czwartek, 13 października 2016

PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 7

Gerhard Sowa lubił biegać blisko siedziby swojej stacji, po parkowych alejkach i dróżkach przylegającego do niej lasu. Tak, aby prosto z trasy móc wbiec na schody w stronę swojego gabinetu, wziąć prysznic, przebrać się i ruszyć do zajęć zawodowych. Od wielu lat w tych przebieżkach towarzyszyli mu jego ochroniarze, ludzie z doświadczeniem w oddziałach specjalnych, którzy bez mrugnięcia okiem byliby w stanie zneutralizować każde niebezpieczeństwo w każdy dozwolony lub niedozwolony sposób. Trzymali się raczej w dyskretnej odległości za swoim szefem.
Teraz jednak musieli przyspieszyć kroku, bo na drodze właściciela TV Ekstra znalazł się jakiś mężczyzna robiący rozgrzewkę, jakby szykował się do biegu. Lecz ich ochroniarski nos mówił im, że ten facet nie znalazł się tu bez powodu. Również Sowa zwolnił, ponieważ miał przeczucie, że ten ktoś czeka właśnie na niego. Gdy był już obok rozgrzewającego się mężczyzny, ochrona zrównała się z nim.
– Dzień dobry, panie prezesie – uśmiechnął się Jacek. – Pobiegamy?
– Wprawdzie widzę pana pierwszy raz na oczy, ale po pana bezczelności domyślam się, że jest pan owym detektywem czy też jasnowidzem.
– A ja słyszę po pańskim wątpiącym tonie, że nie wierzy pan w moje nadprzyrodzone moce.
– Gdyby pan je rzeczywiście posiadał, nie byłoby pana tutaj, bo wiedziałby pan, że z panem nie pobiegam i nie porozmawiam. – Sowa skinął głową na swoich ochroniarzy, którzy zrobili ruch w stronę Jacka, chcąc go przestawić na bok ścieżki.
– Jakże mógłbym przypuszczać, że nie będzie pan chciał porozmawiać o morderstwie jednej z gwiazd pańskiej stacji… – Jeden z ochroniarzy uniósł Jacka do góry i widać było, że najchętniej cisnąłby nim w krzaki.
– Nic nie wiem o żadnym morderstwie – zaprzeczył Sowa, ale dał delikatny znak ochroniarzowi, by jednak postawił detektywa na ziemi. Potem dodał: – Pobiegajmy. – Sowa ruszył truchtem. Jacek dołączył do niego, zostawiając w tyle nieco zdezorientowanych ochroniarzy, którzy dopiero po chwili pobiegli za nimi. – Zbyszek Broda to był wyjątkowy facet.
– Aż tak bardzo, że pojawił się pan u niego w domu?
– A co w tym złego?
– Nic. Ale człowiek, który tak ceni zdrowy styl życia, nie miałby co robić wieczorem u redaktora Brody, który lubił raczej niezdrowe rozrywki.
–Na szczęście nie muszę odpowiadać na pańskie pytania.
– Na moje nie. Ale gdy z tymi pytaniami przyjdzie do pana jedna z najlepszych dziennikarek śledczych w Polsce, która jest moją dobrą znajomą, to już może panu nie pójść tak łatwo.
Właściciel TV Ekstra zatrzymał się i dał ręką znać swoim ochroniarzom, żeby stanęli w odpowiedniej odległości.
– Pan żartuje? – Sowa wydawał się mocno rozbawiony. – Niezależnie  od tego, o kim pan mówi, ja się na pewno znam z jej szefem, który nie pozwoli mi zadać żadnego pytania. Ale przyznaję, dawno nikt mnie tak nie rozśmieszył. Dlatego rozwieję pańskie wątpliwości, żeby zaoszczędzić kłopotu i wizyty u tej jednej z najlepszych dziennikarek śledczych w Polsce – wybił ironicznie ostatnie słowa. – Proszę pytać.
– Dziękuję. Po co zatem odwiedzał pan wieczorami redaktora Brodę?
– Próbowałem go ratować. Nie da się ukryć, że ostatnio popłynął. Trochę za dużo wódki, hazardu… no i prochów. Dzwoniła do mnie jego była żona, szef anteny też ze mną rozmawiał. Bali się o niego. A ja podobno byłem jednym z niewielu ludzi, których on z kolei się bał i których słuchał. Obiecywał mi, że się poprawi. Ale było, jak było. Zresztą pewnie sam pan słyszał plotki, że wypadł, bo przedawkował.
– A może pan go ratował nie przed prochami, ale przed zajęciem się jakimś tematem? Na przykład aferą z prywatyzacją polskich rzek.
- Wiedziałem, że redaktor Broda ma ochotę się tym zająć, ponieważ chce go w to wrobić stary kumpel z prowincji. Chociaż moim zdaniem, jak mówiłem, nie było żadnej afery. Po prostu ten kumpel, nazywał się chyba Kostrzewa… czy Kostrzewski? Nieważne. Ten kumpel postanowił zrobić z igły widły. Rzeczywiście, paru facetów chciało urządzić na statkach pływające kasyna i potrzebna im była zmiana przepisów dotyczących prawa własności do rzek. Ale to nie miało nic wspólnego z ich prywatyzacją
– Dlatego zabronił pan Brodzie zajmować się tą sprawą?
– Niczego mu nie zabraniałem. Dziennikarzom mojej stacji pozostawiam pełną swobodę w doborze tematów. Wystarczy, że zdobędą solidne dowody na potwierdzenie tego, co mówią.
– Czyli redaktorowi Brodzie nie udało się zdobyć dowodów?
– Nie. A przynajmniej te dowody do mnie nie dotarły.
– Kostrzewa uważa, że mu je dostarczył.
– Doprawdy? Rozmawiał pan z nim ostatnio?
– Czynię to nieustannie. Jest moim klientem i fakt, że leży nieprzytomny w szpitalu, niczego tu nie zmienia.

– Jest nieprzytomny? Jakiś wypadek? – zainteresował się uprzejmie Sowa, ale Jacek zbył jego pytania milczeniem. – Wie pan ten facet miał manię prześladowczą. Gdy usłyszał, że Zbyszek nie kiwnie palcem bez dowodów, to nawet chciał go pobić. I to u nas, w stacji. A gdy go odciągali ochroniarze, to groził, że mu tego nie daruje i że Zbyszek go popamięta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz