czwartek, 10 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.9

Skup złomu, należący do Jana Michorowskiego, mieścił się w niewielkim garażu, obok jego domu. Dzięki temu nawet po zamknięciu czasem jakiś spóźniony dostawca surowców wtórnych mógł liczyć na uzyskanie kwoty niezbędnej na wieczorne spotkanie z kolegami po fachu. Lub przynajmniej na złożenie towaru w bezpiecznej lokalizacji bez obawy o to, że poranek może zastać człowieka bez grosza przy duszy. Również w weekendy miejsce to, otwarte zarówno w soboty, jak i niedziele, nie miało konkurencji i stanowiło mekkę zbieraczy złomu z co najmniej jednej trzeciej Warszawy.
Codziennie, bez względu na dzień tygodnia, o dziewiętnastej wieczorem, Michorowski zamykał bramę na posesję i szedł policzyć, ile wydał na zakup towaru i jakie ma jeszcze zapasy w swojej metalowej kasetce zamykanej na kluczyk. Kiedy to już zrobił, czasem jeszcze wypalał papierosa w ogródku. Potem zabierał kasetkę i wracał do domu na kolację. Tam zawsze opowiadał żonie, Karolinie, o całym dniu, chwaląc się zarobkiem i żaląc na dostawców.
Tym razem jednak, po wypaleniu papierosa, wszedł na chwilę do garażu, przymykając za sobą bramę. Przeczesał dłonią włosy, układające się siwiejącymi falami, od czoła na tył głowy. Potem jeszcze poprawił swoje monochromatyczne okulary podrapał się pod wąsem, sapnął ciężko i podszedł do jednej ze ścian. Stała przy niej półka, która w dawnych czasach, gdy garaż spełniał swoją podstawową rolę, była pełna narzędzi. Teraz nic na niej nie leżało, dlatego Michorowski bez trudu odsunął ją kilkanaście centymetrów od ściany i włożył za nią rękę. Po chwili namacał wgłębienie, w którym znajdowało się niewielkie drewniane pudełko. Wyjął i otworzył.
– Janek, kolacja! – Głos żony zaskoczył go. I chociaż wiedział, że Karolina jest daleko, pudełko wypadło mu z rąk. Na szczęście jego zawartość nie wysypała się na podłogę. – Chodź wreszcie!
– Już, zaraz! – Właściciel skupu pochylił się po pudełko. – Za minutkę idę – zapewnił głośno i po chwili usłyszał, że drzwi na taras, znajdujący się na pierwszym piętrze jego domu, zamknęły się.
Michorowski wyjął z pudełka gruby plik banknotów o bardzo różnych nominałach, przeważnie niewielkich, wśród których pięćdziesięciozłotówki stanowiły prawdziwy rarytas. Powoli przeliczył całą kwotę. Zostały niecałe trzy tysiące.
– Co mnie, cholera, podkusiło, żeby ruszać te pieniądze? – mruknął bardziej do swojego sumienia niż do siebie.
Wiedział jednak doskonale, co go podkusiło. Potrzebował tych pieniędzy. Zbankrutowały stocznie i huty, a jego odbiorcy stracili płynność i nie mieli czym płacić. Musiał ich choć przez jakiś czas kredytować, bo przestaliby od niego odbierać towar. Zaś jego dostawcy, potrzebujący tych paru złotych na życiodajne płyny, bez których nie są w stanie funkcjonować, nie byliby wobec niego tak łaskawi. Zresztą inni, przywożący do niego złom, również. Musiał im płacić gotówką. Gotówką, której nie miał i nie miał skąd jej pożyczyć. Bankom nie ufał i zawsze trzymał się od nich jak najdalej. A rodzinie i znajomym za nic nie chciał się przyznać, że ma finansowe kłopoty.
– Musiała się, cholera, uprzeć na te sztuczne cycki. – Od przekonywania własnego sumienia Michorowski płynnie przeszedł do oskarżania.
Pamiętał, jak przyszła powiedzieć mu, żeby przelał pieniądze. Mówiła, że znalazła odpowiednią klinikę. Nie chciała słuchać jego słów, że to bez sensu, że najpierw powinna przez parę miesięcy pożyć jak człowiek, nie pić, wziąć się za siebie. Ale ona była uparta.
– Nie mam czasu – powtarzała. – Kasy też nie mam. Jak coś wynajmę, to zanim znajdę odpowiednią robotę, nie będę mieć ani grosza. A byle czego nie wezmę, bo to bez sensu, trzeba się cenić. A jak tylko mi zrobią biust, to od razu na pewno dostanę jakąś ekstra fuchę w telewizji! Jakiś program albo show! – zapewniała entuzjastycznie.
Była wściekła, gdy zaczął jej w końcu tłumaczyć, że musiało jej się coś pomylić i że ma tylko jej pięć tysięcy. Upierała się, że chce ją oszukać. A to nieprawda. Oddałby jej wszystkie pieniądze co do grosza. Przecież w końcu odbiorcy musieliby mu zapłacić.

Michorowski przez chwilę jeszcze patrzył z wyrzutem na trzymane w ręku pudełeczko, jakby winiąc je za to, co zrobił. A potem odłożył je za półkę, którą dosunął z powrotem do ściany, zaś gruby plik banknotów zgiął i upchnął do kieszeni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz