środa, 28 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 22


Ernest Ciachorowicz szedł wprawdzie do pokoju przesłuchań w Komendzie Stołecznej dobrowolnie, ale czuł się trochę jak skuty kajdankami. Starszy aspirant Smańko, którego widział wcześniej pilnującego drzwi mieszkania Eleonory, podszedł do niego na spacerze i powiedział, że muszą natychmiast jechać na komisariat. Nic więcej nie chciał wyjaśnić, ale Ciachorowicz czuł wewnętrznie, że nie czeka go tu nic dobrego. Kiedy na dodatek zobaczył, że w pokoju przesłuchań siedzą nie tylko podkomisarz Łoś i ten irytujący detektyw, lecz także Marek Brytan, Jan Kowalski i ta jego przyjaciółka, zrozumiał, że może już nie wyjść z tego pomieszczenia bez kajdanek.
– Czy mogę zapytać, dlaczego mnie tu zaproszono? – zagadnął, podkreślając ostatnie słowo, aby dać do zrozumienia, że nie czuje się o nic podejrzany.
– Włamano się do pańskiego mieszkania. – Podkomisarz Łoś wskazał ręką w stronę Brytana, ale Ciachorowicz sam wiedział, gdzie patrzeć.
– Niczego nie zabrałem! – zastrzegł się Marek.
– Bo tam nie było tego, co pana interesowało – powiedział Przypadek. – To było tutaj. – Jacek podszedł do Ciachorowicza i poklepał go po klapie marynarki.
– Chyba pan nie myśli, że chciał mnie zabić?! – zdziwił się mocno pan Ernest.
– Ależ skąd, po prostu na pewno ma pan przy sobie testament pani Pahl.
– Słucham? To bzdury!
– Pan jest leworęczny, prawda? Czyli testament jest raczej w prawej kieszeni. – Jacek wyciągnął dłoń w stronę Ciachorowicza.
– Ja protestuję! Nie macie prawa mnie przeszukiwać!
– Jeśli uważamy, że ukrywa pan dowody przestępstwa, to mamy takie prawo. A testament może być takim dowodem – wyjaśnił podkomisarz.
– Skąd pan to wie?! – zdenerwował się nagle Brytan. – Pewnie ten detektyw nagadał panu głupstw!
– Proszę pana, jestem doświadczonym policjantem. – Łoś dumnie podniósł głowę i nie zwracał uwagi na dyskretne chrząknięcia starszego aspiranta. – A wy obaj jesteście amatorami. Kiedy nasz wywiadowca… – Tym razem chrząknął Jacek, ale podkomisarz także na niego nie zwrócił uwagi – …doniósł nam, że pan Ciachorowicz zagroził panu ujawnieniem testamentu, od razu wiedzieliśmy, że nie zrobił tego bez przyczyny! Zapewne chciał pana szantażować i wymusić jakiś udział w zysku ze sprzedaży mieszkania. A skoro tak, to znaczy, że miał ten testament w ręku. Było jasne, że będzie się bał, iż pan się tego domyśli i zechce się włamać do jego mieszkania. Od tej pory więc postanowił go nosić przy sobie. – Policjant spojrzał z poczuciem wyższości na obu panów i wyciągnął rękę w kierunku Ciachorowicza. Ten podał mu testament.
– Dużo jej pomogłem, gdy była w kłopotach – tłumaczył się pan Ernest. – A potem nawet nie chciała ze mną znów być. Że o oddawaniu pieniędzy nie wspomnę.
– Tak, tak. – Łoś pokiwał głową, wczytując się w słowa testamentu. – No, panie Kowalski, odziedziczył pan niezły majątek.
– Przecież on zabił moją babcię! – zaprotestował Brytan. – Ten testament to najlepszy dowód. Ja nie pozwolę…
– Pan wiedział, że babcia zapisała majątek Kowalskiemu.
– Nie widziałem tego testamentu na oczy!
– To prawda – przytaknął Łoś. – Ale z pełną świadomością chciał pan bezprawnie wejść w jego posiadanie.
– A za co on miał dostać spadek po mojej babci?! Że ją… ten tego…
– Nic z nią nie zrobiłem! – zaprzeczył Kowalski.
– Aha, i za nic dostałeś tę całą kasę?! Przecież widzieliście tę figurkę.
– Ano właśnie. – Łoś podszedł do biurka i wyjął stamtąd hebanową figurkę z powbijanymi szpileczkami. Podszedł z nią do Kowalskiego. – Może nam pan to wyjaśni.
– Ja… sam nie wiem, dlaczego tak się działo. – Kowalski unikał wzroku Kai. – Ale w niej coś takiego było… Nie potrafiłem się inaczej bronić. Ja wiem, że to głupie, ale kolega z Nigerii mi to sprzedał i powiedział, że tylko tak się obronię.
– Co on za głupoty gada?! – zdenerwował się Brytan.
– Żadne głupoty. Zbadaliśmy odciski palców. Należą do pana i do pana Kowalskiego. A nie do pańskiej babci. Zakładamy, że to był amulet, który miał chronić przed urokiem pani Eleonory. Choć naprawdę nie wiem dlaczego…
– Bo pan jej nie znał – odpowiedzieli niemal chórem Ciachorowicz i Kowalski, co spowodowało, że ten drugi musiał ponownie spuścić oczy pod wpływem potępiającego wzroku Kai Figacz, która oświadczyła:
– W życiu bym nie pomyślała, że ona może ci się podobać!
– I tu akurat pani kłamie – oznajmił Przypadek. – Wiedziała pani o tym doskonale. Dlatego zabiła pani Eleonorę Pahl.
– Co?! – Tym razem chór męskich głosów składał się również z Marka Brytana. – Pan chyba żartuje?!
– Ależ skąd. Od początku podejrzewaliśmy, że nie było to zabójstwo na tle rabunkowym. – Tym razem Łoś nie mógł zignorować zgodnego chrząknięcia starszego aspiranta i detektywa. – To znaczy moi koledzy początkowo dopuszczali taką możliwość, ale gdy przejęliśmy sprawę z detektywem Przypadkiem, od razu odrzuciliśmy tę teorię.
– Ale Kaja nie mogła jej zabić! – zaprotestował Kowalski. – No powiedz im! – zażądał od dziewczyny, ale ta milczała. Odezwał się za to Przypadek.
– Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, zastanowiło mnie, kiedy mówiła pani, że chce tylko, abym udowodnił niewinność pani chłopaka. Nie, żebym złapał mordercę, lecz tylko udowodnił niewinność Janka. Pomyślałem, że to może kwestia pani przekonań politycznych, bo rewolucjoniści zawsze uznawali, że pospolici przestępcy to jedynie ofiary społeczeństwa, którym trzeba pomóc, a do więzienia wsadzać należy tylko zbrodniarzy politycznych. Ale jakaś lampka zapaliła się w mojej głowie. Potem moi ludzie znaleźli rzeźbę Wenus i trzech kochanków, której końcówki są bardzo ostre. I można nimi zadać takie rany, jakich ślad ma pani na twarzy. I wreszcie donieśli mi, że chce się pani włamać do mieszkania pani Pahl. Od razu pomyślałem, że może chodzić o tę figurkę. Na pewno pani uważa, że to skończona głupota bać się czegoś takiego. Ale dla pana Kowalskiego zrobiłaby pani wszystko.
Kaja Figacz zerknęła na narzeczonego i spuściła głowę. Potem milczała przez chwilę, by wreszcie ze wzrokiem wbitym w podłogę, zacząć mówić:
– Poszłam do Janka tego dnia. Spotkałam ją na schodach, jak szła z walizkami. Była zła, od razu zaczęła mi dogryzać. A potem mówiła, żebym sobie Janka odpuściła, bo on potrzebuje prawdziwej kobiety, takiej jak ona. I że ona już go nawet ma i będzie miała na stałe. Na dowód pokazała mi testament, w którym wszystko mu zapisywała, i zaczęła opisywać ze szczegółami ich łóżkowe wyczyny…
– To nieprawda! Ja z nią nigdy…
– I cóż z tego, panie Janku? Pani Eleonora potrafiła być bardzo przekonująca. I pani Kaja jej uwierzyła. Pewnie złapała pierwszą z brzegu figurkę i uderzyła ją w głowę. Pani Pahl, broniąc się, zrobiła jej jeszcze ranę na policzku rzeźbą Wenus i trzech kochanków. Dlatego jedno i drugie pani Kaja ze sobą zabrała, a potem wyrzuciła do kosza na śmieci obok swojego domu, daleko od miejsca zbrodni. I tam znalazł ją mój człowiek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz