. I tak się właśnie stało. Za mój wypadek jest oczywiście również odpowiedzialna zbyt wysoka dopuszczalna prędkość jazdy, ale także obecny tu szef Miasta na Dwóch Kółkach.
– Co?! – wykrzyknęli niemal równocześnie wszyscy dziennikarze. Do różnych podjazdowych wojenek między szefami najrozmaitszych szlachetnych stowarzyszeń walczących o tę samą pulę pieniędzy już się przyzwyczaili. Ale otwarta bitwa to było coś zupełnie nowego.
– To pewnie żart Filipa – stwierdził Brągiel, ale nie uśmiechnął się przy tym zbyt szeroko.
– To żaden żart. Tym samochodem, przed którym uciekałem i przez który wpadłem pod koła innego auta… – Hirek, widząc napięcie na twarzach dziennikarzy, zrobił na moment efektowną pauzę. – Otóż tym samochodem kierował przyjaciel pana Brągla, Bolko Szołtysik.
– I ja jestem temu winien? – Brągiel rozbawiony spojrzał na dziennikarzy, którzy czuli już niezłego newsa, choć jeszcze obawiali się, żeby nie był to zmokły kapiszon.
– Tak właśnie. I detektyw Przypadek, którego już prawie wynająłem, ci to udowodni.

piątek, 25 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 10


Biuro stowarzyszenia Jest Rowerowo! mieściło się w niewielkim pokoiku oddzielonym symbolicznie od reszty mieszkania Remigiusza Rossy-Rostafińskiego, które odziedziczył po przodkach. Było najmniejszym pomieszczeniem w tym sześciopokojowym lokum i pewnie ktoś nieżyczliwy mógłby się zdziwić, że stowarzyszenie płaci za nie czynsz nie mniejszy niż za wynajem całego mieszkania. Na szczęście ludzie nieżyczliwi nie mieli dostępu do sprawozdań Jest Rowerowo!, dlatego potomek arystokratów unikał kłopotliwych pytań w tym temacie. Zawsze mógłby zresztą powiedzieć, że tak naprawdę pracownicy stowarzyszenia mogą korzystać ze wszystkich pokojów. A że na razie nieustannie od kilku lat byli zatrudnieni jedynie on i Adela Makuszewska, którym wystarczył ten jeden bardzo drogi pokój, to już zupełnie inna sprawa.
Rossa-Rostafiński, jak przystało na prawdziwego arystokratę, rzadko wstawał przed południem. Gdy to już zrobił, jadł śniadanie, pił poranną kawę, a dopiero potem zaglądał do biura. Zwykle była już godzina czternasta, dlatego na omówienie spraw stowarzyszenia miał czas do piętnastej, o której to Adela Makuszewska najpóźniej wychodziła z pracy. Dziś jednak zajrzał tam wyjątkowo wcześnie, ledwie kilka minut po trzynastej. Dlatego jego podwładna czuła, że musi mieć do niej wyjątkowo ważną sprawę. Znała bowiem na tyle Rossę-Rostafińskiego, że wiedziała, iż aby przejść do meritum, potrzebuje co najmniej trzydziestu minut rozmowy o niczym.
Tak było i tym razem i o trzynastej czterdzieści pięć wyjaśniło się, dlaczego potomek arystokratów postanowił tak wcześnie rozpocząć dzień pracy.
– Powiedz mi, Adela, tylko tak szczerze, co ten Brągiel kombinuje z Hirkiem?
– Brągiel kombinuje coś z Hirkiem? – zdziwiła się niemal szczerze Makuszewska. – Przecież oni się nie cierpią.
– Adelko, nie ściemniaj. Chodzi mi o to, co wymyślił Mateusz, żeby pozbyć się Filipa.
– Skąd mam to wiedzieć? Gdyby to Filip coś kombinował, to coś bym mogła wiedzieć przez Krzyśka, ale tak…
– Adelko, nie rozczulaj mnie – uśmiechnął się wyniośle Rossa-Rostafiński. – Twój mąż prędzej dałby się pokroić, niż zdradzić jakąś tajemnicę swojego ukochanego szefuńcia. Za to twój gach na pewno nie ma przed tobą tajemnic.
– Gach? – zdziwiła się Adela. Przyzwyczajona do tego, że Rossa-Rostafiński używa czasem nieco archaicznej nomenklatury, wiedziała doskonale, co znaczy to słowo, lecz mimo to powiedziała: – Nie rozumiem, o czym mówisz.
– Rozumiem, rozumiem. Ja cię broń Boże nie potępiam, ktoś, kto jest zakochany w takim indywiduum jak Hirek, nie może być prawdziwym mężczyzną, a zapewne jest również impotentem. W mojej rodzinie dawniej kochankowie i kochanki to była właściwie instytucja, która pozwalała regulować niedostatki życia małżeńskiego. Ale zrozum też mnie. W grze są poważne pieniądze i ja muszę wiedzieć, co kombinuje Brągielek. Dlatego jeśli nie chcesz, żeby pan Makuszewski wiedział za dużo, musisz mi to powiedzieć. Wprawdzie twój mąż nie ma jaj, ale mocno by się jednak wkurzył, gdyby się dowiedział, z kim mu przyprawiasz rogi. – Uśmiechnął się z lordowską miną przyklejoną do twarzy. Używanie słów powszechnie uznawanych za wulgarne było sprzeczne z jego wychowaniem, natomiast mały szantażyk jak najbardziej mieścił się w jego ramach.
– Nie mam zielonego pojęcia, co chce zrobić Mateusz – powiedziała z namysłem Adela. – Przestałam się z nim widywać pół roku temu.
Oświadczenie Makuszewskiej wywołało na twarzy Rossy-Rostafińskiego jedynie pogardliwy półuśmieszek.
– Adela, czy jest ci u mnie źle? Sześć tysięcy na rękę, różne premie, opłacam ci serwis rowerowy i fitness club, przychodzisz na dziewiątą, wychodzisz o piętnastej. Tak ci zaufałem, dałem szansę, choć wcześniej byłaś głównie zwykłą wróżką w jakimś serwisie ezoterycznym. Ładnie to tak? – Arystokrata pokręcił z niezadowoleniem głową. – I nawet tolerowałem to, że Brągiel czasem dowiaduje się o pewnych grantach szybciej, niż powinien, bo doceniałem, że nie mówisz o nich mężowi. Ale moja tolerancja ma swoje granice.
– Remek, uwierz mi, ja naprawdę nie wiem, co kombinuje Mateusz w sprawie Filipa…
– Ale wiesz, że coś kombinuje? – złapał ją za słowo Rossa-Rostafiński.
– Tego nie powiedziałam. Po prostu naprawdę nie umiem ci pomóc.
– Dobra, Adelko, zróbmy tak. Przez weekend się zastanowisz, czy jednak czegoś nie wiesz, i jak coś ci się uda przypomnieć, to pogadamy o podwyżce i jakimś dodatkowym bonusie.
– A jeśli nic sobie nie przypomnę?
– Wierzę w twój rozsądek. – Rossa-Rostafiński wyjął z kieszonki swój zegarek z dewizką na srebrnym łańcuszku. – No nie, jestem tu już prawie godzinę. Trzeba by odbyć jakąś rowerową przejażdżkę dla dobra krzewienia naszych celów. W końcu mamy to zapisane w statucie!
Kiedy szef Jest Rowerowo! wyszedł z biura, a po chwili również z mieszkania, Adela Makuszewska wiedziała, że dzisiaj i tak już nie da rady się skupić na pracy. Zresztą nie miała wiele do zrobienia, od trzech dni rozliczała jedną z kampanii stowarzyszenia. Dlatego gdy drzwi za arystokratą się zamknęły, odłożyła papiery, sięgnęła po telefon i wybrała numer.
– Cześć… Wiem, że miałam do ciebie chwilowo nie dzwonić, ale chyba mamy problem. On już wie… No jak to kto? Pan hrabia. Zagroził, że powie o nas Krzyśkowi! Nie, nie uspokoję się! Ciągle mi tylko coś obiecujesz i obiecujesz… Trzeba coś z tym jak najszybciej zrobić… Jak to nie masz czasu? Jaka konferencja?

czwartek, 24 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 9


Malwina wiedziała, że Jacek bywał na tym cmentarzu już niejeden raz, zanim jeszcze w skromnym, niewielkim grobie rodziny Cabajów spoczęły prochy Basi, jego dziewczyny sprzed lat. Dowiedziała się tego od mamy swojej przyjaciółki, która spotkała go tu kilkakrotnie, gdy zapalał świeczkę. Nie znał nikogo z tu pochowanych, dlatego Malwina domyślała się, kogo tak naprawdę wspominana w tym miejscu. Bo choć przez wiele lat oficjalnie nie wierzył w śmierć swojej ukochanej, to tak naprawdę wiedział, że szans na to, by przeżyła, nie ma wiele.
W tej chwili stali oboje przy grobie. Na tablicy wyryto napis: „Basia Cabaj. Żyła lat 23”. Było tam też zdjęcie z ostatniej wyprawy dziewczyny w Himalaje. Ta fotografia, przysłana Jackowi, przez wiele lat stała w kuchni jego mieszkania przy Koneckiej 40. Rozmawiał z nią, zwierzał się, żalił i prosił o radę. Teraz, na jego prośbę, mama Basi zgodziła się, aby to właśnie zdjęcie znalazło się na nagrobku.
– Dzięki, że przyszłaś tu ze mną – powiedział Jacek, nie odrywając wzroku od fotografii.
– Wiem, że kiedyś bywałeś tu sam.
– To nie to samo. Wtedy jej tu nie było. Nawet tak symbolicznie jak teraz.
Malwina zobaczyła, że po policzku Jacka spływa łza. Nigdy nie mogła go do końca rozgryźć. Przecież nawet gdy był z Basią, wiele lat temu, zwykle pozostawał cynikiem. Oczywiście dużo mniejszym niż potem, gdy jego dziewczyna zaginęła w Himalajach. Wtedy cynizm stał się właściwie jego wizytówką. I nagle, spod tego pancerza cynizmu, wystawał nieuleczalny wręcz romantyk. Ktoś potrafiący się zdobyć na wielkie i wspaniałe gesty i płaczący zupełnie szczerze, gdy coś go dotknęło.
– Ale przecież wiedziałeś, że ona nie żyje. Inaczej byś tu nie przychodził.
– Nie wiedziałem. Czułem. A to dwie różne sprawy, Malwinko.
Nie lubiła, gdy zdrabniał jej imię. Robił to rzadko, ale zawsze wtedy budził się w niej bunt. Może dlatego powiedziała:
– Chyba się tym za bardzo nie przejmowałeś, skoro związałeś się z tą Urbanek i zamieniłeś potem w swojej kuchni fotografię Basi na zdjęcie tamtej.
Jacek nie odpowiedział w pierwszej chwili, tylko zamyślił się na prawie minutę, zanim wreszcie wyjaśnił:
– Nawet nie masz pojęcia, jak się wtedy bałem, że przeczytam na twoim blogu informację: „Dziś znalazłam Basię. Cierpiała przez te wszystkie lata tylko na lekki zanik pamięci, ale teraz już z nią wszystko dobrze. Wracamy do kraju”.
– Kochałeś tamtą bardziej? – zapytała już bez cienia ironii Malwina.
– Kochałem ją inaczej. Ona żyła i mogłem z nią wiązać pewne plany. Ale gdyby wtedy Basia wróciła to… – Jacek zawiesił głos.
– To co?
– To nie pytaj, co bym zrobił. Bo nie wiem. Zresztą to już nieistotne. Nie ma ani jednej, ani drugiej.
Malwina z największym trudem powstrzymała się, żeby nie krzyknąć: „Masz przecież mnie! Ja żyję!”. Wiedziała, że takie wyznanie nie miałoby najmniejszego sensu i Jacek skomentowałby je tylko ironicznie. Ale i tak miała ochotę to zrobić. Powiedzieć wprost coś, co i tak wiele razy dawała mu do zrozumienia ogródkami.
Nie, tego wyznania wprost nie uczyniłaby po to, by coś w ten sposób uzyskać. Tylko dla własnej satysfakcji. Albo żeby mieć poczucie, że zrobiła absolutnie wszystko, co można było zrobić. Lub też po to, aby Przypadek nie mógł kiedyś ze zdziwienia podnieść powiek i powiedzieć: „Naprawdę, nie miałem pojęcia, że ty tak na serio mnie traktujesz”. Gdyby to usłyszała, chyba by go walnęła z całej siły. A może nawet kupiłaby pistolet i wpakowała cały magazynek w jego głowę. Ale najpierw musiała się odważyć i powiedzieć mu wszystko wprost. Tylko czy kiedykolwiek się na to zdobędzie?
– No tak. Teraz będziesz miał już dwa groby do odwiedzania – stwierdziła bez cienia satysfakcji.
– To prawda.
– A ten drugi to gdzie?
– Pod Warszawą.
– Często tam jeździsz?
– Ostatnio rzadziej. Ciężko tam dobiec, a teraz przecież już nawet nie biegam – uśmiechnął się Jacek.
Malwina zauważała, że niemal w jednej chwili zmienił mu się nastrój z żałobnego na odrobinę rozbawiony. Twarz detektywa przybrała znów swój stały ironicznie-dobrotliwo-pobłażliwy wyraz, co nieco zdziwiło byłą dziennikarkę.
– Przecież mógłbyś dojechać tam pewnie jakimś zwykłym autobusem. Jeździsz nimi czasem.
– Jeżdżę. Na szczęście u niej nie muszę bywać zbyt często, bo jej zdjęcie mam cały czas na półce. I wolę patrzeć na nie, niż stać przy jej grobie – stwierdził detektyw. – Chodźmy już.
Jacek ruszył nagle, co nieco zaskoczyło Malwinę. Nie umiała wytłumaczyć dlaczego, ale spodziewała się, że spędzą tu co najmniej godzinę, wspominając stare czasy. A tu dziesięć minut, krótka modlitwa i „chodźmy już”. A przecież był tu pierwszy raz po pogrzebie. Czyżby naprawdę zakochał się w tej Urbankowej tak bardzo, że Basia wywietrzała mu od razu z głowy? Nie, to chyba niemożliwe… Chyba…
– Zabierzesz mnie kiedyś do niej? – zapytała, starając się dotrzymać detektywowi kroku, gdy przemykał pomiędzy grobami.
– Na cmentarz?
– A co w tym dziwnego?
– W zasadzie wszystko. Widziałaś ją ledwie raz, a chcesz odwiedzić jej grób.
– Chcę tam być z tobą. Jak tu, przy Basi.
– Tu miało to sens i jestem ci za to bardzo wdzięczny. Tam, nie gniewaj się, wolę być sam.
– Myślisz, że ta Izabela pogniewa się zza grobu, że przyszedłeś ją odwiedzić z inną kobietą? – usiłowała nieudolnie zażartować Malwina, ale nawet gdy mówiła te słowa, wiedziała, że nie rozśmieszą one Jacka. Nie o to jej zresztą chodziło.
– Dla mnie była Małgosią. Przestała używać imienia Izabela, zaraz gdy tylko wyprowadziła się od męża. I tak, masz rację, że Małgosia mogłaby być o ciebie zazdrosna.

środa, 23 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 8


Mówi się, że rewolucja pożera własne dzieci. Filip Hirek czuł właśnie w tej chwili, jak jej paszcza już chwyta jego nogi. Jechał teraz ścieżką rowerową, wydzieloną z jezdni drogi. Walczył o takie ścieżki od wielu lat. Miał nadzieję, że zmniejszą ruch samochodowy dzięki zwężeniu jezdni. A jeśli to się nawet nie uda, to auta utkną w jeszcze dłuższych korkach, przynajmniej więc blachosmrodziarze zostaną ukarani za zbrodniczą chęć poruszania się własnym autem po mieście!
Tymczasem padł jednak ofiarą swojej walki. Bo ze ścieżki nie było żadnej ucieczki! Wzdłuż niej, oddzielając ją od chodnika, stał sznur zaparkowanych aut. A za Hirkiem gnała wielka terenówka. I choć prezes fundacji Cyklomaniacy nie jechał swoim zwyczajem środkiem ulicy, tylko grzecznie trzymał się wyznaczonego dla rowerzystów pasa, to ogromne auto go nie wyprzedzało, a jedynie zwiększało swoją prędkość, zmuszając do tego samego Filipa.
– Policja! – wrzasnął zdyszany, ale antysmogowa maska skutecznie zdusiła jego głos i prawdopodobnie usłyszały go tylko najbliższe osoby. Lecz i do nich dotarł raczej niewyraźny bełkot aktywisty rowerowego. – Spokojnie, po co ja się tak denerwuję? Przecież to pewnie jest sen – przekonywał sam siebie szef Cyklomaniaków. – Tak, to znowu na pewno ten koszmar. Nie mam się czego bać. Mogę właściwie się zatrzymać na środku drogi, on mnie przejedzie, a wtedy na pewno się obudzę. Tak powinienem zrobić. – Na ułamek sekundy Hirek zwolnił, ale potem od razu przyspieszył. – Cholera, a co jeśli to jednak nie sen?!
Przez głowę przebiegały mu setki panicznych myśli. Chciał jak najszybciej dotrzeć do Przypadka i go wynająć, płacąc mu nawet wygórowaną stawkę. Właściwie dlaczego od razu tego nie zrobił? Stać go było na detektywa, choć faktycznie nie mógł zrozumieć, dlaczego ten, w porywie szlachetnego odruchu, nie postanowił dla niego pracować za darmo. Wprawdzie oficjalna narracja głosiła, że detektyw jest krwiopijcą, żądającym zawsze horrendalnych stawek, ale po kątach szeptano, że jak ma ochotę, to potrafi pracować bez wynagrodzenia. Dlaczego więc nie miałby tego zrobić dla Hirka, walczącego o tak wiele słusznych spraw?!
A tak się ucieszył, gdy się okazało, że Krzysiek Makuszewski wynajął to mieszkanie obok Przypadka. Był pewien, że wreszcie może liczyć na to, że ktoś rozwiąże zagadkę jego snów, o których mu wielokrotnie opowiadał. Zresztą Hirek był pewien, że tylko ten dziwaczny detektyw-jasnowidz może mu pomóc, i od dawna się nie krył przed swoim współpracownikiem, zabraniając mu oczywiście z tym mówić komukolwiek innemu. Przecież oficjalnie Jacek był wyklęty z wpływowych sfer towarzyskich.
Ale wyklęty czy nie, Hirek chwilowo nie miał co liczyć na odsiecz ze strony Przypadka, a nie tak daleko była komenda policji. Może tam powinien się ukryć? Jednak czy można ufać policjantom? Przecież jeszcze nigdy nie widział żadnego stróża prawa jeżdżącego na rowerze. Czasem straż miejska posiada takie pojazdy. Za to wszyscy funkcjonariusze tylko się rozbijają tymi paliwożernymi radiowozami zatruwającymi środowisko, ewentualnie męczą konie, każąc im się przebijać przez nadwiślańskie chaszcze. Nie, policjantom nie wolno ufać. Zwłaszcza że nie ma w zasięgu wzroku żadnego z nich, a ta terenówka podjeżdża coraz bliżej. I jak warczy!
O, a teraz wyraźnie dotknęła jego koła!
– Ty spalinowy degeneracie! – wrzasnął szef Cyklomaniaków. Jego głos cały czas wiązł w masce antysmogowej, lecz Hirek nic sobie z tego nie robił. Rozum wprawdzie podpowiadał mu, że powinien oszczędzać siły na ucieczkę, ale wewnętrzna wściekłość nie pozwalała zachować milczenia. – Ty blachosmrodziarski faszysto! Ty bękarcie dieslowski! Ty silnikowy zwyrodnialcu! Ty kanapowy bydlaku! Ty rzeźniku koni mechanicznych! Ty smogowy ludobójco! Ty gangsterze uliczny! Ty ewolucyjny wykolejeńcu! Ty wampirze energetyczny! Ty psychopato na usługach korporacji! Ty sadystyczny krwiożerco! Ty patriarchalna łajzo!
Hirkowi chwilowo skończył się zasób epitetów, dlatego zaczął wymyślać, czego życzy swojemu prześladowcy.
– Żebyś walnął w najbliższe drzewo! Żeby cię poduszki pozabijały! Żeby ci silnik wybuchł! Żebyś wpadł do Wisły! Żeby ci się hamulec zaciął na autostradzie! Żeby ci bombę w samochodzie podłożyli! Żebyś stał w korku stąd do Nowego Jorku!
Niestety zaklęcia nie działały. Filip mocniej nacisnął na pedały i obejrzał się przez ramię. Wtedy po raz pierwszy zauważył twarz kierowcy. Znał ją na pewno, tylko nie mógł sobie przypomnieć skąd. Może gdyby tego oblicza nie wykrzywił grymas złości, byłoby mu łatwiej jakoś je rozpoznać. Prezes fundacji Cyklomaniacy wykrzesał z siebie resztkę sił, żeby dojechać do najbliższego skrzyżowania i przez przejście dla pieszych uciec na chodnik. Ale jak na złość piesi stali w równym, zwartym szeregu, czekając na zapalenie się zielonego światła. Kiedy Hirek ich mijał, ruszyli, złorzecząc na rowerzystę, który pognał przed siebie.
Nie na długo zresztą. Usłyszał tylko pisk hamulców i zanim zapadła wokół niego ciemność, zobaczył jedynie ponownie przez ułamek sekundy twarz kierowcy terenówki, który nie zdążył wyhamować przed pasami i zatrzymał się bezpośrednio przed skrzyżowaniem. I wtedy Hirek przypomniał sobie, skąd ją zna.
Twarz, którą znały miliony widzów z ekranów telewizorów.

wtorek, 22 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 7


Rozpakowanie się w nowym mieszkaniu to nigdy nie jest łatwa sprawa. Oczywiście niektórzy radzą sobie z tym lepiej, inni gorzej, ale zawsze jest to pewien kłopot. Każde miejsce jest trochę inne, często inaczej umeblowane i nie sposób do nowych szuflad i szafek wepchnąć całego poprzedniego życia. A jeśli nawet przenosimy się ze wszystkim meblami, to rozkład pokoi w nowym miejscu nie jest identyczny z poprzednim. Dlatego często to nie my meblujemy nowe mieszkanie, ale to ono przemeblowuje całe nasze życie.
Szczególnie gdy nowi sąsiedzi nie są tymi, których najchętniej chcielibyśmy mieć za ścianą. Wtedy nawet rozpakowywanie starego życia i przekładanie go do nowych szafek idzie dużo gorzej niż zwykle. Być może dlatego mieszkanie państwa Makuszewskich wciąż wyglądało, jakby dopiero co do niego weszli, choć wprowadzili się tu ponad tydzień temu. Pani Adela nadal wyjmowała ubrania z toreb i wyglądało na to, że dopiero po zrobieniu prania część z nich ma szansę wylądować w nowych szufladach.
Być może z tego powodu pan Krzysztof Makuszewski postanowił w końcu wziąć sprawy w swoje ręce i zaczął rozpakowywać własne rzeczy, przekładając je do szafek. Robił to raczej po cichu, licząc na to, że pracująca na laptopie w sąsiednim pokoju pani Adela tego nie usłyszy. Ale zapewne dlatego, że zachowywał się zbyt cicho, zaniepokojona żona nakryła go, gdy wkładał majtki do szuflady.
– Co robisz? – zapytała groźnie.
– No przecież muszę się rozpakować – stwierdził płaczliwie pan Makuszewski.
– Powiedziałam, sama rozpakuję, ty nawet nie wiesz, gdzie wkładać.
– Ale wiesz, nasze małżeństwo opiera się na partnerstwie, chciałem ci pomóc – oświadczył dzielnie, jakby zapominając, że o tym, gdzie kończy się małżeństwo ze ścisłym zakresem obowiązków, a zaczyna partnerstwo, decyduje wyłącznie pani Adela.
– Ale ja nie chciałam, żebyś mi pomagał. Zostaw! – zażądała stanowczo, widząc, że mąż, wciąż z nią rozmawiając, nie przestaje wkładać części swojej bielizny do szafki.
– To kiedy to zrobisz?
– Jak będę miała chwilę czasu. I uznam, że naprawdę tu mieszkamy.
– Przecież mieszkamy. Ponad tydzień.
– Dopóki jesteśmy spakowani możemy się w pięć minut stąd wyprowadzić.
– Nigdzie nie znajdziemy nic tak taniego w tak świetnie położonym miejscu.
Pani Adela od dość dawna wiedziała, że jej mąż jest idiotą i powinna go zostawić. Był niepraktyczny do granic możliwości! Tylko temu należało przypisać fakt, że choć w różnych fundacjach rowerowych pracował od wielu lat i był jednym z najlepszych fachowców na rynku od pozyskiwania funduszy, to zawsze zadowalał się zwykłą pensją. Zamiast założyć jakąś własną fundację o chwytliwej nazwie i kosić granty i dotacje! Ona sama by tak zrobiła, gdyby miała choć część jego umiejętności!
A teraz na dodatek ten idiota nie rozumie, w jakim strasznym miejscu wynajął mieszkanie.
– Nigdzie indziej naszym sąsiadem nie będzie ten Przypadek – wycedziła przez zęby Makuszewska.
– Co ci on przeszkadza? Podobno jest groźny tylko gdy ktoś chce popełnić przestępstwo.
Pani Adela zrobiła kilka kroków w stronę swojego męża i chociaż nie górowała nad nim posturą ani nie trenowała tajemnych sztuk walki, to pan Krzysztof cofnął się nieco, wyraźnie przestraszony.
– Ktoś taki jak on jest zawsze groźny – wycedziła powoli. – Dla każdej fundacji i dla każdego człowieka, który walczy o szlachetne cele. Dla niego nie ma żadnej świętości. On zawsze znajdzie dziurę w całym i sprawi, że najsłuszniejsza sprawa okaże się machlojką. – Pani Adela miała w swojej karierze etap bycia wróżką i być może dlatego w tej chwili przemawiała głosem natchnionej wieszczki. – Żaden uczciwy człowiek nie może spać spokojnie, gdy w pobliżu jest Przypadek!
– Chyba go demonizujesz – zauważył nieśmiało pan Krzysztof, ale wystarczyło tylko krótkie spojrzenie żony, by opuścił wzrok i zrozumiał, że nawet nie ma co wspominać, iż jego szef bardzo się ucieszył z nowego sąsiada.
– Jeżeli przez następne dwa tygodnie nikt z naszych znajomych nie pójdzie do więzienia, to wtedy się rozpakuję – oświadczyła stanowczo pani Makuszewska. – Ja tu na razie nawet spać nie mogę!
– Może to pełnia? Wiesz, Filipowi ostatnio znów się śnił ten koszmar, że ktoś go goni tą czarną terenówką i rozjeżdża.
– Jemu się to śni bez przerwy od trzech miesięcy.
– Faktycznie. Ja myślę, że to przez to, że za dużo myśli o tym Wielkim Grancie. – Tu autor ponownie prosi korektę o niepoprawianie dużych liter, gdyż Krzysztof Makuszewski bez cienia wątpliwości również wymówił te dwa słowa w ten właśnie sposób. – A właśnie, mam nadzieję, że nie powiedziałaś o nim swojemu szefowi?
– Nie. Ale chyba skądś się o tym dowiedział, bo kazał mi zbierać papiery do wniosku.
– Niedobrze. – Makuszewski przestraszył się nie na żarty. – Filip może się wściec, jak się zorientuje, że ten twój hrabia złożył wniosek. Pomyśli, że to przeze mnie.
– A ty waszego jeszcze nie złożyłeś?
– Nie. Filip chce formalnie, żeby na jakąś inną fundację to poszło, bo on już ma na koncie dużo grantów i nie chciałby, żeby jakieś pismaki się tym zainteresowały.
– Ale nowa fundacja będzie miała trudno z otrzymaniem od razu takiej dużej kasy.
– Jak się odpowiednio napisze wniosek, nie będzie żadnych kłopotów – powiedział chełpliwie Makuszewski. – Dam radę.
– I właśnie dlatego nie rozumiem, czemu ty nie założyłeś czegoś swojego.
– Bo nie chcę uczestniczyć w tej walce buldogów. – Makuszewski się wzdrygnął. – Sama wiesz, jak się ludzie potrafią zarzynać o te dotacje i granty. Filip ma grubą skórę, daje radę. A poza tym obiecał mi dużą premię, gdy ten grant trafi do nas.
„Dużą premię – prychnęła, choć tylko w myślach, Adela. – Ty to się zawsze zadowalasz tylko dużą premią. Ale teraz rozumiem, skąd ten wniosek o założenie nowej fundacji, na który trafiłam przypadkiem przy pakowaniu się. I tak na nic się wam zda. Bo to my dostaniemy ten Wielki Grant – pomyślała od dużych liter. – Zaraz jak tylko ten twój Hirek wpadnie pod to auto”.

poniedziałek, 21 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 6


Pani Irmina Bamber zabroniła Jackowi łzawych pożegnań na dworcu, ale na koniec sama się rozkleiła, popłakała i przytuliła detektywa. Przez moment nawet wyglądało na to, że się od niego nie oderwie, i dopiero gwizdek konduktora, a szczególnie ponaglenie ze strony czekającego w przedziale Antoniego Gelberga spowodowały, że puściła detektywa. Po chwili pociąg zmierzający do Gdyni był już tylko wspomnieniem, ale mimo to Przypadek nie ruszał się z peronu. Nie trzymał go tu tani sentymentalizm, lecz fakt, że za chwilę nadjeżdżał ekspres z Poznania. A wraz z nim dwie kobiety, które miały się stać jego koszmarem.
Okazało się jednak wkrótce, że pociąg ze stolicy Wielkopolski zaczyna mieć nieustające i rosnące opóźnienie. Kiedy sięgnęło ono dwóch godzin, Jacek postanowił, że zdąży wyskoczyć zjeść obiad. Kilka minut po jego powrocie ekspres z Poznania w końcu wtoczył się na peron. Wysypała się z niego masa ludzi, wściekłych na PKP i dających głośno wyraz swojemu niezadowoleniu. Wśród nich detektyw nie zobaczył jednak Zygfrydy i Teodory, kuzynek pani Irminy. Zastanowiły go drzwi na końcu składu, z których nikt nie wychodził, i dlatego tam skierował swe kroki. Przeczucie go nie myliło.
– No jesteś wreszcie! – Zygfryda wychyliła się przez okno. – Powiedz tym okropnym ludziom, żeby przestali się dobijać do naszego przedziału, bo chcemy wreszcie wyjść.
Jacek zajrzał przez okno do wnętrza, w którym znajdowały się tylko dwie panie. Drzwi zostały w przedziwny sposób zablokowane laskami Zygfrydy i Teodory i mimo że próbowało je ruszyć dwóch postawnych mężczyzn, nie miały nawet zamiaru drgnąć. Mężczyźni ci, oprócz tego, że szarpali bezskutecznie za klamkę, uderzali także w przezroczyste okna, głośno domagając się wpuszczenia do środka. To jednak nie robiło najmniejszego wrażenia na pasażerkach.
– A co się stało? – zapytał Przypadek.
– Wyobraź sobie, że nie pozwolili nam palić! Mówią, że teraz w pociągach już nie wolno palić. A przecież pamiętam, że jak ostatnio odwiedzałyśmy Minkę – tak zdrobniale pani Teodora mówiła o sąsiadce Jacka – to jeszcze było można, były przedziały.
– To było dziesięć lat temu.
– Co to jest dziesięć lat?! Ja już żyję dziewięćdziesiąt i nie takie rzeczy pamiętam!
– Dobra, Zyzia, otwieramy – wydała polecenie Teodora i obie wyjęły swoje laski. Do przedziału wpadli konduktorzy niewyglądający na dżentelmenów chcących się przywitać.
– Czy panie wiedzą, co zrobiły?! Przez was ekspres musiał stanąć na dwie godziny!
– Po pierwsze, mówi się dzień dobry. Po drugie, proszę zdjąć nasze bagaże i wynieść na peron. A po trzecie, czy my się temu ekspresowi kazałyśmy zatrzymać? – zapytała niewzruszona Zygfryda.
– Komunikaty wyraźnie mówiły, że w razie gdy czujki wykryją papierosy, pociąg się zatrzyma!
– Potem też paliłyśmy, a pociąg jakoś dał radę jechać – stwierdziła rezolutnie Zygfryda i dźgnęła konduktora laską pod bok. – No proszę mi wreszcie zdjąć walizkę i zanieść na peron. Pan wie kto tam czeka? Słynny detektyw Przypadek! Teraz będziemy razem z nim pracować.
– Bo jak nie, to wezwiemy policję – zagroziła Teodora – i oskarżymy was, że nas tu bezprawnie przetrzymujecie! Pan Przypadek ma takie znajomości, że od razu was wszystkich aresztują!
Nie sposób stwierdzić, czy dzielni konduktorzy przestraszyli się gróźb dwóch starszych pań, czy po prostu chcieli się ich jak najszybciej pozbyć w nadziei, że ich już nigdy nie zobaczą, faktem jest jednak, że wynieśli ich walizki na peron. Tam przejął je detektyw Przypadek i wkrótce cała trójka ruszyła w kierunku postoju taksówek, pokonując po drodze trudną przeszkodę w postaci ruchomych schodów, które zdaniem obu pań jeździły wyraźnie szybciej niż jeszcze dziesięć lat temu.
Znalezienie odpowiedniego pojazdu na postoju nie było łat­wą rzeczą, gdyż kuzynki pani Bamber miały szczególne wymagania, włącznie ze skórzaną tapicerką. W końcu udało się jednak znaleźć odpowiedni pojazd. Taksówkarz pytanie Zygfrydy „czy można zakurzyć?” potraktował w pierwszej chwili jako żart, ale widząc, że ta wyjmuje paczkę papierosów, zdecydowanie zaprotestował i nie dał się przekonać argumentem, iż może otworzyć wszystkie szyby, ani nawet tym, że przecież kierowca w samochodzie obok pali.
Jacek nie włączał się w tę rozmowę i spokojnie czekał na chwilę, kiedy dojadą wszyscy na nieodległą na szczęście od dworca Konecką 40. Przypadek wiedział, że wchodząc na czwarte piętro, obie panie nie zdecydują się zapalić, bo jedną ręką musiały się podpierać laską, a drugą trzymały za poręcz. Za to od razu na półpiętrze mogły ogłosić przerwę na papierosa i przekonywanie ich, że na klatce schodowej również obowiązuje zakaz palenia, nie miało sensu.
– No to jaką teraz mamy sprawę na tapecie? – zapytała Zygfryda, zaciągając się dymem.
– W zasadzie chwilowo mam przerwę.
– Tak nie mówi prawdziwy detektyw! – obruszyła się Teodora. – Umysł musi cały czas pracować, żeby nie zgnuśnieć.
– Bierz przykład z nas. Mamy po dziewięćdziesiąt lat… – Zygfryda uciszyła gestem siostrę, która chciała zaprotestować i uściślić, że ona ma tylko osiemdziesiąt osiem lat, i sama doprecyzowała: – Dobiegamy dziewięćdziesiątki, a niejeden mógłby nam pozazdrościć pamięci.
– I przenikliwości! Ja wiem, że Minka pomagała ci głównie swoimi kontaktami, my niestety nie jesteśmy z Warszawy. Za to dedukować potrafimy bezbłędnie!
– Zdziwiłbyś się, jak potrafimy dedukować! – zapewniła Zygfryda.
– Mogłybyśmy ci niejedno opowiedzieć.
– Dorka, przecież wiesz, że nam nie wolno.
– Wszystko się już przedawniło. – Teodora machnęła ręką, ale widząc, że siostra patrzy na nią karcąco i zezuje znacząco w stronę Przypadka, umilkła.
– Tak że pamiętaj, dokładnie zdawaj nam raport z każdego dnia śledztwa, a my ci pomożemy je rozwiązać – zadeklarowała Zygfryda.
– W końcu po to nas tutaj Minka sprowadziła!