piątek, 26 października 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 5


Marek Brytan, wnuczek pani Pahl, rozejrzał się nieco bezradnie po mieszkaniu należącym do jego babci. Znajdowało się tu wiele dzieł sztuki nowoczesnej, zarówno obrazów, jak i rzeźb, a także małych instalacji artystycznych, których sensu nie był w stanie pojąć. Gdy zobaczył je pierwszy raz w wieku osiemnastu lat, a pani Eleonora wymieniała mu ich tytuły, parsknął tylko śmiechem i powiedział:
– One powinny być wystawiane wyłącznie podpisane, bo inaczej ktoś mógłby je wziąć za wieszak na ubranie albo dziwaczne i niewygodne krzesło.
– Po prostu nie rozumiesz sztuki współczesnej – oburzyła się pani Eleonora. – Jej nie pojmuje się rozumem, ale czuje całym ciałem, dostrzega wyobraźnią, wącha wszystkimi zmysłami. Ona nie przemawia do rozumu, lecz do całego naszego jestestwa… Zostaw! – krzyknęła, widząc, że wnuczka zainteresował jakiś metalowy element i że próbuje go wyjąć z większej całości. – Wiesz, ile to jest warte?!
– Nie znam się na cenie złomu.
– Za to byś mógł kupić porządny samochód!
Brytan odłożył żelastwo z szacunkiem i nigdy więcej nie śmiał się już z kolekcji sztuki nowoczesnej swojej babci. Może kiedyś dzięki tym kawałkom złomu będzie bogaty? Oczywiście gdy je odziedziczy, sprzeda je jak najszybciej, ale na razie postanowił się nimi interesować. Jeszcze coś babci odbije i uzna, że nie jest godny ich dziedziczyć? Z nią nigdy nic nie wiadomo. Dlatego pomijał milczeniem również afrykańskie nabytki z kilku wycieczek pani Pahl, które wprawdzie były raczej sztuką ludową niż nowoczesną, ale śmieszyły go na równi z tamtą.
Nie bywał tu zbyt często, gdyż pani Eleonora nie dbała specjalnie o podtrzymywanie stosunków rodzinnych. Z dziadkiem Marka rozstała się zaledwie pięć lat po ślubie, zostawiając go z małą córeczką, o której wychowanie niespecjalnie się martwiła. Była to chyba zresztą jakaś rodzinna przypadłość, bo mama Brytana również któregoś dnia się ulotniła i wszelki słuch po niej zaginął. Dlatego też chłopak wychowywany był przez ojca i dziadka, którzy stanowczo odradzali mu kontakt z panią Eleonorą.
W dzieciństwie widywał więc babcię rzadko, najwyżej dwa lub trzy razy w roku, zwykle gdzieś na mieście. Ona sama także nie paliła się do podtrzymywania kontaktów i skracała rodzinne spotkania jak tylko mogła. Zmieniło się to niecałe dziesięć lat temu, zaraz po jego osiemnastych urodzinach, na które jego babcia wprosiła się sama i poprosiła, żeby mówił do niej Elka albo ewentualnie „mamo”, ale pod żadnym pozorem „babciu”. Dopiero wtedy Marek zobaczył, jak świetną jest tancerką i jak niespożyte ma siły. Jako jedyna wytrzymała zabawę do białego rana, nie pozwalając zresztą nikomu usnąć na kanapie i puszczając z odtwarzacza najszybsze kawałki.
Od tego czasu pani Eleonora utrzymywała z wnukiem zdecydowanie intensywniejsze kontakty, choć i tak nie widywali się częściej niż raz w miesiącu. Rzadko też bywał u niej w mieszkaniu, choć zawsze, gdy wyjeżdżała do sanatorium, zostawiała mu klucze. Prawie nigdy jednak z nich nie korzystał, gdyż babcia kwiatków do podlewania nie miała, a sprawy administracyjne zrzucała w tym czasie na swojego aktualnego lokatora.
– Gdzie mogła to schować… – wymruczał niezadowolony Marek i zaczął systematycznie przeszukiwać wnętrze. – Przecież policja tego nie znalazła. Musi tu być!
W ciągu następnej godziny Marek zajrzał za wszystkie możliwe sprzęty, obrazy i szafki, a także pod krzesła, biurko, dywan, parapet oraz stół. Przetrząsnął łazienkę, kuchnię i wszystkie pokoje. Na wszelkie możliwe sposoby poszukiwał jakiegoś niewielkiego sejfu, zwykłej prostej skrytki, w której można ukryć dokumenty. Bez rezultatu.
Pod biurkiem odkrył wprawdzie niewielką skrytkę w sam raz nadającą się do ukrycia tego, czego poszukiwał, była jednak pusta i Brytan wątpił, żeby policja z niej coś wyciągnęła. Gdyby bowiem znalazła obiekt jego pożądania, na pewno by już o tym wiedział i zadaliby mu sporo pytań na ten temat.
– No gdzie to jest?! – zdenerwował się głośno Marek. – Przecież nie mogła ukryć tego u niego?! A może mogła…
Po schodach krętych do granic możliwości poszedł na górę i otworzył drzwi pokoju wynajmowanego przez Kowalskiego. Znajdował się on na byłym poddaszu służącym niegdyś do suszenia bielizny. Dawniej było tam wejście wprost z korytarza, ale w tej chwili drzwi były zamurowane i można się tam było dostać tylko od strony mieszkania, jeśli nie liczyć wąskiego okienka prowadzącego na umiarkowanie spadzisty dach.
W pokoiku panował względny porządek, choć widać było, że niedawno policja przeszukała również to miejsce. Pewnie jeszcze nawet dokładniej niż resztę mieszkania. Tak naprawdę nie było tu wiele możliwości do zrobienia skrytki, bo oprócz łóżka stały tu tylko niewielka szafka, prosty stolik i szafa na ubrania.
– Nie, to bez sensu – mruknął pod nosem Brytan. – Tu by go nie chowała. Przecież mógłby go znaleźć choćby niechcący. A gdyby tak się stało, to… Nie, musiała go ukryć w miejscu, w którym miałaby do niego w każdej chwili dostęp.
Marek odwrócił się na pięcie i był już właściwie w drzwiach, kiedy nagle dostrzegł, że materac wpasowany ogólnie dość mocno w drewniane obramowanie łóżka ma jakby lekko uniesiony róg. Podszedł do niego i uniósł go delikatnie wyżej.
– To pewnie policja po przeszukaniu tak źle go wcisnęła – powiedział do siebie, ale zdecydował się podnieść materac na dobre.
To, co zobaczył, świadczyło o tym, że policjanci raczej niezbyt dokładnie przeszukali pokój należący do Kowalskiego. Schylił się, wziął znalezisko do ręki i rzekł z niekłamanym obrzydzeniem:
– O Boże… Co to ma być?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz