– Ja żądam,
podkreślam, żądam natychmiastowego wypuszczenia mnie z tego miejsca! – Mężczyzna
w bardzo drogim płaszczu, z jeszcze droższą teczką w ręku usiłował dostać się
do drzwi wyjściowych z Orient Espresso, ale przeszkodził mu w tym drugi
mężczyzna dysponujący podobnymi atrybutami.
– Nie, proszę pana, to
ja żądać, aby mnie wypuszczono w pierwsza kolejność. – Drugi z mężczyzn
przeciągał i akcentował słowa w sposób charakterystyczny dla rodaków, którzy przybyli
zza Wielkiej Wody. – Pan sobie nie zdaje sprawa z tego, jaka strata może
ponieść gospodarka ten kraj przez moja nieobecność w dżob – odepchnął
pierwszego i być może znalazłby się już przy drzwiach, gdyby trzeci z gości
lokalu nie chwycił go za ramię i nie krzyknął:
– Na pewno nie takie
jak moja! Ja autoryzuję wszystkie większe transakcje naszego funduszu
emerytalnego na giełdzie! Kto wie, czy tam akurat nie panuje bessa, a premier
nie rwie sobie włosów z głowy!
Podkomisarz Łoś już po
pięciu sekundach pobytu w Orient Espresso szczerze żałował swojej decyzji o pojawieniu
się w tym miejscu i przeklinał starszego aspiranta Smańkę za to, że go do tego
podkusił. Ale teraz nie mógł się już wycofać. Centrala dowiedziała się o tym, że
„udaje się na miejsce zdarzenia” i teraz musi jakoś opanować sytuację do czasu
przyjazdu ekipy technicznej zabezpieczającej ślady.
To mogło jednak nie
nastąpić tak szybko, ponieważ akurat niedaleko Warszawy pewien guru postanowił
pozbyć się większości swoich wyznawców. Dlatego chwilowo wszyscy specjaliści
udali się na miejsce tamtego zdarzenia, a podkomisarz miał przez kilka
najbliższych godzin sam opanować sprawę. Tymczasem miał naprzeciw siebie trzech
rozjuszonych samców alfa, którzy na „dzień dobry” wcisnęli mu swoje wizytówki i
chcieli się od razu pożegnać. Łosiowi zrobiło się ciepło, gdy tylko zobaczył, z
kim ma do czynienia.
Stefan Niedzielak,
dyrektor funduszu emerytalnego, o którego reklamy jeszcze niedawno podkomisarz
potykał się na każdym kroku. Adrian Żubrzyk, prezes firmy developerskiej, o
której słyszał, że praktycznie nabyła na własność kawałek Warszawy. Ten trzeci,
Ralph Kosicki, wydał się podkomisarzowi z początku nieco mniej ważny, choć też
był dyrektorem czegoś tam, czego nazwa składała się z kilku dziwnych literek.
Ale gdy Łoś zapytał, co oznacza ta nazwa, to wszyscy mężczyźni naraz spojrzeli na
niego z niewypowiedzianym oburzeniem. A ów Ralph złowieszczo oznajmił, że te
kilka literek to, ni mniej, ni więcej, tylko druga co do wielkości agencja PR na
świecie. Policjant przełknął ze strachu ślinę, bo aż za dobrze wiedział, że od
tego pijaru jest uzależniony los całego państwa.
Dlatego pewnie sam Łoś
już dawno spisałby jedynie obecnych i wypuścił ich do domu, ale na swoje nieszczęście
znalazł na miejscu sojuszniczkę w postaci właścicielki Orient Espresso. To
właśnie ona nie pozwoliła żadnemu z Bardzo Ważnych Dyrektorów opuścić swojego
lokalu do czasu przybycia policji. A teraz oskarżała ich o to, że zabili tego
gościa, który siedział w kawiarnianej toalecie z pałeczką do sushi wbitą w
splot słoneczny. I o ile świadków podkomisarz mógł wypuścić, zostawiając ich
przesłuchanie na czas późniejszy, o tyle z „podejrzanymi w sprawie” nie mógł
już tego zrobić.
Oni sami naturalnie
zaprzeczali, żeby mieli cokolwiek wspólnego z tym zabójstwem. Tylko siedzieli
przy stolikach, wykorzystywali chwilę wytchnienia w ciężkim dniu pracy, pili
swoje ulubione espresso i zapoznawali się z prasą. Żaden z nich nie zbliżał się
do toalety. A za wszystko był odpowiedzialny ten barman Karol, który po zabiciu
nieszczęśnika zamknął drzwi toalety.
– Zrobić panu, panie komisarzu,
kawki? – Łoś usłyszał koło siebie sympatyczny głos pani Agaty.
– Jeśli pani tak
łaskawa – odpowiedział z wdzięcznością policjant. – Łeb już mnie boli od tego
ich krzyku i nie wiem od czego zacząć…
– To niech pan wyjdzie
na zewnątrz i usiądzie przy stoliczku, listopad ciepły w tym roku, to jeszcze
ich nie sprzątałam – wskazała gestem głowy mikroskopijny kawiarniany ogródek
przed Orient Espresso. – A ja tu ich jeszcze chwilkę przypilnuję.
Łoś bardzo skwapliwie
skorzystał z propozycji, co oczywiście zostało zauważone przez grupę Bardzo
Ważnych Dyrektorów, która rzuciła się za nim. I pewnie wypadliby zaraz wszyscy
na zewnątrz, gdyby drogi nie zastąpiła im pani Agata. Minę miała przy tym tak
groźną, że gdyby nawet nie nacierała na nią grupa wściekłych mikrusów, ale
wielkich jak dęby chłopów, to i tak stanęliby jak wryci.
Podkomisarz usiadł przy
stoliczku i z nadzieją czekał na obiecane espresso, jakby wierząc, że ono
pomoże mu cokolwiek wymyślić. Albo chociaż poprawi mu odrobinę humor, gdyż ten
był teraz co najmniej wisielczy.
„Że też mi się musiała
trafić taka zgraja ważnych dyrektorów. Czy nie mógłbym dostać wreszcie sprawy
ze zwykłymi, normalnymi ludźmi?! Takimi, których mogę natychmiast usadzić i
pokazać, że władzy należy się szacunek? Ech… ja to jestem pechowy. Przecież takich
bęcwałów to by się bał tknąć nawet inspektor Zasada. Albo nawet sam minister! Z
takimi to by się tylko nie patyczkował ten idiota Przypadek…”
Podkomisarz Łoś
podskoczył na krzesełku tak, jakby nagle w siedzenie wbito mu naraz
przynajmniej tuzin igieł. Dlatego pani Agata musiała użyć całego dostępnego jej
profesjonalizmu, żeby nie rozlać przyniesionej kawy.
– Coś się stało, panie
komisarzu?
– Już chyba mam sposób
na tych dyrektorów – uśmiechnął się Łoś i wyciągnął z kieszeni telefon, by po
chwili wystukać szybko numer na klawiaturze. – Smańko?... Macie tam jeszcze
tego Przypadka?... To świetnie, przyprowadźcie go tu na miejsce zdarzenia na
Osobnej… Co?!... Nie mam czasu odpowiadać na wasze głupie pytania, Smańko! Nie
interesuje mnie, jak go tu sprowadzicie. Ma tu być i już!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz