wtorek, 29 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICY JUŻ NIE UCIEKA 12


Krzysztof Makuszewski już na parterze poczuł niepokojący swąd. Zarzucił jednak rower na ramię i ruszył do góry. Na pierwszym piętrze zakasłał po raz pierwszy. Na drugim kasłał już prawie cały czas. Na trzecim przestał powoli widzieć stopnie schodków. Na czwartym był pewien, że mógłby podrzucić rower, a ten zawisłby w powietrzu.
– Co panie robią?! – wykrztusił z największym trudem.
– Co on się pyta? – zdziwiła się Zygfryda.
– Chyba przez ten dym nie widzi, że wyszłyśmy na fajeczkę – odpowiedziała jej Teodora.
– Aha, jaramy, drogi sąsiedzie.
– Ale jak to tak, na korytarzu? – zakasłał niemal gruźliczo cyklista.
– Minka nam zabroniła w domu – powiedziała z żalem Zygfryda.
– A na balkon nie możemy – dodała Teodora i po chwili wyjaśniła: – Czwarte piętro, kręci nam się w głowie.
– Ale to na dwór, piękna pogoda jest. – Makuszewski usiłował po omacku trafić na dzwonek do drzwi.
– Z czwartego piętra bez windy? – roześmiała się złowieszczo Zygfryda. – My tu godzinę wchodziłyśmy, proszę pana.
– To co, zawsze będą panie tak palić na korytarzu?! – zapytał zdesperowany cyklista. Mimo że dzwonił do drzwi, jego żony jeszcze chyba nie było w domu i teraz musiał trafić kluczem do zamka, co okazało się trudnym zadaniem.
– A co to komu przeszkadza? – zdziwiła się Teodora.
– Mnie to przeszkadza, i to bardzo! – Makuszewski w panice usiłował trafić do dziurki od klucza, ale najpierw pomylił zamki, potem pęk kluczy mu wypadł, aż w końcu zdenerwowany stwierdził, że wychodząc, zabrał niechcący klucze od starego mieszkania, nie ma więc możliwości, by dostał się do środka. – Nie zamierzam codziennie dusić się w tym dymie i nie widzieć, gdzie są drzwi od mojego mieszkania. Żyję zgodnie z naturą, zdrowo się odżywiam, prowadzę sportowy tryb życia i nie chcę tego wszystkiego zaprzepaszczać, bo jakieś baby nie potrafią się powstrzymać od palenia! – wycharczał na wpół żywy Makuszewski i zaniósł się straszliwym kaszlem.
– No i po co się tak denerwować, płuca pan tylko wypluje – poradziła sąsiadowi Teodora. – A jak pan chce wynająć Jacka, to proszę grzecznie, bo bez nas się to nie uda. My teraz zamiast Minki nadzorujemy jego śledztwa i jak nam się ktoś nie spodoba, to się może pożegnać z usługami pana Przypadka.
Zdesperowany Makuszewski miał w tej chwili ochotę wskoczyć na siodełko swojego roweru i zjechać po schodach, nie zważając na związane z tym ryzyko. Na szczęście dla niego drzwi mieszkania Jacka się otworzyły i stanął w nich Przypadek.
– Sąsiedzie, błagam, mogę wejść?! Pomyliłem rano klucze i…
– Proszę, niech pan wejdzie. – Detektyw przepuścił Makuszewskiego w drzwiach.
– Będzie śledztwo?! To idziemy. – Zygfryda, nie odkładając palonego papierosa, ruszyła w stronę Jackowych drzwi.
– Poinformuję panie o wynikach dochodzenia – obiecał Przypadek, grzecznie się ukłoniwszy, i dodał stanowczo: – W moim mieszkaniu też obowiązuje zakaz palenia.
– Co to się z tą młodzieżą porobiło… – Teodora pokręciła z niezadowoleniem głową, patrząc przy tym na zamykane przez Jacka drzwi. – Dawniej każdy jarał zawsze i wszędzie, a teraz takie miękiszonki, że raz się zaciągną i już ich kaszel dusi.
Tymczasem w mieszkaniu Przypadka Makuszewski powoli odzyskiwał oddech. Malwina podała mu szklankę wody, którą wypił niemal duszkiem, a potem z wdzięcznością opadł na fotel przeznaczony dla klientów detektywa w jego gabinecie. Wracała mu jasność myślenia, dlatego już po pięciu minutach mógł się odezwać.
– Bardzo panu dziękuję. I tak miałem za chwilę do pana przyjść. Filip się zgadza na pana warunki.
– Nadal chce mnie wynająć? Przecież już teraz wie, kto chce go zabić.
– Tylko że to trzeba będzie udowodnić. Brągiel wyśmiał Filipa. To wielki cwaniak, na dodatek media go wybitnie lubią, dlatego policja może nie chcieć za bardzo działać. Sam pan wie, jak to jest. Pewnie pan czytał, większość relacji z konferencji Filipa jest w prześmiewczym tonie. Dziennikarze biorą stronę Brągla.
– Biorąc pod uwagę fakty, nie jest to specjalnie dziwne – wtrąciła się Malwina, stając w obronie kolegów po fachu.
– No… może i tak – zgodził się potulnie Makuszewski, chociaż nie przyszło mu to łatwo. – Chociaż przecież Brągiel miał motyw.
– Jaki? – zapytał Jacek.
– Wystarczy spojrzeć na granty z ostatnich dwóch lat. Jak gdzieś startowaliśmy przeciw Miastu na Dwóch Kółkach, to zawsze wygrywaliśmy. Sprzątnęliśmy im sprzed nosa dwa miliony złotych – stwierdził z dumą Makuszewski. – A teraz jak raz niedługo będzie się rozstrzygał kolejny przetarg. Na Wielki Grant! Milion euro. To może ustawić każdą fundację na dwa albo trzy lata!
– A czy jest ktoś jeszcze, kto mógłby powalczyć o ten grant?
– Raczej ciężko, bo tam trzeba mieć duże doświadczenie i wykazać, że już się przerobiło tej wielkości granty… Ale… w zasadzie… Ale w zasadzie jeszcze mógłby taki Rossa-Rostafiński. Drań straszny. Tylko… To znaczy… Nie wiem, czy mogę… – Makuszewski był wyraźnie speszony. – Chodzi mi o dyskrecję. Bo widzi pan, w tym stowarzyszeniu Rossy-Rostafińskiego pracuje moja żona. A ona strasznie się złości, że w ogóle tu zamieszkaliśmy koło pana. Uważa, że zaraz ktoś z naszych znajomych pójdzie do wię- zienia.
– I pewnie ma dobre przeczucie – pokiwał głową Jacek. – Jeśli rzeczywiście ktoś jest tu winny, tak się stanie.
– No wiem – przyznał smutno Makuszewski. – Dlatego wolałbym, żeby pan mnie na razie nie zdradzał przed żoną, że ja tutaj…
– Ona na pewno też słyszała, jak na tej konferencji pan Hirek mówił o wynajęciu mnie. A ponieważ sam leży jeszcze w szpitalu, to jasne, że musi wynająć mnie za pana pośrednictwem.
– Fakt – westchnął ciężko Krzysztof, oczyma duszy widząc, jak ciężka przeprawa czeka go z żoną. – Jeśli mógłbym panu w czymś pomóc, to chętnie, tylko najlepiej tak dyskretnie…
– Na początek chciałbym się udać do sklepu z rowerami i wybrać odpowiedni model.
– Nawraca się pan na cyklizm?! – Oczy Makuszewskiego zapłonęły jak u każdego kapłana, który zobaczył przed sobą neofitę. – Ja wiem, biegizm nie jest zły, ale to jednak czasem zmusza do skorzystania z komunikacji miejskiej, czyli zatruwa środowisko. Za to rowerem może pan dotrzeć praktycznie wszędzie – tłumaczył z entuzjazmem odprowadzany przez Jacka do drzwi.
– Do tego powie mi pan, dokąd zwykle jeżdżą na swoich jednośladach panowie Rossa-Rostafiński i Brągiel.
– Dobrze. Tylko z tym Rossą-Rostafińskim to wie pan…
– Wiem. Dyskrecja.
Nim Jacek dotknął klamki swoich drzwi, zabrzęczał natarczywy dzwonek, a z korytarza dał się słyszeć głos:
– Wiem, że tam jesteś. Sąsiadki mi powiedziały!
Detektyw spojrzał na swojego klienta, ale po jego minie poznał, że Makuszewski wie, iż nie uniknie egzekucji. Dlatego otworzył drzwi i oczom ich obu ukazała się wściekła Adela.
– Kochanie, ja nie miałem wyjścia. Filip koniecznie chciał wynająć pana Jacka. On o tym myślał, zanim się tu przeprowadziliśmy – skamlał. – Naprawdę…
– I bardzo dobrze – stwierdziła Makuszewska, czym wywołała kompletne zdumienie męża i zaciekawienie Przypadka. – Trzeba dorwać tego drania dwojga nazwisk!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz