środa, 27 sierpnia 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO ODCINEK 3


Ja żądam, podkreślam, żądam natychmiastowego wypuszczenia mnie z tego miejsca! – Mężczyzna w bardzo drogim płaszczu, z jeszcze droższą teczką w ręku usiłował dostać się do drzwi wyjściowych z Orient Espresso, ale przeszkodził mu w tym drugi mężczyzna dysponujący podobnymi atrybutami.

– Nie, proszę pana, to ja żądać, aby mnie wypuszczono w pierwsza kolejność. – Drugi z mężczyzn przeciągał i akcentował słowa w sposób charakterystyczny dla rodaków, którzy przybyli zza Wielkiej Wody. – Pan sobie nie zdaje sprawa z tego, jaka strata może ponieść gospodarka ten kraj przez moja nieobecność w dżob – odepchnął pierwszego i być może znalazłby się już przy drzwiach, gdyby trzeci z gości lokalu nie chwycił go za ramię i nie krzyknął:

– Na pewno nie takie jak moja! Ja autoryzuję wszystkie większe transakcje naszego funduszu emerytalnego na giełdzie! Kto wie, czy tam akurat nie panuje bessa, a premier nie rwie sobie włosów z głowy!

Podkomisarz Łoś już po pięciu sekundach pobytu w Orient Espresso szczerze żałował swojej decyzji o pojawieniu się w tym miejscu i przeklinał starszego aspiranta Smańkę za to, że go do tego podkusił. Ale teraz nie mógł się już wycofać. Centrala dowiedziała się o tym, że „udaje się na miejsce zdarzenia” i teraz musi jakoś opanować sytuację do czasu przyjazdu ekipy technicznej zabezpieczającej ślady.

To mogło jednak nie nastąpić tak szybko, ponieważ akurat niedaleko Warszawy pewien guru postanowił pozbyć się większości swoich wyznawców. Dlatego chwilowo wszyscy specjaliści udali się na miejsce tamtego zdarzenia, a podkomisarz miał przez kilka najbliższych godzin sam opanować sprawę. Tymczasem miał naprzeciw siebie trzech rozjuszonych samców alfa, którzy na „dzień dobry” wcisnęli mu swoje wizytówki i chcieli się od razu pożegnać. Łosiowi zrobiło się ciepło, gdy tylko zobaczył, z kim ma do czynienia.

Stefan Niedzielak, dyrektor funduszu emerytalnego, o którego reklamy jeszcze niedawno podkomisarz potykał się na każdym kroku. Adrian Żubrzyk, prezes firmy developerskiej, o której słyszał, że praktycznie nabyła na własność kawałek Warszawy. Ten trzeci, Ralph Kosicki, wydał się podkomisarzowi z początku nieco mniej ważny, choć też był dyrektorem czegoś tam, czego nazwa składała się z kilku dziwnych literek. Ale gdy Łoś zapytał, co oznacza ta nazwa, to wszyscy mężczyźni naraz spojrzeli na niego z niewypowiedzianym oburzeniem. A ów Ralph złowieszczo oznajmił, że te kilka literek to, ni mniej, ni więcej, tylko druga co do wielkości agencja PR na świecie. Policjant przełknął ze strachu ślinę, bo aż za dobrze wiedział, że od tego pijaru jest uzależniony los całego państwa.

Dlatego pewnie sam Łoś już dawno spisałby jedynie obecnych i wypuścił ich do domu, ale na swoje nieszczęście znalazł na miejscu sojuszniczkę w postaci właścicielki Orient Espresso. To właśnie ona nie pozwoliła żadnemu z Bardzo Ważnych Dyrektorów opuścić swojego lokalu do czasu przybycia policji. A teraz oskarżała ich o to, że zabili tego gościa, który siedział w kawiarnianej toalecie z pałeczką do sushi wbitą w splot słoneczny. I o ile świadków podkomisarz mógł wypuścić, zostawiając ich przesłuchanie na czas późniejszy, o tyle z „podejrzanymi w sprawie” nie mógł już tego zrobić.

Oni sami naturalnie zaprzeczali, żeby mieli cokolwiek wspólnego z tym zabójstwem. Tylko siedzieli przy stolikach, wykorzystywali chwilę wytchnienia w ciężkim dniu pracy, pili swoje ulubione espresso i zapoznawali się z prasą. Żaden z nich nie zbliżał się do toalety. A za wszystko był odpowiedzialny ten barman Karol, który po zabiciu nieszczęśnika zamknął drzwi toalety.

– Zrobić panu, panie komisarzu, kawki? – Łoś usłyszał koło siebie sympatyczny głos pani Agaty.

– Jeśli pani tak łaskawa – odpowiedział z wdzięcznością policjant. – Łeb już mnie boli od tego ich krzyku i nie wiem od czego zacząć…

– To niech pan wyjdzie na zewnątrz i usiądzie przy stoliczku, listopad ciepły w tym roku, to jeszcze ich nie sprzątałam – wskazała gestem głowy mikroskopijny kawiarniany ogródek przed Orient Espresso. – A ja tu ich jeszcze chwilkę przypilnuję.

Łoś bardzo skwapliwie skorzystał z propozycji, co oczywiście zostało zauważone przez grupę Bardzo Ważnych Dyrektorów, która rzuciła się za nim. I pewnie wypadliby zaraz wszyscy na zewnątrz, gdyby drogi nie zastąpiła im pani Agata. Minę miała przy tym tak groźną, że gdyby nawet nie nacierała na nią grupa wściekłych mikrusów, ale wielkich jak dęby chłopów, to i tak stanęliby jak wryci.

Podkomisarz usiadł przy stoliczku i z nadzieją czekał na obiecane espresso, jakby wierząc, że ono pomoże mu cokolwiek wymyślić. Albo chociaż poprawi mu odrobinę humor, gdyż ten był teraz co najmniej wisielczy.

„Że też mi się musiała trafić taka zgraja ważnych dyrektorów. Czy nie mógłbym dostać wreszcie sprawy ze zwykłymi, normalnymi ludźmi?! Takimi, których mogę natychmiast usadzić i pokazać, że władzy należy się szacunek? Ech… ja to jestem pechowy. Przecież takich bęcwałów to by się bał tknąć nawet inspektor Zasada. Albo nawet sam minister! Z takimi to by się tylko nie patyczkował ten idiota Przypadek…”

Podkomisarz Łoś podskoczył na krzesełku tak, jakby nagle w siedzenie wbito mu naraz przynajmniej tuzin igieł. Dlatego pani Agata musiała użyć całego dostępnego jej profesjonalizmu, żeby nie rozlać przyniesionej kawy.

– Coś się stało, panie komisarzu?

– Już chyba mam sposób na tych dyrektorów – uśmiechnął się Łoś i wyciągnął z kieszeni telefon, by po chwili wystukać szybko numer na klawiaturze. – Smańko?... Macie tam jeszcze tego Przypadka?... To świetnie, przyprowadźcie go tu na miejsce zdarzenia na Osobnej… Co?!... Nie mam czasu odpowiadać na wasze głupie pytania, Smańko! Nie interesuje mnie, jak go tu sprowadzicie. Ma tu być i już!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz