Podkomisarz
Łoś nerwowo przestępował z nogi na nogę, wypatrując w perspektywie ulicy
mającej nadejść odsieczy. Gdy wreszcie się jednak pojawiła, nie rzucił się ku
niej z wdzięcznością, ale, wzorem cesarza Leopolda, dumnie spojrzał na
nadchodzącego Przypadka i nie miał zamiaru uchylić przed nim kapelusza. Jacek
jednak, pamiętając lekcje Sobieskiego, minął po prostu policjanta i poszedł
dalej.
– Ej, gdzie pan idzie?
– zapytał zdezorientowany Łoś.
– Z okoliczności
wnosiłem, że zapewne potrzebuje pan mojej pomocy, ale sądząc po pana minie,
chyba musiałem się pomylić.
– Oczywiście, że się pan
pomylił, jak zwykle – zapewnił podkomisarz, ale błyskawicznie musiał zmienić
zdanie, ponieważ detektyw znów zaczął się oddalać. – To znaczy… przydałaby mi
się konsultacja. Gdyby był pan tak miły. – Ostatnie słowa przeszły przez gardło
Łosia z taką trudnością, że na zewnątrz wyszły już mocno zniekształcone.
– Ależ oczywiście, dla
pana podkomisarza wszystko – uśmiechnął się Przypadek. – Proszę mi zatem
powiedzieć, co się tu stało?
– To może ja – odezwała
się stojąca obok Łosia właścicielka Orient Espresso. – Około jedenastej wyszłam
z kawiarni załatwić kilka spraw, zostawiając na miejscu mojego pracownika,
Karola Łatkę. Gdy wychodziłam, na sali było czterech klientów. Wróciłam po
niecałej godzinie. Wtedy zostało ich trzech, ale wiedzieliśmy, że czwarty wciąż
musi być na terenie kawiarni, bo nie zabrał rzeczy. Karol nie widział go już
dobre pół godziny, więc pomyśleliśmy, że jest w toalecie. On poszedł to
sprawdzić i po chwili usłyszałam straszny krzyk. Zanim zdążyłam tam dobiec,
zamknął drzwi i… – urwała.
– I próbował zbiec z
miejsca przestępstwa przez okienko, znajdujące się na górze toalety – dokończył
za nią Łoś. – Niestety, okienko okazało się zbyt małe i utknął… Zresztą tkwi
tam do tej pory, bo cofnąć się również nie może. Zaklinował się.
– A dlaczego próbował
zbiec? – zapytał Jacek.
– Kiedy wreszcie udało mi
się wyważyć drzwi, zobaczyłam tego czwartego klienta… Siedział na ubikacji,
oparty o ścianę z pałeczką do sushi wbitą w klatkę piersiową. – Właścicielka Orient
Espresso wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego widoku.
– Rozumiem, że żaden z
pozostałych trzech klientów nie widział nikogo, kto wchodziłby w międzyczasie do
tej toalety?
– Dokładnie tak – powiedział
potakując głową Łoś. – Wszyscy mówią, że ten Łatka był pierwszym, który tam
wszedł. No i twierdzą, że on zawsze patrzył na nich takim wzrokiem, jakby
chciał ich czymś przebić.
– Bzdura, Karol nie
mógł tego zrobić – zaprzeczyła energicznie Agata. – To najbardziej poczciwy
facet, jakiego znam, on by muchy nie skrzywdził.
– Ale z drugiej strony
to osiłek. A żeby wbić taką drewnianą pałeczkę komuś w klatkę piersiową, trzeba
mieć nie lada krzepę. No i próbował zbiec z miejsca przestępstwa.
– Po prostu spanikował.
– Pani Agata twardo broniła swojego pracownika. – Przecież to bez sensu, idzie
do toalety sprawdzić, czy facetowi nic się nie stało, wrzeszczy ze strachu, a
potem próbuje uciec przez maleńkie okienko. To na pewno któryś z tych dupków.
– Nie lubi pani swoich
klientów – uśmiechnął się Jacek.
– Tych akurat nie. Tacy
straszni ważniacy z korporacji, z zawodu dyrektorowie. Znam takich aż za
dobrze. Przepracowałam w korporacjach dziesięć lat zanim rzuciłam tę robotę w
cholerę i założyłam kawiarnię.
– A tych konkretnych
pani też zna?
– Z widzenia. Od
jakiegoś czasu przychodzą tu do mnie, zwykle przed południem, siedzą przez dwie,
trzy godziny. Takie tu sobie wychodne biuro zrobili, trochę dzwonią, trochę czytają
gazety. Lenie patentowane, pewnie im się nie chce pracować, mówią, że mają
ważne spotkanie i wychodzą z biura. A potem tu sobie głównie kawkę popijają.
– A wiadomo o nich coś więcej?
– Przypadek zapytał Łosia, ale bardziej od odpowiedzi zaczął go interesować
tłumek, który powoli gromadził się w okolicach Orient Espresso. Szczególnie
zaciekawiła go jedna z osób, próbująca w tej chwili przekonać pilnujących
porządku policjantów, że powinni dopuścić ją na miejsce. W tym czasie Łoś sięgnął
do kieszeni i podał detektywowi trzy wizytówki, a po chwili pokazał też czwartą,
zapakowaną w foliową torebkę. Dopiero wtedy Jacek spojrzał w kierunku
policjanta. – Ta w torebce jest denata?
– Tak. Znaleźliśmy ją
na podłodze. Musiała wypaść mu z kieszeni – Jacek przez chwilę patrzył na
wizytówkę, na której w trzech linijkach było napisane: Jerzy Sambor, dyrektor,
Bank Polonia.
– Wątpię, żeby wypadła
mu z kieszeni.
– Słucham?!
– Nieważne... – Jacek
ponownie spojrzał w kierunku tłumku. – Mógłby pan sprawić, żeby pana kolega
przepuścił do nas panią Żarską?
– Kim ona jest? – Wzrok
Łosia powędrował za spojrzeniem Jacka i zobaczył atrakcyjną brunetkę.
– Znajoma z „Nowego
Życia”.
– Jeszcze mi tu tylko
dziennikarzy brakowało!
– Media potrafią być
przydatne, panie podkomisarzu. Zwłaszcza jeśli się umie z nich korzystać.