W SAMĄ PÓŁNOC.
- To potwór! – krzyczał
do Szołtysika przerażony Fifka próbując bezskutecznie wyswobodzić się z więzów.
– Mówię ci, Przypadek to diabeł wcielony! Gdzie my jesteśmy?! Ratunku!
Bolko rozejrzał się po
pomieszczeniu, które jako żywo przypominało mu więzienny loch. Grube,
zwilgotniałe mury, zapach stęchlizny. Dopiero po chwili ze zdziwieniem
stwierdził, że mimo tego, iż nie widzi żadnych okien ani źródeł światła to w
pomieszczeniu jest na tyle jasno, że bez trudu rozpoznał twarz Fifki a w rogu
pomieszczenia, kilka metrów od nich, zauważył kształt przypominający mu
kamerę.
- Uspokój się, cioto! –
w zaistniałej sytuacji Szołtysik postanowił nie bawić się w konwenanse
politycznej poprawności. – To niemożliwe, żeby nas chciał zabić.
- Niemożliwe?! To po co
nas związał i tu trzyma?!
- Skąd wiesz, że to on?
Ostatnie co pamiętam, to jak jechaliśmy tu samochodem. A ty?
- To samo. Ale co z
tego?! Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych! Na pewno zastawił pułapkę na
samochód, bo wiedział po co jedziemy. Zastrzelił kierowcę a nas porwał.
- Oszalałeś? Przypadek
to fiut ale nie jest mordercą.
- Po tym, co się stało
może być tak zły, że nie wiadomo.
- Nie musiałeś tej
laski tak dociskać…
- A co miałem zrobić?! Wyglądało,
że to nasza ostatnia szansa! A ona co?!
Bolko nie zdążył
odpowiedzieć, bo zza drzwi pomieszczenia, w którym siedzieli odezwał się
straszliwy łoskot, jakby na podłogę upadła co najmniej szafa pancerna. Potem
ktoś krzyknął przeraźliwie a następnie mediaktorzy usłyszeli straszliwy gwizd.
A później szczekanie. Ktoś naśladował głos psa, choć można się było domyślić,
że tym kimś był człowiekiem bo szczek był daleki od perfekcji. Wystarczył
jednak do tego, żeby przerazić Bolka i Szołtysika choć psi odgłos powoli
oddalał się i oddalał.
W końcu zapadła cisza. Absolutna i
nieprzenikalna. Ale nie taka, która koi zszargane nerwy, uspokaja lecz taka,
która zapowiada straszliwą burzę. Dlatego obydwu nie zdziwiło kiedy po kilku
minutach tej ciszy drzwi ich pomieszczenie uchyliły się, skrzypiąc straszliwie
a snop światła oświetlił dodatkowo pozostające do tej pory w półmroku
pomieszczeniu. Zresztą tylko na chwilę bo w przerwie między framugą a drzwiami
pojawiła się postać z nożem w ręku. I choć pod światło mediaktorzy widzieli
głównie jej kontury, nie mieli wątpliwości kto do nich właśnie przyszedł.
- On nas zabije!!!
Ratunku!!! – wrzeszczał Bartosz Fifka.
- Przestań wrzeszczeć!
– Bolko usiłował zachować spokój, choć musiał przyznać, że przychodziło mu to z
trudem. – Prawda, że na nie zabijesz? Jacuś, no co ty, sorry, jakbym wiedział,
że ona tak… Zresztą to Fifka, nie ja! – Mediaktorzy byli tak przerażeni, że nie
zauważyli nawet, iż kamera stojąca na statywie dała sygnał zielonym guziczkiem,
że nagrywa – Czemu nic nie mówisz?! Odezwij się!
Przypadek zrobił dwa
kroki w kierunku związanych mediaktorów. Stanął obok nich a światło z korytarza
oświetliło jeszcze wyraźniej jego twarz.
Gdy ją zobaczyli, to nawet Bolek musiał przełknąć ze strachu ślinę.
Nigdy bowiem nie widział detektywa w takim stanie. W jego oczach nie było nic z
ironiczno dobrotliwo pobłażliwego spojrzenia, z którego słynął. To nie był ten
kpiarz, który był w stanie wszystko zbyć żartem. To był ktoś zupełnie inny.
Ktoś, kto bez wahania poderżnie im gardła.
- Jacuś, co ci się
stało?!
Przypadek przypominał
teraz zombi, pozbawioną uczuć bestię, należąca po trosze do świata żywych a po
trosze do zmarłych. W tej chwili jednak detektyw
bardziej pasował do tego drugiego świata i dlatego Bolko z Fifką w tę nocną
godzinę pomyśleli, że chyba stanął przed nimi straszliwy duch mściciel, który
za chwilę wyrówna wszystkie rachunki. I nawet pani Felicja Przypadek,
zobaczywszy w tej chwili swojego syna nie miałaby cienia wątpliwości, że jest
on zdolny do morderstwa.
- Dlaczego… miałbym was…
nie zabić? – zapytał jakby zdziwiony Jacek.
- To nie nasza wina. To
Klempuch nas zmusił! – krzyczał Fifka.
- Nikt was… nie zmuszał
– słowa Jacka brzmiały jak wypowiadane przez robota, któremu popsuł się
mechanizm mowy. – Robiliście to dla kasy.
- Nieprawda, my mamy
misję. Musimy ludziom uświadamiać, co jest dobre a co złe – Bartosz plótł trzy
po trzy i ciężko było się zorientować, czy naprawdę w to wierzy, czy tylko chce
zyskać parę sekund życia. – Bez nas ludzie by sobie nie poradzili, jedli tylko
niezdrowe rzeczy, chodzili w skarpetach do sandałów i myśleli same głupie
rzeczy! Przecież ludzie nie mogą myśleć to co myślą!
- Panie Wiktorze,
słyszał pan? – zapytał Przypadek w stronę szczeliny światła.
- O Boże, on tu jest? –
przestraszył się nie na żarty Bolko.
- Jesteście w jego
domu. On kazał mi was zabić.
- Nie, to nieprawda,
nie zrobiłby tego. Nie, to niemożliwe, to jakiś żart! Panie Wiktorze!
Jacek przykucnął obok
mediaktorów i patrzył to na jednego to na drugiego, jakby wybierał, od którego
ma zacząć. Bolko i Fifka czuli to wyraźnie i gdyby tylko mogli krzyknęliby
chórem: „Weź tego drugiego” Ale w tej chwili z ich gardeł nie był w stanie
wydostać się żaden głos. A detektyw wciąż nie mógł podjąć decyzji na którego
wpierw się zdecydować. W końcu, charczącym, zmęczonym głosem, zapytał:
- Który pierwszy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz