środa, 21 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 17


Kikut rozsiadł się wygodnie na starym fotelu, trochę jak na tronie. Zarzucił nawet nogi na poręcz i leniwie patrzył, jak za oknem skleconej z dykty budki siąpi deszcz. Wprawdzie jego lokum wyglądało nader licho, ale dach na szczęście nie przeciekał, a on sam nie musiał swego schronienia opuszczać i nie miał najmniejszego zamiaru tego robić. W końcu to on był teraz szefem i zarządzał obserwacją oraz poszukiwaniami.
Chociaż nikt go nie wyznaczył na to stanowisko, przy umiarkowanym sprzeciwie reszty wyznaczył się sam. Pomogła mu w tym fotografia Wenus i trzech kochanków, którą otrzymał od Jacka. Wprawdzie posiadał kilka odbitek, ale wszystkim pokazywał tylko jedną i tym tłumaczył fakt, że strzegł jej zazdrośnie i nikomu nie dawał do ręki. A gdy ktoś przyniósł mu kawałek dziwacznie powykręcanego metalu, porównywał go z fotografią i oddawał zawiedzionemu zbieraczowi złomu, który liczył na zarobek tysiąca złotych. Taką bowiem kwotę wyznaczył Kikut za odnalezienie dzieła sztuki nowoczesnej. Wyszedł z założenia, że skoro on ma otrzymać dziesięć procent od wartości kawałka metalu, to sam również powinien zapłacić tylko dziesięć procent ze swojej części. Poza tym tysiąc złotych dla niego i jego kolegów było i tak kwotą niemal astronomiczną.
Jednak Kikut w kolejnych dniach coraz bardziej tracił nadzieję na ekstrazarobek. Przetrząsanie śmietników od początku nie miało większego sensu, bo stamtąd już dawno każdy wartościowy kawałek metalu został zabrany przez zbieraczy. Dlatego kazał przeszukiwać głównie niewielkie skupy metali wszelakich, gdzie swój codzienny urobek oddawali bezdomni, licząc, że gdzieś tam między stertą złomu znajduje się owo wybitne dzieło sztuki nowoczesnej, niedocenione przez pozbawionych wrażliwości artystycznej właścicieli. Niestety, z każdą chwilą coraz bardziej było prawdopodobne, że jeśli nawet tam trafiło, to pojechało już na jakiś ogromny skup albo trafiło do wielkiego pieca, tracąc bezpowrotnie swą ogromną wartość.
Z tego powodu Kikut nie liczył już na kokosy, ale wiedział, że za samą obserwację podejrzanych też wpadnie mu solidna sumka. Wykorzystał jednak fakt dodatkowych poszukiwań i przekonał znajomych, że musi koordynować całość działań z siedziby głównej w tej budce z dykty. Dopiero potem miał zanosić informacje do detektywa, uzyskując stosowną gratyfikację, którą, co solennie obiecał, miał się podzielić z pozostałymi…
Kawałek dykty, umieszczony na lichych zawiasach i udający drzwi do siedziby Kikuta, odsunął się energicznie. Do środka wszedł posiadacz imponującego owłosienia w kolorze naturalnej bieli, zwany z tego powodu Siwobrodym. Potrząsnął głową jak psiak, strzepując z siebie krople deszczu.
– Paskudna pogoda, jeszcze się przez nią rozchoruję. – Na potwierdzenie swoich słów kichnął z całej siły. – Żeby chociaż ta aktywistka chciała do serca przytulić, ale nos ma strasznie wyczulony, zaraz jak tylko do niej podejdę, ucieka, gdzie pieprz rośnie.
– To po cholerę podchodzisz? – zdenerwował się Kikut. – Obserwować możesz z takiej odległości, że cię nie poczuje. A poza tym co tu robisz? Kto za nią łazi?!
– W taką psią pogodę?! Jeszcze nie zwariowałem. – Siwobrodego coś zaswędziało na plecach i próbował się podrapać. – Poza tym ona usiadła ze znajomymi w kawiarni w centrum koło Zbawiciela. Tam naokoło same takie modne, kolorowe lokale, od razu mnie widać. Nawet mnie taki jeden wielki z brodą chwycił za kapotę, pokazał znajomym przy stoliku i zaczął coś bełkotać o owocu kapitalizmu.
– O jakim owocu?
– A skąd mam wiedzieć? Nic go nie zrozumiałem. – Swędzące miejsce na plecach Siwobrodego najwyraźniej pozostawało poza zasięgiem jego rąk, ponieważ wyjął z kieszeni znoszonego płaszcza kawałek brązowego drewna i wsadził go sobie pod ubranie, tak aby dotarł do wrednej krosty. – Zresztą puścił mnie od razu i powiedział, że mi współczuje, ale tak dawno się nie myłem, a on ma alergię na brud. A przecież tydzień temu u ojczulków prysznic brałem! – oburzył się Siwobrody.
– Ale co z tą laską tego Murzyna?! Mieliśmy ją obserwować.
– A co Saganek z Koziołkiem robią?
– Filują na tego sąsiada i wnuczka. Ale ją też trzeba obserwować, bo ona co dzień do tego Kowalskiego łazi.
– Spokojnie, ona tam w tych knajpach parę godzin spędzi jak nic. A ja się tam będę rzucał w oczy. Zresztą i tak już wiem, co kombinuje. – Uśmiechnął się z zadowoleniem, bo prowizoryczna drapaczka osiągnęła swój cel i wreszcie mógł zaatakować okropną krostę.
– Co?
– Będzie robić włam do tego mieszkania. Najpierw wlazła na klatkę, ale chyba zobaczyła tego policjanta, co tam teraz drzwi pilnuje, bo szybko wyszła. Przeszła od razu do kamienicy obok i próbowała sprawdzić, czy da się dostać przez dach. Wtedy zaczął padać deszcz i mało nie zleciała na dół na ryj. Ale jak podeschnie, pewnie znowu spróbuje. To twarda laska, widziałeś, jakie ma szramy na policzku? Pewnie się naparzali z tymi łysymi karkami i tam oberwała. – Siwobrody, zaspokoiwszy swoją potrzebę podrapania się w plecy, rozsiadł się wygodnie na jednym z foteli.
– To trzeba na nią filować – zauważył Kikut.
– Trzeba też donieść szefowi, co się święci.
– Dobra, jak przestanie padać…
– O, nie ma tak, cwaniaku! – zirytował się Siwobrody. – To my zasuwamy bez względu na pogodę, a ty się tu rozsiadłeś jak król. Zasuwaj do szefa! – Wskazał Kikutowi drogę trzymaną w ręku drapaczką. Ten chciał mu coś odpysknąć, ale umilkł, wpatrując się w kawałek drewna.
– Skąd to masz?
– Znalazłem, jak łaziłem za tą małą aktywistką. Wygląda na coś z Afryki, jakiś bożek, pewnie płodności. – Pokazał na znacznych rozmiarów przyrodzenie drewnianej rzeźby. – Może mi przyniesie farta.
– Ale na czym to stoi?
– Ja wiem? To chyba jakiś kawałek metalu jest, nie przypatrywałem się. Ale ma takie trzy fajne kolce na końcu, w sam raz do drapania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz