czwartek, 17 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.14

Doktor Tomaszym tak naprawdę nie wyszedł tego wieczoru z przychodni. On z niej wypłynął niczym duch smętnie snujący się nad ziemią i potrząsający łańcuchami, które jakby trzymały go wciąż na tym ludzkich łez padole. Ledwie kiwnął głową na pożegnanie pielęgniarce Marysi i nawet rąk nie wyjął z kieszeni, bo drzwi rozsuwały się automatycznie, co było spadkiem po tym, że kiedyś budynek przychodni był biurowcem. Do samochodu doszedł na pamięć i gdyby akurat ktoś przejeżdżał zbyt szybko przez parking, niechybnie by go potrącił. Nie zdążył jednak otworzyć drzwi, gdyż nagle wyrosła przed nim inna zjawa nie z tego świata i oznajmiła:
– Jestem. – Twarz i postawa Makbetki świadczyła o tym, że właśnie znalazła się w najbardziej oczekiwanym miejscu w najwłaściwszym momencie.
– A byliśmy umówieni?
– Przecież doktorek przyjmuje każdego potrzebującego.
– A pani czegoś potrzebuje?
– Tak. I mogę w zamian dużo zaoferować. Doktorek mi nie wierzy, prawda? To ja zaraz udowodnię. Saganek, noga! – warknęła przez ramię.
Z półmroku wyłonił się łysawy bezdomny. Szedł ze wzrokiem wbitym przed siebie, oczy miał szklane i nieruchome. Wyglądał jak nieprzytomny, ale to z pewnością nie alkohol był przyczyną jego stanu. Saganek nie chwiał się na nogach, był wyprostowany i absolutnie sztywny.
– Stój! – warknęła ponownie Makbetka, a Saganek zamarł w bezruchu jak posąg. Tomaszym przyglądał mu się ze zdziwieniem, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. – No i widzi doktorek, umiem tak hipnozować, że każdego mogę przyprowadzić. Nie trzeba wiele zachodu, doktorek powie, ja przyprowadzę i wezmę swoją dolę.
– No dobrze, wygrała pani – westchnął zrezygnowany Tomaszym. – Biorę panią na wspólnika. Proszę kazać swojemu znajomemu, żeby wszedł na górę do sali operacyjnej, a ja zadzwonię zaraz do Londynu, że mam dla nich to serce – wyjął z kieszeni komórkę.
– Ale jak… to już? – Makbetka po raz kolejny w ostatnim czasie wyglądała na mocno zdziwioną swoim sukcesem.
– Nie ma sensu czekać. Skoro mam akurat dawcę i biorcę.
– No tak. Ale sporo osób nas tu widziało. – Rozejrzała się zdziwiona.
– Spokojnie, wszyscy są wtajemniczeni. – Tomaszym wybierał szybko numer na aparacie, wskazując jednocześnie głową na pielęgniarkę Marysię, która wyglądała zaciekawiona na zewnątrz z rejestracji. – No, niech mu już pani każe iść na górę!
– Saganek. Idź na górę – wydała polecenie Makbetka, ale bezdomny wciąż stał w miejscu. – Saganek, co ja powiedziałam?!
– Co się stało? Dlaczego on pani nie słucha? – Tomaszym, nie zastanawiając się wiele, zdzielił otwartą dłonią bezdomnego w policzek. – Saganek, słyszałeś, co pani mówi? Rusz się i biegaj na górę, bo ci musimy wyciąć serce.
– Panie doktorze, wszystko w porządku? Może wezwać policję? – Z przychodni wyszła pielęgniarka, zaniepokojona tym, co zobaczyła przez okno.
– Nie trzeba, pani Marysiu. – Tomaszym otworzył drzwi samochodu. – Państwo przyszli oddać organy do przeszczepu, ale chyba się rozmyślili.
– Jakie organy? – Pielęgniarka Marysia nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
Doktor Tomaszym nie miał już szans jej odpowiedzieć, bo trzasnął drzwiami i odjechał. Pielęgniarka wróciła do przychodni, a na parkingu pozostała para bezdomnych, podobnych do siebie w tej chwili jak dwa słupy soli. Ich bezruch trwał jednak tylko moment, bo Makbetka rzuciła się nagle na Saganka.
– Wszystko przez ciebie, durniu! – Lady zaczęła z furią okładać łysawego mężczyznę pięściami. Ten jednak wciąż wydawał się zahipnotyzowany, co jeszcze bardziej rozzłościło władczynię bezdomnych serc. Z całej siły kopnęła go w krocze. Saganek stęknął i przyklęknął.
– Ale, królowo – wyszeptał w wysokich rejestrach. – Przecież nawet nie jęknąłem, jak mnie prał po twarzy.
– Czego nie szedłeś na górę?!
– No przecież on mi chciał serce wyciąć.
– Tylko sprawdzał, czy ja potrafię hipnozować.
– Ale moje serce…
– Przecież bym ci go nie dała wyciąć – burknęła Makbetka, sama chyba niezbyt przekonana do własnej deklaracji. – Muszę załatwić doktorka. Jemu się wydaje, że jak ma takie plecy, to się go nie da ruszyć. Ale ten detektyw mi w tym pomoże, on ma w dupie takich z plecami. Coś na niego znajdzie.
– Nie wiem, po co królowa się z nim w ogóle zadaje.
– O co ci chodzi, Saganek? – Makbetka przeszyła go wzrokiem.
– No bo… – Saganek wiedział, że nie wytrzyma spojrzenia Makbetki, dlatego od razu spojrzał w rozgwieżdżone niebo. – Mnie się wydaje, że Tomaszym naprawdę nie kombinuje z częściami zamiennymi. Biedny jest jak mysz kościelna.
– Tak? To powiedz mi, co się stało z Kalipso? Już miesiąc jak go nie ma? A Barani Łeb i Jeżyk? Zniknęli nagle jak kamień w wodę! A jeszcze wcześniej Kapuściński i Brajdak. I paru innych też. Jak nic, doktorek ich sprzedał na części zamienne.
– Ludzie czasem po prostu umierają – mruknął wymijająco bezdomny.
– Saganek. Ty coś przede mną ukrywasz. – Królowa bezdomnych chwyciła swego poddanego za poły koszuli i zbliżyła jego twarz do swojej. – Gadaj natychmiast!

– Ale… królowo… sam nie wiem, jak to się stało…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz