sobota, 3 listopada 2018

PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 9


Twarz podkomisarza Łosia wyrażała w tej chwili jeden wielki dylemat. Wskazujący palec prawej dłoni bez ustanku nawijał wąsa, co tradycyjnie świadczyło o wielkim wysiłku intelektualnym policjanta. Jego górne zęby wciąż przygryzały dolną wargę, która cierpiała, gdyż w tym towarzystwie policjant mógł jedynie rozmawiać sam ze sobą, co też zresztą czynił.
Po co ja się na to zgodziłem?! – krzyczał na siebie w myślach. – Przecież mam za zadanie tylko nadzorować jego zlecenia, ale nie prowadzić z nim wspólnie śledztwa. Powinienem sam próbować rozwiązać sprawę morderstwa tej Pahl, a nie pomagać mu wydać książkę jego matki! Ciekawe, co na to powie podinspektor Zasada, jak się dowie?
– Tylko proszę pamiętać, że to ja prowadzę tak naprawdę to śledztwo – zaznaczył zdecydowanie podkomisarz Łoś, gdy razem ze starszym aspirantem Smańką i detektywem Przypadkiem stanęli pod kamienicą, w której przed śmiercią mieszkała pani Eleonora.
– Ależ oczywiście, panie podkomisarzu, będę o tym pamiętał – zapewnił Jacek, ale nie wiedzieć czemu żaden z policjantów nic a nic mu nie uwierzył.
– Dlatego jeśli ja prowadzę śledztwo, to ja ustalam, jakie pytania można zadać – sprecyzował podkomisarz.
– Naturalnie, zawsze tak było, gdy wspólnie prowadziliśmy śledztwa – przytaknął grzecznie detektyw, ale nie spodobało się to policjantowi.
– Zawsze każdy z nas prowadził odrębne śledztwa, które miały pewne punkty styczne. – Łoś spojrzał znacząco na Smańkę, gdyż spostrzegł, że ten ma chyba ochotę wyrazić pewną wątpliwość, czy aby na pewno słowa przełożonego są absolutną prawdą.
– Ma pan całkowitą rację – przytaknął potulnie Przypadek. – Zresztą proszę na mnie spojrzeć, zgodziłem się nawet, że tu nie przybiegnę, więc przyjechałem z panami autem. A przy przesłuchaniu będę milczał jak grób, dopóki pan nie powie, że powinienem zadać jakieś pytanie.
Solenne zapewnienia detektywa nie przekonały podkomisarza, lecz skoro znaleźli się już pod drzwiami Ciachorowicza, nie pozostawało mu nic innego jak służbowo i z godnością zapukać do drzwi sąsiada Eleonory Pahl. Po chwili wyszedł do nich gospodarz, uprzedzony wcześniej o wizycie policjantów, i zaprosił ich gestem ręki do pokoju, gdzie czekały już na nich herbata i ciasteczka.
– Proszę, rozgośćcie się panowie. – Wskazał ręką na krzesełka. – Chętnie odpowiem na wszelkie pytania, ale przyznam, że nic nowego mi się nie przypomniało, więc nie wiem, jak mógłbym panom pomóc.
– No cóż, zmieniły się osoby prowadzące śledztwo i…
– Tak, słyszałem. – Ciachorowicz wszedł w słowo Łosiowi. – Podobno tą sprawą ma się zająć ten słynny detektyw Przypadek. To któryś z panów? – Spojrzał pytająco na swoich gości, ponieważ zarówno Łoś, jak i Smańko pracowali dziś bez mundurów. Podkomisarz zerknął z ukosa na Jacka, który pomny swej obietnicy milczał jak grób, wyciągając tylko w górę dwa palce jak uczeń potwierdzający swoją obecność. – Aha, inaczej sobie pana wyobrażałem. Podobno pan wszędzie biega?
Jacek bezradnie rozłożył ręce, jedną z nich wskazując na Łosia. Podkomisarz, chcąc nie chcąc, udzielił wyjaśnienia:
– Dzisiaj pan detektyw przyjechał z nami. – Policjant chrząknął i zajrzał do raportu z przesłuchania, który przyniósł ze sobą. – Czyli mówi pan, że nic pan nie może dodać? – Ciachorowicz kiwnął twierdząco głową. – Niczego pan tego dnia nie słyszał i nie zauważył nic niepokojącego. Tak?
– Tak – potwierdził gospodarz.
Zapadła chwila milczenia. Na początku dość naturalna, podkomisarz bowiem wpatrywał się w policyjny raport, przekręcając jego strony, jakby chciał odnaleźć właściwy ustęp. Ale z każdą sekundą coraz bardziej jasne się stawało, że nie szuka niczego konkretnego, tylko ma nadzieję na odnalezienie jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który pozwoli mu zadać jakieś pytanie wnoszące coś nowego do sprawy. Nic takiego jednak nie następowało, a obecni zaczęli się kręcić jak widzowie zniecierpliwieni zbyt długim oczekiwaniem na początek spektaklu. Przypadek nawet wstał i rozglądał się po pokoju, szczególnie wpatrując się w półki.
– To o co pan chciał zapytać, panie podkomisarzu? – odezwał się w końcu Ciachorowicz.
– No właśnie, o co to ja chciałem zapytać? – Łoś rozpaczliwie patrzył na Jacka, który w tej chwili wpatrywał się głównie w sufit. Dlatego podkomisarz w końcu nie wytrzymał. – Niech pan wreszcie zada jakieś pytanie, w końcu to pan zaczął mieszać w tym śledztwie.
– Panie Ciachorowicz, proszę powiedzieć, dlaczego nie ujawnił pan policji, że był pan w długoletnim związku z panią Pahl? – zapytał Jacek, a Łoś, zamiast z wdzięcznością, spojrzał na niego ze złością, że wcześniej nie podzielił się z nim tą informacją.
– No bo… no bo… – Ciachorowicz intensywnie szukał usprawiedliwienia, zastanawiając się jednak przy okazji, czy nie warto jednak zaprzeczyć.
– Co no bo? Proszę odpowiedzieć – zażądał Łoś.
– To było bardzo dawno temu – przyznał w końcu gospodarz, który uznał, że to pewnie jeden z zazdrosnych sąsiadów zdradził detektywowi ten fakt. – Nie myślałem, że to ma znaczenie.
– Jak dawno? – zapytał Jacek.
– Niedługo po tym, jak się tu sprowadziłem. To już kilkanaście lat. Sam o tym już właściwie zapomniałem. To dawno wygasło.
– I dlatego wciąż trzyma pan na honorowym miejscu zdjęcie pani Pahl? – Jacek uniósł ramkę z fotografią położoną w tej chwili na płask, tak że nie była dla nikogo widoczna.
– A na dodatek ją pan ukrył! – wykrzyknął zadowolony Łoś, gdyż poczuł, że znalazł coś znacznie więcej niż punkt zaczepienia.
– Nie ukrywałem! – oburzył się Ciachorowicz. – Gdybym chciał ukryć, tobym schował do szuflady – bronił się.
– Położył ja pan tylko tak, bo nie spodziewał się pan, że będziemy gdziekolwiek zaglądać. – Jacek się uśmiechnął. – I pewnie zaraz po naszym wyjściu chciał ją pan jak najszybciej postawić jak zwykle, żeby patrzeć na miłość swojego życia.
– To nie była miłość mojego życia! – krzyknął zapalczywie pan Ernest, ale szybko się zorientował, że nie jest to najlepsza linia obrony. – No dobrze, kochałem ją cały czas, ale platonicznie.
– Widocznie inaczej się nie dało – zauważył bezczelnie Przypadek, a Ciachorowicz zaczął się zastanawiać, skąd tamten to wszystko wie. Jasnowidz czy co?! Chyba nie ma sensu niczego przed nim ukrywać.
– Nie zabiłem Eli. Nie byłbym zdolny zrobić jej krzywdy. Przecież ją kochałem. I to bardzo.
– Tak, tak. – Łoś ze współczuciem pokiwał głową. – Historia stara jak świat: odrzucony kochanek postanawia się zemścić.
– Gdybym chciał się mścić, to na tym drugim.
– Z całym szacunkiem, panie Ciachorowicz, ale my wiemy, że tych drugich był co roku co najmniej tuzin. – Podkomisarz Łoś nie bez pewnej satysfakcji wbił szpilkę przesłuchiwanemu. – Musiałby pan mordować średnio jednego w miesiącu. Dlatego zapewne wybrał pan łatwiejszą opcję.
– Pan mnie o coś oskarża?! Nie ma pan żadnych dowodów, że zrobiłem coś Eli.
– Nie oskarżam pana o morderstwo, ale o to, że skłamał pan w zeznaniach, twierdząc, że denatka była dla pana zwykłą sąsiadką. Zresztą w tym świetle staje się oczywiste, dlaczego sugerował nam pan, jakoby to pan Kowalski mógł być mordercą.
– Niczego nie sugerowałem! Powiedziałem tylko, co wiem. I to nie ja mogłem być o niego zazdrosny, ale ten jej wnuczek!
– On? Dlaczego? Zazdrosny o babcię? – Łoś patrzył zdziwiony na Ciachorowicza.
– Zazdrosny o pieniądze babci. Ona planowała zapisać cały majątek temu Kowalskiemu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz