Kikut
rozsiadł się wygodnie na starym fotelu, trochę jak na tronie. Zarzucił nawet
nogi na poręcz i leniwie patrzył, jak za oknem skleconej z dykty budki siąpi
deszcz. Wprawdzie jego lokum wyglądało nader licho, ale dach na szczęście nie
przeciekał, a on sam nie musiał swego schronienia opuszczać i nie miał
najmniejszego zamiaru tego robić. W końcu to on był teraz szefem i zarządzał
obserwacją oraz poszukiwaniami.
Chociaż nikt go nie
wyznaczył na to stanowisko, przy umiarkowanym sprzeciwie reszty wyznaczył się
sam. Pomogła mu w tym fotografia Wenus i trzech
kochanków, którą otrzymał od Jacka. Wprawdzie posiadał kilka odbitek, ale
wszystkim pokazywał tylko jedną i tym tłumaczył fakt, że strzegł jej zazdrośnie
i nikomu nie dawał do ręki. A gdy ktoś przyniósł mu kawałek dziwacznie
powykręcanego metalu, porównywał go z fotografią i oddawał zawiedzionemu zbieraczowi
złomu, który liczył na zarobek tysiąca złotych. Taką bowiem kwotę wyznaczył
Kikut za odnalezienie dzieła sztuki nowoczesnej. Wyszedł z założenia, że skoro
on ma otrzymać dziesięć procent od wartości kawałka metalu, to sam również
powinien zapłacić tylko dziesięć procent ze swojej części. Poza tym tysiąc
złotych dla niego i jego kolegów było i tak kwotą niemal astronomiczną.
Jednak Kikut w kolejnych
dniach coraz bardziej tracił nadzieję na ekstrazarobek. Przetrząsanie śmietników
od początku nie miało większego sensu, bo stamtąd już dawno każdy wartościowy
kawałek metalu został zabrany przez zbieraczy. Dlatego kazał przeszukiwać głównie
niewielkie skupy metali wszelakich, gdzie swój codzienny urobek oddawali
bezdomni, licząc, że gdzieś tam między stertą złomu znajduje się owo wybitne
dzieło sztuki nowoczesnej, niedocenione przez pozbawionych wrażliwości
artystycznej właścicieli. Niestety, z każdą chwilą coraz bardziej było
prawdopodobne, że jeśli nawet tam trafiło, to pojechało już na jakiś ogromny
skup albo trafiło do wielkiego pieca, tracąc bezpowrotnie swą ogromną wartość.
Z tego powodu Kikut nie
liczył już na kokosy, ale wiedział, że za samą obserwację podejrzanych też
wpadnie mu solidna sumka. Wykorzystał jednak fakt dodatkowych poszukiwań i
przekonał znajomych, że musi koordynować całość działań z siedziby głównej w
tej budce z dykty. Dopiero potem miał zanosić informacje do detektywa,
uzyskując stosowną gratyfikację, którą, co solennie obiecał, miał się podzielić
z pozostałymi…
Kawałek dykty,
umieszczony na lichych zawiasach i udający drzwi do siedziby Kikuta, odsunął
się energicznie. Do środka wszedł posiadacz imponującego owłosienia w kolorze
naturalnej bieli, zwany z tego powodu Siwobrodym. Potrząsnął głową jak psiak,
strzepując z siebie krople deszczu.
– Paskudna pogoda, jeszcze
się przez nią rozchoruję. – Na potwierdzenie swoich słów kichnął z całej siły.
– Żeby chociaż ta aktywistka chciała do serca przytulić, ale nos ma strasznie
wyczulony, zaraz jak tylko do niej podejdę, ucieka, gdzie pieprz rośnie.
– To po cholerę
podchodzisz? – zdenerwował się Kikut. – Obserwować możesz z takiej odległości,
że cię nie poczuje. A poza tym co tu robisz? Kto za nią łazi?!
– W taką psią pogodę?!
Jeszcze nie zwariowałem. – Siwobrodego coś zaswędziało na plecach i próbował
się podrapać. – Poza tym ona usiadła ze znajomymi w kawiarni w centrum koło
Zbawiciela. Tam naokoło same takie modne, kolorowe lokale, od razu mnie widać.
Nawet mnie taki jeden wielki z brodą chwycił za kapotę, pokazał znajomym przy
stoliku i zaczął coś bełkotać o owocu kapitalizmu.
– O jakim owocu?
– A skąd mam wiedzieć?
Nic go nie zrozumiałem. – Swędzące miejsce na plecach Siwobrodego najwyraźniej
pozostawało poza zasięgiem jego rąk, ponieważ wyjął z kieszeni znoszonego płaszcza
kawałek brązowego drewna i wsadził go sobie pod ubranie, tak aby dotarł do
wrednej krosty. – Zresztą puścił mnie od razu i powiedział, że mi współczuje, ale
tak dawno się nie myłem, a on ma alergię na brud. A przecież tydzień temu u
ojczulków prysznic brałem! – oburzył się Siwobrody.
– Ale co z tą laską tego Murzyna?!
Mieliśmy ją obserwować.
– A co Saganek z
Koziołkiem robią?
– Filują na tego sąsiada
i wnuczka. Ale ją też trzeba obserwować, bo ona co dzień do tego Kowalskiego
łazi.
– Spokojnie, ona tam w
tych knajpach parę godzin spędzi jak nic. A ja się tam będę rzucał w oczy.
Zresztą i tak już wiem, co kombinuje. – Uśmiechnął się z zadowoleniem, bo
prowizoryczna drapaczka osiągnęła swój cel i wreszcie mógł zaatakować okropną
krostę.
– Co?
– Będzie robić włam do
tego mieszkania. Najpierw wlazła na klatkę, ale chyba zobaczyła tego policjanta,
co tam teraz drzwi pilnuje, bo szybko wyszła. Przeszła od razu do kamienicy
obok i próbowała sprawdzić, czy da się dostać przez dach. Wtedy zaczął padać
deszcz i mało nie zleciała na dół na ryj. Ale jak podeschnie, pewnie znowu
spróbuje. To twarda laska, widziałeś, jakie ma szramy na policzku? Pewnie się
naparzali z tymi łysymi karkami i tam oberwała. – Siwobrody, zaspokoiwszy swoją
potrzebę podrapania się w plecy, rozsiadł się wygodnie na jednym z foteli.
– To trzeba na nią
filować – zauważył Kikut.
– Trzeba też donieść
szefowi, co się święci.
– Dobra, jak przestanie
padać…
– O, nie ma tak,
cwaniaku! – zirytował się Siwobrody. – To my zasuwamy bez względu na pogodę, a
ty się tu rozsiadłeś jak król. Zasuwaj do szefa! – Wskazał Kikutowi drogę
trzymaną w ręku drapaczką. Ten chciał mu coś odpysknąć, ale umilkł, wpatrując
się w kawałek drewna.
– Skąd to masz?
– Znalazłem, jak łaziłem
za tą małą aktywistką. Wygląda na coś z Afryki, jakiś bożek, pewnie płodności.
– Pokazał na znacznych rozmiarów przyrodzenie drewnianej rzeźby. – Może mi
przyniesie farta.
– Ale na czym to stoi?
– Ja wiem? To chyba jakiś
kawałek metalu jest, nie przypatrywałem się. Ale ma takie trzy fajne kolce na
końcu, w sam raz do drapania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz