piątek, 9 września 2016

PAN PRZYPADEK I W SAMĄ PÓŁNOC

Dziś pierwszy fragment trzeciej i ostatniej sprawy z tomu "Pan Przypadek i mediaktorzy" czyli "W samą północ". Jak się być może domyślacie to będzie pojedynek z największym moim wrogiem, Klempuchem. Czy uda mi się go wygrać? Biorąc pod uwagę, że kolejny tom będzie nosił tytuł "Pan Przypadek i kryminaliści" to nic nie wiadomo...

W SAMĄ PÓŁNOC.

- To potwór! – krzyczał do Szołtysika przerażony Fifka próbując bezskutecznie wyswobodzić się z więzów. – Mówię ci, Przypadek to diabeł wcielony! Gdzie my jesteśmy?! Ratunku!
Bolko rozejrzał się po pomieszczeniu, które jako żywo przypominało mu więzienny loch. Grube, zwilgotniałe mury, zapach stęchlizny. Dopiero po chwili ze zdziwieniem stwierdził, że mimo tego, iż nie widzi żadnych okien ani źródeł światła to w pomieszczeniu jest na tyle jasno, że bez trudu rozpoznał twarz Fifki a w rogu pomieszczenia, kilka metrów od nich, zauważył kształt przypominający mu kamerę. 
- Uspokój się, cioto! – w zaistniałej sytuacji Szołtysik postanowił nie bawić się w konwenanse politycznej poprawności. – To niemożliwe, żeby nas chciał zabić.
- Niemożliwe?! To po co nas związał i tu trzyma?!
- Skąd wiesz, że to on? Ostatnie co pamiętam, to jak jechaliśmy tu samochodem. A ty?
- To samo. Ale co z tego?! Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych! Na pewno zastawił pułapkę na samochód, bo wiedział po co jedziemy. Zastrzelił kierowcę a nas porwał.
- Oszalałeś? Przypadek to fiut ale nie jest mordercą.
- Po tym, co się stało może być tak zły, że nie wiadomo.
- Nie musiałeś tej laski tak dociskać…
- A co miałem zrobić?! Wyglądało, że to nasza ostatnia szansa! A ona co?!
Bolko nie zdążył odpowiedzieć, bo zza drzwi pomieszczenia, w którym siedzieli odezwał się straszliwy łoskot, jakby na podłogę upadła co najmniej szafa pancerna. Potem ktoś krzyknął przeraźliwie a następnie mediaktorzy usłyszeli straszliwy gwizd. A później szczekanie. Ktoś naśladował głos psa, choć można się było domyślić, że tym kimś był człowiekiem bo szczek był daleki od perfekcji. Wystarczył jednak do tego, żeby przerazić Bolka i Szołtysika choć psi odgłos powoli oddalał się i oddalał.
 W końcu zapadła cisza. Absolutna i nieprzenikalna. Ale nie taka, która koi zszargane nerwy, uspokaja lecz taka, która zapowiada straszliwą burzę. Dlatego obydwu nie zdziwiło kiedy po kilku minutach tej ciszy drzwi ich pomieszczenie uchyliły się, skrzypiąc straszliwie a snop światła oświetlił dodatkowo pozostające do tej pory w półmroku pomieszczeniu. Zresztą tylko na chwilę bo w przerwie między framugą a drzwiami pojawiła się postać z nożem w ręku. I choć pod światło mediaktorzy widzieli głównie jej kontury, nie mieli wątpliwości kto do nich właśnie przyszedł.  
- On nas zabije!!! Ratunku!!! – wrzeszczał Bartosz Fifka.
- Przestań wrzeszczeć! – Bolko usiłował zachować spokój, choć musiał przyznać, że przychodziło mu to z trudem. – Prawda, że na nie zabijesz? Jacuś, no co ty, sorry, jakbym wiedział, że ona tak… Zresztą to Fifka, nie ja! – Mediaktorzy byli tak przerażeni, że nie zauważyli nawet, iż kamera stojąca na statywie dała sygnał zielonym guziczkiem, że nagrywa – Czemu nic nie mówisz?! Odezwij się!
Przypadek zrobił dwa kroki w kierunku związanych mediaktorów. Stanął obok nich a światło z korytarza oświetliło jeszcze wyraźniej jego twarz.  Gdy ją zobaczyli, to nawet Bolek musiał przełknąć ze strachu ślinę. Nigdy bowiem nie widział detektywa w takim stanie. W jego oczach nie było nic z ironiczno dobrotliwo pobłażliwego spojrzenia, z którego słynął. To nie był ten kpiarz, który był w stanie wszystko zbyć żartem. To był ktoś zupełnie inny. Ktoś, kto bez wahania poderżnie im gardła.
- Jacuś, co ci się stało?!  
Przypadek przypominał teraz zombi, pozbawioną uczuć bestię, należąca po trosze do świata żywych a po trosze do zmarłych.  W tej chwili jednak detektyw bardziej pasował do tego drugiego świata i dlatego Bolko z Fifką w tę nocną godzinę pomyśleli, że chyba stanął przed nimi straszliwy duch mściciel, który za chwilę wyrówna wszystkie rachunki. I nawet pani Felicja Przypadek, zobaczywszy w tej chwili swojego syna nie miałaby cienia wątpliwości, że jest on zdolny do morderstwa.
- Dlaczego… miałbym was… nie zabić? – zapytał jakby zdziwiony Jacek.
- To nie nasza wina. To Klempuch nas zmusił! – krzyczał Fifka.
- Nikt was… nie zmuszał – słowa Jacka brzmiały jak wypowiadane przez robota, któremu popsuł się mechanizm mowy. – Robiliście to dla kasy.
- Nieprawda, my mamy misję. Musimy ludziom uświadamiać, co jest dobre a co złe – Bartosz plótł trzy po trzy i ciężko było się zorientować, czy naprawdę w to wierzy, czy tylko chce zyskać parę sekund życia. – Bez nas ludzie by sobie nie poradzili, jedli tylko niezdrowe rzeczy, chodzili w skarpetach do sandałów i myśleli same głupie rzeczy! Przecież ludzie nie mogą myśleć to co myślą!
- Panie Wiktorze, słyszał pan? – zapytał Przypadek w stronę szczeliny światła.
- O Boże, on tu jest? – przestraszył się nie na żarty Bolko.
- Jesteście w jego domu. On kazał mi was zabić.
- Nie, to nieprawda, nie zrobiłby tego. Nie, to niemożliwe, to jakiś żart! Panie Wiktorze!     
Jacek przykucnął obok mediaktorów i patrzył to na jednego to na drugiego, jakby wybierał, od którego ma zacząć. Bolko i Fifka czuli to wyraźnie i gdyby tylko mogli krzyknęliby chórem: „Weź tego drugiego” Ale w tej chwili z ich gardeł nie był w stanie wydostać się żaden głos. A detektyw wciąż nie mógł podjąć decyzji na którego wpierw się zdecydować. W końcu, charczącym, zmęczonym głosem, zapytał:
- Który pierwszy? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz