poniedziałek, 7 września 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.6

Chociaż oczy właściciela skupu złomu schowane były za przyciemnionymi okularami, nikt nie mógł mieć cienia wątpliwości, że w tej chwili ciskały błyskawice. Zresztą energia zdawała się wprost rozsadzać Jana Michorowskiego i jej wyładowanie wydawało się nieuniknione. Było kilkanaście stopni powyżej zera, dlatego wypieki na jego twarzy nie były efektem zewnętrznych działań atmosferycznych, ale burzy spowodowanej zetknięciem jego chłodnej natury z wrzeniem, do którego doprowadził go stojący przed nim jeden ze stałych dostawców.
– Saganek, chcesz, żebym uwierzył, że ta torba puszek waży pięć kilo?! – Michorowski sapnął ciężko, zerkając to na obszarpańca, to na wagę, obok której stał.
– Ale szefie, szef zobaczy… – Saganek spojrzał płaczliwie na właściciela skupu, pokazując podziałkę. – Przecież waga nie kłamie.
– Za to ty łżesz jak pies! Jak mi zaraz nie pójdziesz i nie wysypiesz tego piachu ze środka puszek, to już nic więcej od ciebie nie kupię i nie skredytuję nigdy tego twojego mózgotrzepa!
– Ale szefie…
– Saganek, ty mnie nie wnerwiaj! – Michorowski zacisnął dłoń na pasku, jakby szukając tam przyczepionej szabli, którą jego przodkowie rozwiązywali sporne sytuacje.
– No już dobrze. Pójdę sprawdzić, czy tam się przez nieuwagę parę ziaren piasku nie nabrało. – Saganek potulnie zabrał ciężką siatkę wypełnioną zużytymi puszkami po piwie. Bez słowa minął też człowieka w sportowym stroju do biegania, który truchtał przy wejściu do skupu złomu. Dopiero kilka metrów dalej obejrzał się przez ramię, ale widząc groźny wzrok Michorowskiego, podreptał na ulicę.
– I widzi pan?! – sapnął do Jacka właściciel skupu. Chwycił się przy tym za serce, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę jego tuszę i zdenerwowanie, w jakie wprawił go dostawca. – Ciągle to samo. Wszystkie te nurki to jedna wielka banda oszustów! I tak jest na każdym kroku! Wie pan, dlaczego nazywają go Saganek? Bo kiedyś poszedł do takiej darmowej jadłodajni, co to ją księża prowadzą dla menelstwa. Chleba do zupy zabrakło, to zaszedł do kuchni i poprosił księdza, żeby mu przyniósł. Ale jak tylko ojczulek wyszedł na pół minutki, to on sagan zupy wylał do zlewu i przyniósł pusty do mnie. Bo ten sagan był z żelaza i mógł go za parę złotych sprzedać. A że innych kilkadziesiąt osób pozbawił ciepłego jedzenia, to już nieważne było. Liczy się tylko, żeby na tego mózgotrzepa mieć. Oni wszystko przepiją. Nawet chleb. – Michorowski złowił zdziwione spojrzenie Przypadka. – Naprawdę. Dają im go w pomocy społecznej, pokrojony, w foliowej torebce. To idą pod sklep i sprzedają po dwadzieścia groszy biednym ludziom, którzy się jeszcze wstydzą po jałmużnę pójść. A oni już się niczego nie wstydzą. – Właściciel skupu wyciągnął papierosa, przypalił i intensywnie się zaciągnął. – Kiedyś, jak było święto wojska, to tu niedaleko, „na Wacie”, mieli grochówkę wydawać za darmo. O dwunastej. Oni normalnie nie mają pojęcia, jaki jest dzień, że o godzinie nie wspomnę. Żyją w świecie bez czasu. A wtedy za kwadrans dwunasta to ogonek ich stał na sto metrów do tej grochówki. Same nurki. Okazało się jednak, że ktoś się pomylił i zupa miała być dopiero o drugiej. Myślałem, że zlinczują tych żołnierzy. Bo przecież mieli obiecane, że obiad będzie podany punktualnie o dwunastej! A im się należy za darmo, bo są biedni i bezdomni!
– Nie przepada pan za swoim dostawcami?
– Panie, co ja się tu z nimi mam! – Załamał ręce pan Jan. – Zbankrutuję przez nich i zamknę ten biznes. Już teraz ledwo wychodzę na swoje, a tu bierz, człowieku, i użeraj się z takimi. Przecież to są najgorsze kapitalisty na świecie. Oni nie mają umiaru w okradaniu i siebie, i innych. Nie daj Boże, któryś uśnie pod płotem z jakimś towarem, to się na pewno obudzi bez niego. Potem go zobaczy u mnie i od razu chce wiedzieć, kto mu to podiwanił. A jakbym mu powiedział prawdę, toby poszedł i zabił. Albo kiedyś ten Saganek do mnie przyszedł, żebym mu wózek pożyczył. Oni takie cięższe rzeczy na wózkach za sobą ciągają. Ale ja nie jestem głupi, bo już parę lat temu jednemu pożyczyłem wózek, to ani wózka więcej nie zobaczyłem, ani nurka. Saganek się zaparł, że on nie ukradnie wózka, a zresztą mogę cały czas na niego patrzeć, bo on tylko pięćdziesiąt metrów odjedzie. I wie pan, co on mi chciał przywieźć? Furtkę sąsiada! Daję słowo. Sąsiad umarł pół roku wcześniej, a rodzina cały czas się o dom procesuje, i nikt tam nie mieszka. Więc on uznał, że może furtkę zdjąć i przywieźć do mnie!
– A Winetu pan zna?
– Kojarzę – mruknął niechętnie Michorowski. – Taki zwalisty, z długimi włosami, co prowadzał się z Gwiazdeczką. – Jacek kiwnął potakująco głową. – A co on znowu narozrabiał, że interesuje się nim policja?
– Czyżby odwiedził pana podkomisarz z sumiastymi wąsami?
– Nie. Starszy aspirant, chudzina. Panowie pracujecie razem?
– W pewnym sensie.
– Aha. – Michorowski spojrzał na Jacka ostrożnie. – No to jeśli się rozchodzi o tego Winetu, to on w zasadzie taki sam jak inni. Takiego szlachetnego Indianina z siebie robi, ale tylko na trzeźwo mu to wychodzi. Bo jak się napije, to się nie różni od reszty nurów. A ponieważ on w zasadzie cały czas napruty łazi, to sam pan rozumie.
– Powiedział mi, że pan się pokłócił z Gwiazdeczką kilka dni przed jej zaginięciem.
– Panie, ja się tu z nimi codziennie kłócę – roześmiał się Michorowski. – Sam pan widział. A szczególnie są na mnie źli, jak nie chcę im skredytować mózgotrzepa, gdy są pijani, bo nie wierzę, że mi przyniosą pieniądze. I z nią się też o to pokłóciłem. Ale potem jeszcze raz do mnie przyszła z towarem, tak że chyba specjalnie się nie obraziła. Zresztą szkoda mi tej Gwiazdeczki.
– Szkoda? Dlaczego?
– No bo ona rzeczywiście była inna. Ambicje jakieś miała, chciała coś w tym swoim życiu zmienić.
– Dlaczego pan mówi o niej w czasie przeszłym?
– No bo nurki mówią, że ona jakiś czas temu się rozpłynęła. – Michorowski wzruszył ramionami. – Pewnie gdzieś w jakiejś kostnicy skończyła. Inaczej by dała jakiś znak życia.
– A może chciała po prostu zerwać diametralnie z poprzednim życiem?
– To się tak łatwo nie da, panie – uśmiechnął się wyrozumiale właściciel skupu. – Chcieć, owszem, można. Ale ja jeszcze nie widziałem żadnego nurka, któremu by się to udało. Oni nie potrafią inaczej żyć. Jak pan dasz któremukolwiek z nich nie wiadomo jaki majątek, to najdalej w rok nic nie będzie miał.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz