Winetu wprawdzie obiecał Jackowi, że
będzie jak najczęściej bywał w jego mieszkaniu, ale to bywanie miało się
ograniczyć przede wszystkim do nocy oraz kilku porannych i wieczornych godzin,
kiedy był tam też mecenas Przypadek. Wielki Wódz miał mu dotrzymywać
towarzystwa, bo pan Fryderyk, jak twierdził jego syn, ciężko znosił wyrzucenie
go przez żonę z mieszkania i potrzebował z kimś pogadać. Dlatego Jacek nie
chciał ojca zostawiać samego na czas poszukiwań Old Spejs. Wprawdzie Winetu nie
zauważył, aby adwokat palił się do pogawędki, a nawet jakby go unikał, ale
można to było przypisać temu, że bał się otworzyć przed nieznanym człowiekiem.
Zgodnie więc z daną Jackowi obietnicą Wielki Wódz bywał przez znakomitą
większość dnia w jego mieszkaniu.
Kiedy jednak pan Fryderyk
wychodził na kilka godzin do swojej kancelarii, Winetu wyruszał na swoje dawne
tereny łowieckie, żeby nie wyjść z wprawy w polowaniu. Szczególnie chętnie
zaglądał do kilku najbardziej dochodowych śmietników, których użytkownicy
najczęściej zostawiali rzeczy warte uwagi. Wprawdzie, w związku z walką o
surowce wtórne, bywały one najczęściej zamknięte na klucz, ale doświadczony
myśliwy potrafił sobie radzić z takimi kłopotami. Wyjmował właśnie z jednego z
nich, za pomocą haczyka zrobionego ze starego metalowego wieszaka, obiecująco
wyglądający plastikowy worek, w którym czyjaś nieuważna ręka umieściła sporo
cennego żelastwa, gdy ujrzał nagle…
Właściwie to sam nie
wiedział, co zobaczył. Może tylko jasnoblond włosy, może charakterystyczny krok
albo profil twarzy, którego nie pomyliłby z żadnym innym.
– Old Spejs – mruknął pod
nosem, a haczyk z wieszaka wyśliznął mu się z ręki. Winetu, jakby w ogóle tego
nie zauważył, ruszył za postacią znikającą za pobliskimi krzakami, które w
ostatnich dniach zdążyły się już pokryć świeżą zielenią. – Old Spejs! –
krzyknął i ruszył przed siebie jak najszybciej potrafił. W miejscu, gdzie
zniknęła postać, był najwyżej kilkanaście sekund później, jednak nikogo już nie
zobaczył. – Gdzie ona jest?
Winetu zastanawiał się przez
chwilę, w którą stronę mogła pójść Old Spejs i uznał, że musiała wejść na
osiedle domków jednorodzinnych, gdyż tylko między nimi można było zniknąć tak
szybko. Pobiegł tam, ale gdy wpadł w najbliższą ulicę, zobaczył jedynie dwie
matki z wózkami.
Chciał zawrócić, lecz wtedy
jego wzrok zatrzymał się na małym sklepiku, „U Brożyny”, otwartym zwykle całą
dobę, w którym nieraz robili wspólne zakupy. Właścicielka nie patrzyła krzywo
na bezdomnych, dla niej byli to jedni z lepszych klientów, którzy na ogół nie
protestowali, gdy wydawana reszta odbiegała nieco od właściwej wysokości. Choć
może ta różnica wynikała po prostu z tego, że czasem niektórzy z nich
zdejmowali sobie coś z półek i chowali po kieszeniach, a ona im to wliczała w
koszty? Jak było naprawdę, pewnie pozostanie na zawsze jej tajemnicą handlową.
Winetu otwierał właśnie drzwi
sklepiku, kiedy nagle z wewnątrz wyskoczył jak z procy jego stary znajomy.
Zderzyli się, a z płaszcza Saganka, gdy upadał na schody, wyleciało kilka
batoników.
– Człowieku, uważaj, bo się
Brożyna zorientuje – zdenerwował się przewrócony.
– Potem… ona tam jest –
odpowiedział półprzytomnie Winetu i chciał wejść do środka, ale Saganek
przytrzymał go za rękę.
– Kto tam jest?
– Old Spejs.
– Oszalałeś?! Tam jej nie ma.
Tam nikogo nie ma.
– Jesteś pewien?
– Wiesz, ile się musiałem
napocić, żeby zwinąć te batoniki?! Chyba z kwadrans kombinowałem.
– Cholera, jestem pewien, że
ją widziałem… To znaczy prawie pewien.
– Prawie? A może ty widziałeś
Siwobrodego?
– Oszalałeś?! Jakbym mógł ich
pomylić?
– Jak za nią biegłeś, to
znaczy, że widziałeś ją od tyłu. A Siwobrody też ma długie, białe kudły…
– Siwe, a nie białe! – Winetu
złapał Saganka za kurtkę i nim potrząsnął.
– Oj, po co te nerwy, Winetu?
Jak tu była, to pewnie znaczy, że cię szuka. A jak szuka, to i znajdzie…
– A jeśli nie? Była
zmieniona. Normalnie ubrana… I te… miała jakby większe. – Winetu gestem rąk
wskazał na piersi.
– Jak zwykle marzyciel z
ciebie, Winetu – zarechotał Saganek. – Mówię ci, jeśli ją naprawdę widziałeś, to
na pewno cię znajdzie. Chociaż… jak ona teraz jest elegancka paniusia z wielkim
cycem, to nie będzie chciała mieć z nami nic wspólnego. I tylko wróciła się
pochwalić, jak jej dobrze.
– Pewnie masz rację… bracie.
– Winetu spuścił głowę. – Muszę wracać do swojego nowego wigwamu.
Saganek obserwował bez ruchu,
jak Wielki Wódz, krok za krokiem, właściwie powłócząc nogami, zmierza w stronę
najbliższego przystanku. Dopiero kiedy Winetu zniknął już z pola widzenia,
uchylił drzwi sklepiku „U Brożyny” i rzucił do środka:
– Już sobie poszedł. Droga
wolna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz