Można oczywiście nie wierzyć w czary
i rzucanie uroków. W zasadzie żaden inteligentny człowiek nie
powinien w to wierzyć. Czasem jednak są przecież rzeczy, o których nie śniło
się największym filozofom i których jedynym wyjaśnieniem jest owa magia. Bo
tylko działaniem sił nadprzyrodzonych można było tłumaczyć to, że niską,
przysadzistą, by nie rzec krępą, kobietę, o przetłuszczonych włosach,
zniszczonej cerze, żółtych zębach, przekrwionych oczach i wielu jeszcze innych
cechach przypisanych brzydocie, uwielbiały setki bezdomnych mężczyzn. I choć
komuś mogłoby się to wydać żartem, tak jednak w rzeczywistości było, o czym
może zaświadczyć autor, gdyż poznał ją osobiście.
Zresztą nie dość, że bezdomni
ją uwielbiali, to jeszcze się jej śmiertelnie bali. Nie wiadomo, czy wynikało
to ze strachu przed utratą przychylności szamanki, czy też raczej z obawy przed
tym, aby nie sięgnęła po czary inne niż miłosne. W każdym razie w tej chwili
kulący się przed nią łysawy mężczyzna o orlim nosie wolał nie patrzyć w jej
oczy, gdyż według powszechnej opinii, to one były źródłem magicznych
umiejętności tej kobiety.
– Saganek, nie irytuj mnie,
co ty mi tu za gówno przyniosłeś?! – Makbetka krytycznym okiem zlustrowała
trzymaną w ręku butelkę.
– Ale, królowo, to nowość.
Zresztą za pięć złotych nie idzie dostać nic lepszego.
– To ty przychodzisz do mnie
z winem za pięć złotych?! Byś kutwo dołożył złotóweczkę i miałbyś na Kwiat
Pustyni! – Nasrożyła się. – Oj, Saganek, doigrasz się. Wiesz, co ja potrafię?!
– Królowo, więcej nie miałem,
daję słowo. A przyszedłem, bo nie mogłem się dodzwonić do królowej.
– Przecież dawno ci mówiłam,
że komórkę zmieniłam.
– No tak, ale numeru nowej
nie mam. A królowa kazała, żeby jej za każdym razem mówić, jak się coś w
sprawie Gwiazdeczki ruszy.
– Jakiej Gwiazdeczki!? Jakiej
Gwiazdeczki, Saganek?!?! To była tylko zwykła Old Spejs! – Makbetka uderzyła
kulącego się mężczyznę otwartą dłonią po łysiejącym czubku głowy.
– Oczywiście, królowo, Old
Spejs. – Saganek skłonił się niemal do ziemi.
– No. To gadaj, co tam się
stało – zezwoliła łaskawie władczyni, rozpierając się na swoim tronie. Było nim
stare siedzenie z samochodu przyniesione do jej gustownego domu na działkach
przez kilkoro z jej sług. W odróżnieniu od innych zbieraczy złomu mieszkała tu
właściwie przez cały rok. Ogrzewała to miejsce za pomocą dwóch żeliwnych kóz
lub olejowego grzejnika. Miała tu bowiem podciągnięty prąd, choć kłopot z
opłacaniem rachunków przerzuciła na właściciela jednego z pobliskich domów,
nieświadomego swej hojności. – No co, nic nie mówisz?
– Boję się, że nie mam
dobrych wiadomości. Winetu chce wynająć detektywa, żeby ją znaleźć. Tego
słynnego Przypadka.
– A skąd on tyle kasy weźmie?
Taki gość kosztuje kupę szmalu.
– Może ten Przypadek nie
weźmie dużo? To podobno przyjaciel Winetu.
– Ty podobno też jesteś jego
przyjacielem. A przynajmniej tak mówisz. – Zarechotała i sprawnym ruchem, w
którym znać było wieloletnie doświadczenie, pozbawiła pięciozłotową butelkę
korka. – I jak widzisz, Saganku, o kant dupy można potłuc taką przyjaźń. –
Makbetka pociągnęła solidny łyk z butelki. – Zobaczysz, jak będę chciała, to
sobie owinę tego Przypadka wokół paluszka, a ten dureń Winetu tylko się na
niego zrujnuje! Zamiast dawno zapomnieć o tej łajzie!
Przełyk Makbetki musiał mieć
niesamowitą przepustowość, gdyż po wypiciu drugiego łyka butelka wina była już
w połowie opróżniona. Saganek patrzył na to z rosnącym zaniepokojeniem,
ponieważ przy tym tempie nie miał najmniejszych szans załapać się na życiodajny
napój. A nie da się ukryć, że był mu on w tej chwili potrzebny, o czym
świadczyły spierzchnięte wargi oblizywane wciąż przez wyjątkowo długi język.
– I po co się tak denerwować,
królowo? – Bezdomny nie patrzył na swoją władczynię, tylko śledził bełtanie się
płynu w zielonkawej butelce. – Przecież tej Old Spejs już nie ma i nigdy nie
będzie.
– A ty skąd to wiesz? –
Makbetka spojrzała na niego groźnie.
– No bo… no bo… tyle już jej
nie ma… to skąd by się miała znaleźć?
– Mogłaby wyjść spod ziemi i
straszyć jako duch! – Roześmiała się tak upiornie, że Saganek przełknął ze
strachu ślinę. Za to Makbetka wypiła kolejny łyk i w butelce prawie już nic nie
zostało. – No, nie bój się Saganek, wiem, jak sobie z takimi upiorami radzić.
„Akurat wiesz, larwo jedna –
pomyślał zbieracz złomu. – Jakbyś wiedziała, to Winetu już by dawno zapomniał o
Gwiazdeczce”.
– Co ty gadasz? – Makbetka
łypnęła okiem na Saganka tak, że tamten zwinął się w kłębek.
– Nic nie mówiłem, królowo!
– Ale pomyślałeś. A wiesz, że
ja potrafię czytać ludzkie myśli – cedziła powoli słowa władczyni bezdomnych. –
Ja nawet Tomaszyma przejrzałam na wylot.
– Pana doktora?
– Doktora srora. To zwykły
cwaniaczek, który tylko udaje, że nam pomaga, żeby się na nas dorobić! –
Makbetka pozbawiła butelkę resztki zawartości, co spowodowało, że serce Saganka
na moment przestało bić. – Ale on mi jeszcze za to zapłaci! – odrzuciła ze
złością pustą butelkę i spojrzała na bezdomnego, taksując go nieprzyjemnie
wzrokiem. – I ty mi w tym pomożesz, Saganek.
– Jak, królowo? – Bezdomny
był pewien, że jego serce wciąż nie bije, a on sam żyje i mówi jakąś przedziwną
siłą rozpędu.
– Już ja wiem jak. I to
wystarczy. Więcej ci na razie nie powiem, bo zaraz wypaplesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz