poniedziałek, 23 października 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 16

Błażej Sakowicz przygotowywał się właśnie do jednego z najważniejszych pojedynków w swoim życiu. Do chwili, o której być może nie marzył głośno, ale jakoś podświadomie do niej dążył. Dlatego po włożeniu togi wyjątkowo dokładnie sprawdził, czy zielony żabocik trzyma się w sposób właściwy. Przejrzał się w lustrze i stwierdził, że przydałoby mu się nieco siwizny na skroniach. Takiej, która pięknie rozświetlała głowę jego ojca, naprzeciwko którego miał zaraz stanąć. Może przydałoby mu się trochę dodatkowych zmartwień, gdyż nawet w dzisiejszych czasach nie jest łatwo o siwiznę w wieku trzydziestu dwóch lat?
– Mówię ci, z nim się dzieje coś bardzo niedobrego. – Usłyszał jak na zawołanie mecenas Sakowicz. Głos ten należał do innej osoby ubranej w togę z zielonym żabocikiem, która z pewnością nie pożądała szlachetnej siwizny, gdyż byłoby to sprzeczne z naturą jej płci.
– Marzena, proszę cię, skup się – fuknął na wspólniczkę Błażej. – Za chwilę mamy proces, który nas może ustawić na wiele lat. Jeśli uda nam się ostatecznie odzyskać od Kęsonia tę kamienicę przy Olbrachta dla profesora de Boutiera, zarobimy na rok działania kancelarii i zyskamy markę. Zdajesz sobie sprawę, ile kamienic w Warszawie przejęli oszuści w rodzaju Kęsonia? To może być żyła złota.
– Zapominasz, że mamy tę sprawę dzięki Jackowi. Gdyby nie udowodnił tego oszustwa…
– Nie zapominam, ale to nie jest powód, żeby gadać o nim cały czas.
– Martwię się o niego. I ty też powinieneś. W końcu to twój najlepszy przyjaciel.
– I dlatego jestem o niego spokojny. Zbyt dobrze go znam, żeby się o niego martwić.
– Żartujesz?! Przecież nie ma zdjęcia Basi…
– I to cię niepokoi? Że zamienił zdjęcie jednej martwej dziewczyny na zdjęcie drugiej martwej dziewczyny? – Błażej przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze i uznał, że skoro brak mu siwizny, musi to nadrobić mimiką i zrobić jakąś srogą minę, gdyż ma zbyt łagodny wyraz twarzy, bardziej odpowiedni dla chłopca niż dla poważnego adwokata.
– Ale zdjęcie Basi stało w jego kuchni ponad dziewięć lat. Poza tym nie wiadomo, czy jest martwa.
– Ta, jasne. Zaginęła prawie dziesięć lat temu w Himalajach i cały czas żyje wśród tybetańskich mnichów! – Błażej prychnął pogardliwie i doszedł do wniosku, że to pogardliwe prychnięcie może mu się przydać na sali sądowej. Spojrzał więc uważniej w lustro i spróbował jeszcze raz prychnąć w podobny sposób, ale skrzywił się niezadowolony, bo tym razem nie wyszło tak dobrze.
– Ale ta Malwina Żarska cały czas jej szuka. Ostatnio trafiła na jakiś trop.
– Śledzisz bloga z jej wyprawy w Himalaje? – Błażej zerknął na swoją wspólniczkę z cieniem uśmiechu na ustach. Ten cień, odbity w lustrze, wyraźnie mu się spodobał, więc próbował go powtórzyć. Niestety, znów bezskutecznie.
– A co w tym śmiesznego?
– Nic. Nie myślałem tylko, że obchodzi cię to, czy odnajdzie się była dziewczyna Jacka.
– Zapominasz, że Basia była moją przyjaciółką.
– Tak, tak – przytaknął nieuważnie Błażej, który właśnie odnalazł w lustrze odpowiednio pogardliwą minę i uznał, że ona jest najwłaściwsza do poczęstowania ojca na sali sądowej, gdy będzie zaczynał swoją mowę.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – zapytała zdenerwowana Marzena.
– Nie mam wyjścia. Stoisz obok i nawijasz o zupełnie nieważnych rzeczach od blisko kwadransa, zamiast skupić się na tym, co istotne. Skoro tak ci zależy na spotykaniu się z Jackiem, to zostań jego obrońcą, bo podobno prokurator Sapkowska szykuje przeciwko niemu akt oskarżenia.
– Nie zależy mi na spotkaniach z Jackiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego uważasz, że wizyta Jacka u manikiurzystki to nie jest nic ważnego.
– Boże drogi, dzisiaj niejeden facet bywa u manikiurzystki.
– Nie facet, tylko homo albo metro! A Jacek w życiu nie był ani jednym, ani drugim!! – Złość Marzeny rosła z każdym słowem. – To prawdziwy facet, czasem spocony, czasem nieogolony, rzadko uczesany, nieopuszczający klapy od kibla, rozrzucający skarpetki i nieubierający się jak każe moda, tylko jak mu się chce!!!
Błażej przestał spoglądać w lustro, albowiem w życiu nie widział mecenas Kolskiej w takim stanie. A znał ją od bardzo dawna, na początku z widzenia, potem przez długi czas jako udawaną narzeczoną swojego przyjaciela. Od niedawna widywał ją niemal codziennie we wspólnej kancelarii. Nie przypominał sobie jednak, żeby na kogoś podniosła głos lub w ogóle była mocniej zdenerwowana. Teraz jednak wyraźnie nie panowała nad sobą.
– Marzena, ja rozumiem, że Jacek cię rusza, bo wiele was łączyło…
– Nic nas nie łączyło, przecież wiesz!

– No tak, nic was nie łączyło, dlatego się o niego martwisz. – Pani mecenas chciała mu wejść w słowo, ale Błażej był szybszy. – Ja jednak znam go od piaskownicy i wiem, że nie dzieje się z nim teraz nic szczególnego. W dodatku mam na głowie najważniejszą w życiu sprawę w sądzie, moja narzeczona jest w ciąży i coraz gorzej to znosi, a za niecałe dwa miesiące biorę ślub. Dlatego byłoby super, gdybyś na razie zawracała mi głowę sprawami zawodowymi i niczym innym. Dobrze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz