Chociaż
oczy właściciela skupu złomu schowane były za przyciemnionymi okularami, nikt
nie mógł mieć cienia wątpliwości, że w tej chwili ciskały błyskawice. Zresztą
energia zdawała się wprost rozsadzać Jana Michorowskiego i jej wyładowanie wydawało
się nieuniknione. Było kilkanaście stopni powyżej zera, dlatego wypieki na jego twarzy nie były efektem
zewnętrznych działań atmosferycznych, ale burzy spowodowanej zetknięciem jego
chłodnej natury z wrzeniem, do którego doprowadził go stojący przed nim jeden
ze stałych dostawców.
– Saganek, chcesz, żebym
uwierzył, że ta torba puszek waży pięć kilo?! – Michorowski sapnął ciężko,
zerkając to na obszarpańca, to na wagę, obok której stał.
– Ale szefie, szef zobaczy… –
Saganek spojrzał płaczliwie na właściciela skupu, pokazując podziałkę. –
Przecież waga nie kłamie.
– Za to ty łżesz jak pies!
Jak mi zaraz nie pójdziesz i nie wysypiesz tego piachu ze środka puszek, to już
nic więcej od ciebie nie kupię i nie skredytuję nigdy tego twojego mózgotrzepa!
– Ale szefie…
– Saganek, ty mnie nie
wnerwiaj! – Michorowski zacisnął dłoń na pasku, jakby szukając tam przyczepionej
szabli, którą jego przodkowie rozwiązywali sporne sytuacje.
– No już dobrze. Pójdę
sprawdzić, czy tam się przez nieuwagę parę ziaren piasku nie nabrało. – Saganek
potulnie zabrał ciężką siatkę wypełnioną zużytymi puszkami po piwie. Bez słowa
minął też człowieka w sportowym stroju do biegania, który truchtał przy wejściu
do skupu złomu. Dopiero kilka metrów dalej obejrzał się przez ramię, ale widząc
groźny wzrok Michorowskiego, podreptał na ulicę.
– I widzi pan?! – sapnął do
Jacka właściciel skupu. Chwycił się przy tym za serce, co nie powinno dziwić,
biorąc pod uwagę jego tuszę i zdenerwowanie, w jakie wprawił go dostawca. –
Ciągle to samo. Wszystkie te nurki to jedna wielka banda oszustów! I tak jest
na każdym kroku! Wie pan, dlaczego nazywają go Saganek? Bo kiedyś poszedł do
takiej darmowej jadłodajni, co to ją księża prowadzą dla menelstwa. Chleba do
zupy zabrakło, to zaszedł do kuchni i poprosił księdza, żeby mu przyniósł. Ale
jak tylko ojczulek wyszedł na pół minutki, to on sagan zupy wylał do zlewu i
przyniósł pusty do mnie. Bo ten sagan był z żelaza i mógł go za parę złotych
sprzedać. A że innych kilkadziesiąt osób pozbawił ciepłego jedzenia, to już
nieważne było. Liczy się tylko, żeby na tego mózgotrzepa mieć. Oni wszystko
przepiją. Nawet chleb. – Michorowski złowił zdziwione spojrzenie Przypadka. –
Naprawdę. Dają im go w pomocy społecznej, pokrojony, w foliowej torebce. To idą
pod sklep i sprzedają po dwadzieścia groszy biednym ludziom, którzy się jeszcze
wstydzą po jałmużnę pójść. A oni już się niczego nie wstydzą. – Właściciel
skupu wyciągnął papierosa, przypalił i intensywnie się zaciągnął. – Kiedyś, jak
było święto wojska, to tu niedaleko, „na Wacie”, mieli grochówkę wydawać za
darmo. O dwunastej. Oni normalnie nie mają pojęcia, jaki jest dzień, że o
godzinie nie wspomnę. Żyją w świecie bez czasu. A wtedy za kwadrans dwunasta to
ogonek ich stał na sto metrów do tej grochówki. Same nurki. Okazało się jednak,
że ktoś się pomylił i zupa miała być dopiero o drugiej. Myślałem, że zlinczują
tych żołnierzy. Bo przecież mieli obiecane, że obiad będzie podany punktualnie
o dwunastej! A im się należy za darmo, bo są biedni i bezdomni!
– Nie przepada pan za swoim
dostawcami?
– Panie, co ja się tu z nimi
mam! – Załamał ręce pan Jan. – Zbankrutuję przez nich i zamknę ten biznes. Już
teraz ledwo wychodzę na swoje, a tu bierz, człowieku, i użeraj się z takimi.
Przecież to są najgorsze kapitalisty na świecie. Oni nie mają umiaru w
okradaniu i siebie, i innych. Nie daj Boże, któryś uśnie pod płotem z jakimś
towarem, to się na pewno obudzi bez niego. Potem go zobaczy u mnie i od razu
chce wiedzieć, kto mu to podiwanił. A jakbym mu powiedział prawdę, toby poszedł
i zabił. Albo kiedyś ten Saganek do mnie przyszedł, żebym mu wózek pożyczył.
Oni takie cięższe rzeczy na wózkach za sobą ciągają. Ale ja nie jestem głupi,
bo już parę lat temu jednemu pożyczyłem wózek, to ani wózka więcej nie
zobaczyłem, ani nurka. Saganek się zaparł, że on nie ukradnie wózka, a zresztą
mogę cały czas na niego patrzeć, bo on tylko pięćdziesiąt metrów odjedzie. I
wie pan, co on mi chciał przywieźć? Furtkę sąsiada! Daję słowo. Sąsiad umarł
pół roku wcześniej, a rodzina cały czas się o dom procesuje, i nikt tam nie
mieszka. Więc on uznał, że może furtkę zdjąć i przywieźć do mnie!
– A Winetu pan zna?
– Kojarzę – mruknął
niechętnie Michorowski. – Taki zwalisty, z długimi włosami, co prowadzał się z
Gwiazdeczką. – Jacek kiwnął potakująco głową. – A co on znowu narozrabiał, że
interesuje się nim policja?
– Czyżby odwiedził pana
podkomisarz z sumiastymi wąsami?
– Nie.
Starszy aspirant, chudzina. Panowie pracujecie razem?
– W
pewnym sensie.
– Aha. –
Michorowski spojrzał na Jacka ostrożnie. – No to jeśli się rozchodzi o tego
Winetu, to on w zasadzie taki sam jak inni. Takiego szlachetnego Indianina z
siebie robi, ale tylko na trzeźwo mu to wychodzi. Bo jak się napije, to się nie
różni od reszty nurów. A ponieważ on w zasadzie cały czas napruty łazi, to sam
pan rozumie.
–
Powiedział mi, że pan się pokłócił z Gwiazdeczką kilka dni przed jej zaginięciem.
– Panie,
ja się tu z nimi codziennie kłócę – roześmiał się Michorowski. – Sam pan
widział. A szczególnie są na mnie źli, jak nie
chcę im skredytować mózgotrzepa, gdy są pijani, bo nie wierzę, że mi przyniosą
pieniądze. I z nią się też o to pokłóciłem. Ale potem jeszcze raz do mnie
przyszła z towarem, tak że chyba specjalnie się nie obraziła. Zresztą szkoda mi
tej Gwiazdeczki.
–
Szkoda? Dlaczego?
– No bo
ona rzeczywiście była inna. Ambicje jakieś miała, chciała coś w tym swoim życiu
zmienić.
– Dlaczego
pan mówi o niej w czasie przeszłym?
– No bo
nurki mówią, że ona jakiś czas temu się rozpłynęła. – Michorowski wzruszył
ramionami. – Pewnie gdzieś w jakiejś kostnicy skończyła. Inaczej by dała jakiś
znak życia.
– A może
chciała po prostu zerwać diametralnie z poprzednim życiem?
– To się
tak łatwo nie da, panie – uśmiechnął się wyrozumiale właściciel skupu. –
Chcieć, owszem, można. Ale ja jeszcze nie widziałem żadnego nurka, któremu by
się to udało. Oni nie potrafią inaczej żyć. Jak pan dasz któremukolwiek z nich
nie wiadomo jaki majątek, to najdalej w rok nic nie będzie miał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz