wtorek, 22 grudnia 2015
PAN PRZYPADEK I BRAK CZASU NA NUDĘ
Festiwal recenzji ostatniego tomu moich przygód wciąż trwa. Tym razem autorka recenzji podkreśla szczególnie, że w trakcie czytania brak jest czasu na nudę. Nie wypada mi się z tym nie zgodzić. Takie życie. Moje życie. Zaopiniowane tutaj
wtorek, 15 grudnia 2015
PAN PRZYPADEK NA ROZRYWKOWO
Autorka najnowszej recenzji "Pana Przypadka i fioletowoskórych" podkreśla rozrywkowy charakter tej publikacji. Faktem jest, że nie unikam rozrywek to też ta opinia jest zapewne jak najbardziej zasłużona:) Ale w recenzji, tak jak w życiu, czasem często trudno dociec, jaki naprawdę jestem. Zwłaszcza, że kiedy żartuję, wiele osób bierze to na serio. A kiedy jestem serio, bardzo dużo ludzi myśli, że z nich kpię... Ale tak już moja uroda. Przeczytajcie sobie zresztą sami. Najpierw recenzję tutaj a potem książkę.
czwartek, 3 grudnia 2015
PAN PRZYPADEK ZAKOŃCZONY MISTRZOWSKO
Koniec wieńczy dzieło. Literackie również. Kryminalne w szczególności. Dlatego cieszy mnie, że autorka tej recenzji uważa, że najnowszy tom moich przygód zakończony został w sposób mistrzowski. Do poczytania tutaj
poniedziałek, 30 listopada 2015
PAN PRZYPADEK NA FALACH RADIA PIK
"Pan Przypadek i fioletowoskórzy" od dziś zagoszczą na falach Radia Pomorza i Kujaw. Od poniedziałku do piątku o 11.45 będzie można posłuchać premierowych odcinków a o 5.45 dnia następnego, dla rannych ptaszków, będą powtórki. Zapraszam do słuchania na żywo lub online pod tym adresem http://www.radiopik.pl/online.php
piątek, 27 listopada 2015
PAN PRZYPADEK TRZYMA POZIOM
Jak wiadomo wspiąć się na szczyt nie jest problemem. Gorzej jest z tym, żeby się tam utrzymać. Dlatego szczególnie cieszy mnie nowa recenzja ostatniego tomu moich przygód, w której autorka wyraźnie podkreśla, że wciąż "trzymam poziom". Do poczytania tutaj
wtorek, 24 listopada 2015
PAN PRZYPADEK NA HURTOWO
Doczekałem się pierwszego całościowego spojrzenia na moje przygody. Autorka tej recenzji uważa, że choć wszystkie rozwiązywane przeze mnie sprawy są bardzo ciekawe, to możliwość przeczytania wszystkiego w całości robi książki jeszcze bardziej interesującymi. Dlatego już nie może się doczekać na tom piąty. A tam się będzie działo, oj będzie się działo:)
niedziela, 15 listopada 2015
PAN PRZYPADEK I DEMOTYWATORY
Uroda kobiet to temat rzeka. Oczywiście, można by powiedzieć najkrócej, że to rzecz gustu, jednemu podoba się to, a innemu coś zupełnie różnego. Najciekawsze jest to, jak na własną urodę reagują same panie. I czy tak naprawdę interesuję ich, co do powiedzenie o ich urodzie mają mężczyźnie. Szczerze mówiąc, moim zdaniem w ogóle ich to nie interesuje. Liczą się tylko ze zdaniem innych pań a o tym, jak zauważają mankamenty i walory innych kobiet, ignorowanych przez towarzyszących im mężczyzn, można by książkę napisać:)
Ale chyba najciekawsze jest to, jak kobiety same traktują swoją własną urodę. Tutaj możecie się dowiedzieć, co miał do powiedzenia na ten temat mój autor opisując moje perypetie w "Panu Przypadku i fioletowoskórych".
Ale chyba najciekawsze jest to, jak kobiety same traktują swoją własną urodę. Tutaj możecie się dowiedzieć, co miał do powiedzenia na ten temat mój autor opisując moje perypetie w "Panu Przypadku i fioletowoskórych".
wtorek, 10 listopada 2015
PAN PRZYPADEK ROZLEWA SIĘ PO FALACH
Trzecia rozgłośnia, po Radio Lublin i Radio Białystok rozpoczęła nadawanie najnowszego tomu moich przygód czyli: "Pana Przypadka i fioletowoskórych". Tym razem jest to Radio Ziemi Wieluńskiej które w listopadzie i grudniu będzie emitować kolejne odcinki we wtorki i czwartki (o 8.30, powtórka 16.45). Na przełomie listopada i grudnia "Pan Przypadek i..." powinien trafić na antenę Radia Pomorza i Kujaw (PiK). a następnie do Radio Wrocław i Radio Gdańsk.
poniedziałek, 2 listopada 2015
PAN PRZYPADEK ZASKAKUJĄCY
A oto i następna recenzja fioletowoskórych. Według jej autorki ten tom jest zdecydowanie najlepszy. Chwali również brak rutyny i to, że moje decyzje i wybory potrafią być zaskakujące. No cóż, moim zdaniem są po prostu logiczne. A że logika potrafi zaskakiwać to fakt:)
wtorek, 13 października 2015
PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ZRECENZOWANI
Pojawiają się kolejne recenzję czwartego tomu moich przygód. Autorka tej (dostępne tutaj) zauważa, że historie robią się coraz ciekawsze. Ze swej strony mogę jedynie skromnie dodać, że będą jeszcze ciekawsze:)
poniedziałek, 12 października 2015
PAN PRZYPADEK I FIOLETOWSKÓRZY W RADIO BIAŁYSTOK
Dziś, o 21.45 Radio Białystok rozpocznie emisję 15 odcinków "Pana Przypadka i fioletowoskórych" Będą nadawani codziennie od poniedziałku do do soboty. Także jeśli ktoś lubi wersje audio książek, zapraszam do posłuchania:)
wtorek, 6 października 2015
PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY NA E-BOOKOWO
Jakoś tak z opóźnieniem, względem papieru, ale już jest:) Czwarty tom moich przygód pt.: "Pan Przypadek i fioletowskórzy" w wersji ebook do kupienia wszędzie. Na przykład tutaj
poniedziałek, 21 września 2015
PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.16
Ziemia była
jeszcze dość zmarznięta ale Saganek jakoś sobie radził z wbijaniem w nią
szpadla. Nie miał zresztą wyjścia bo pilnowało go surowe oko Makbetki, które
nie wybaczyłoby nikomu, kto ośmielił się nie dość szybko wykonywać polecenia
swojej właścicielki. Dlatego dół, który kopał już od kilkunastu minut, sięgał
mu do połowy łydki i z każdą chwilą się powiększał.
-
Królowo, a może tu nic nie ma?
-
Jak, nie ma? Musi być! Przecież ten Przypadek wyraźnie mi powiedział, że tu ją
znajdziemy. I innych też.. Patrz, jakaś czaszka! Wykop ją!
-
Nie, ja się boję!
-
Dawaj mi łopatę. I poświeć dobrze, żebym widziała. No gdzie świecisz?! Nie na
mnie, tylko do dołu.
-
Ale to nie ja. Ktoś tu jedzie, widzę jakieś światła – Saganek pokazał za plecy
Makbetki.
-
To pewnie tylko nasz doktorek. Gdzie lecisz!? Przecież tu na niego czekamy.
Stój!
Saganek
jednak tym razem nie miał zamiaru słuchać swojej władczyni. Czmychnął w
przeciwną stronę niż ta, z której nadjeżdżał samochód. Makbetka była zdumiona
tą zuchwałością ale nie miała czasu na nią zareagować, bo pod bramą ogrodzonej,
niezabudowanej działki, zatrzymał się rzęch, który dojechał tak daleko od
Warszawy chyba cudem. W dodatku przemierzył tę drogę niesłychanie szybko bo
jego właściciel otrzymał bardzo niepokojącą wiadomość.
-
Co to ma znaczyć?! – krzyknął Tomaszym do intruzki, która znalazła się na jego
działce.
-
Przyszłam po swoją dole, doktorku. Podobno masz tu niezły szrot, gdzie chowasz
zezłomowany towar. No co tak gały wybałuszasz? Wiem, że tu jest cmentarzyk
gdzie chowasz to, co zostanie po wycięciu. Już nawet jedną czaszkę wykopałam –
pokazała na dół. – Co sobie wziąłeś: serduszko, płuco, nerkę, wątrobę?
-
Ty chyba całkiem oszalałaś?! Przecież wy jesteście wrakami! Was nawet na szrot
nie da się oddać bo wy nie macie ani jednej części, która by się gdziekolwiek
nadawała! Wy się do niczego nie
nadajecie i nikomu nie jesteście potrzebni.
-
Tak? A co ta czaszka tu robi?!
-
Nie rozumiesz? Chciałem wam pomóc. Nie macie żadnej przyszłości, to po co wam
życie? Chociażby ta Gwiazdeczka. Chciała powiększyć biust. Ale najpierw jakiś
facet ukradł jej kasę a potem dowiedziała się, że żadna klinika nie zrobi jej
implantów bo jest zniszczona. Straciła ostatnią nadzieję. I co, miała się
wiecznie włóczyć po śmietnikach? Po co? Dla niej lepiej było od razu umrzeć.
Dlatego jej pomogłem. I tym wszystkim innym tutaj też.
-
Myślisz, że uwierzę w te bzdury?! Że tak zabijałeś bez powodu?!
-
Tak było, Lady – głos Przypadka wzmocniony przez megafon odbijał się po
wielokroć echem. – Pan doktor robił to dla waszego dobra. Taka nowoczesna forma
eutanazji bez zgody pacjenta.
-
Tak czułem, że to pan stoi za tym telefonem do mnie – Tomaszym rozejrzał się w
poszukiwaniu przeciwnika ale wokół panowały ciemności. – Skąd pan wiedział?
-
Kiedy pana odwiedziłem, pokazał mi pan auto, na którego zmianę nie ma pan
rzekomo pieniędzy. A potem powiedział, że ogrodził tak wielką działkę. A to
sądząc po tym, jaka to solidna siatka, mogło kosztować nawet dziesięć tysięcy.
Dla kogoś, kogo samochód wart jest dwa tysiące to kupa kasy. Gdy o to pana
zapytałem, po co pan to zrobił, powiedział pan, że chciał tu czasem przyjechać
z leżakiem i odpocząć. Niby logiczne, ale nie dla takiego społecznika jak pan.
Dla pana własność prywatna nie ma znaczenia, ba, jest pewnie raczej czymś
podejrzanym. Tu jednak wydał pan duże pieniądze żeby nikt inny nie mógł wejść
na to miejsce. Po co? Oczywiście, nie wierzyłem, że pan handluje organami, ale
czułem, że w uporze Lady Makbet jest jakieś racjonalne ziarnko. Ona musiała
widzieć coś, co uprawdopodobniało pański udział w takim procederze. I to akurat
wtedy, gdy zaginęła Gwiazdeczka. Rozwiązanie narzucało się samo. Jeśli nie
zabija pan ich dla pieniędzy, bo zarabianie ich uważa pan za niemoralne, to
znaczy, że chce pan im pomóc.
-
I widzi pan coś w tym złego?
-
To już oceni policja.
-
Nic mi nie udowodnicie! Nie przyznam się do niczego.
-
Już pan się przyznał. A ponieważ zauważyłem, że pan podkomisarz Łoś jechał za
nami aż od skupu pana Michorowskiego, który nas tu podwiózł, to chyba nie
będzie udawał, że go nie ma. A jeśli spróbuje to zrobić, to Winetu podziękuje
panu doktorowi za pomoc w odejściu do Krainy Wiecznych Łowów jego squaw. I
będzie dziękował dopóty, dopóki pan Tomaszym wyda ostatnie tchnienie krzycząc
„Ratunku, policja!”
piątek, 18 września 2015
PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC. 15
Podkomisarz Łoś już od dawna
wypatrywał tej burzy. Zbierało się na nią od chwili, kiedy dowiedział się, że w
śledztwo prowadzone przez Przypadka jest zamieszany syn słynnego redaktora
Skrupskiego. Dlatego kiedy starszy aspirant Smańko zamiast porannej kawy
przyniósł mu wiadomość, że czeka na niego Jan Michorowski, który oświadczył, że
ma ważne informacje w sprawie zaginionej Jolanty Chaberek, był pewien, że zaraz
usłyszy pierwsze grzmoty.
– Kto
pana do mnie przysłał? – Łoś zmierzył ciężkim wzrokiem właściciela skupu.
– Jak
powiedziałem na dole, że mam ważną wiadomość w sprawie śledztwa detektywa
Przypadka, to od razu wiedzieli, gdzie mnie pokierować. – Michorowski wzruszył
ramionami, bo wściekli policjanci już dawno przestali na nim robić wrażenie.
–
Widocznie się pomylili! Ja z nim nie mam nic wspólnego!
– Ale
jak… O, przecież ten pan był u mnie i wypytywał o tę sprawę. – Właściciel skupu
ruchem głowy wskazał starszego aspiranta Smańkę, który w tej chwili najchętniej
schowałby się do szuflady swojego biurka i przesiedział tam przez dłuższy czas.
Na razie jednak mógł tylko wbić wzrok w blat przed sobą.
– No i
co z tego?! – Łoś spojrzał na podwładnego wzrokiem starego bawołu. – To jeszcze
żaden dowód. Tylko poszlaka.
– Mnie
tam wszystko jedno. Przyszedłem się przyznać i
czy zrobię to przed panem, czy przed kim innym, to zdaje się obojętnie?
– Może
dla pana, ale nie dla mnie!
– Ale ja
chciałem…
– To
mnie nie interesuje! Najpierw chcę wiedzieć, z kim pan się zna?
– Co?
– No…
jakie pan ma kontakty. Jakiś poseł, minister albo ktoś taki? Zna pan kogoś
takiego?
– Nie
przypominam sobie.
– To
może radny? Albo celebryta?
– Chyba raczej nie.
– Czyli
nie zna pan nikogo ważnego, znanego? – Łoś spojrzał na kręcącego przecząco
głową Michorowskiego z odrobiną nadziei przemieszaną z niepewnością. Czyżby
Przypadek nie chciał podrzucić mu kolejnego kukułczego jaja i naprawdę przysłał
tu kogoś z nikim niezwiązanego, kto rzeczywiście chce się przyznać do
przestępstwa? Bo co do tego, że za pojawieniem się tu właściciela skupu stoi
ten detektywina, nie miał cienia wątpliwości. – Tudzież żaden pana krewny nie
jest kimś znanym?
– Nie.
– Aha.
To teraz już pan się może przyznać – oświadczył z zadowoleniem policjant.
– Chociaż… – Michorowski zawahał się na moment.
– Tak?
– Znam
takiego jednego ważnego. Może niezbyt dobrze, ale zawsze.
– Kogo?
– Ten
redaktor… Skrupski się nazywa. Dawno temu chciał napisać jakiś artykuł o
bezdomnych zbieraczach złomu. Jakoś tak o nich mówił wykluczeni… czy coś.
Znaczy w sensie, że tacy biedni. Śmiałem się, bo jacy biedni, niejeden z nich z
tego zbierania to całkiem przyzwoity pieniądz zarobi i jakby tego na te
mózgotrzepy nie przepuszczali, to mogliby się za to utrzymać. Chyba go
przekonałem, bo artykułu nie napisał. Ale wpada raz na parę miesięcy do mnie,
żeby się o nich trochę popytać… Coś się panu komisarzowi stało?
– Proszę
stąd natychmiast wyjść! – Łoś wstał i kategorycznie pokazał gościowi drzwi.
– Ale
ja…
– Mnie
to w ogóle nie interesuje! – Podkomisarz podniósł Michorowskiego z krzesełka i
popchnął go w stronę drzwi. – I u nas to absolutnie nikogo nie interesuje. A
jak nas kiedyś przypadkiem zainteresuje, to sami się do pana zgłosimy. –
Wypchnął właściciela skupu na korytarz i z ulgą zamknął drzwi. Odsapnął
zadowolony, ale zaraz natknął się na uważne spojrzenie starszego aspiranta,
który wprawdzie od razu skierował wzrok gdzie indziej, ale zrobił to ułamek
sekundy za późno. – No i co się tak patrzycie, Smańko?!
– Ja nic
nie mówię.
– I
niech tak pozostanie. Jedziemy na jednym wózku. Zwłaszcza że to wasza wina,
Smańko!
–
Oczywiście, panie komisarzu – przytaknął posłusznie starszy aspirant. – A
konkretnie to, w którym momencie zawiniłem?
– Jak
to, w którym?! Mówiliście, że ten Skrupski nie interesuje się synem, a tu
proszę. Sami słyszeliście? Regularnie się dopytuje, co u niego słychać.
–
Artykuł pisze – powiedział bez przekonania starszy aspirant.
–
Smańko, błagam, nawet wy nie jesteście tak głupi, żeby w to uwierzyć! Dlatego
musimy się od tej sprawy trzymać jak najdalej. W grę wchodzi syn i znajomy
redaktora Skrupskiego?! Rozumiecie?
– No a
jeśli któryś z nich… ją…
– Nawet
nie wypowiadajcie tego słowa. Oficjalnie to my nie wiemy o żadnym morderstwie.
Ani nawet, że ktoś zaginął! Rozumiecie?
– Ale on
się chciał przyznać.
– No i
to najlepiej świadczy o tym, że to jakaś prowokacja ze strony tego Przypadka.
Nie wolno nam się dać na to złapać! – zażądał kategorycznie Łoś i ze
zdziwieniem zauważył, że uległy zwykle i posłuszny mu we wszystkim Smańko nie
jest przekonany.
– A co,
jeśli on ją naprawdę zabił?
czwartek, 17 września 2015
PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.14
Doktor Tomaszym tak naprawdę
nie wyszedł tego wieczoru z przychodni. On z niej wypłynął niczym duch smętnie
snujący się nad ziemią i potrząsający łańcuchami, które jakby trzymały go wciąż
na tym ludzkich łez padole. Ledwie kiwnął głową na pożegnanie pielęgniarce
Marysi i nawet rąk nie wyjął z kieszeni, bo drzwi rozsuwały się automatycznie,
co było spadkiem po tym, że kiedyś budynek przychodni był biurowcem. Do
samochodu doszedł na pamięć i gdyby akurat ktoś przejeżdżał zbyt szybko przez
parking, niechybnie by go potrącił. Nie zdążył jednak otworzyć drzwi, gdyż
nagle wyrosła przed nim inna zjawa nie z tego świata i oznajmiła:
–
Jestem. – Twarz i postawa Makbetki świadczyła o tym, że właśnie znalazła się w
najbardziej oczekiwanym miejscu w najwłaściwszym momencie.
– A byliśmy
umówieni?
–
Przecież doktorek przyjmuje każdego potrzebującego.
– A pani
czegoś potrzebuje?
– Tak. I
mogę w zamian dużo zaoferować. Doktorek mi nie wierzy, prawda? To ja zaraz
udowodnię. Saganek, noga! – warknęła przez ramię.
Z
półmroku wyłonił się łysawy bezdomny. Szedł ze wzrokiem wbitym przed siebie,
oczy miał szklane i nieruchome. Wyglądał jak nieprzytomny, ale to z pewnością
nie alkohol był przyczyną jego stanu. Saganek nie chwiał się na nogach, był
wyprostowany i absolutnie sztywny.
– Stój!
– warknęła ponownie Makbetka, a Saganek zamarł w bezruchu jak posąg. Tomaszym
przyglądał mu się ze zdziwieniem, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. –
No i widzi doktorek, umiem tak hipnozować, że każdego mogę przyprowadzić. Nie
trzeba wiele zachodu, doktorek powie, ja przyprowadzę i wezmę swoją dolę.
– No
dobrze, wygrała pani – westchnął zrezygnowany Tomaszym. – Biorę panią na
wspólnika. Proszę kazać swojemu znajomemu, żeby wszedł na górę do sali
operacyjnej, a ja zadzwonię zaraz do Londynu, że mam dla nich to serce – wyjął
z kieszeni komórkę.
– Ale
jak… to już? – Makbetka po raz kolejny w ostatnim czasie wyglądała na mocno
zdziwioną swoim sukcesem.
– Nie ma
sensu czekać. Skoro mam akurat dawcę i biorcę.
– No
tak. Ale sporo osób nas tu widziało. – Rozejrzała się zdziwiona.
–
Spokojnie, wszyscy są wtajemniczeni. – Tomaszym wybierał szybko numer na
aparacie, wskazując jednocześnie głową na pielęgniarkę Marysię, która wyglądała
zaciekawiona na zewnątrz z rejestracji. – No, niech mu już pani każe iść na
górę!
–
Saganek. Idź na górę – wydała polecenie Makbetka, ale bezdomny wciąż stał w
miejscu. – Saganek, co ja powiedziałam?!
– Co się
stało? Dlaczego on pani nie słucha? – Tomaszym, nie zastanawiając się wiele,
zdzielił otwartą dłonią bezdomnego w policzek. – Saganek, słyszałeś, co pani
mówi? Rusz się i biegaj na górę, bo ci musimy wyciąć serce.
– Panie
doktorze, wszystko w porządku? Może wezwać policję? – Z przychodni wyszła
pielęgniarka, zaniepokojona tym, co zobaczyła przez okno.
– Nie
trzeba, pani Marysiu. – Tomaszym otworzył drzwi samochodu. – Państwo przyszli
oddać organy do przeszczepu, ale chyba się rozmyślili.
– Jakie
organy? – Pielęgniarka Marysia nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
Doktor
Tomaszym nie miał już szans jej odpowiedzieć, bo trzasnął drzwiami i odjechał.
Pielęgniarka wróciła do przychodni, a na parkingu pozostała para bezdomnych,
podobnych do siebie w tej chwili jak dwa słupy soli. Ich bezruch trwał jednak
tylko moment, bo Makbetka rzuciła się nagle na Saganka.
–
Wszystko przez ciebie, durniu! – Lady zaczęła z furią okładać łysawego
mężczyznę pięściami. Ten jednak wciąż wydawał się zahipnotyzowany, co jeszcze
bardziej rozzłościło władczynię bezdomnych serc. Z całej siły kopnęła go w
krocze. Saganek stęknął i przyklęknął.
– Ale,
królowo – wyszeptał w wysokich rejestrach. – Przecież nawet nie jęknąłem, jak
mnie prał po twarzy.
– Czego
nie szedłeś na górę?!
– No
przecież on mi chciał serce wyciąć.
– Tylko
sprawdzał, czy ja potrafię hipnozować.
– Ale
moje serce…
–
Przecież bym ci go nie dała wyciąć – burknęła Makbetka, sama chyba niezbyt
przekonana do własnej deklaracji. – Muszę załatwić doktorka. Jemu się wydaje,
że jak ma takie plecy, to się go nie da ruszyć. Ale ten detektyw mi w tym
pomoże, on ma w dupie takich z plecami. Coś na niego znajdzie.
– Nie
wiem, po co królowa się z nim w ogóle zadaje.
– O co
ci chodzi, Saganek? – Makbetka przeszyła go wzrokiem.
– No bo…
– Saganek wiedział, że nie wytrzyma spojrzenia Makbetki, dlatego od razu
spojrzał w rozgwieżdżone niebo. – Mnie się wydaje, że Tomaszym naprawdę nie
kombinuje z częściami zamiennymi. Biedny jest jak mysz kościelna.
– Tak?
To powiedz mi, co się stało z Kalipso? Już miesiąc jak go nie ma? A Barani Łeb
i Jeżyk? Zniknęli nagle jak kamień w wodę! A jeszcze wcześniej Kapuściński i
Brajdak. I paru innych też. Jak nic, doktorek ich sprzedał na części zamienne.
– Ludzie
czasem po prostu umierają – mruknął wymijająco bezdomny.
–
Saganek. Ty coś przede mną ukrywasz. – Królowa bezdomnych chwyciła swego
poddanego za poły koszuli i zbliżyła jego twarz do swojej. – Gadaj natychmiast!
– Ale…
królowo… sam nie wiem, jak to się stało…
środa, 16 września 2015
PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.13
Michorowski najchętniej
roztrzaskałby trzymaną w ręku komórkę, ale wtedy musiałby kupić jakiś nowy
aparat. A w obecnej sytuacji finansowej kolejny wydatek nie był mu potrzebny.
Dlatego tylko podsunął mikrofon pod same usta i krzyknął:
–
Posłuchaj, gnoju! Jak mi nie oddasz mojej kasy, to zobaczysz, jak takie sprawy
się załatwiało w moich stronach… – Usłyszawszy jedynie niewyraźne bulgotanie
rozmówcy, właściciel skupu musiał ponownie przysunąć telefon do ucha. – Co?! Ja ci nie grożę, oszuście, tylko chcę
to, co mi się należy. A jeśli nie, to przyjadę do ciebie i zabiorę ci ten twój
cholerny samochód… Co?!… Ja ciebie też! – Zdenerwowany pan Jan cisnął komórką
na biurko.
– Janek,
kolacja! – usłyszał głos pani Michorowskiej.
– Już
idę, kochanie! – krzyknął najdelikatniej jak umiał, choć najchętniej coś by
niegrzecznie odburknął. Ale wiedział, że musi trzymać fason przed żoną, żeby
nie zorientowała się, jak bardzo jest zdenerwowany. Mogłaby się domyślić, że
mają naprawdę poważne problemy finansowe. A to była ostatnia rzecz, której by
chciał. Choć jak tak dalej pójdzie, to i tak niedługo będzie się tego musiała
dowiedzieć.
Michorowski
sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął z niej blister z lekarstwem. Szybko
wycisnął dwie tabletki i połknął je, popijając z butelki. Ledwo ją odstawił,
usłyszał za sobą kroki.
– Dobry
wieczór.
–
Zamknięte! – wrzasnął Michorowski przez ramię i dopiero po chwili rozpoznał w
nowo przybyłym Przypadka. – A, to pan. Przepraszam, nie mam czasu. Żona wołała
mnie już na kolację.
– To, z
czym przyszedłem jest trochę ważniejsze.
– Dla
mnie najważniejsze jest zjeść kolację. Lekarz zalecił mi regularne posiłki. I
spokój!
– To
czemu się pan denerwuje?
– Jak to czemu?! Przychodzi mi pan tu i zawraca głowę! Jednak
prawdę piszą w gazetach, że jest pan strasznie irytujący! Muszę chyba
powiedzieć pani Irminie, że powinna się lepiej zastanowić nad doborem znajomych.
– Jestem tu tylko dlatego, że ona pana lubi. Inaczej bym poszedł
prosto na policję.
– Na policję?! Dlaczego?!
– Przecież pan wie. Gdyby nie pan, teraz Gwiazdeczka byłaby gdzie
indziej.
– O co panu chodzi?!
– Lepiej by było, żeby sam pan się przyznał do winy.
– Nic jej nie zrobiłem. I jeśli natychmiast pan stąd nie pójdzie,
wezwę policję!
– Proszę, niech pan to zrobi. Jeśli pan chce, mogę panu dać
bezpośredni numer do podkomisarza Łosia. – Jacek wyjął wizytówkę i chciał ją
podać właścicielowi skupu.
– A kto to? – Michorowski nie wyciągnął ręki, ale ciekawie spojrzał
na kartonik.
– Prowadzi sprawę zaginięcia Gwiazdeczki. Na pewno chętnie wysłucha
pana tłumaczeń.
– Nigdzie nie będę chodził! – zaperzył się pan Jan.
– Jak pan chce. Zatem pójdę do niego sam i opowiem mu, co wiem. A
pan będzie musiał zamknąć skup i kupić sobie nową szczoteczkę do zębów. Bo
prędko pan do domu nie wróci.
– Grozi mi pan?
– Tylko panu dobrze radzę. Jeśli przyzna się pan sam, zapewne może
pan liczyć na łagodne traktowanie i być może obniżenie wyroku.
– Do niczego się nie przyznam! Nic mi pan nie udowodni.
– I tu się pan myli. To, co mam, wystarczy, żeby pana zamknąć. A w
śledztwie już pana docisną i powie pan wszystko o tym, co zrobił Gwiazdeczce. I
gdzie jest jej ciało.
– Jakie ciało?
– Dobrze pan wie. Radzę się przyznać zawczasu. Ja wiem, to pewnie
był wypadek, zrobił pan to w złości.
– Do niczego się nie przyznam.
– Jest pan uparty. Trudno. Daję panu czas do jutra. I robię to
tylko ze względu na panią Irminę.
wtorek, 15 września 2015
PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.12
– A coś ty znowu wymyślił? –
zdumiała się pani Bamber. – Po co ci to wiedzieć?
– Na
razie nie mogę pani tego powiedzieć. Bo jeśliby okazało się to nieprawdą, to
byłaby pani na mnie zła, że mogłem w ogóle coś takiego podejrzewać.
– Ty
chyba nie chcesz powiedzieć, że… – Na twarzy Irminy zdziwienie walczyło teraz z
oburzeniem. – To przecież niemożliwe.
–
Dlatego prawdopodobne.
– Ale…
jak to?! – oburzyła się pani Irmina. – Po co?!
– Na
razie mogę się tylko domyślać. Jeśli jednak nie chce mi pani powiedzieć,
postaram się zdobyć tę informację inną drogą. – Jacek spojrzał na elegancki
pierścionek na dłoni pani Bamber i pomyślał, że pan Antoni Gelberg ma naprawdę
dobry gust.
– Nie,
postaram się dowiedzieć tego sama. Jestem jednak pewna, że się mylisz.
–
Wszystko możliwe, pani Irmino – odparł spokojnie
Przypadek, jakby możliwość pomyłki wcale go nie zmartwiła. – Ale muszę brać pod
uwagę wszystkie ewentualności.
– À
propos ewentualności – pani Bamber chwyciła czajniczek i dolała Jackowi
herbaty. – Nie bierzesz pod uwagę, że to Winetu mógł coś zrobić swojej
Gwiazdeczce? Wiem, że go lubisz, ale to wielkie chłopisko. I chociaż w zasadzie
dobrze mu z oczu patrzy, to nie chciałabym się na niego natknąć w ciemnej
uliczce.
– Biorę
to pod uwagę, ale to raczej mało prawdopodobne.
– Wiesz,
po alkoholu ludzie nie bywają sobą.
– Tak. Tylko że on musiałby coś takiego zupełnie wyprzeć ze
swojej pamięci. To oczywiście możliwe, jeśliby dużo wypił, ale w jaki sposób w
takim stanie, słaniając się na nogach, pozbyłby się ciała? Na trzeźwo z
pewnością nie zrobiłby jej krzywdy, a po pijanemu ma raczej mało
intelektualnych możliwości, żeby precyzyjnie obmyślić i zrealizować plan
pozbycia się zwłok.
– Chyba
że całkiem pomieszało mu się w głowie i już nie jest tylko jednym Winetu.
– Czyżby
zdiagnozowała pani u niego rozdwojenie jaźni?
– Mój
drogi, dobrze wiesz, że z wykształcenia jestem tylko psychologiem, a nie
psychiatrą. Ale spotkałam go dzisiaj. Nie czułam od niego alkoholu, za to
mówił, jakby mu się coś w głowie poplątało. Twierdził, że widział tą swoją Old
Spejs na Bemowie. I mówił, że ona go już pewnie nie kocha, bo uciekła. Potem
powiedział, że to jego wina, że zniknęła i twierdził, że się chyba zabije, jak ona się nie znajdzie. Trochę się
uspokoił, ale prosił, żeby ci przekazać, że ją widział. Tak że to uparte
poszukiwanie jej to może być jakaś kompensacja poczucia winy.
– Może –
potwierdził bez przekonania Jacek. – A czy Winetu mówił coś o jej wyglądzie?
– Tak,
coś mówił. – Pani Bamber zawahała się na moment. – Zdaje się, że była normalnie
ubrana. W sensie nieobszarpana. Zresztą, spytaj go sam, pewnie jest już w domu.
Powiedział, że wieczorami ma dotrzymywać towarzystwa twojemu ojcu, choć nie wiem
do końca dlaczego.
– Nie ma
sensu pytać, nic więcej nie muszę wiedzieć. Coś mu się musiało przywidzieć.
– Czyli
nie wierzysz, że ona żyje?
– Tego
nie mogę wykluczyć. Ale raczej nie mogła się tam pojawić normalnie ubrana.
–
Dlaczego?
– Jeśli
słowa jej pożegnalnego listu są prawdziwe i rzeczywiście zmieniła swoje życie,
to z pewnością nie kręciłaby się w okolicy tego starego życia, tylko trzymała
od niego jak najdalej.
– Mogła
zatęsknić za swoim Winetu – powiedziała pan Irmina, zastanawiająco długo wpatrując
się w pierścionek na swojej ręce.
– Wtedy
by go bez trudu znalazła. Wie, gdzie bywa i nawet gdyby nie trafiła na samego
Winetu, to spotkałaby jego znajomych, którzy by mu od razu powiedzieli, że go
znalazła. Wystarczyłoby, żeby odwiedziła Michorowskiego… – Jacek urwał i
uśmiechnął się do własnych myśli.
–
Naprawdę myślisz, że on ma pieniądze Old Spejs?
– Raczej
już ich nie ma. I to mogło być przyczyną kłótni między nimi kilka dni przed
zniknięciem Old Spejs.
– Kłótni
tak, ale… myślisz, że czegoś więcej?
– Ludzie
potrafią zabić za mniej niż dziesięć tysięcy. Nawet jeśli są potomkami zacnej
zaściankowej szlachty.
– A
właśnie, skąd ty wiedziałeś, że Old Spejs nie powiedziała Sagankowi o tych
pieniądzach?
– Bo to
była jej najściślej strzeżona tajemnica. Jeśli jej plan miał się udać,
informacja nie miała prawa dotrzeć do Winetu, bo on byłby temu przeciwny. Poza
tym Saganek to nie jest facet, któremu można zaufać, i to chyba widzi każdy.
Dlatego byłem przekonany, że musiał po prostu podsłuchać rozmowę z Michorowskim.
– Uwagi pani Irminy nie uszedł fakt, że choć Jacek tłumaczył jej sprawę, to
myślami był gdzieś zupełnie indziej.
–
Martwisz się czymś?
–
Obawiam się, że przy zakończeniu tego śledztwa również będę potrzebował pomocy
podkomisarza Łosia, a on tym razem może być pod tym względem wyjątkowo oporny.
Dlatego będę go musiał jakoś zachęcić do współpracy. No i zmusić winowajcę do
przyznania się, bo bez tego nasz stróż prawa nie kiwnie palcem.
– Jak
masz zamiar to zrobić?
– Ludzie
są… – urwał, przygryzł wargi i poprawił się. – Pewne zachowania ludzi da się
przewidzieć. Szczególnie, kiedy się ich zirytuje. A irytowanie ludzi to moja
specjalność.
poniedziałek, 14 września 2015
PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.11
Złośliwi twierdzą, że nie ma
brzydkich kobiet, tylko czasem wina brak. Ci bardziej przychylni słabszej płci
mówią, że w każdej białogłowie tkwi piękno, ale trzeba je umieć dostrzec. Nie
da się ukryć, że tymi, którym to dostrzeganie wychodzi najciężej są zwykle same
niewiasty. Nigdy nie są do końca zadowolone ze swojego wyglądu, przeszkadzają
im zbędne, rzekomo, kilogramy, kolor włosów, za mały biust, zbyt duża pupa,
słowem, niemal wszystko.
Do
absolutnych wyjątków, rzadko występujących w naturze, należą te damy, które są
przekonane o swej perfekcyjnej atrakcyjności i uważają, że wszystko mają na
miejscu i to w najlepszych z możliwych rozmiarach. Można by im w zasadzie
pozazdrościć ciała, ale raczej należałoby zazwyczaj podziwiać ich dobre
samopoczucie. Bo nie da się ukryć, że takim kobietom akurat zwykle daleko jest
do ideału urody.
Niegrzecznością
byłoby jednak zwracanie na to uwagi. Dlatego kiedy w trakcie popołudniowego
treningu na Polach Mokotowskich, Jackowi zastąpiła drogę niewiasta
przypominająca obecnie damę lekkich obyczajów, która powinna zapomnieć już
dawno chwilę swego przejścia na emeryturę, nie wybuchnął śmiechem, ale skłonił
się, przykładając dłoń do piersi.
– Lady
Makbet. Miło mi panią poznać.
– Witaj,
kowboju – skinęła mu łaskawie. – Widzę, że sława mojej urody dotarła aż do
ciebie…
– Nie
tylko urody. Wiem także o twych tajemnych mocach. – Przypadek spojrzał Makbetce
prosto w oczy, co nieco ją speszyło, ponieważ była przyzwyczajona, że mężczyźni
raczej spuszczają przy niej wzrok. Przebiegła jej przez głowę myśl, że być może
detektyw z niej kpi, ale szybko uznała, że to niemożliwe. Przecież nieraz dotąd
miała liczne dowody na to, jaka siła tkwi w jej urodzie i umyśle, dzięki którym
sprawowała kontrolę nad tyloma mężczyznami. Dlaczego więc ten miałby być
wyjątkiem?
– Z tymi
mocami to lekka przesada – zapewniła kokieteryjnie. – Tak naprawdę jestem tylko
słabą kobietą, która także potrzebuje pomocy…
– Jak
mógłbym ci pomóc, pani?
– Jak? –
Makbetka, mimo wiary we własne moce, wydawała się zaskoczona, że tak łatwo
udało jej się dojść do celu rozmowy. – No więc jest taki jeden sknera, który
nie chce się podzielić zyskiem.
– Czy
mam mu dać do zrozumienia, że jest pani z tego niezadowolona?
– On to
dobrze wie. Tylko ja nie wiem, jak udowodnić draniowi, że on zarabia na tym, na
czym zarabia, i nie chce się podzielić. I potrzebuję detektywa.
– Jestem
do twoich usług, pani – Makbetka uśmiechnęła się zadowolona. – Muszę się tylko
dowiedzieć jednej rzeczy.
–
Jakiej?
– Od
kiedy lady uważa, że ten podły człowiek nie chce się podzielić należnym jej
zyskiem?
– A co
to ma do rzeczy? – Makbetka spojrzała na Przypadka podejrzliwie.
– Chodzi
o to, żeby oddał lady wszystko z należnymi odsetkami – odpowiedział Jacek tak
szczerze, jak tylko w tej chwili potrafił.
– Aha…
tak dokładnie to nie pamiętam.
– Chodzi
mi jedynie o to, czy to było przed zniknięciem Old Spejs, czy po jej
zniknięciu?
– A co
do tego ma ta głupia Old Spejs? – zirytowała się królowa bezdomnych.
– Zaufaj
mi pani, bardzo wiele. Bez tej wiedzy trudno mi będzie uzyskać dla ciebie
wszystko to, na co zasługujesz.
– Aha… –
Ostatnie stwierdzenie bardzo przypadło Makbetce do gustu, więc łaskawie
wysiliła swoją pamięć. – To było już po jej zaginięciu.
– Dzięki
ci, pani. Biegnę wymierzyć sprawiedliwość. – Jacek chciał wystartować, ale
królowa bezdomnych zastąpiła mu drogę.
–
Momencik – wyciągnęła z kieszonki brudny skrawek papieru. –To jest mój numer.
Muszę być przy tym, jak będziesz wymierzał tę sprawiedliwość
– Mogę
to pani zagwarantować.
– A może
byś chciał zaliczkę na poczet przyszłej należności? – Makbetka puściła do Jacka
zachęcające „oko”, unosząc lekko rąbek spódniczki.
– Jeden
pani uśmiech będzie dla mnie wystarczającym wynagrodzeniem. – Jacek skłonił się
po raz ostatni i pobiegł dalej. Zaś lady Makbet pomyślała, że musi uważać z
używaniem swoich mocy, żeby nie uzyskiwać przesadnie dobrych skutków, które nie
będą dla niej satysfakcjonujące.
A potem, po chwili
zastanowienia, uznała, że na kimś, kto nie chciał skorzystać z jej wdzięków,
nie może do końca polegać. Dlatego musi sama choć raz jeszcze spróbować dojść
należnych jej kwot. Najlepiej przy udziale swojej magii.
Subskrybuj:
Posty (Atom)