piątek, 11 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.10

Winetu wprawdzie obiecał Jackowi, że będzie jak najczęściej bywał w jego mieszkaniu, ale to bywanie miało się ograniczyć przede wszystkim do nocy oraz kilku porannych i wieczornych godzin, kiedy był tam też mecenas Przypadek. Wielki Wódz miał mu dotrzymywać towarzystwa, bo pan Fryderyk, jak twierdził jego syn, ciężko znosił wyrzucenie go przez żonę z mieszkania i potrzebował z kimś pogadać. Dlatego Jacek nie chciał ojca zostawiać samego na czas poszukiwań Old Spejs. Wprawdzie Winetu nie zauważył, aby adwokat palił się do pogawędki, a nawet jakby go unikał, ale można to było przypisać temu, że bał się otworzyć przed nieznanym człowiekiem. Zgodnie więc z daną Jackowi obietnicą Wielki Wódz bywał przez znakomitą większość dnia w jego mieszkaniu.
Kiedy jednak pan Fryderyk wychodził na kilka godzin do swojej kancelarii, Winetu wyruszał na swoje dawne tereny łowieckie, żeby nie wyjść z wprawy w polowaniu. Szczególnie chętnie zaglądał do kilku najbardziej dochodowych śmietników, których użytkownicy najczęściej zostawiali rzeczy warte uwagi. Wprawdzie, w związku z walką o surowce wtórne, bywały one najczęściej zamknięte na klucz, ale doświadczony myśliwy potrafił sobie radzić z takimi kłopotami. Wyjmował właśnie z jednego z nich, za pomocą haczyka zrobionego ze starego metalowego wieszaka, obiecująco wyglądający plastikowy worek, w którym czyjaś nieuważna ręka umieściła sporo cennego żelastwa, gdy ujrzał nagle…
Właściwie to sam nie wiedział, co zobaczył. Może tylko jasnoblond włosy, może charakterystyczny krok albo profil twarzy, którego nie pomyliłby z żadnym innym.
– Old Spejs – mruknął pod nosem, a haczyk z wieszaka wyśliznął mu się z ręki. Winetu, jakby w ogóle tego nie zauważył, ruszył za postacią znikającą za pobliskimi krzakami, które w ostatnich dniach zdążyły się już pokryć świeżą zielenią. – Old Spejs! – krzyknął i ruszył przed siebie jak najszybciej potrafił. W miejscu, gdzie zniknęła postać, był najwyżej kilkanaście sekund później, jednak nikogo już nie zobaczył. – Gdzie ona jest?
Winetu zastanawiał się przez chwilę, w którą stronę mogła pójść Old Spejs i uznał, że musiała wejść na osiedle domków jednorodzinnych, gdyż tylko między nimi można było zniknąć tak szybko. Pobiegł tam, ale gdy wpadł w najbliższą ulicę, zobaczył jedynie dwie matki z wózkami.
Chciał zawrócić, lecz wtedy jego wzrok zatrzymał się na małym sklepiku, „U Brożyny”, otwartym zwykle całą dobę, w którym nieraz robili wspólne zakupy. Właścicielka nie patrzyła krzywo na bezdomnych, dla niej byli to jedni z lepszych klientów, którzy na ogół nie protestowali, gdy wydawana reszta odbiegała nieco od właściwej wysokości. Choć może ta różnica wynikała po prostu z tego, że czasem niektórzy z nich zdejmowali sobie coś z półek i chowali po kieszeniach, a ona im to wliczała w koszty? Jak było naprawdę, pewnie pozostanie na zawsze jej tajemnicą handlową.
Winetu otwierał właśnie drzwi sklepiku, kiedy nagle z wewnątrz wyskoczył jak z procy jego stary znajomy. Zderzyli się, a z płaszcza Saganka, gdy upadał na schody, wyleciało kilka batoników.
– Człowieku, uważaj, bo się Brożyna zorientuje – zdenerwował się przewrócony.
– Potem… ona tam jest – odpowiedział półprzytomnie Winetu i chciał wejść do środka, ale Saganek przytrzymał go za rękę.
– Kto tam jest?
– Old Spejs.
– Oszalałeś?! Tam jej nie ma. Tam nikogo nie ma.
– Jesteś pewien?
– Wiesz, ile się musiałem napocić, żeby zwinąć te batoniki?! Chyba z kwadrans kombinowałem.
– Cholera, jestem pewien, że ją widziałem… To znaczy prawie pewien.
– Prawie? A może ty widziałeś Siwobrodego?
– Oszalałeś?! Jakbym mógł ich pomylić?
– Jak za nią biegłeś, to znaczy, że widziałeś ją od tyłu. A Siwobrody też ma długie, białe kudły…
– Siwe, a nie białe! – Winetu złapał Saganka za kurtkę i nim potrząsnął.
– Oj, po co te nerwy, Winetu? Jak tu była, to pewnie znaczy, że cię szuka. A jak szuka, to i znajdzie…
– A jeśli nie? Była zmieniona. Normalnie ubrana… I te… miała jakby większe. – Winetu gestem rąk wskazał na piersi.
– Jak zwykle marzyciel z ciebie, Winetu – zarechotał Saganek. – Mówię ci, jeśli ją naprawdę widziałeś, to na pewno cię znajdzie. Chociaż… jak ona teraz jest elegancka paniusia z wielkim cycem, to nie będzie chciała mieć z nami nic wspólnego. I tylko wróciła się pochwalić, jak jej dobrze.
– Pewnie masz rację… bracie. – Winetu spuścił głowę. – Muszę wracać do swojego nowego wigwamu.
Saganek obserwował bez ruchu, jak Wielki Wódz, krok za krokiem, właściwie powłócząc nogami, zmierza w stronę najbliższego przystanku. Dopiero kiedy Winetu zniknął już z pola widzenia, uchylił drzwi sklepiku „U Brożyny” i rzucił do środka:

– Już sobie poszedł. Droga wolna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz