Michorowski najchętniej
roztrzaskałby trzymaną w ręku komórkę, ale wtedy musiałby kupić jakiś nowy
aparat. A w obecnej sytuacji finansowej kolejny wydatek nie był mu potrzebny.
Dlatego tylko podsunął mikrofon pod same usta i krzyknął:
–
Posłuchaj, gnoju! Jak mi nie oddasz mojej kasy, to zobaczysz, jak takie sprawy
się załatwiało w moich stronach… – Usłyszawszy jedynie niewyraźne bulgotanie
rozmówcy, właściciel skupu musiał ponownie przysunąć telefon do ucha. – Co?! Ja ci nie grożę, oszuście, tylko chcę
to, co mi się należy. A jeśli nie, to przyjadę do ciebie i zabiorę ci ten twój
cholerny samochód… Co?!… Ja ciebie też! – Zdenerwowany pan Jan cisnął komórką
na biurko.
– Janek,
kolacja! – usłyszał głos pani Michorowskiej.
– Już
idę, kochanie! – krzyknął najdelikatniej jak umiał, choć najchętniej coś by
niegrzecznie odburknął. Ale wiedział, że musi trzymać fason przed żoną, żeby
nie zorientowała się, jak bardzo jest zdenerwowany. Mogłaby się domyślić, że
mają naprawdę poważne problemy finansowe. A to była ostatnia rzecz, której by
chciał. Choć jak tak dalej pójdzie, to i tak niedługo będzie się tego musiała
dowiedzieć.
Michorowski
sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął z niej blister z lekarstwem. Szybko
wycisnął dwie tabletki i połknął je, popijając z butelki. Ledwo ją odstawił,
usłyszał za sobą kroki.
– Dobry
wieczór.
–
Zamknięte! – wrzasnął Michorowski przez ramię i dopiero po chwili rozpoznał w
nowo przybyłym Przypadka. – A, to pan. Przepraszam, nie mam czasu. Żona wołała
mnie już na kolację.
– To, z
czym przyszedłem jest trochę ważniejsze.
– Dla
mnie najważniejsze jest zjeść kolację. Lekarz zalecił mi regularne posiłki. I
spokój!
– To
czemu się pan denerwuje?
– Jak to czemu?! Przychodzi mi pan tu i zawraca głowę! Jednak
prawdę piszą w gazetach, że jest pan strasznie irytujący! Muszę chyba
powiedzieć pani Irminie, że powinna się lepiej zastanowić nad doborem znajomych.
– Jestem tu tylko dlatego, że ona pana lubi. Inaczej bym poszedł
prosto na policję.
– Na policję?! Dlaczego?!
– Przecież pan wie. Gdyby nie pan, teraz Gwiazdeczka byłaby gdzie
indziej.
– O co panu chodzi?!
– Lepiej by było, żeby sam pan się przyznał do winy.
– Nic jej nie zrobiłem. I jeśli natychmiast pan stąd nie pójdzie,
wezwę policję!
– Proszę, niech pan to zrobi. Jeśli pan chce, mogę panu dać
bezpośredni numer do podkomisarza Łosia. – Jacek wyjął wizytówkę i chciał ją
podać właścicielowi skupu.
– A kto to? – Michorowski nie wyciągnął ręki, ale ciekawie spojrzał
na kartonik.
– Prowadzi sprawę zaginięcia Gwiazdeczki. Na pewno chętnie wysłucha
pana tłumaczeń.
– Nigdzie nie będę chodził! – zaperzył się pan Jan.
– Jak pan chce. Zatem pójdę do niego sam i opowiem mu, co wiem. A
pan będzie musiał zamknąć skup i kupić sobie nową szczoteczkę do zębów. Bo
prędko pan do domu nie wróci.
– Grozi mi pan?
– Tylko panu dobrze radzę. Jeśli przyzna się pan sam, zapewne może
pan liczyć na łagodne traktowanie i być może obniżenie wyroku.
– Do niczego się nie przyznam! Nic mi pan nie udowodni.
– I tu się pan myli. To, co mam, wystarczy, żeby pana zamknąć. A w
śledztwie już pana docisną i powie pan wszystko o tym, co zrobił Gwiazdeczce. I
gdzie jest jej ciało.
– Jakie ciało?
– Dobrze pan wie. Radzę się przyznać zawczasu. Ja wiem, to pewnie
był wypadek, zrobił pan to w złości.
– Do niczego się nie przyznam.
– Jest pan uparty. Trudno. Daję panu czas do jutra. I robię to
tylko ze względu na panią Irminę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz