sobota, 21 października 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 15

Różne rzeczy sprawiają ludziom przyjemność. Jedni wolą zbierać grzyby, inni łowić ryby, a jeszcze inni pływać na łódce. Są tacy, którzy kochają włoskie wina, i tacy, którzy przedkładają nad nie czeskie piwa. Niektóre osoby odpoczywają, patrząc na szczyty gór, a inne czując morską bryzę. Jedni lubią lody śmietankowe, a inni truskawkowe. Inne rzeczy cieszą ludzi małych, a inne wielkich. Jedno jest pewne: ludzie podążający ścieżkami władzy największą radość odczuwają nie wtedy, gdy pod ich ciosami na dno idzie największy wróg z przeciwnego obozu, lecz wtedy, gdy tonie najlepszy przyjaciel, od wielu lat płynący w tę samą stronę. Sami zresztą zwykle robią dziurę w jego łajbie i z wielką przyjemnością patrzą, jak statek przyjaciela nabiera wody i pogrąża się w odmętach. Udając przy tym, że nie mają z całą sprawą nic wspólnego i że to zapewne wina nieprzyjaciół, więc to im teraz należy wypowiedzieć wojnę. Oczywiście, warto się przy tym zastanowić, czy tacy ludzie zasługiwali wcześniej na miano przyjaciół, lecz również skonstatować, że idący po władzę przyjaciół mieć po prostu nie mogą…
Katarzyna Bieńkowska miała przed sobą płachtę dzisiejszego „Nowego Życia”, na którego pierwszej stronie krzyczał tytuł: Detektyw Przypadek na tropie morderczyni Indży Wasowicz. Przeczytała cały, niezbyt długi zresztą, artykuł z uśmiechem. na twarzy. Potem odkleiła uśmiech i schowała go do szufladki swojego biurka, wyjmując z niej jednocześnie wyraz zatroskania i oburzenia, z którym zawsze pochylała się nad podopiecznymi fundacji FuRiA. Wzięła gazetę i przeszła z nią ze swojego gabinetu do pomieszczenia, gdzie urzędowała jej najserdeczniejsza współpracowniczka i przyjaciółka Edyta Staniec.
– To straszne, Edka. Czytałaś? Jak on cię może podejrzewać? – Bieńkowska położyła przed Staniec płachtę gazety.
– Masz nieaktualne informacje.
– Nie rozumiem. To przecież dzisiejsze wydanie…
– Za to jutro ukaże się artykuł, że podejrzewa ciebie.
– Skąd wiesz?!
– Ty znasz się z redaktorką „Nowego Życia”, ja znam się z redaktorką „Głosu Warszawy”. Każdy z kimś tam się znastwierdziła sentencjonalnie Staniec.
– Ale… jak możesz to robić?!
– Tak samo jak ty.
– Chyba nie podejrzewasz, że to ja stoję za tym artykułem? – oburzyła się Bieńkowska i chwyciła gazetę. – Ja w ogóle nie znam tej… – Zmrużyła oczy, ponieważ bez okularów trudno jej było odczytać podpis pod artykułem. – Tej Żabczyńskiej.
– Żabkowskiej. I wiem, że znasz.
– Edka, no co ty… Zresztą możesz zadzwonić do tej… Żabkowskiej? Tak się nazywa? – Ironicznie uśmiechnięta Staniec tylko kiwnęła głową. – No więc możesz do niej zadzwonić i zapytać…
– Ten Przypadek jest jednak niezły. Przewidział dokładnie twoją reakcję.
– Rozmawiałaś z nim? – Bieńkowska zesztywniała.
– Dziś rano.
– Ale chyba mu nie uwierzyłaś! Przecież to manipulant! Wiesz, jak nienawidzi feministek! Indża zawsze mówiła, że musimy go zwalczać ze wszystkich sił!
– To po co się z nim spotykałaś i donosiłaś mu na mnie?
– Nie donosiłam, daję słowo. Znajoma mnie prosiła…
– Skoro to taki nasz wróg, to nie powinnaś słuchać znajomej. Chyba że chciałaś coś ugrać. Na przykład to. – Staniec wskazała na artykuł w gazecie.
– No co ty, Edka? Po co? Nie pamiętasz, czego nas uczyła Indża? Nigdy przeciw sobie…
– Ale męża zaciągnęła ci do łóżka.
Wyraz zatroskania i oburzenia odpadł z twarzy Bieńkowskiej. Nigdy nie rozmawiała o tym ze Staniec. Miała nawet wrażenie, że Edyta współczuje jej z powodu tych plotek i zawsze skrzętnie omija ten temat. A teraz uderzyła ją nim w twarz. Czyżby zatem nie było to tylko zwykłe podszczypywanie się przyjaciółek, lecz wypowiedzenie wojny?
– To nieprawda. Rozmawiałam z nią o tym, zaprzeczyła.
– Ja też rozmawiałam. – Staniec się uśmiechnęła. – Pochwaliła mi się, że nie było z tym większego problemu…
– Jak możesz… Ty…
– Przypomniało mi się jeszcze, że gdy siedziałyśmy na tym lanczu u Wietnamczyka, to zadzwoniła twoja komórka. I wyszłaś na kilka minut, żeby porozmawiać przez telefon. Straciłam cię z oczu. To było wystarczająco dużo czasu, żeby dobiec na górę. Powiedziałam to panu Przypadkowi i teraz to ciebie najbardziej podejrzewa. Miałaś wiele motywów i okazję… Tak jutro napiszą w gazetach…
Tak, to z pewnością było wypowiedzenie wojny. I to takiej na śmierć i życie. Cóż za brak klasy u tej Staniec! Mogłaby tak jak ona podpuścić zaprzyjaźnioną dziennikarkę i udawać, że broń Boże nie ma z tym nic wspólnego. Ale dobrze, jeśli woli tak, to niech będzie tak.
– Ty… flądro! To ja cię nie chciałam wkopywać przed Przypadkiem, a ty mi takie rzeczy robisz? Ale teraz koniec z tym, powiem wszystko. I podam jeszcze parę niezłych motywów.
– Chcesz się z nim znów spotkać?!
– Nie muszę. Wystarczy, że zadzwonię do Beatki Żabkowskiej, a ona poda, że wie to z anonimowych źródeł zbliżonych do detektywa.

Nie dało się już dłużej udawać, że wystrzały armatnie padają nie wiadomo skąd, więc wojna została oficjalnie wypowiedziana. Błyskawicznie zakończyły się starcia podjazdowe, przyszedł czas na prawdziwą bitwę. A ponieważ wojska nie były jeszcze całkiem zmobilizowane do walki, chwytały co popadnie i ostrzeliwały się, tłukąc przy tym szybę, wazon i doniczkę. Gdy zaś doszło do bezpośredniego zderzenia i w rękach rywalek pojawiły się włosy przeciwniczek, nikt nie mógł mieć wątpliwości, że w tej wojnie nie bierze się jeńców. I nawet wejście pani Aldony Luzyńczyk, kobiety silnej i dobrze zbudowanej, która próbowała rozdzielić walczące strony, nie przyniosło nawet chwilowego rozejmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz