poniedziałek, 28 października 2013

PAN PRZYPADEK OKRYWA DRUGĄ KARTĘ

A teraz, zgodnie z zapowiedzią, początek drugiej zagadki z celebrytów...

Znamienne stany świadomości

Bolko Szołtysik przeciągnął się przed lustrem wiszącym na jednej ze ścian salonu w jego penthousie. W tej chwili nie miał na sobie nic, ale to najlepiej pozwalało mu podziwiać swoje dwudziestoletnie, od jakichś czterdziestu lat, ciało. Dzięki temu wiecznie młodemu ciału miliony jego mentalnych rówieśników, oglądających jego cotygodniowy show w telewizji, wciąż mogły się z nim utożsamiać. A Szołtysikowi jeszcze przez długie lata nie groziła utrata popularności.

Teraz ciało wydawało się jeszcze młodsze niż zwykle. Tak działo się zawsze wtedy, kiedy miało udane zbliżenie z partnerką, której nie było sensu pytać o dowód osobisty. Zaczerpnąwszy z tego rezerwuaru świeżości, jego ciało młodniało jeszcze bardziej. Zresztą nie tylko ono. Również umysł Bolka nabywał niebywałej świeżości. Dlatego Szołtysik uznał, że to świetny moment na zrobienie kilku błyskotliwych zapisków na marginesie ulubionej ostatnio lektury.

– Gdzie ja ją mogłem położyć? – zastanawiał się na głos, spinając jednocześnie ulubioną frotką swoje długie przetłuszczone włosy, które byłyby zupełnie siwe, gdyby nie nakładana na nie regularnie farba.

Szołtysik rozejrzał się uważnie po salonie, ale nigdzie nie zauważył małej czerwonej książeczki, która z pewnością wyróżniałaby się na tle pastelowych kolorów rattanowych mebli. Podszedł do szafki, gdzie stało opartych o siebie kilkanaście kolorowych okładek, pomiędzy którymi ukryte zostały tajniki buddyjskiej transcendencji oraz skomplikowanych pozycji erotycznych o wielowiekowej tradycji.

Obok nich stała też indyjska szkatułka wykonana z hebanu, pamiątka z jednej z młodzieńczych podróży. Na wieczku miała umieszczoną rzadkiej urody mozaikę wykonaną z piasku przyciśniętego szklaną szybką. Ale Bolka w tej chwili bardziej od jej zewnętrznych atrybutów interesowała zawartość. Otworzył wieczko i zobaczył rzędy ręcznie skręconych papierosów, ułożone równiutko i starannie. Uśmiechnął się, wyciągnął jednego z nich, przesunął pod nosem, łapiąc w nozdrza zapach indyjskich konopi najlepszego gatunku. Następnie schował blanta za ucho i obiecał sobie, że jak tylko znajdzie czerwoną książeczkę, to zaraz go zapali, żeby uruchomić dodatkowe obszary swojego mózgu.

Penthouse należący do Szołtysika był naprawdę ogromnych rozmiarów, ale przeszukanie go zajęło właścicielowi ledwo kilka minut. Wszystko dzięki minimalistycznemu wystrojowi złożonemu z niewielkiej ilości rattanowych, przezroczystych mebli, które nie potrafiły w swoim wnętrzu ukryć niczego.

– Gdzie ona mogła się podziać? – zastanawiał się coraz bardziej zdenerwowany Bolko.

Stratą jakiejkolwiek innej pozycji pewnie by się w ogóle nie przejął. Ale ta była wyjątkowa. Dostał ją w dzieciństwie od ojca. Wtedy jeszcze nie potrafił docenić jej wagi. Odłożył ją gdzieś na odległą półkę. Kiedy dojrzewał już intelektualnie do jej poznania i ojciec namawiał go intensywnie do tej lektury, nadszedł akurat okres młodzieńczego buntu. Książeczka została odrzucona na czas dłuższy.

Przenosząc się na początku lat siedemdziesiątych do hippisowskiej komuny, wziął ją ze sobą i przeczytał kilkanaście stron. Ponieważ jednak nie był w stanie skorelować jej treści z odmiennymi stanami świadomości, odłożył ją ponownie.  Uznał, że pisany z górą sto lat wcześniej tekst na nic się dzisiaj nie przyda.

Gdy wrócił na dobre z komuny do domu, zabrał ją ze sobą. I tak było zawsze, gdziekolwiek by się nie przeprowadził. Lecz dopiero kilka lat temu, gdy świat zaczął pogrążać się w kryzysie i chaosie spowodowanym przez zachłanne korporacje, przeczytał ją po raz pierwszy. Potem robił to jeszcze kilkadziesiąt razy i z każdym następnym rósł w nim podziw dla geniuszu jej  autorów. Rzecz pisana w połowie dziewiętnastego wieku wydała mu się absolutnie aktualna na progu wieku dwudziestego pierwszego. Oczywiście pewne drobiazgi się zmieniły, ale tak naprawdę niesprawiedliwość tego świata wydawała się krzyczeć o kolejną rewolucję.

I Bolko Szołtysik poczuł, że ma moralny obowiązek stanąć na czele takiej rewolucji. On, człowiek znany chyba każdemu dziecku w tym kraju, on, z którego ust co tydzień miliony młodych ludzi spijały mądrość, szlachetność i dowcip, nie powinien zadowalać się tylko własnym materialnym sukcesem. Musi pójść krok dalej. Dlatego zapisywał uaktualnienia Manifestu komunistycznego na marginesach egzemplarza podarowanego mu przez ojca.

 – No gdzie jest ta książka?

Rozejrzał się jeszcze raz po swoim salonie. I wtedy kątem oka zauważył kopertę wsuwającą się pod drzwiami. Po chwili usłyszał odgłos oddalających się kroków. Zdziwiony Bolko podszedł do drzwi i schylił się po kopertę. Nie była zaklejona. Otworzył ją i wyjął z niej kartkę. Na kartce były litery wycięte z gazet.

„MaM twÓj MaNifEst. Chcę stu tysięcy albO go puszczĘ do gazet”.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz