W
Szypułce, jednym z najmodniejszych
lokali przy placu Trzech Krzyży, często bywały piękne kobiety, dlatego ich
widok nie wzbudzał szczególnego zainteresowani pozostałych bywalców. W końcu po
to są również takie miejsca, żeby przychodzili do nich młodzi, śliczni i
perspektywiczni. Poza tym nie należało tu do dobrego smaku zwracanie przesadnej
uwagi na niezwykłych gości, boć przecież zwykli śmiertelnicy tu raczej nie
zaglądali. Dlatego w przypadku pojawienia się kogoś znanego, co najwyżej ktoś
tam kogoś trącił ramieniem, pokazał głową lub dyskretnie szepnął coś na ucho.
Ale ta kobieta,
zajmująca stolik przy wielkim panoramiczny oknie, ze świetnym widokiem na plac
Trzech Krzyży, ostatnio wprost nie schodziła z czołówek gazet. Gościła tam
zresztą często wspólnie z towarzyszącym jej również obecnie mężczyzną. Bowiem cały
kryzys gospodarczy, kataklizmy w kraju i na świecie, zamachy i mniejsze
zbrodnie nie były ostatnio dla mediów tak interesującą sprawą jak rozpad
małżeństwa wiceministra Urbanka i jego prześlicznej żony. Może nie tyle sam
rozpad, ile fakt, że wpływowy polityk, członek złowieszczej Opus Dei, został
podobno przyłapany w jakimś gejowskim klubie. A może chciał zgwałcić jakiegoś
niewinnego chłopaka? Albo urządzał orgię w ministerstwie?
Tego dokładnie nie
wiedziano i nikogo to specjalnie nie interesowało. Grunt, że nielubianemu tu politykowi
udowodniono hipokryzję, przez co stał się wdzięcznym obiektem do chłostania
słusznym oburzeniem przez szczerych do bólu i uczciwych ludzi. Dlatego w
zasadzie nikt nie miał pretensji do pięknej pani Urbanek, że poszukała oparcia
w innym mężczyźnie.
Zastrzeżenia budził
tylko jej wybór. Wszyscy przecież wiedzieli, że ten Przypadek, który z nią
teraz siedział przy stoliku, dopuścił się wielu wykroczeń przeciwko ogólnie
przyjętemu kodeksowi postępowania. A już największą jego zbrodnią było
doprowadzenie do aresztowania znanego dziennikarza Szołtysika. I to za co?! Za
posiadanie, w celach leczniczych, głupiego pół kilograma marihuany.
Ta zbrodnia była
świetnym powodem do darowania sobie wszystkich konwenansów i możliwości nieskrępowanego
komentowania obecności tej pary w Szypułce. Tak też właśnie robiono w tej
chwili, jednak ku zdziwieniu bywalców obgadywani nie przejmowali się wrogimi
spojrzeniami czy komentarzami. Nie przeszkadzało im również to, że ktoś czasem
pstryknął im fotkę swoim najnowszym modelem telefonu. Choć przecież musieli wiedzieć,
że zaraz ich podobizny znajdą się na czyimś koncie modnego portalu
społecznościowego, opatrzone odpowiednio złośliwym komentarzem.
Tej atmosfery niechęci nie
mógł niestety poczuć podkomisarz Łoś, który obserwował panią Urbanek i
Przypadka nie z wewnątrz lokalu, ale z zaparkowanego kilkadziesiąt metrów od Szypułki
samochodu. Nie przeszkadzało mu to żywić do słynnej pary uczuć nieodbiegających
od tych, jakimi darzyli ich bywalcy owego lokalu. Trudno mu się było dziwić. To
przez Urbanek i Przypadka zamiast zajmować się czymś sensownym, na przykład
łapaniem przestępców, musiał tu tkwić.
– Długo ich jeszcze
będziemy śledzić, panie komisarzu? – zapytał smętnie starszy aspirant Smańko, z
nudów i odrobinę dla rozgrzewki, pucujący szmatką wnętrze radiowozu.
– Przeszkadza wam to?!
– warknął Łoś.
– Nie, nie… Ale nie
spuszczamy ich z oka od Wszystkich Świętych, czyli już jakieś dwa tygodnie. A
oni tylko do kina, na spacer, do restauracji, a na noc do domu tego Przypadka.
– I co z tego?!
– No… to żadne
przestępstwo jest.
– Myślicie, że nie
wiem?! Ale skoro inspektor Zasada kazał nam nie spuszczać z nich oka, to
znaczy, że ma jakiś powód. Rozumiecie?
Smańko tylko kiwnął
głową i uznał, że nie ma sensu nic więcej mówić przełożonemu, bo tylko go tym
zdenerwuje. Nie przekonają też z pewnością podkomisarza plotki krążące po
policyjnych korytarzach, że wiceminister spraw wewnętrznych, Urbanek, odpowiedzialny
za tę właśnie służbę, jest już właściwie na wylocie, bo premier się na niego
zdenerwował.
– Do wszystkich
radiowozów. Na Osobnej w Orient Espresso prawdopodobnie popełniono morderstwo.
Odbiór – zaterkotało nagle w policyjnym radiu i ta wiadomość tak zelektryzowała
starszego aspiranta, że aż uderzył głową w podsufitkę
– Panie komisarzu,
słyszał pan?
– A czy wyglądam na
głuchego?
– Osobna to taka mała
uliczka niedaleko. Boczna od Wspólnej.
– Myślicie, że nie znam
Warszawy, Smańko?!
– No to może… może
byśmy…
– Mamy swoje zadania,
Smańko.
– To może ja sam.
Skoczyłbym tam szybko i zorientował się we wszystkim. Do patrzenia na nich
wystarczy sam pan komisarz. – Słowa starszego aspiranta jeszcze nie zdążyły
przebrzmieć, a on sam wiedział już doskonale, jaki straszliwy błąd popełnił.
– Co?! Co wy sobie
myślicie, Smańko?! Jesteście tylko starszym aspirantem. I jeśli ktoś ma sprawdzić,
co się tam stało, to ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz