Znamienne stany świadomości
Bolko Szołtysik przeciągnął się przed lustrem wiszącym
na jednej ze ścian salonu w jego penthousie. W tej chwili nie miał na sobie
nic, ale to najlepiej pozwalało mu podziwiać swoje dwudziestoletnie, od jakichś
czterdziestu lat, ciało. Dzięki temu wiecznie młodemu ciału miliony jego
mentalnych rówieśników, oglądających jego cotygodniowy show w telewizji, wciąż
mogły się z nim utożsamiać. A Szołtysikowi jeszcze przez długie lata nie
groziła utrata popularności.
Teraz
ciało wydawało się jeszcze młodsze niż zwykle. Tak działo się zawsze wtedy,
kiedy miało udane zbliżenie z partnerką, której nie było sensu pytać o dowód
osobisty. Zaczerpnąwszy z tego rezerwuaru świeżości, jego ciało młodniało jeszcze
bardziej. Zresztą nie tylko ono. Również umysł Bolka nabywał niebywałej
świeżości. Dlatego Szołtysik uznał, że to świetny moment na zrobienie kilku
błyskotliwych zapisków na marginesie ulubionej ostatnio lektury.
– Gdzie
ja ją mogłem położyć? – zastanawiał się na głos, spinając jednocześnie ulubioną
frotką swoje długie przetłuszczone włosy, które byłyby zupełnie siwe, gdyby nie
nakładana na nie regularnie farba.
Szołtysik
rozejrzał się uważnie po salonie, ale nigdzie nie zauważył małej czerwonej
książeczki, która z pewnością wyróżniałaby się na tle pastelowych kolorów
rattanowych mebli. Podszedł do szafki, gdzie stało opartych o siebie
kilkanaście kolorowych okładek, pomiędzy którymi ukryte zostały tajniki
buddyjskiej transcendencji oraz skomplikowanych pozycji erotycznych o
wielowiekowej tradycji.
Obok
nich stała też indyjska szkatułka wykonana z hebanu, pamiątka z jednej z
młodzieńczych podróży. Na wieczku miała umieszczoną rzadkiej urody mozaikę
wykonaną z piasku przyciśniętego szklaną szybką. Ale Bolka w tej chwili
bardziej od jej zewnętrznych atrybutów interesowała zawartość. Otworzył wieczko
i zobaczył rzędy ręcznie skręconych papierosów, ułożone równiutko i starannie.
Uśmiechnął się, wyciągnął jednego z nich, przesunął pod nosem, łapiąc w nozdrza
zapach indyjskich konopi najlepszego gatunku. Następnie schował blanta za ucho
i obiecał sobie, że jak tylko znajdzie czerwoną książeczkę, to zaraz go zapali,
żeby uruchomić dodatkowe obszary swojego mózgu.
Penthouse
należący do Szołtysika był naprawdę ogromnych rozmiarów, ale przeszukanie go
zajęło właścicielowi ledwo kilka minut. Wszystko dzięki minimalistycznemu
wystrojowi złożonemu z niewielkiej ilości rattanowych, przezroczystych mebli,
które nie potrafiły w swoim wnętrzu ukryć niczego.
– Gdzie
ona mogła się podziać? – zastanawiał się coraz bardziej zdenerwowany Bolko.
Stratą jakiejkolwiek innej pozycji pewnie by się w
ogóle nie przejął. Ale ta była wyjątkowa. Dostał ją w dzieciństwie od ojca. Wtedy
jeszcze nie potrafił docenić jej wagi. Odłożył ją gdzieś na odległą półkę.
Kiedy dojrzewał już intelektualnie do jej poznania i ojciec namawiał go intensywnie
do tej lektury, nadszedł akurat okres młodzieńczego buntu. Książeczka została
odrzucona na czas dłuższy.
Przenosząc się na początku lat siedemdziesiątych do
hippisowskiej komuny, wziął ją ze sobą i przeczytał kilkanaście stron. Ponieważ
jednak nie był w stanie skorelować jej treści z odmiennymi stanami świadomości,
odłożył ją ponownie. Uznał, że pisany z górą sto lat wcześniej tekst na
nic się dzisiaj nie przyda.
Gdy wrócił na dobre z komuny do domu, zabrał ją ze
sobą. I tak było zawsze, gdziekolwiek by się nie przeprowadził. Lecz dopiero
kilka lat temu, gdy świat zaczął pogrążać się w kryzysie i chaosie spowodowanym
przez zachłanne korporacje, przeczytał ją po raz pierwszy. Potem robił to
jeszcze kilkadziesiąt razy i z każdym następnym rósł w nim podziw dla geniuszu jej autorów. Rzecz pisana w połowie dziewiętnastego
wieku wydała mu się absolutnie aktualna na progu wieku dwudziestego pierwszego.
Oczywiście pewne drobiazgi się zmieniły, ale tak naprawdę niesprawiedliwość
tego świata wydawała się krzyczeć o kolejną rewolucję.
I Bolko Szołtysik poczuł, że ma moralny obowiązek
stanąć na czele takiej rewolucji. On, człowiek znany chyba każdemu dziecku w
tym kraju, on, z którego ust co tydzień miliony młodych ludzi spijały mądrość,
szlachetność i dowcip, nie powinien zadowalać się tylko własnym materialnym
sukcesem. Musi pójść krok dalej. Dlatego zapisywał uaktualnienia Manifestu komunistycznego na marginesach egzemplarza podarowanego mu przez
ojca.
– No gdzie
jest ta książka?
Rozejrzał się jeszcze raz po swoim salonie. I wtedy
kątem oka zauważył kopertę wsuwającą się pod drzwiami. Po chwili usłyszał odgłos
oddalających się kroków. Zdziwiony Bolko podszedł do drzwi i schylił się po
kopertę. Nie była zaklejona. Otworzył ją i wyjął z niej kartkę. Na kartce były
litery wycięte z gazet.
„MaM
twÓj MaNifEst. Chcę stu tysięcy albO
go puszczĘ do gazet”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz