KOSIARZ
TRAW
Buława
w plecaku potrafi czasem nieźle uwierać. Wszyscy liczą na to, że kiedyś ją
wyciągniesz i staniesz na czele. Podczas gdy ty dobrze się wciąż czujesz w roli
zwykłego żołnierza z przyjemnością wypełniającego swoje obowiązki. Jeśli nie
chcesz awansować coś z tobą jest nie tak. Podejrzewają cię raczej o brak
talentu niż ambicji. Bo skoro już wybrałeś zawód, którego przedstawiciele
trafiają na pierwsze strony gazet, ewentualnie sami tam pisują, to przecież nie
po to, aby być zwykłym wyrobnikiem.
Tymczasem
Tomek Proch, dziennikarz Głosu Warszawy, z uśmiechem przywitał swoje małą przegródkę na openspejsie, będącą jego
stanowiskiem pracy. Kiedyś wprawdzie marzył, że zamieni ją na wielki wygodny gabinet
Kogoś Naprawdę Ważnego W Redakcji ale od dawna pozbył się już tych nadziei. Nie
dlatego, że zrozumiał iż talenty dziennikarskie i menadżerskie nie pozwalają mu
na awans. Ba, dostał nawet kilka nieśmiałych propozycji wyższych stanowisk, ale
wciąż odpowiadał, że najlepiej mu jest na poletku, które sam obrabia. Dlatego
koledzy z pracy bardzo go lubili, bo panowała powszechna opinia, że Tomek Proch
nikomu nie zagraża.
Rezygnacja
z rozwoju kariery zawodowej była efektem tego, że pan redaktor doszedł do
skądinąd słusznego wniosku, że na obecnym stanowisku ma najmniejsze szanse na
stanie się ofiarą tego, co prześladowało go właściwie od samego początku pracy.
Pracy będącej od zawsze jego marzeniem. Wprawdzie z wykształcenia był
prawnikiem, ale studia na tym kierunku podjął za namową ojca, który go
przekonywał, że panem redaktorem może być również i po ukończeniu tego kierunku.
Zaś w razie gdyby się okazało, że nie ma talentu dziennikarkiego, to zawsze
będzie miał fach, który da mu zarobić.
-
Dobrzy dziennikarze to ci, którzy się na czymś konkretnie znają – powtarzał
ojciec. – A na czym się mogą znać ci studiujący dziennikarstwo? Tak ogólnie na
wszystkim, czyli na niczym.
Tomek
wprawdzie nie podzielał poglądów taty, ale pod groźbą braku finansowania nauki
w Warszawie, zgodził się na tę propozycję nie do odrzucenia. Jednak od
pierwszego roku zaczął się aktywnie udzielać w mediach studenckich. Niestety, już
wtedy zobaczył symptomy, które powinny dać mu do myślenia i skłonić do zmiany
planów zawodowych. Jego artykuł o zbyt dużej ilości studentów przyjętych na
płatne studia dla przyszłych mecenasów – co z pewnością podwyższyło zyski Wydziału
Prawa i Administracji, ale spowodowało, że przyszli palestranci wypadali w
trakcie zajęć przez okno bo nie mieścili się w salach – mało co nie zakończyło
się relegowaniem go ze studiów.
Tomek
złożył jednak niezbędną samokrytykę i obiecał sobie, że postara się trzymać
mniej kontrowersyjnych tematów. I mimo tego, że naprawdę tego próbował parę
razy był już na skraju katastrofy. Z opresji zawsze ratowało go właśnie
zrozumienie własnych błędów i przyrzeczenie, że postara się ich na przyszłość
unikać. Potem niestety następowała kolejna wpadka, która uzmysławiała mu, jak
niebezpieczny zawód wykonuje. Od dawna wydawało mu się jednak, że wyszedł na
prostą i dzięki nabytemu doświadczeniu zawodowemu nie narazi się nikomu
ważnemu. Dzięki temu spokojnie doczeka na obecnym stanowisku emerytury, która
miała nadejść za około trzydzieści lat.
W
tej chwili rozsiadł się wygodnie na fotelu i zaczął z uśmiechem przeglądać
najnowsze doniesienie z kraju i ze świata pochodzące konkurencyjnych redakcji. Uśmiech ten
niestety nie gościł zbyt długo na twarzy Tomka bo informacje, które przeczytał
były więcej niż niepokojące. Zaczął nerwowo przerzucać poszczególne tytuły,
klikać w internetowe portale. Wszędzie to samo.
„Komu
zależy, by miasta były brzydkie?” pytał jedne z tytułów. „Trawy wysokie na metr
w Europie XXI – go wieku!” alarmował inna gazeta. „Wstyd zapraszać do Polski
gości!” grzmiał pewien opiniotwórczy portal.
-
Zaczęło się – wyszeptał przerażony pod nosem.
Redaktor
Proch poluzował krawat i zaczął intensywnie masować okolice klatki piersiowej.
Miał się czego bać, gdyż dobrze wiedział, co taka nagła dziennikarska
jednomyślność i wzburzenie oznacza. Zbyt długo pracował w tym fachu, żeby nie
orientować się, że takie rzeczy nie biorą się znikąd. Bo kiedy, ni stąd, ni
zowąd, nagle wszystkie media zajmują się jakąś sprawą, ktoś im za to musiał po
prostu bardzo dobrze zapłacić. I dlatego
teraz zaczęło się polowanie z nagonką. Polowanie na niego.
Ale
kto za tym stoi? Proch zerknął jeszcze raz na tytuły, które jako pierwsze
przystąpiły do walki oraz autorów tekstów w nich i już nie miał wątpliwości. No
tak, sami znajomi mistrza czarnego PR-u, tego buca, Gontarza. Kiedyś nawet
pracowali razem w jednej redakcji. Kiedy kolega zdecydował się na zmianę zawodu
podesłał mu kilka gotowców do wydrukowania ale Proch nie miał ochoty bawić się
w takie rzeczy. Piarowiec był chyba z tego powodu bardzo zły.
-
Muszę iść do Przerwały i powiedzieć mu o wszystkim – mruknął pod nosem Proch ale
potem stwierdził, że naczelny Głosu Warszawy i tak już pewnie o zna sprawę. Czy
jest więc sens przyspieszać własną egzekucję?
A
może jest jeszcze jakieś wyjście? Może nie powinien się godzić na odstrzelenie?
Może jeszcze da się zapobiec wyrokowi, który wydawał się już być wydany? Tak,
chyba trzeba walczyć. W końcu po coś został tym zasranym dziennikarzem!
Na
biurku dziennikarza odezwał się jego telefon komórkowy. Tomek zerknął ze
strachem na wyświetlacz bojąc się, że już wydzwaniają do niego koledzy po fachu
domagając się wyjaśnień. Na szczęście z ekraniku patrzyła na niego uśmiechnięta,
zadowolona i rumiana twarz jego dziewczyny. Odetchnął z ulgą choć czuł, że
będzie się musiał wytłumaczyć.
-
Bożena, słuchaj, to nie tak… - zaczął wyjaśniać od razu po odebraniu.
-
O czym ty mówisz, kotku? – Bożena lubiła dłużej pospać i chyba jeszcze nie
zdążyła zauważyć tego, co się dzieje. – Nieważne. Dzwoniła do mnie Anka
Sobania. Pamiętasz, trochę się przyjaźnimy – podkreśliła z dumą. – Chciała
numer do ciebie, bo chce cię zaprosić do swojego nowego programu w telewizji. Ale
wolałam sama do ciebie zadzwonić i powiedzieć ci o tym… Tomek? Jesteś tam? Tomek?! Odezwij się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz