Podkomisarz
Łoś wprawdzie nie zauważył kolby pistoletu, wystającej spod pachy
przesłuchiwanego piarowca, ale słysząc okrzyk pani Agaty, sięgnął odruchowo w
miejsce, gdzie powinien znajdować się jego służbowy pistolet. Niestety, nic tam
nie znalazł, więc zagroził tylko Kosickiemu, nie bacząc na okoliczności:
– Stój, bo będę
strzelał!
Trudno powiedzieć, czy
piarowca bardziej przestraszył okrzyk policjanta czy groźna mina pani Agaty,
wystającej spoza jego pleców. W każdym razie, leżąc wciąż na podłodze uniósł
wysoko ręce do góry.
– Ja nic nie zrobiłem,
naprawdę! – Pewna siebie mina nagle zniknęła z twarzy Kosickiego, a amerykański
akcent rozpłynął się niepostrzeżenie w jego ustach. – To tylko atrapa! –
odchylił połę marynarki i chciał wyjąć swojego „straszaka”, ale spotkał się z
ripostą policjanta.
– Nie ruszaj się, mam
cię na muszce! – ryknął Łoś, wciąż niepomny na to, że nie ma broni i celuje do
podejrzanego z dwóch złożonych ze sobą dłoni. Być może jednak przestraszony
Kosicki również tego nie zauważył, bo zamarł w bezruchu. Tylko jednak na
chwilę, bo do gabinetu Szyckiej wpadł aspirant Smańko zwabiony krzykami.
Otwierając szeroko drzwi, uderzył w leżącego, który z sykiem bólu złapał się za
głowę. – Mówiłem, nie ruszaj się! Smańko, zabierzcie mu pistolet spod pachy,
zabezpieczcie go i wracajcie na posterunek. Sytuacja już opanowana – oświadczył
z dumą.
Po chwili dzielny
policjant trzymał już broń Kosickiego zapakowaną w foliową torebkę i uważnie
się jej przyglądał, a pseudo-Amerykanin, przy pomocy Jacka, ponownie usiadł na krzesełku.
Tym razem jednak nogi miał na podłodze i przez myśl mu nawet nie przeszło
bujanie się w stylu szeryfa z Dzikiego Zachodu.
– No ładnie, ładnie. –
Łoś zamachał foliową torebką przed oczami Kosickiego. – Chodzi się po ulicach z
bronią. Tak nie postępuje uczciwy obywatel. Prawda?
– Powtarzam, to atrapa
– burknął niechętnie piarowiec. – Chciałem go nią tylko postraszyć.
– Kogo?!
– Sambora. Oszukał mnie
na grubą kasę. Mówił, że ma ekstrainformacje z lewego źródła, w jakie akcje
zainwestować. Dałem mu całe oszczędności, pół miliona. Na gębę, bo mówił, że to
lewa rzecz i nie może być żadnych papierów. A potem mnie wyśmiał i powiedział,
że tej mojej kasy zwyczajnie potrzebował na zwrot długu dla mafii. Dlatego mam
zapomnieć o forsie, bo inaczej odwiedzi mnie dwóch karków. Ale ja nie mogłem tego
tak zostawić, bo to całe moje oszczędności. Musiałem zaryzykować. Spotkałem go
tu kiedyś przypadkiem wcześniej i od tego czasu regularnie odwiedzałem Orient
Espresso, czekając na okazję.
– Żeby go zabić?! –
syknęła Szycka.
– Żeby pójść za nim do
toalety i wydostać od niego podpis na wekslu, że jest mi winien te pół bańki.
Ale drań miał jakiś mocny pęcherz i w zasadzie nie bywał w kiblu. Dopiero
dzisiaj się udało.
– I co, pewnie nie
chciał ci podpisać, dlatego go zabiłeś?! – natarła na niego pani Agata.
– Nieprawda. Podpisał
mi – Kosicki wydobył z kieszeni dokument i podał podkomisarzowi. Ten ujął go w
dwa palce i uważnie przyglądał się treści – To na pewno zrobił ten barman. Ja to
wiem. Mam nawet na to dowód!
– Dowód? Jaki?
– On miał jakieś
konszachty z tym Samborem. Myślałem nawet, że on robi dla jakiejś mafii, znaczy
ściąga jakieś długi czy co, bo to takie wielkie chłopisko…
– A ty jesteś
kurduplem! – zaripostowała Szycka. – I co z tego?
– Pani Agato, muszę
przesłuchać podejrzanego – zaprotestował Łoś.
– Po co?! Przecież to
łgarz! Powtarzam, Karol jest niewinny!
– Tak pani uważa? A co
pani powie na to? Parę dni temu zwróciłem mu uwagę, że Sambor zawsze pierwszy
dostaje kawę i sushi, chociaż przychodzi po mnie. Na co on mi bezczelnie
odpowiedział, że jakbym był dyrektorem banku, to też bym mógł na to liczyć.
– Absolutne kłamstwo.
Karol by się w życiu tak nie zwrócił do klienta!
– Mnie też zatkało. Ale
mu powiedziałem, że Sambor już od pół roku nie jest żadnym dyrektorem, bo go
zwolnili za jakieś machloje. Wtedy on się tak wściekle spojrzał i powiedział:
zabiję drania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz