Adrian
Żubrzyk już od dobrej pół godziny z nienawiścią wpatrywał się w pałeczki do
sushi. Teraz zawinięte były nie tylko w papierkowe opakowanie, ale dodatkowo
schowane w foliowym woreczku, który leżał na blacie baru obok czujnego oka
starszego aspiranta Smańko. Dlatego Żubrzyk nie mógł nawet marzyć, że zdoła się
ich pozbyć.
„Cholera, niepotrzebnie
spanikowałem. Gdybym nie przełożył tych pałeczek, nic by na mnie nie mieli. Nie
mogliby mi nawet udowodnić, że wchodziłem do tego cholernego kibla. A teraz to
różnie może być. Wszyscy wiedzą, że przez tego fiuta straciłem pracę… Lepiej
było wtedy wyjść… a nie przekładać te cholerne pałeczki! Nie, to by nic nie
dało, ten piarowiec mnie zna. Namierzyliby mnie i tak.”
Żubrzyk na moment
spojrzał na Kosickiego, który nie miał już tak bezczelnego wyrazu twarzy jak
jeszcze kilkanaście minut temu, co były developer zauważył z radością. Może by
się nawet uśmiechnął zadowolony, gdyby nie starszy aspirant Smańko, który wziął
do ręki foliowy woreczek i zaczął się z nudów przyglądać jego zawartości.
„Gdyby te cholerne
pałeczki zniknęły, nikt by mi nie udowodnił, że byłem w tym kiblu zanim zamknął
się tam ten barman. To ja siedziałem najbliżej i nikt mnie na pewno nie
zauważył, bo obok nikogo nie przechodziłem.”
Do uszu developera
doszły, stłumione nieco przez ściany, okrzyki Niedzielaka.
– Ja stanowczo
protestuję! Nie macie prawa obszukiwać kogoś takiego jak ja! Ja znam
brytyjskiego premiera!
Dalsza rozmowa w
gabinecie przesłuchań odbywała się już na niższym poziomie decybeli, dlatego
Żubrzyk nic więcej nie słyszał. Ale nawet ten strzęp oburzenia bardzo ucieszył
developera.
„Podejrzewają go. To
bardzo dobrze. Jakby mnie jeszcze raz przesłuchiwali, to sobie przypomnę, że
był w tym kiblu przede mną. Tak jak ten Kosicki. Ciekawe, czy obaj poszli tam
zwyczajnie się odlać, czy też mieli do Sambora interes, jak ja…”
Żubrzyk zacisnął
mocniej szczęki. Pomyślał, że mógłby właściwie przyznać się do wszystkiego.
Przecież w gruncie rzeczy nie zrobił niczego złego. Tylko ukarał drania, który
sobie na to zasługiwał. Wymierzył mu sprawiedliwość, którą pewnie niejeden
człowiek chciałby mu wymierzyć.
Planował to od bardzo
dawna. Już wtedy, gdy wychodził z gabinetu bankowca i dowiedział się od niego,
że Mega Star będzie mieć cofnięty duży kredyt obrotowy. Gdy usłyszał to,
zrobiło mu się gorąco i myślał, że zaraz zemdleje.
– Człowieku, czy ty
wiesz, co to oznacza dla mojej firmy? – wyrwało mu się wtedy w sposób zupełnie
nieprofesjonalny.
– Wiem – pokiwał głową Sambor.
– Chcesz, żebym był szczery?
– Tak.
– Olewam to –
uśmiechnął się radośnie bankowiec i pokazał mu drzwi.
Żubrzyk obiecał sobie,
że kiedyś tamten zapłaci mu za te słowa. Ale na razie musiał poinformować
swoich szefów za granicą o decyzji banku. Wiedział, że będą niezadowoleni. Był
jednak pewien, że uda im się załatwić jakieś kredytowanie z zewnątrz. Zamiast tego
dostał dymisję, a jego głowa została rzucona na pożarcie jako głównego winnego
kłopotów całej korporacji.
Zdawał sobie sprawę, że
nie będzie mu łatwo znaleźć nową pracę, bo cała branża pogrążyła się w
kryzysie. Dobrze, że jego o dwadzieścia lat młodsza dziewczyna nie interesowała
się sytuacją na rynku nieruchomości i wciąż uważała, że jej mężczyzna jest
szefem dużej firmy developerskiej. Gorzej, że uwzględniała również ten fakt w
ich wydatkach, a oszczędności Żubrzyka dość szybko topniały. Wciąż jednak miał
nadzieję, że się odbije i ukrywał przed partnerką swoje kłopoty. I z prawdziwą
radością dowiedział się, że Sambor podzielił jego los. Gdy jeszcze spotkał go w
swojej ulubionej, w czasach bezrobocia, kafejce sushi, pomyślał, że
przeznaczenie samo wsuwa mu zemstę w dłonie.
Przez tydzień dokładnie
obmyślał, co ma zrobić, a potem czekał na okazję. Miesiąc, drugi, trzeci.
Myślał nawet, że ta się nie nadarzy, gdyż Sambor miał jakiś niewiarygodny
pęcherz, który nie reagował nawet na trzy wypite espresso, i bankowiec nie
wejdzie do ubikacji. Dlatego był wściekły, że dziś, gdy to się wreszcie stało,
najpierw znalazł się tam przed nim Kosicki, a potem Niedzielak. Myślał już,
nerwowo dopijając kolejną kawę, że nie zdąży zrealizować swojego planu. Ale w
końcu mu się udało i wszedł do toalety, w której wciąż tkwił Sambor…
Otworzyły się drzwi
prowadzące na zaplecze i na salę wszedł wyraźnie wzburzony Niedzielak. Mruczał
coś niezadowolony pod nosem, ale potulnie wrócił na swoje miejsce, choć widać
było, że użyje wszystkich kontaktów, aby odpłacić za upokorzenie, które go
spotkało.
Żubrzyk podniósł się i
zamachał do Smańki.
– Panie aspirancie.
Można na chwilę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz