Skup
złomu, należący do Jana Michorowskiego, mieścił się w niewielkim garażu, obok
jego domu. Dzięki temu nawet po zamknięciu czasem jakiś spóźniony dostawca
surowców wtórnych mógł liczyć na uzyskanie kwoty niezbędnej na wieczorne
spotkanie z kolegami po fachu. Lub przynajmniej na złożenie towaru w
bezpiecznej lokalizacji bez obawy o to, że poranek może zastać człowieka bez
grosza przy duszy. Również w weekendy miejsce to, otwarte zarówno w soboty, jak
i niedziele, nie miało konkurencji i stanowiło mekkę zbieraczy złomu z co
najmniej jednej trzeciej Warszawy.
Codziennie, bez względu na
dzień tygodnia, o dziewiętnastej wieczorem, Michorowski zamykał bramę na
posesję i szedł policzyć, ile wydał na zakup towaru i jakie ma jeszcze zapasy w
swojej metalowej kasetce zamykanej na kluczyk. Kiedy to już zrobił, czasem
jeszcze wypalał papierosa w ogródku. Potem zabierał kasetkę i wracał do domu na
kolację. Tam zawsze opowiadał żonie, Karolinie, o całym dniu, chwaląc się
zarobkiem i żaląc na dostawców.
Tym razem jednak, po
wypaleniu papierosa, wszedł na chwilę do garażu, przymykając za sobą bramę.
Przeczesał dłonią włosy, układające się siwiejącymi falami, od czoła na tył
głowy. Potem jeszcze poprawił swoje monochromatyczne okulary podrapał się pod
wąsem, sapnął ciężko i podszedł do jednej ze ścian. Stała przy niej półka,
która w dawnych czasach, gdy garaż spełniał swoją podstawową rolę, była pełna
narzędzi. Teraz nic na niej nie leżało, dlatego Michorowski bez trudu odsunął
ją kilkanaście centymetrów od ściany i włożył za nią rękę. Po chwili namacał
wgłębienie, w którym znajdowało się niewielkie drewniane pudełko. Wyjął i
otworzył.
– Janek, kolacja! – Głos żony
zaskoczył go. I chociaż wiedział, że Karolina jest daleko, pudełko wypadło mu z
rąk. Na szczęście jego zawartość nie wysypała się na podłogę. – Chodź wreszcie!
– Już,
zaraz! – Właściciel skupu pochylił się po pudełko. – Za minutkę idę – zapewnił
głośno i po chwili usłyszał, że drzwi na taras, znajdujący się na pierwszym
piętrze jego domu, zamknęły się.
Michorowski
wyjął z pudełka gruby plik banknotów o bardzo różnych nominałach, przeważnie
niewielkich, wśród których pięćdziesięciozłotówki stanowiły prawdziwy rarytas.
Powoli przeliczył całą kwotę. Zostały niecałe trzy tysiące.
– Co
mnie, cholera, podkusiło, żeby ruszać te pieniądze? – mruknął bardziej do
swojego sumienia niż do siebie.
Wiedział
jednak doskonale, co go podkusiło. Potrzebował tych pieniędzy. Zbankrutowały
stocznie i huty, a jego odbiorcy stracili płynność i nie mieli czym płacić.
Musiał ich choć przez jakiś czas kredytować, bo przestaliby od niego odbierać
towar. Zaś jego dostawcy, potrzebujący tych paru złotych na życiodajne płyny,
bez których nie są w stanie funkcjonować, nie byliby wobec niego tak łaskawi.
Zresztą inni, przywożący do niego złom, również. Musiał im płacić gotówką.
Gotówką, której nie miał i nie miał skąd jej pożyczyć. Bankom nie ufał i zawsze
trzymał się od nich jak najdalej. A rodzinie i znajomym za nic nie chciał się
przyznać, że ma finansowe kłopoty.
–
Musiała się, cholera, uprzeć na te sztuczne cycki. – Od przekonywania własnego
sumienia Michorowski płynnie przeszedł do oskarżania.
Pamiętał,
jak przyszła powiedzieć mu, żeby przelał pieniądze. Mówiła, że znalazła
odpowiednią klinikę. Nie chciała słuchać jego słów, że to bez sensu, że
najpierw powinna przez parę miesięcy pożyć jak człowiek, nie pić, wziąć się za
siebie. Ale ona była uparta.
– Nie
mam czasu – powtarzała. – Kasy też nie mam. Jak coś wynajmę, to zanim znajdę
odpowiednią robotę, nie będę mieć ani grosza. A byle czego nie wezmę, bo to bez
sensu, trzeba się cenić. A jak tylko mi zrobią biust, to od razu na pewno
dostanę jakąś ekstra fuchę w telewizji! Jakiś program albo show! – zapewniała
entuzjastycznie.
Była
wściekła, gdy zaczął jej w końcu tłumaczyć, że musiało jej się coś pomylić i że
ma tylko jej pięć tysięcy. Upierała się, że chce ją oszukać. A to nieprawda.
Oddałby jej wszystkie pieniądze co do grosza. Przecież w końcu odbiorcy
musieliby mu zapłacić.
Michorowski
przez chwilę jeszcze patrzył z wyrzutem na trzymane w ręku pudełeczko, jakby
winiąc je za to, co zrobił. A potem odłożył je za półkę, którą dosunął z
powrotem do ściany, zaś gruby plik banknotów zgiął i upchnął do kieszeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz