Doktor Tomaszym tak naprawdę
nie wyszedł tego wieczoru z przychodni. On z niej wypłynął niczym duch smętnie
snujący się nad ziemią i potrząsający łańcuchami, które jakby trzymały go wciąż
na tym ludzkich łez padole. Ledwie kiwnął głową na pożegnanie pielęgniarce
Marysi i nawet rąk nie wyjął z kieszeni, bo drzwi rozsuwały się automatycznie,
co było spadkiem po tym, że kiedyś budynek przychodni był biurowcem. Do
samochodu doszedł na pamięć i gdyby akurat ktoś przejeżdżał zbyt szybko przez
parking, niechybnie by go potrącił. Nie zdążył jednak otworzyć drzwi, gdyż
nagle wyrosła przed nim inna zjawa nie z tego świata i oznajmiła:
–
Jestem. – Twarz i postawa Makbetki świadczyła o tym, że właśnie znalazła się w
najbardziej oczekiwanym miejscu w najwłaściwszym momencie.
– A byliśmy
umówieni?
–
Przecież doktorek przyjmuje każdego potrzebującego.
– A pani
czegoś potrzebuje?
– Tak. I
mogę w zamian dużo zaoferować. Doktorek mi nie wierzy, prawda? To ja zaraz
udowodnię. Saganek, noga! – warknęła przez ramię.
Z
półmroku wyłonił się łysawy bezdomny. Szedł ze wzrokiem wbitym przed siebie,
oczy miał szklane i nieruchome. Wyglądał jak nieprzytomny, ale to z pewnością
nie alkohol był przyczyną jego stanu. Saganek nie chwiał się na nogach, był
wyprostowany i absolutnie sztywny.
– Stój!
– warknęła ponownie Makbetka, a Saganek zamarł w bezruchu jak posąg. Tomaszym
przyglądał mu się ze zdziwieniem, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. –
No i widzi doktorek, umiem tak hipnozować, że każdego mogę przyprowadzić. Nie
trzeba wiele zachodu, doktorek powie, ja przyprowadzę i wezmę swoją dolę.
– No
dobrze, wygrała pani – westchnął zrezygnowany Tomaszym. – Biorę panią na
wspólnika. Proszę kazać swojemu znajomemu, żeby wszedł na górę do sali
operacyjnej, a ja zadzwonię zaraz do Londynu, że mam dla nich to serce – wyjął
z kieszeni komórkę.
– Ale
jak… to już? – Makbetka po raz kolejny w ostatnim czasie wyglądała na mocno
zdziwioną swoim sukcesem.
– Nie ma
sensu czekać. Skoro mam akurat dawcę i biorcę.
– No
tak. Ale sporo osób nas tu widziało. – Rozejrzała się zdziwiona.
–
Spokojnie, wszyscy są wtajemniczeni. – Tomaszym wybierał szybko numer na
aparacie, wskazując jednocześnie głową na pielęgniarkę Marysię, która wyglądała
zaciekawiona na zewnątrz z rejestracji. – No, niech mu już pani każe iść na
górę!
–
Saganek. Idź na górę – wydała polecenie Makbetka, ale bezdomny wciąż stał w
miejscu. – Saganek, co ja powiedziałam?!
– Co się
stało? Dlaczego on pani nie słucha? – Tomaszym, nie zastanawiając się wiele,
zdzielił otwartą dłonią bezdomnego w policzek. – Saganek, słyszałeś, co pani
mówi? Rusz się i biegaj na górę, bo ci musimy wyciąć serce.
– Panie
doktorze, wszystko w porządku? Może wezwać policję? – Z przychodni wyszła
pielęgniarka, zaniepokojona tym, co zobaczyła przez okno.
– Nie
trzeba, pani Marysiu. – Tomaszym otworzył drzwi samochodu. – Państwo przyszli
oddać organy do przeszczepu, ale chyba się rozmyślili.
– Jakie
organy? – Pielęgniarka Marysia nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
Doktor
Tomaszym nie miał już szans jej odpowiedzieć, bo trzasnął drzwiami i odjechał.
Pielęgniarka wróciła do przychodni, a na parkingu pozostała para bezdomnych,
podobnych do siebie w tej chwili jak dwa słupy soli. Ich bezruch trwał jednak
tylko moment, bo Makbetka rzuciła się nagle na Saganka.
–
Wszystko przez ciebie, durniu! – Lady zaczęła z furią okładać łysawego
mężczyznę pięściami. Ten jednak wciąż wydawał się zahipnotyzowany, co jeszcze
bardziej rozzłościło władczynię bezdomnych serc. Z całej siły kopnęła go w
krocze. Saganek stęknął i przyklęknął.
– Ale,
królowo – wyszeptał w wysokich rejestrach. – Przecież nawet nie jęknąłem, jak
mnie prał po twarzy.
– Czego
nie szedłeś na górę?!
– No
przecież on mi chciał serce wyciąć.
– Tylko
sprawdzał, czy ja potrafię hipnozować.
– Ale
moje serce…
–
Przecież bym ci go nie dała wyciąć – burknęła Makbetka, sama chyba niezbyt
przekonana do własnej deklaracji. – Muszę załatwić doktorka. Jemu się wydaje,
że jak ma takie plecy, to się go nie da ruszyć. Ale ten detektyw mi w tym
pomoże, on ma w dupie takich z plecami. Coś na niego znajdzie.
– Nie
wiem, po co królowa się z nim w ogóle zadaje.
– O co
ci chodzi, Saganek? – Makbetka przeszyła go wzrokiem.
– No bo…
– Saganek wiedział, że nie wytrzyma spojrzenia Makbetki, dlatego od razu
spojrzał w rozgwieżdżone niebo. – Mnie się wydaje, że Tomaszym naprawdę nie
kombinuje z częściami zamiennymi. Biedny jest jak mysz kościelna.
– Tak?
To powiedz mi, co się stało z Kalipso? Już miesiąc jak go nie ma? A Barani Łeb
i Jeżyk? Zniknęli nagle jak kamień w wodę! A jeszcze wcześniej Kapuściński i
Brajdak. I paru innych też. Jak nic, doktorek ich sprzedał na części zamienne.
– Ludzie
czasem po prostu umierają – mruknął wymijająco bezdomny.
–
Saganek. Ty coś przede mną ukrywasz. – Królowa bezdomnych chwyciła swego
poddanego za poły koszuli i zbliżyła jego twarz do swojej. – Gadaj natychmiast!
– Ale…
królowo… sam nie wiem, jak to się stało…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz