Pani
Agata wciąż spoglądała tryumfująco to na Przypadka, to na podkomisarza, to
wreszcie na plik banknotów leżących na jej biurku. Sambor, jako bankowiec,
lubił widać ładnie opakowane banderolką pieniążki i dlatego zapakował w ten
sposób te dziesięć tysięcy w stuzłotówkach.
– A nie mówiłam? I co
teraz, panie detektywie? Nadal pan uważa za najbardziej podejrzanego Karola?
– Szczerze mówiąc, tak.
I obawiam się, że podkomisarz Łoś również.
– Ale jak to? –
Właścicielka Orient Espresso spojrzała z żalem na policjanta. – A te banknoty?
Przecież sam przyznał, że są od Sambora. Ja wiem, że zapewnia, że go nie zabił
ale…
– Ale właśnie te
pieniądze są najlepszym potwierdzeniem jego niewinności. Prawda, panie
podkomisarzu?
– Prawda – przyznał
niechętnie Łoś. – Czymś go pewnie szantażował.
– Zakładam, że chodziło
pewnie o ich przechodnią żonę, z którą wciąż utrzymywał kontakty, a która
zapewne nie wiedziała, że pan Sambor jest bezrobotny – domyślał się Jacek.
– Być może – pokiwał
głową podkomisarz. – W każdym razie na pewno Niedzielak nie zabijałby kogoś,
kogo szantażuje, bo nie miałby kto dostarczać mu gotówki. Jak to mówią, nie
zarzyna się kury znoszącej złote jajka.
– Czemu wy ich tak
bronicie?! – zdenerwowała się pani Agata. – Bo co, bo tacy ważni są i wciąż
mają kontakty?! Boicie się, że wrócą na swoje stanowiska i się na was
zemszczą?! Łatwiej jest obwiniać biednego, nikogo nieznającego barmana?!
Zanim oskarżeni zdążyli
odpowiedzieć, do gabinetu wszedł starszy aspirant Smańko i oświadczył:
– Panie komisarzu, pan
Żubrzyk chciałby uzupełnić swoje zeznania… Aha i ta dziennikarka do pana
przyszła – powiedział do Jacka.
– Proszę ją poprosić,
żeby chwilę zaczekała…
– Ale najpierw dawajcie
go tu, Smańko – starszy aspirant wyszedł, nie zamykając chwilowo drzwi. –
Ciekawe, co się panu budowlańcowi przypomniało.
– Może, w jaki sposób
obsikał sobie nogawki? – wyraził przypuszczenie Przypadek.
– Co pan z tymi
nogawkami? – zdziwił się Łoś, ale nie doczekał się odpowiedzi, bo wszedł
Żubrzyk i usiadł na krześle wskazanym przez policjanta. – No, słucham pana?
– Przypomniałem sobie,
że widziałem wchodzącego przede mną do toalety pana Niedzielaka…
– To cudowne, że tak
pan odzyskał pamięć – ucieszył się Przypadek. – A czy przypomniał pan sobie, że
sam wchodził tam po nim? I że obsikał pan sobie nogawki?
Podkomisarz Łoś chciał
zaprotestować przeciwko temu pytaniu, bo sam miał kilka innych, ważniejszych,
do zadania. Jednak widząc speszoną minę Żubrzyka, zrezygnował ze swego zamiaru
i zaczął patrzeć na developera, jakby dzielny policjant również nie miał
wątpliwości, że przesłuchiwany obsikał sobie nogawki.
– To jak, panie
Żubrzyk, nadal będzie nam pan mydlił oczy, podrzucając błędne tropy, czy
przyzna się pan do wszystkiego? – Podkomisarz spojrzał groźnie na developera. –
Bo my wiemy, że pan obsikał sobie te nogawki.
– Skąd to niby wiecie?
– A to już wyjaśni mój
kolega. Panie Przypadek – Łoś kiwnął zachęcająco głową na detektywa.
– To proste. Przez cały
czas, zanim odkryłem, że ma pan za dużo pałeczek na stole, oglądał pan swoje
nogawki. Były już bez zarzutu, zdążyły wyschnąć, ale pan się bał, że pana
zdradzą i nie potrafił się powstrzymać od spoglądania na nie.
– A nie mogłem się bać,
że zwyczajnie mi się ubrudziły? – próbował bagatelizować eksdeveloper.
– A czym? Farba, kawa
czy coś innego byłyby widoczne od razu i nie wymagały ciągłego oglądania
nogawek. To musiało być coś innego, co szybko znika. Wody by się pan nie bał,
bo nic by nam ona nie mówiła. Pozostaje więc tylko obsikanie się. Jeśli pan nie
chce, żeby pan komisarz kazał panu zdjąć spodnie i zabezpieczył je w
charakterze dowodu, radzę się przyznać.
– A może ja mam kłopoty
z prostatą i czasem się obsikuję?
– To też się da
sprawdzić. Dlatego radziłbym się zdecydować na szczerość, bo pan się coraz
bardziej pogrąża. I pan podkomisarz może dojść do wniosku, że zrobił pan coś
znacznie więcej, niż tylko obsikał sobie nogawki.
– Ja go nie zabiłem –
wybuchł Żubrzyk. – Tak, chciałem mu odpłacić za to, że straciłem przez niego
pracę. Ale nie zabijając go. Chciałem na niego nalać, znaczy obsikać mu buty. A
jakby przypadkiem nie zamknął kabiny, chciałem go całego olać. Ale jak
otworzyłem drzwi do niej, zobaczyłem, że on tam siedzi z tą wbitą pałeczką i…
– Panie komisarzu,
zniknęły pałeczki! – Smańko wpadł jak burza do biura.
Oświadczenie starszego
aspiranta na moment przykuło uwagę przesłuchujących podejrzanego. Ale po chwili
już wszyscy patrzyli na Żubrzyka. Zanim jednak zdążyli cokolwiek powiedzieć, podłoga
nagle zadrżała w posadach, a do uszu zebranych dobiegł potężny hałas pękających
ścian i rozpadających się w drobny mak porcelitowych urządzeń sanitarnych,
okraszony zduszonym okrzykiem „Jezus Maria, pomocy…”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz