wtorek, 4 października 2016

PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 2


Kostrzewa uważnie zlustrował ulicę przed sobą. Wyglądała zwyczajnie, normalnie, by nie rzec – banalnie. Samochody stały zaparkowane na poboczu lub na chodnikach, blokując przejście pieszym. Piesi z kolei przechodzili przez ulicę prawie w każdym miejscu, choć najrzadziej po pasach, dając tym samym wyraz odwiecznej niechęci swojej nacji do przestrzegania przepisów. Wydawać by się mogło, że nic nie powinno wzbudzać podejrzeń, wszystko jest jak co dzień, w porządku.
Ale nie dla redaktora Kostrzewy. Zbyt długo wymykał się śmierci, żeby dać się nabrać na taki sielski obrazek. Gdzieś tu na pewno czaiło się niebezpieczeństwo, które za wszelką cenę chciało nie pozwolić mu dotrzeć do detektywa Przypadka, jego ostatniej nadziei. Dlatego Kostrzewa musiał natężyć wszystkie swoje umiejętności wykute w trakcie długoletniej walki z wrogiem, żeby nic nie mogło go zaskoczyć. Na przykład ta starsza siwa pani, która teraz dreptała powoli chodnikiem od strony ścian budynku. Jej ruchy wydają się zbyt powolne jak na jej wewnętrzne możliwości. Pewnie chce uśpić czujność redaktora i gdy ten będzie ją mijał, podstępnie zepchnie go pod nadjeżdżający samochód.
Tak, najlepiej przejść na drugą stronę ulicy. Kostrzewa pewnie by to zrobił, ale tymczasem jego podejrzenie wzbudził niebieski samochód zaparkowany przy krawężniku. Miał wrażenie, że jeździ za nim od dawna. Teraz kierowca włączył silnik, lecz wciąż nie odjeżdżał. Redaktor byłby nawet gotów przysiąc, że pod szybą ozdobioną refleksem słonecznym skrywają się ciemne okulary. Tak, kierowca ma ciemne okulary. A do tego brodę, która nie pozwala rozpoznać jego twarzy. A pod tymi ciemnymi okularami czyjeś oczka bacznie obserwują, co robi Kostrzewa. I gdy tylko redaktor zdecyduje się przejść na drugą stronę ulicy, auto ruszy z piskiem opon, a Kostrzewę czeka niechybna śmierć pod jego kołami.
Dlatego jednak uznał, że podstępna staruszka stanowi dla niego mniejsze zagrożenie. Szedł dzielnie w jej stronę, a gdy niemal już się z nią zrównał, przykleił się do ściany budynku, żeby nie dać jej szans na zepchnięcie go pod koła obserwowanego chwilę wcześniej samochodu. Ten wprawdzie jeszcze nie ruszył, ale redaktor Kostrzewa wiedział, że to zrywna maszyna. Dlatego nie odrywał się od ściany, tylko wciąż do niej przyssany, przesuwał się w stronę kamienicy przy ulicy Koneckiej 40. To zdziwiło kobietę, która obejrzała się za nim. Kostrzewa, pozbawiony już złudzeń co do prawdziwych intencji staruszki, spojrzał na nią pogardliwie, a jego mina zdawała się mówić: „Nie ze mnę te numery”.
Chwilę potem redaktor znalazł się już pod drzwiami kamienicy Przypadka. Wiedział, że słynny detektyw mieszka pod numerem dwunastym, co udało mu się ustalić w wyniku długotrwałego śledztwa. Ale do tej pory nie przemyślał, jaki numer na domofonie powinien nacisnąć. Na pewno nie mogła to być dwunastka, gdyż z pewnością była podsłuchiwana. Numery obok niej zapewne też. Może zatem spróbować jakąś trójkę albo czwórkę? Powie najwyżej, że nie może się połączyć ze słynnym detektywem, i poprosi o wpuszczenie do środka.
Zanim jednak Kostrzewa zdążył nacisnąć jakikolwiek guziczek domofonu, poczuł na swoich plecach czyjś wzrok. Tak, nie miał wątpliwości: ktoś na pewno za nim stał. Co jak co, ale szósty zmysł wyczuwający czyjeś zbyt ciekawskie oczy nie zawodził go nigdy. Odwrócił się błyskawicznie i ujrzał starszą kobietę, która kilka chwil wcześniej przygotowywała się do zepchnięcia go pod samochód.
– Pan zapewne do detektywa Przypadka? – zapytała z upiornym uśmiechem zawodowej zabójczyni. – Nie ma go teraz. Wraca z wakacji dopiero za kilka dni. Ale jeśli pan chce, mogę mu przekazać, z czym pan przyszedł. Jestem jego sąsiadką, nazywam się Irmina Bamber.
– O nie, nie dam się nabrać!
– Co proszę?
– Dobrze wiem, o co wam chodzi. Pewnie jest pani w zmowie z tym brodatym, który za mną jeździ! – Wskazał na niebieski samochód z kierowcą w ciemnych okularach, który tymczasem ruszył i odjechał. – Ale rozgryzłem was! Proszę powiedzieć temu swojemu Sowie, że nie zamknie mi ust, bo ja i tak wyjaśnię zagadkę śmierci Zbyszka Brody…
– Tego, co wypadł z szóstego piętra?
– A którego?! Oczywiście, że jego. A wie pani dlaczego?! Bo to mnie powinni byli zrzucić z tego balkonu!

– Przecież on podobno sam wypadł… – powiedziała zdezorientowana pani Irmina, ale Kostrzewa już nie słuchał, lawirując w pośpiechu między zagrożeniami czyhającymi na niego na chodniku i na jezdni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz