niedziela, 28 października 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 6


To, że Przypadek zaplątał się w kolejną głośną sprawę mogącą przysporzyć mu sporo kłopotów, absolutnie nie dziwiło podkomisarza Łosia. Po kilku latach niezwykłej i nie do końca formalnej współpracy z detektywem zdążył już do tego przywyknąć. Dużym novum był jednak fakt, że tym razem to nie klient przyszedł z prośbą o pomoc do Jacka, ale on sam postanowił zaoferować mu swoje usługi. A także to, że Przypadek do policjanta zadzwonił i poinformował go, jakie śledztwo będzie teraz prowadził.
– No i co wy myślicie o tej nowej sprawie, Smańko? – zapytał łaskawie podwładnego, choć był umiarkowanie ciekaw jego opinii i tak naprawdę chciał tylko rozpocząć rozmowę na interesujący go temat. W tej chwili bardziej był zajęty rozciąganiem mięśni po porannej przebieżce, którą odbył w drodze z domu na komendę. Robił to ostatnio regularnie, korzystając oczywiście po przybyciu na miejsce ze służbowego prysznica.
– Nietypowa… – odpowiedział ostrożnie starszy aspirant, którego bardziej niż sama sprawa interesował fakt, dlaczego podkomisarz cały czas jeszcze biega. Wydawało się, że zaczął to robić tylko na użytek poprzedniego śledztwa, w trakcie którego wziął na siebie obserwację przygotowującego się wciąż do maratonu Przypadka. Choć tak naprawdę pół komendy huczało, że podkomisarz Łoś wbił się w stare dresy, by móc lepiej obserwować piękną klientkę detektywa. Sprawa została już jednak zamknięta trzy tygodnie temu, a podkomisarz wciąż biegał. – Nietypowa…
– To wiem. Przypadek sam się zgłosił do klienta.
– Nie tylko o to chodzi. – Smańko potrząsnął głową, jakby się budził ze snu, gdyż uznał, że jeśli będzie nadal zastanawiał się nad tym, dlaczego jego przełożony wciąż biega, nie będzie w stanie rozmawiać o sprawie.
– Nie tylko? – Podkomisarz spojrzał z zainteresowaniem na starszego aspiranta. – A o co jeszcze?
– Do tej pory w zasadzie jak kogoś złapał, to ten ktoś prawie zawsze okazywał się kimś z plecami i poparciem. A teraz podjął się udowodnienia niewinności faceta, za którym media stoją murem i oskarżają nas, że aresztowaliśmy go z pobudek rasistowskich.
– Myślicie, że on to zrobił, żeby tak naprawdę załatwić dożywocie temu Kowalskiemu?! – przestraszył się nie na żarty Łoś.
– Nie. Przecież jemu chodzi o wydanie książki swojej matki, a Niedobijczuk mu tego nie załatwi, gdy Przypadek wsadzi upragnionego pracownika – zaprzeczył Smańko.
– Ano tak, macie rację – przyznał niechętnie Łoś. Na tyle bowiem znał detektywa, że tego jednego mógł być absolutnie pewien: pani Przypadek jest jedyną osobą na świecie, dla której Jacek jest zdolny do daleko posuniętych poświęceń i nietypowego dla siebie zachowania.
– Czyli w zasadzie możemy być spokojni, że tym razem nasz znajomy nie nadepnie na odcisk nikomu ważnemu – stwierdził autorytatywnie Smańko, popełniając kardynalny błąd. Łoś mógł wprawdzie znieść fakt, że jego podwładny ma rację, ale już takie konkluzje zdecydowanie przekraczały zakres jego obowiązków.
– Na wyciąganie tak daleko idących wniosków jeszcze przyjdzie czas, Smańko. – Podkomisarz skarcił starszego aspiranta, kończąc rozciąganie mięśni. Zdjął dres, który wkładał także po wzięciu prysznica, i zaczął przebierać się w zwykłe ubranie, które teraz trzymał na wieszaku w swoim pokoju w komendzie. – Na razie skupcie się na samej sprawie i zreferujcie mi ją dokładnie.
– Tak jest! – Podwładny Łosia w mig zrozumiał, że pozwolił sobie na zbyt wiele. – Denatka została znaleziona w swoim mieszkaniu czternastego marca bieżącego roku. Wróciła właśnie z sanatorium w Ciechocinku dwa dni wcześniej, niż planowała. Nie zdążyła nawet rozpakować walizek.
– Czyli może nakryła kogoś na włamaniu?
– Nie znaleźliśmy śladów włamania. Zamki były otwierane tylko zwykłym kluczem. Inna sprawa, że na kluczu zostały znalezione mikroślady wosku.
– Ktoś dorobił sobie klucze? Może w tym Ciechocinku? Myślał, że właścicielka wróci później, a ona nakryła go na włamaniu i kradzieży tej… Jak się nazywała ta rzeźba, która zniknęła?
Wenus i trzech kochanków. – Smańko podał przełożonemu zdjęcie.
Podkomisarz Łoś spojrzał na kawałek metalu na fotografii powyginany w dziwaczne kształty. Mimo największego wysiłku nie potrafił sobie wyobrazić, że przedstawia on Wenus i trzech kochanków. Dla niego rzeźba wyglądała bardziej jak popielniczka odwrócona do góry dnem z dziwnymi metalowymi zakończeniami, których rzeczywiście było trzy.
– Podobno jest warta sto tysięcy – poinformował Smańko.
– Rany boskie! – Łoś pokręcił z niedowierzaniem głową. – I tylko to zniknęło?
– Oprócz niej jeszcze prawdopodobne narzędzie zbrodni, czyli afrykańska figurka jakiegoś bożka. Z wyglądu przypominała kij bejsbolowy i to nią prawdopodobnie kilka razy uderzono denatkę. W każdym razie na to wskazywały drewniane drzazgi znalezione w jej skroni i we włosach. Natomiast reszta dzieł sztuki, wyceniona przez rzeczoznawcę na trzy miliony złotych, pozostała nieruszona.
– Czyli to jednak raczej nie był rabunek?
– Nie ma pewności. Pozostałe… – Smańko przez chwilę zastanawiał się, jakiego słowa powinien użyć, ale nie znalazł innego niż to, które mu niespecjalnie pasowało. – Pozostałe dzieła sztuki są często dużych rozmiarów, a te mniejsze warte najwyżej kilka tysięcy. Złodziej mógł więc wziąć tę najcenniejszą. Rzeczoznawca, niejaki Ewaryst Rost, twierdzi, że to mogła być kradzież na zlecenie. A ponadto podobno chodzą plotki, że to mógł zlecić Klempuch.
– Wątpię. Klempuch wciąż jest zbiegiem i niepotrzebne mu są nowe kłopoty – stwierdził Łoś, a Smańko zastanawiał się, czy podkomisarz mówi tak dlatego, że woli, aby w sprawę nie był zamieszany ktoś, kto jeszcze niedawno był jednym z najpotężniejszych ludzi w Polsce, czy dlatego, że po prostu tak myśli.
– Komisarz Dynda, który przekazywał mi tę sprawę, też tak uważa. Podejrzewają raczej zbrodnię w afekcie albo kwestie spadkowe.
– A kto po niej dziedziczy?
– Jej wnuk, Marek Brytan. On miał także klucze do mieszkania, co tłumaczyłoby brak śladów włamania.
– Ale ten Brytan ma alibi, tak? – upewnił się podkomisarz.
– Tak. Był wtedy na jakimś marszu patriotycznej młodzieży, widziało go sporo osób. Za to ten Kowalski, którego zgarnęliśmy, był wtedy w swoim pokoju i spał. Przynajmniej tak twierdzi. To on znalazł denatkę i nas zaalarmował. Ale dopiero jakieś dwie godziny po jej śmierci.
– To ma chłopak mocny sen, skoro nie słyszał, że mu za ścianą właścicielkę mordują.
– Pokój tego Kowalskiego jest piętro wyżej, to dawne poddasze, do którego prowadzą z mieszkania denatki tylko niewielkie kręte schody. Prawie jak osobne mieszkanie, były tam nawet kuchenka i toaleta. Tylko łazienkę i wejście miał na dole – wyjaśnił Smańko.
– Aha. A mamy coś na niego poza tym, że był w domu w trakcie popełnienia morderstwa?
– Tak. Jest pewien motyw, który mógł mieć…
– Jaki?
Starszy aspirant otworzył usta, ale po chwili zastanowienia nic nie powiedział. Rzecz wydawała mu się na tyle niezwykła, a z drugiej strony krępująca, że nie bardzo potrafił wyjaśnić przełożonemu ewentualny motyw podejrzanego. Dlatego tylko podsunął podkomisarzowi stosowny fragment raportu policjantów, którzy początkowo zajmowali się tą sprawą i dokonali zatrzymania Kowalskiego. Teraz przekazali już sprawę duetowi Smańko i Łoś, którzy w policji z urzędu zajmowali się wszelkimi śledztwami dotyczącymi Przypadka.
Podkomisarz szybko przebiegł raport oczami, które z każdą chwilą przybierały coraz bardziej zdziwiony wyraz.
– Ale przecież ona miała sześćdziesiąt pięć lat, a on czterdzieści mniej! – wykrzyknął zdumiony.
– Podczas ostatniego pobytu w Ciechocinku pobiło się o nią dwóch trzydziestoparolatków. Ona zresztą w tym sanatorium bywała regularnie od lat i podobno to nie był pierwszy tego typu spór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz