wtorek, 30 września 2014
PAN PRZYPADEK W TVK
Tu możecie obejrzeć krótki materiał o mojej wizycie z autorem w bibliotece Kętach :)
poniedziałek, 29 września 2014
PAN PRZYPADEK I PIERWSZA RECENZJA KORPOLUDKÓW
Jest
już pierwsza recenzja trzeciego tomu moich przygód http://wkrainieczytania.blogspot.com/2014/09/jacek-getner-pan-przypadek-i-korpoludki.html
. Jej autorka zauważa, że w moim życiu znaków zapytania coraz bardziej
przybywa. To fakt, moje uczuciowe perypetie nie należały do najłatwiejszych i
były dość skomplikowane, zanim się całkiem nie wyprostowały. Dlatego też
autorka nie podejmuje na razie próby analizy psychologicznej mojej postaci,
zostawiając ją sobie na kolejne części.
poniedziałek, 22 września 2014
PAN PRZYPADEK JEDZIE DALEJ
Wszyscy
Czytelnicy mojego bloga wiedzą już, kto popełnił „Morderstwo w Orient Espresso”.
Jeśli chcecie się dowiedzieć jak rozwiązałem dwie kolejne zagadki z najnowszego
tomu moich przygód pod tytułem „Pan Przypadek i korpoludki” to książka ta
powoli dociera do księgarń zarówno w wersji papierowej (jest już w Empiku) jak
i elektronicznej. Miłej lektury wszystkim życzę a ja sam wybieram się w
najbliższy czwartek wraz z autorem do Kęt w województwie małopolskim gdzie o
godzinie siedemnastej spotkam się wraz z autorem z czytelnikami tamtejszej
biblioteki.
piątek, 19 września 2014
PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 20
– Pan oszalał?! –
wykrzyknął Łoś. – Przecież pani Agaty nie było w Orient Espresso. Nie mogła
zabić Sambora.
– Nie, panie
podkomisarzu. Była. Wyszła i wróciła przez to okienko. – Jacek popukał we
framugę tkwiącą na barmanie. – Było za wąskie na pana Łatkę, ale pani Agata
mogła się przez nie bez problemu przecisnąć. Podstawiła kilka skrzynek
stojących na zewnątrz i już mogła być w środku. Bez ryzyka, że ktoś ją zauważy,
bo lokatorzy wyglądają na to podwórko tylko wtedy, gdy wydarzy się coś
szczególnego. Choć nie poszło jej tak łatwo jak myślała, bo nie ona jedna miała
interes do Sambora. Pojawiły się komplikacje, bo najpierw weszli do ubikacji
Kosicki, potem Niedzielak. To stąd wiedziała, że jeden ma pistolet, a drugi
kopertę z pieniędzmi w kieszeni, choć nic innego na to nie wskazywało.
– Ależ dlaczego by to
miała robić?! – zaprotestował barman.
– Z zazdrości. Kochała
pana. – Jacek poklepał barmana po ramieniu. – Choć pan tego nie widział. Ale
faceci tak mają, nie zauważają takich rzeczy. Za to ona obserwowała pana
dokładnie. I zobaczyła, że pana zachowanie się zmieniło, że pan się odchudza.
Pewnie jeszcze przypadkiem natknęła się na wizytówkę, którą dostał pan od
Sambora albo usłyszała strzęp waszej rozmowy. I już wiedziała, że pan chce
odejść. – Przypadek spojrzał na panią Agatę. – Zbyt dobrze znała pani Sambora i
wiedziała, że on wymaga, aby wszyscy jego pracownicy byli szczupli. W końcu
pani przez te długie lata pracy w jego banku też musiała dbać o linię. Tylko,
sądząc po pani sylwetce i ruchach, trenowała pani jakiś sport walki. Może nadal
to pani robi. Stąd miała pani siłę, żeby wbić tę pałeczkę w splot słoneczny
Sambora. Prawda?
Szycka nie była już tą
samą kobietą co kilka minut wcześniej. Nie zostało w niej nic z tygrysicy,
która rzucała się do gardła każdemu, kto chciał skrzywdzić najważniejszą dla
niej osobę. Była słaba, przegrana. Nikt w tej chwili nie mógł już wątpić, czyja
ręka wbiła pałeczkę bankowcowi.
– Dlaczego to zrobiłaś?
– zapytał cicho Łatka.
– Chciałam cię uchronić
przed błędem. Może gdybym nie zrywała wszystkich kontaktów ze znajomymi z
pracy, to wiedziałabym, że go wyrzucili na zbity pysk. Ale ja się od nich
odcięłam. I myślałam, że on cię naprawdę przekabaci. A dla niego każdy
pracownik to śmieć, którego w ogóle nie zauważa! Wiesz, że on mnie nie poznał?!
Podszedł któregoś razu do baru, jak byliśmy tylko we dwoje i zaczął mi
obiecywać, że może mi załatwić korzystny kredyt na rozwój lokalu. Tylko muszę
mu okazać wdzięczność.
– I dlatego go zabiłaś?
– Chciałam tylko, żeby
dokładnie wysłuchał, co mam mu do powiedzenia i zostawił cię w spokoju. Gdyby
nie był przykuty do tego kibla, to w życiu by mnie nie wysłuchał. A i tak
chciał mnie zignorować. Mówił, że będzie zatrudniał kogo ma ochotę i nie ma
zamiaru mnie słuchać, bo ja tu jestem od parzenia kawy i przynoszenia mu sushi.
I będę to robić tak długo, jak on sobie tego zażyczy. A ta pałeczka… Ktoś ją
musiał zostawić niechcący na umywalce. I jak Sambor chciał wstać, to ją
chwyciłam i go pchnęłam. Lekko. Tak żeby usiadł. Ale on był strasznie wkurzony
i zaczął mi grozić znajomymi z mafii, którzy zniszczą Orient Espresso. Wtedy go
pchnęłam drugi raz… Mocniej. Za ciebie i za mnie.
Kilka minut później
Łoś, z kwaśną miną, odprowadził właścicielkę Orient Espresso do radiowozu.
Kiedy wrócił do jej gabinetu, Przypadek kończył właśnie przebierać się w strój
do biegania. Podkomisarz przypatrywał mu się przez chwilę z ponurą miną i w
końcu zapytał z wyrzutem:
– To musiała być
naprawdę ona? Przecież ona… w więzieniu…
– Musi wynająć dobrego
adwokata i liczyć na to, że sędzia miał problem w spłaceniu kredytu.
– Co pan mówi?
– Mówię, że nikt nie
kocha bankowców, dlatego pani Szycka może liczyć na łagodny wyrok.
– I co z tego? Przecież
każdy z tych drani bardziej zasługiwał na aresztowanie. Nawet ten Łatka.
– I każdego może pan
zamknąć. Jeden przyznał się do wymuszenia z użyciem broni, drugi do szantażu,
trzeci do profanacji zwłok lub chociaż czynnej napaści i ekshibicjonizmu. A
czwarty do nieudzielenia pomocy.
– Wcale mnie to nie
bawi – stwierdził ponuro Łoś.
– Wiem. Ale niestety
musi pan zawsze, gdy będzie panu potrzebna pomoc, brać pod uwagę, że wskażę
winnego, a nie tego, kto na karę zasłużył. – Przypadek zarzucił plecak z
ubraniem na ramię. – Taka już moja uroda, panie podkomisarzu.
czwartek, 18 września 2014
PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 19
Choć
uwięzienie w zbyt wąskim okienku nie należało do przyjemności, to obecny stan
Karola Łatki był również nie do pozazdroszczenia. Wprawdzie troskliwie
opatrywała go właśnie pani Agata, jednak nie łagodziło to ogromnego bólu upadku
na twardą posadzkę i rozbicia własnym ciałem umywalki i zlewu. A teraz jeszcze
nie mógł nawet usiąść na normalnym krzesełku z oparciem, tylko musiał ślęczeć
na barowym taborecie, opasany okienną framugą, do której wciąż było
przyczepionych sporo cegieł.
– Ja mu nic nie
chciałem zrobić – zarzekał się Karol.
– Tylko wbić pałeczkę w
splot słoneczny? – Łoś przeszył Łatkę wzrokiem, jakby sam chciał wbić mu taką
pałeczkę w ramach zemsty za to, że to właśnie barman, a nie podkomisarz jest
tak czule opatrywany.
– Nie. Chciałem, żeby
zeżarł tę swoją wizytówkę. Dał mi ją kiedyś, gdy mu powiedziałem, że jestem z
wykształcenia prawnikiem. Mówił, że mógłby mi załatwić pracę u siebie w banku…
– Jak mogłeś? – Właścicielka
Orient Espresso spojrzała na niego z wyrzutem, który Łoś odnotował ze sporą
satysfakcją. – Przecież ci mówiłam, co to znaczy praca w takim banku. W dodatku
dla takiego oszusta!
– Agata, nie gniewaj
się. Ja lubię pracę barmana, ale nie po to studiowałem pięć lat prawo. Auu, nie
musisz tego zaciskać tak mocno!
– Proszę nie krzyczeć
na tę panią! – Podkomisarz naprawdę się zdenerwował. – I proszę wyjść, zawołamy
pana!
Łatka się podniósł, ale
Przypadek przytrzymał go za ramię.
– Chwileczkę, panie
podkomisarzu. Myślę, że pan Łatka nie powiedział nam jednak wszystkiego. A ta
fałszywa obietnica pracy była powodem morderstwa. I mogę to udowodnić.
– To bzdura, Karol jest
niewinny! – stwierdziła stanowczo pani Agata. – On nie mógł zabić tego drania –
spojrzała błagalnie na podkomisarza Łosia. – Niech pan mu powie.
– Fałszywa obietnicy
pracy to chyba słaby motyw morderstwa. – Policjant chrząknął zakłopotany, nie
bardzo wiedząc, jakie ma zająć stanowisko.
– A uwierzyłby pan, że
taka obietnica spowoduje to, że pan Łatka pójdzie nakarmić Sambora jego
wizytówką? Do tego potrzeba powoli narastającej furii i frustracji. – Przypadek
spojrzał na barmana. – Ja myślę, że on kazał się panu odchudzić? Prawda?
– No tak – przyznał
niechętnie Łatka. – Coś wspomniał, że byłoby mi łatwiej, gdybym był
szczuplejszy…
– Gdyby tylko „coś
wspomniał”, nie straciłby pan w ciągu ostatnich kilku tygodni jakichś
dziesięciu, a może nawet piętnastu kilogramów, co dość łatwo zauważyć po
rozmiarze pana koszuli i spodni. Musiał pan przejść na jakąś drakońską dietę,
która doprowadzała pana do szału. Naprawdę nie zauważyła pani, pani Agato, że
pan Karol jest ostatnio bardziej nerwowy?
– Nic podobnego –
zaprzeczyła właścicielka Orient Espresso. – Poza tym Karol wcale nie jest za
gruby.
– Ale pan Sambor wciąż mu
pewnie powtarzał, że jeśli chce pracować w banku, musi schudnąć. Powtarzał to
tak często, że schudnięcie stało się pana obsesją. I kiedy nagle okazało się,
że te kilka tygodni katuszy nie zdadzą się na nic, zwyczajnie się pan wściekł i
zapragnął zemsty. A głód to chyba już dobry motyw do morderstwa.
– To niemożliwe –
zaprzeczyła pani Agata. – No niech mu pan coś powie, panie podkomisarzu –
zwróciła się do Łosia, ale ten zbyt dobrze pamiętał tydzień odchudzania, jaki
zafundowała mu żona i po którym miał ochotę zamordować wszystkich przez siebie
przesłuchiwanych. Dlatego nie przerywał Przypadkowi, który przygważdżał Łatkę. –
To na pewno ten Żubrzyk! Po co by brał te pałeczki? – Szycka naskoczyła na
Przypadka. – I chyba nie wierzy pan, że chciał się po prostu na tamtego
wysikać.
– Wierzę w to, bo gdyby
chciał tamtego zabić, nie spuszczałby spodni i nie brudził sobie nogawek. Tak
jak wierzę Kosickiemu, że chciał wymusić weksel i nie miał zamiaru zabijać
dłużnika. I Niedzielakowi, który nie zabijał by kogoś, kto dostarczał mu środki
do życia. I wierzę w to, że morderca dokładnie zaplanował swoją zbrodnię, unieruchamiając
Sambora w ubikacji. Dlatego zrobił mu kawę z dużą ilością środków
przeczyszczających. Pamięta pan, panie podkomisarzu, że spodnie denata były
pobrudzone od wewnątrz? Po prostu nie zdążył na czas do ubikacji. Podejrzewam,
że w treści żołądka denata znajdzie się jeszcze ten środek przeczyszczający. –
Przypadek zbliżył swoją twarz do twarzy Łatki, który patrzył na niego
przerażony. – Gdy Sambor został unieruchomiony w ubikacji, morderca chciał od
razu przystąpić do akcji. Ale najpierw wszedł Kosicki z pistoletem. Potem Niedzielak
po pieniądze.
– To bzdura, a
najlepszym dowodem na to jest to, panie detektywie, że to ja przyrządzałam mu
kawę zanim wyszłam!
– Jest pani tego pewna?
– zapytał lekko zdezorientowany Przypadek.
– Absolutnie tak. Karol
zrobił espresso i wyszedł na zaplecze. Wtedy do baru podszedł Żubrzyk, on
zawsze pił dużo kawy. Dlatego mu dałam tę kawę, a sama zrobiłam Samborowi
następną. I co, łyso teraz panu, panie detektywie? Wiedział pan to?
– Tak. Ale chciałem to
usłyszeć od pani. Bo już dawno podejrzewałem, że to pani go zabiła, pani Agato.
środa, 17 września 2014
PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 18
Malwina,
choć rozmawiała w tym momencie z Jackiem, bardziej interesowała się tym, co
dzieje się wewnątrz Orient Espresso. W tej chwili bowiem właśnie potężny barman
Karol, cały poobijany i we krwi, przemieszczał się z toalety do gabinetu pani
Agaty. Ponieważ dał radę iść o własnych siłach, wydawać by się mogło, że za
chwilę zniknie za drzwiami. Jednak jego masywna sylwetka nabrała niestety
dodatkowych gabarytów. W tej chwili była bowiem powiększona o okienko z
toalety, wraz z przypisanym okienku fragmentem muru, który nie odczepił się od
framug.
– A co wiesz o samym
Samborze? – zapytał Przypadek.
– Podobno miał hopla na
punkcie odchudzania się i zdrowej sylwetki. Zamęczał tym swoich pracowników, a
jak komuś przybyło parę kilo, to od razu straszył taką „grubą świnię”
zwolnieniem. Każdy się karnie brał do ćwiczeń i ograniczania kalorii, od
kasjera do wicedyrektora włącznie. Ale paru osobom się nie udało i wylecieli z
roboty.
– Dyktatorek –
uśmiechnął się Jacek. – A jakieś powiązania z mafią?
– Rzeczywiście, pomagał
ponoć trochę prać brudne pieniądze. Ale nie za to wyleciał. Po prostu musiał
zrobić miejsce facetowi z Włoch, którego w ojczyźnie zredukowali za nieudolność,
ale nie chcieli zostawić go całkiem na lodzie. – Malwina uśmiechnęła się, a
Jacek pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Typowe. Czyli została
jeszcze tylko jedna kwestia. Miałem rację?
– Miałeś. Ale po co to
chciałeś wiedzieć? Przecież… – urwała, bo Jacek położył jej palec na ustach.
– To na razie jeszcze
tajemnica, której nie można mówić na głos.
– To powiedz mi ją na
ucho.
Malwina żartowała i nie
spodziewała się, że Jacek natychmiast spełni jej prośbę. Po chwili słyszała już
jednak szeptane rozwiązanie zagadki. I nie mogła się powstrzymać, żeby nie
zerknąć znów na Karola, wpychanego ciągle do drzwi prowadzących w stronę gabinetu
pani Agaty. A kiedy Jacek usiadł z powrotem na krzesełku, spojrzała na niego
niemal rozczarowana.
– Czyli to zwykła
zazdrość zabiła Sambora?
– Nie mów zwykła.
Zazdrość to chyba najsilniejsze uczucie, jakie istniej na świecie. – Przypadek
uśmiechnął się do dziennikarki. Malwina przygryzła wargi, zastanawiając się, na
ile Jacek stwierdza po prostu banalny fakt, a na ile chce wbić jej samej
szpileczkę. – Poza tym było wiele innych elementów. Zawiedzione uczucia, chęć
zemsty za upokorzenie, wreszcie potworny głód.
– Głód?
– Tak. Dieta sprawia,
że człowiek przestaje myśleć racjonalnie i staje się często kimś zupełnie
innym. Jako kobieta powinnaś coś o tym wiedzieć.
– Ja stawiam na
ćwiczenia w fitness clubie – odpowiedziała wymijająco Malwina i dodała szybko:
– Szkoda. Wolałabym, żeby mordercą był kto inny.
– Nie ty jedna. Ale ja
nie wybieram winnych. Ja ich tylko wskazuję.
– A jak to udowodnisz?
Przecież to wszystko to jedynie poszlaki…
– To prawda. Ale jestem
pewien, że żmudna praca policji przyniosłaby trochę dowodów.
– Ty jednak chcesz
zakończyć sprawę sam – pokiwała domyślnie głową Malwina. – I ciekawa jestem,
jak to zrobisz?
– Nie mam wyjścia.
Muszę poprosić mordercę, żeby przyznał się do winy. Ale z tym nie powinno być
problemu – wstał od stoliczka. – To na razie, dzięki.
Przypadek wszedł do Orient
Espresso, gdzie wreszcie, po obtłuczeniu kilku cegieł z framugi, udało się
wepchnąć nieszczęsnego Łatkę w drzwi prowadzące na zaplecze. Ale to już nie
obchodziło dziennikarki. Ona patrzyła na detektywa i w jej głowie wciąż
brzmiały jego ostatnie słowa. Słowa jak zwykle pozbawione cienia skromności,
pewne siebie czy raczej nawet zarozumiałe.
Kiedyś jej się to
bardzo podobało. Być może nawet dlatego zakochała się w Przypadku. I chyba z
tych samych przyczyn potem go znienawidziła. I choć wciąż się przekonywała, że
to bez sensu, że najlepiej wszystko zapomnieć, zostawić za sobą, nie potrafiła
tego zrobić. Zbyt dobrze pamiętała rozstanie. Miała zły humor, dostała ochrzan
od szefa, a jej waga bezczelnie wmawiała jej, że przez ostatni miesiąc przytyła
cały kilogram. Nakrzyczała więc na Przypadka i kazała mu zostawić się w
spokoju.
Była przekonana, że
następnego dnia sam przyjdzie ją przeprosić. Tak przecież zawsze robią faceci.
Ale on nie odezwał się przez dwa tygodnie. A gdy zadzwoniła do niego, odebrała
jakaś inna kobieta. Kiedy przekazała słuchawkę Jackowi, on tylko odpowiedział,
że posłuchał jej rady i po prostu zostawił ją w spokoju. Malwinę zatkało, a na
dodatek odniosła wrażenie, że spodziewał się jej telefonu i przygotował sobie z
góry odpowiedź.
„Ciągle taki sam –
fuknęła sama do siebie, odchodząc spod Orient Espresso. – Ciągle bezczelny i
nieprzyjmujący do wiadomości, że może się mylić. Oj, jeszcze zobaczysz, jak ci
niedługo zrzednie mina, panie detektywie. Ciekawe, czy wtedy powtórzysz to, że
ludzie są banalnie przewidywalni.”
wtorek, 16 września 2014
PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO ODCINEK 17
Pani
Agata wciąż spoglądała tryumfująco to na Przypadka, to na podkomisarza, to
wreszcie na plik banknotów leżących na jej biurku. Sambor, jako bankowiec,
lubił widać ładnie opakowane banderolką pieniążki i dlatego zapakował w ten
sposób te dziesięć tysięcy w stuzłotówkach.
– A nie mówiłam? I co
teraz, panie detektywie? Nadal pan uważa za najbardziej podejrzanego Karola?
– Szczerze mówiąc, tak.
I obawiam się, że podkomisarz Łoś również.
– Ale jak to? –
Właścicielka Orient Espresso spojrzała z żalem na policjanta. – A te banknoty?
Przecież sam przyznał, że są od Sambora. Ja wiem, że zapewnia, że go nie zabił
ale…
– Ale właśnie te
pieniądze są najlepszym potwierdzeniem jego niewinności. Prawda, panie
podkomisarzu?
– Prawda – przyznał
niechętnie Łoś. – Czymś go pewnie szantażował.
– Zakładam, że chodziło
pewnie o ich przechodnią żonę, z którą wciąż utrzymywał kontakty, a która
zapewne nie wiedziała, że pan Sambor jest bezrobotny – domyślał się Jacek.
– Być może – pokiwał
głową podkomisarz. – W każdym razie na pewno Niedzielak nie zabijałby kogoś,
kogo szantażuje, bo nie miałby kto dostarczać mu gotówki. Jak to mówią, nie
zarzyna się kury znoszącej złote jajka.
– Czemu wy ich tak
bronicie?! – zdenerwowała się pani Agata. – Bo co, bo tacy ważni są i wciąż
mają kontakty?! Boicie się, że wrócą na swoje stanowiska i się na was
zemszczą?! Łatwiej jest obwiniać biednego, nikogo nieznającego barmana?!
Zanim oskarżeni zdążyli
odpowiedzieć, do gabinetu wszedł starszy aspirant Smańko i oświadczył:
– Panie komisarzu, pan
Żubrzyk chciałby uzupełnić swoje zeznania… Aha i ta dziennikarka do pana
przyszła – powiedział do Jacka.
– Proszę ją poprosić,
żeby chwilę zaczekała…
– Ale najpierw dawajcie
go tu, Smańko – starszy aspirant wyszedł, nie zamykając chwilowo drzwi. –
Ciekawe, co się panu budowlańcowi przypomniało.
– Może, w jaki sposób
obsikał sobie nogawki? – wyraził przypuszczenie Przypadek.
– Co pan z tymi
nogawkami? – zdziwił się Łoś, ale nie doczekał się odpowiedzi, bo wszedł
Żubrzyk i usiadł na krześle wskazanym przez policjanta. – No, słucham pana?
– Przypomniałem sobie,
że widziałem wchodzącego przede mną do toalety pana Niedzielaka…
– To cudowne, że tak
pan odzyskał pamięć – ucieszył się Przypadek. – A czy przypomniał pan sobie, że
sam wchodził tam po nim? I że obsikał pan sobie nogawki?
Podkomisarz Łoś chciał
zaprotestować przeciwko temu pytaniu, bo sam miał kilka innych, ważniejszych,
do zadania. Jednak widząc speszoną minę Żubrzyka, zrezygnował ze swego zamiaru
i zaczął patrzeć na developera, jakby dzielny policjant również nie miał
wątpliwości, że przesłuchiwany obsikał sobie nogawki.
– To jak, panie
Żubrzyk, nadal będzie nam pan mydlił oczy, podrzucając błędne tropy, czy
przyzna się pan do wszystkiego? – Podkomisarz spojrzał groźnie na developera. –
Bo my wiemy, że pan obsikał sobie te nogawki.
– Skąd to niby wiecie?
– A to już wyjaśni mój
kolega. Panie Przypadek – Łoś kiwnął zachęcająco głową na detektywa.
– To proste. Przez cały
czas, zanim odkryłem, że ma pan za dużo pałeczek na stole, oglądał pan swoje
nogawki. Były już bez zarzutu, zdążyły wyschnąć, ale pan się bał, że pana
zdradzą i nie potrafił się powstrzymać od spoglądania na nie.
– A nie mogłem się bać,
że zwyczajnie mi się ubrudziły? – próbował bagatelizować eksdeveloper.
– A czym? Farba, kawa
czy coś innego byłyby widoczne od razu i nie wymagały ciągłego oglądania
nogawek. To musiało być coś innego, co szybko znika. Wody by się pan nie bał,
bo nic by nam ona nie mówiła. Pozostaje więc tylko obsikanie się. Jeśli pan nie
chce, żeby pan komisarz kazał panu zdjąć spodnie i zabezpieczył je w
charakterze dowodu, radzę się przyznać.
– A może ja mam kłopoty
z prostatą i czasem się obsikuję?
– To też się da
sprawdzić. Dlatego radziłbym się zdecydować na szczerość, bo pan się coraz
bardziej pogrąża. I pan podkomisarz może dojść do wniosku, że zrobił pan coś
znacznie więcej, niż tylko obsikał sobie nogawki.
– Ja go nie zabiłem –
wybuchł Żubrzyk. – Tak, chciałem mu odpłacić za to, że straciłem przez niego
pracę. Ale nie zabijając go. Chciałem na niego nalać, znaczy obsikać mu buty. A
jakby przypadkiem nie zamknął kabiny, chciałem go całego olać. Ale jak
otworzyłem drzwi do niej, zobaczyłem, że on tam siedzi z tą wbitą pałeczką i…
– Panie komisarzu,
zniknęły pałeczki! – Smańko wpadł jak burza do biura.
Oświadczenie starszego
aspiranta na moment przykuło uwagę przesłuchujących podejrzanego. Ale po chwili
już wszyscy patrzyli na Żubrzyka. Zanim jednak zdążyli cokolwiek powiedzieć, podłoga
nagle zadrżała w posadach, a do uszu zebranych dobiegł potężny hałas pękających
ścian i rozpadających się w drobny mak porcelitowych urządzeń sanitarnych,
okraszony zduszonym okrzykiem „Jezus Maria, pomocy…”.
poniedziałek, 15 września 2014
PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 16
Adrian
Żubrzyk już od dobrej pół godziny z nienawiścią wpatrywał się w pałeczki do
sushi. Teraz zawinięte były nie tylko w papierkowe opakowanie, ale dodatkowo
schowane w foliowym woreczku, który leżał na blacie baru obok czujnego oka
starszego aspiranta Smańko. Dlatego Żubrzyk nie mógł nawet marzyć, że zdoła się
ich pozbyć.
„Cholera, niepotrzebnie
spanikowałem. Gdybym nie przełożył tych pałeczek, nic by na mnie nie mieli. Nie
mogliby mi nawet udowodnić, że wchodziłem do tego cholernego kibla. A teraz to
różnie może być. Wszyscy wiedzą, że przez tego fiuta straciłem pracę… Lepiej
było wtedy wyjść… a nie przekładać te cholerne pałeczki! Nie, to by nic nie
dało, ten piarowiec mnie zna. Namierzyliby mnie i tak.”
Żubrzyk na moment
spojrzał na Kosickiego, który nie miał już tak bezczelnego wyrazu twarzy jak
jeszcze kilkanaście minut temu, co były developer zauważył z radością. Może by
się nawet uśmiechnął zadowolony, gdyby nie starszy aspirant Smańko, który wziął
do ręki foliowy woreczek i zaczął się z nudów przyglądać jego zawartości.
„Gdyby te cholerne
pałeczki zniknęły, nikt by mi nie udowodnił, że byłem w tym kiblu zanim zamknął
się tam ten barman. To ja siedziałem najbliżej i nikt mnie na pewno nie
zauważył, bo obok nikogo nie przechodziłem.”
Do uszu developera
doszły, stłumione nieco przez ściany, okrzyki Niedzielaka.
– Ja stanowczo
protestuję! Nie macie prawa obszukiwać kogoś takiego jak ja! Ja znam
brytyjskiego premiera!
Dalsza rozmowa w
gabinecie przesłuchań odbywała się już na niższym poziomie decybeli, dlatego
Żubrzyk nic więcej nie słyszał. Ale nawet ten strzęp oburzenia bardzo ucieszył
developera.
„Podejrzewają go. To
bardzo dobrze. Jakby mnie jeszcze raz przesłuchiwali, to sobie przypomnę, że
był w tym kiblu przede mną. Tak jak ten Kosicki. Ciekawe, czy obaj poszli tam
zwyczajnie się odlać, czy też mieli do Sambora interes, jak ja…”
Żubrzyk zacisnął
mocniej szczęki. Pomyślał, że mógłby właściwie przyznać się do wszystkiego.
Przecież w gruncie rzeczy nie zrobił niczego złego. Tylko ukarał drania, który
sobie na to zasługiwał. Wymierzył mu sprawiedliwość, którą pewnie niejeden
człowiek chciałby mu wymierzyć.
Planował to od bardzo
dawna. Już wtedy, gdy wychodził z gabinetu bankowca i dowiedział się od niego,
że Mega Star będzie mieć cofnięty duży kredyt obrotowy. Gdy usłyszał to,
zrobiło mu się gorąco i myślał, że zaraz zemdleje.
– Człowieku, czy ty
wiesz, co to oznacza dla mojej firmy? – wyrwało mu się wtedy w sposób zupełnie
nieprofesjonalny.
– Wiem – pokiwał głową Sambor.
– Chcesz, żebym był szczery?
– Tak.
– Olewam to –
uśmiechnął się radośnie bankowiec i pokazał mu drzwi.
Żubrzyk obiecał sobie,
że kiedyś tamten zapłaci mu za te słowa. Ale na razie musiał poinformować
swoich szefów za granicą o decyzji banku. Wiedział, że będą niezadowoleni. Był
jednak pewien, że uda im się załatwić jakieś kredytowanie z zewnątrz. Zamiast tego
dostał dymisję, a jego głowa została rzucona na pożarcie jako głównego winnego
kłopotów całej korporacji.
Zdawał sobie sprawę, że
nie będzie mu łatwo znaleźć nową pracę, bo cała branża pogrążyła się w
kryzysie. Dobrze, że jego o dwadzieścia lat młodsza dziewczyna nie interesowała
się sytuacją na rynku nieruchomości i wciąż uważała, że jej mężczyzna jest
szefem dużej firmy developerskiej. Gorzej, że uwzględniała również ten fakt w
ich wydatkach, a oszczędności Żubrzyka dość szybko topniały. Wciąż jednak miał
nadzieję, że się odbije i ukrywał przed partnerką swoje kłopoty. I z prawdziwą
radością dowiedział się, że Sambor podzielił jego los. Gdy jeszcze spotkał go w
swojej ulubionej, w czasach bezrobocia, kafejce sushi, pomyślał, że
przeznaczenie samo wsuwa mu zemstę w dłonie.
Przez tydzień dokładnie
obmyślał, co ma zrobić, a potem czekał na okazję. Miesiąc, drugi, trzeci.
Myślał nawet, że ta się nie nadarzy, gdyż Sambor miał jakiś niewiarygodny
pęcherz, który nie reagował nawet na trzy wypite espresso, i bankowiec nie
wejdzie do ubikacji. Dlatego był wściekły, że dziś, gdy to się wreszcie stało,
najpierw znalazł się tam przed nim Kosicki, a potem Niedzielak. Myślał już,
nerwowo dopijając kolejną kawę, że nie zdąży zrealizować swojego planu. Ale w
końcu mu się udało i wszedł do toalety, w której wciąż tkwił Sambor…
Otworzyły się drzwi
prowadzące na zaplecze i na salę wszedł wyraźnie wzburzony Niedzielak. Mruczał
coś niezadowolony pod nosem, ale potulnie wrócił na swoje miejsce, choć widać
było, że użyje wszystkich kontaktów, aby odpłacić za upokorzenie, które go
spotkało.
Żubrzyk podniósł się i
zamachał do Smańki.
– Panie aspirancie.
Można na chwilę?
PAN PRZYPADEK I PO KONKURSIE
Konkurs
na detektywa dobiegł końca. Niestety, prawidłowa odpowiedź podparta odpowiednią
dedukcją była tylko jedna. Niniejszym gratuluję panu Adamowi z Bełchatowa do
którego trafi pierwszy tom moich przygód. Pozostałych zachęcam zaś do doczytania
do końca zagadki i poznania prawdziwego mordercy:)
sobota, 13 września 2014
PAN PRZYPADEK I KONKURS NA FINISZU
Konkurs na
znalezienie mordercy powoli finiszuje. Więcej podpowiedzi już nie będzie.
Reszta zależy od Was. Jeśli do 14 września, do godziny 23.59 będziecie znali odpowiedź na
pytanie kto zabił Jerzego Sambora ślijcie ją na adres biuro@wydawnictwozakladka.pl
. Wtedy macie szansę wygrać jeden z pięciu
egzemplarzy pierwszej książki o moich przygodach czyli „Pan Przypadek i trzynastka”.
Szczegóły konkursu tutaj
piątek, 12 września 2014
PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 15
Podkomisarz
Łoś unikał w tej chwili jak tylko mógł spojrzenia właścicielki Orient Espresso.
Nie mówiło ono już bowiem „bądź moim bohaterem, nie zawiedź mnie”, ale wyrażało
najgłębsze potępienie. Policjant wprawdzie nie był jedynym adresatem owego
potępienia, ale to go specjalnie nie pocieszało.
–
Chyba
nie wierzycie temu śmieciowi?
– To, co mówi, brzmi
logicznie – stwierdził Przypadek.
– Ale przecież sam się
przyznał, że przystawił facetowi pistolet do głowy.
– Atrapę…
– No bo pałeczką by go
nie nastraszył. Dostał podpis na wekslu i Sambor nie był mu już potrzebny.
Dodatkowo mógł się bać, że Sambor ściągnie rzeczywiście jakichś znajomych
karków, żeby odebrać ten weksel.
– To bez sensu, pani
Agato – Łoś powiedział to z dużym bólem, gdyż najchętniej przytaknąłby uroczej
właścicielce Orient Espresso. – Nie wymuszałby podpisania weksla, by następnie
go zabić. No bo kto wykupi weksel nieboszczyka?
– Choćby żona…
– Weksel ma dzisiejszą
datę. Gdyby poszedł z czymś takim do wdowy, to ona by od razu do nas zadzwoniła,
a on stałby się głównym podejrzanym.
– Dokładnie tak, panie
podkomisarzu – Przypadek pokiwał głową z uznaniem. – Sam bym tego lepiej nie
ujął.
Łoś spojrzał na
detektywa z niepewną miną. Czyżby po raz pierwszy doczekał się z jego ust
pochwały niepodszytej kpiną? Wprawdzie podkomisarz wiedział, że nie raz
zasłużył już na wyrazy najwyższego uznania, ale Przypadek, jak do tej pory, nie
był łaskaw ich wyrażać. Ale teraz wyglądało na to, że mówił szczerze. Czyżby
zatem naprawdę go pochwalił? Wprawdzie Łosiowi absolutnie na takim uznaniu nie
zależało… W zasadzie to nic a nic mu nie zależało! Jednak jakby już się
pojawiło, no to owszem, byłoby to nawet miłe.
Ale nie, za wcześnie
jeszcze na radość, musi do sprawy podejść spokojnie. Na początek może mały
rewanż.
– Lata praktyki –
wyznał podkomisarz skromnie. – A właśnie, jak pan wpadł na to, że on ten akcent
bezczelnie udawał?
– Ktoś, kto spędził
wystarczająco dużo czasu w Stanach, żeby nabrać akcentu, zaraz po wyrzuceniu z
roboty w Polsce, wróciłby tam i szukał pracy. Bezrobocie tam mniejsze i łatwiej
o zajęcie. Ale on pewnie ze dwadzieścia lat temu był tam przez chwilę i służył
za jakieś popychadło w tym całym DNDB. A jak firma postanowiła otworzyć biuro w
Polsce, to ktoś sobie przypomniał, że goniec, lub ktoś równie ważny, jest z tego
dziwnego kraju i może pomóc przy tworzeniu oddziału. No i pan Kosicki wrócił tu
ze zmienionym imieniem z Rafała na Ralpha i powoli awansował w strukturze. Nikt
mu nie proponował pracy gdzie indziej w ramach tego DNDB, bo był za głupi, ale
na dyrektora w Polsce się nadawał. A ponieważ lojalnie trzymał się swojej
firmy, co w tej branży rzadkie, nikt nie myślał o wyrzuceniu go. Aż do czasu,
gdy ktoś w Nowym Jorku, przyciśnięty kryzysem, zorientował się, że Kosicki za
dużo zarabia jak na swoje kwalifikacje i postanowił go zwolnić. Takie firmy
zawsze zaczynają restrukturyzację od zwalniania w peryferyjnych oddziałach,
żeby w centrali wciąż mogli pracować ci sami.
– Ładna historia –
pokiwał głową z uznaniem policjant i dodał: – Nieźle pan to wydedukował.
– Rozumiem, że teraz
panowie sobie będą prawić komplementy? – fuknęła wściekła Szycka, a podkomisarz
Łoś pomyślał, że to dobry moment, aby wrócić do łask.
– No, pani też dobrze wypatrzyła
ten pistolet pod jego pachą. Ja go wcale nie widziałem, a pan?
– Nic a nic –
przytaknął Przypadek. – Ale myślę, że pani Agata chce nas raczej pogonić do
wykrycia sprawcy morderstwa, bo jest przekonana o niewinności swojego barmana.
– Aha… – stropił się
Łoś. – Obawiam się jednak, że to on powoli wyrasta nam na głównego kandydata –
podkomisarz Łoś podrapał się zafrasowany po głowie.
– Mówię wam, to nie
Karol. Zauważyłabym, jakby brał ze sobą pałeczkę.
– Taki drobiazg mógł
mieć schowany w kieszeni wcześniej. A poza tym wcześniej pani mówiła, że nie
pozwolił pani pójść do toalety, tylko sam tam… – Łoś zawahał się i urwał wpół
zdania, bo zobaczył, że tym razem spojrzenie właścicielki Orient Espresso mówi
już: „Ty łotrze, a ja myślałam, że mogę na ciebie liczyć”.
– Karol nie chciał mnie
narażać na widok mężczyzny ze spuszczonymi spodniami – fuknęła wściekła pani
Agata. – Może zanim go aresztujecie zapytacie jeszcze o jedną rzecz
Niedzielaka?
– Chyba nie mam
chwilowo więcej pytań do niego… A pan? – Łoś spojrzał an Przypadka.
– Ja też nie. Ale
zakładam, że pani Agata ma jakiegoś asa w rękawie – spojrzał ciekawie na
Szycką, lecz ta zignorowała jego uszczypliwość i zwróciła się bezpośrednio do
podkomisarza.
– Właśnie uświadomiłam
sobie, że jak go panowie poprzednio przesłuchiwali, on się strasznie często
poklepywał po prawej kieszeni marynarki. Jakby coś tam miał i chciał to ukryć.
– Nie zauważyłem –
powiedział Łoś i spojrzał na Jacka. – A pan?
– Też nie – Przypadek
pokręcił przecząco głową. – A może udało się pani zobaczyć coś jeszcze, czego
my nie dostrzegliśmy? Na przykład mokre nogawki pana Żubrzyka?
– Zupełnie nie
rozumiem, dlaczego pan kpi. Staram się tylko pomóc! A pan jest chyba zazdrosny,
że widzę więcej od pana!
– Oczywiście, niech się
pani nie denerwuje – uspokajał ją podkomisarz. – W zasadzie możemy najpierw
sprawdzić kieszenie tego Niedzielaka.
czwartek, 11 września 2014
PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 14
Położenie
Karola Łatki było coraz bardziej nie do pozazdroszczenia. Wprawdzie od dobrego
kwadransa wszystkim żądnym sensacji sąsiadom znudziło się wyglądanie na
podwórko i już nie musiał znosić ich spojrzeń, za to sił ubywało mu z każdą
chwilą i doskwierało mu wyczerpanie. Gdyby jeszcze mógł się na stałe oprzeć na
umywalce w toalecie, byłoby nie najgorzej. Ale on sięgał do niej w tej chwili
tylko czubkami palców i mógł ją wykorzystać najwyżej przez kilka minut. Potem
jednak znów musiał, na jakiś czas, oprzeć ciężar ciała na brzuchu zaklinowanym
w okienku, żeby dać odpocząć zmęczonym stopom. Ta pozycja zaś z pewnością nie
ułatwiała swobodnego oddychania.
A teraz na dodatek
pojawił się przed nim znów podkomisarz, co gorsza, w towarzystwie tego
detektywa, którego ironiczno-dobrotliwo-pobłażliwej miny wprost nie mógł
ścierpieć. Do tej pory słyszał o nim, że jest kimś w rodzaju Robin Hooda, który
gnębi bogatych ważniaków wywyższających się nad innych. Teraz jednak musiał
zweryfikować swój pogląd. Miał bowiem wrażenie, że ten Przypadek, zamiast
przyciskać nadętych dyrektorków, zawziął się na niego dużo bardziej niż Łoś.
– I co pan na to, panie
Łatka? – podkomisarz zapytał podejrzanego po przedstawieniu najnowszych ustaleń
śledztwa.
– Nie będę prowadził
dalszej rozmowy bez obecności mojego adwokata.
– Proszę podać jego
numer panu podkomisarzowi, na pewno chętnie do niego zadzwoni – zaproponował
Przypadek.
– To znaczy… nie mam
jeszcze adwokata, ale przysługuje mi on z urzędu.
– Jak pan sobie życzy –
uśmiechnął się kpiąco detektyw. – Ale to wymagałoby najpierw aresztowania i
przejścia przez długie procedury, które spędziłby pan za kratkami.
Barman w tej chwili
najchętniej odbiłby się resztką sił od umywalki i spróbował sięgnąć swoimi
długimi rękoma do szyi Przypadka. I nie puszczałby jej przez co najmniej pięć
minut, aż tamten bez cienia wątpliwości wydałby z siebie ostatni rzeżący
oddech, a jego ciało zwiotczałoby bez oznak życia.
– Może lepiej, panie
Łatka, żeby pan z nami porozmawiał – poradził barmanowi podkomisarz. – Bo na
razie jedyną osobą w zupełności przekonaną o pańskiej niewinności jest pana
szefowa.
– Żądam najpierw, aby
ktoś podstawił mi stołeczek lub cokolwiek pod nogi.
– Niestety, na umywalce
mogą być ślady, których chwilowo nie możemy zabezpieczyć. – podkomisarz
bezradnie rozłożył ręce.
– A gdyby pan jeszcze
nie próbował nadal uciec, to byłoby panu łatwiej tutaj stać – pokiwał głową
Przypadek.
– Jak uciec?! Przecież
pan widzi, że zaklinowałem się tu na dobre!
– Gdy rozmawiałem tu z
panem poprzednim razem, był pan w sytuacji mało komfortowej, ale na pana twarzy
nie było widać szczególnego wysiłku. A kiedy byłem w toalecie, widziałem, że
pan dość swobodnie stawał na umywalce. Teraz już tak nie jest. – Przypadek
stanął pod Łatką i wskazał Łosiowi palcem koszulę barmana. – Niech pan tu spojrzy,
panie podkomisarzu. Koszula jest świeżo zabrudzona od okiennej futryny. Widać
tych kilka centymetrów to efekt świeżego wysiłku pana Łatki. Na pana miejscu
postawiłbym tu jednak przy nim jakiegoś policjanta.
– No tak – stropił się
Łoś. – Mało dostałem ludzi, a muszę jeszcze zabezpieczyć teren naokoło. Poza
tym wydawało się, że ugrzązł na dobre – sumitował się. – Zaraz tu kogoś
przyślę.
– Naprawdę pan uważa,
że to ja zabiłem tego dupka Sambora?! – syknął do Przypadka wściekły barman,
kiedy podkomisarz zniknął w bramie kamienicy.
– No proszę, czyli go
pan jednak dobrze znał.
– Bo nazywam go
dupkiem?! Do nas inni nie przychodzą.
– Ale mam wrażenie, że
pan Sambor wzbudza w panu szczególne emocje. Czyli, że łączyło pana z nim coś
więcej niż z pozostałymi klientami.
– Moje stosunki z panem
Samborem polegały na tym, że regularnie robiłem mu kawę i zanosiłem sushi
zrobione przez szefową. A potem ewentualnie inkasowałem rachunek.
– Dzisiaj też mu pan
zrobił kawę? – zapytał Przypadek.
– Oczywiście.
– Jest pan pewien?
– Jestem pewien! –
ryknął wściekle Łatka, a echo jego słów odbiło się po wielokroć w studni
kamienicznego podwórka. – I nie odpowiem więcej na żadne pytanie, dopóki będę
tkwił uwięziony w tym okienku!
środa, 10 września 2014
PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 13
Podkomisarz
Łoś wprawdzie nie zauważył kolby pistoletu, wystającej spod pachy
przesłuchiwanego piarowca, ale słysząc okrzyk pani Agaty, sięgnął odruchowo w
miejsce, gdzie powinien znajdować się jego służbowy pistolet. Niestety, nic tam
nie znalazł, więc zagroził tylko Kosickiemu, nie bacząc na okoliczności:
– Stój, bo będę
strzelał!
Trudno powiedzieć, czy
piarowca bardziej przestraszył okrzyk policjanta czy groźna mina pani Agaty,
wystającej spoza jego pleców. W każdym razie, leżąc wciąż na podłodze uniósł
wysoko ręce do góry.
– Ja nic nie zrobiłem,
naprawdę! – Pewna siebie mina nagle zniknęła z twarzy Kosickiego, a amerykański
akcent rozpłynął się niepostrzeżenie w jego ustach. – To tylko atrapa! –
odchylił połę marynarki i chciał wyjąć swojego „straszaka”, ale spotkał się z
ripostą policjanta.
– Nie ruszaj się, mam
cię na muszce! – ryknął Łoś, wciąż niepomny na to, że nie ma broni i celuje do
podejrzanego z dwóch złożonych ze sobą dłoni. Być może jednak przestraszony
Kosicki również tego nie zauważył, bo zamarł w bezruchu. Tylko jednak na
chwilę, bo do gabinetu Szyckiej wpadł aspirant Smańko zwabiony krzykami.
Otwierając szeroko drzwi, uderzył w leżącego, który z sykiem bólu złapał się za
głowę. – Mówiłem, nie ruszaj się! Smańko, zabierzcie mu pistolet spod pachy,
zabezpieczcie go i wracajcie na posterunek. Sytuacja już opanowana – oświadczył
z dumą.
Po chwili dzielny
policjant trzymał już broń Kosickiego zapakowaną w foliową torebkę i uważnie
się jej przyglądał, a pseudo-Amerykanin, przy pomocy Jacka, ponownie usiadł na krzesełku.
Tym razem jednak nogi miał na podłodze i przez myśl mu nawet nie przeszło
bujanie się w stylu szeryfa z Dzikiego Zachodu.
– No ładnie, ładnie. –
Łoś zamachał foliową torebką przed oczami Kosickiego. – Chodzi się po ulicach z
bronią. Tak nie postępuje uczciwy obywatel. Prawda?
– Powtarzam, to atrapa
– burknął niechętnie piarowiec. – Chciałem go nią tylko postraszyć.
– Kogo?!
– Sambora. Oszukał mnie
na grubą kasę. Mówił, że ma ekstrainformacje z lewego źródła, w jakie akcje
zainwestować. Dałem mu całe oszczędności, pół miliona. Na gębę, bo mówił, że to
lewa rzecz i nie może być żadnych papierów. A potem mnie wyśmiał i powiedział,
że tej mojej kasy zwyczajnie potrzebował na zwrot długu dla mafii. Dlatego mam
zapomnieć o forsie, bo inaczej odwiedzi mnie dwóch karków. Ale ja nie mogłem tego
tak zostawić, bo to całe moje oszczędności. Musiałem zaryzykować. Spotkałem go
tu kiedyś przypadkiem wcześniej i od tego czasu regularnie odwiedzałem Orient
Espresso, czekając na okazję.
– Żeby go zabić?! –
syknęła Szycka.
– Żeby pójść za nim do
toalety i wydostać od niego podpis na wekslu, że jest mi winien te pół bańki.
Ale drań miał jakiś mocny pęcherz i w zasadzie nie bywał w kiblu. Dopiero
dzisiaj się udało.
– I co, pewnie nie
chciał ci podpisać, dlatego go zabiłeś?! – natarła na niego pani Agata.
– Nieprawda. Podpisał
mi – Kosicki wydobył z kieszeni dokument i podał podkomisarzowi. Ten ujął go w
dwa palce i uważnie przyglądał się treści – To na pewno zrobił ten barman. Ja to
wiem. Mam nawet na to dowód!
– Dowód? Jaki?
– On miał jakieś
konszachty z tym Samborem. Myślałem nawet, że on robi dla jakiejś mafii, znaczy
ściąga jakieś długi czy co, bo to takie wielkie chłopisko…
– A ty jesteś
kurduplem! – zaripostowała Szycka. – I co z tego?
– Pani Agato, muszę
przesłuchać podejrzanego – zaprotestował Łoś.
– Po co?! Przecież to
łgarz! Powtarzam, Karol jest niewinny!
– Tak pani uważa? A co
pani powie na to? Parę dni temu zwróciłem mu uwagę, że Sambor zawsze pierwszy
dostaje kawę i sushi, chociaż przychodzi po mnie. Na co on mi bezczelnie
odpowiedział, że jakbym był dyrektorem banku, to też bym mógł na to liczyć.
– Absolutne kłamstwo.
Karol by się w życiu tak nie zwrócił do klienta!
– Mnie też zatkało. Ale
mu powiedziałem, że Sambor już od pół roku nie jest żadnym dyrektorem, bo go
zwolnili za jakieś machloje. Wtedy on się tak wściekle spojrzał i powiedział:
zabiję drania!
wtorek, 9 września 2014
PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 12
Ralph
Kosicki z rozbawieniem spoglądał na Łosia, podkręcającego wąsa, który usiłował
zrobić najgroźniejszą minę, na jaką go było stać. Nie dało się ukryć, że
podkomisarz nawet w ciemnej uliczce z nożem błyskającym w ręku byłby postacią
raczej mało przerażającą. Dlatego piarowiec nie potrafił powstrzymać uśmiechu
błąkającego się w kącikach jego ust, gdy kiwał się niedbale na krześle,
opierając nogi o biurko. Ta jego poza, rodem z amerykańskiego filmu, dodatkowo
rozjuszyła policjanta.
– Wiem, że pan jest
bezrobotny! – Łoś przeszył podejrzanego wzrokiem tak przenikliwym, że nic się
przed nim nie dało ukryć.
– Panie podkomisarzu… –
zaprotestował nieśmiało Przypadek.
– Proszę mi nie
przeszkadzać, prowadzę śledztwo. – Łoś machnął niechętnie na Przypadka. – I
wiem, że coś pana łączyło z denatem! Niech się pan lepiej od razu przyzna co,
bo zaraz i tak będę miał informację od najlepszej dziennikarki śledczej w
kraju…
– Panie podkomisarzu…
– Prosiłem, żeby mi nie
przeszkadzać. – Łoś warknął na detektywa.
– Jak pan sobie chce,
ale żeby nie było, że pana nie uprzedzałem.
– Nie trzeba, poradzę
sobie – zapewnił podkomisarz i znów spojrzał groźnie na Kosickiego. – To jak,
pewnie ten bank był klientem pana agencji?!
– Jest nim nadal –
odparł spokojnie piarowiec.
– I pewnie dlatego, że
przestał być klientem, chciał pan zabić denata?! – krzyknął Łoś, lecz po chwili
dotarły do niego słowa przesłuchiwanego. – Jak to jest nadal?
– Bank pan Sambor,
nadal jest klient agencja DNDB. Nie rozumie więc, o co pan chodzi. Dlatego radziłbym
się jednak liczyć ze słowami, bo mam fantastik kantakt we wszystkie media w tym
kraj.
– Znaczy się… to znaczy…
– Łoś, zbity z kierunku natarcia, uśmiechnął się nerwowo. –Czyżby pan chciał
powiedzieć, że nie jest bezrobotny?
– Ofkors że nie. Taka
fachowiec jak ja nigdy nie jest bezrobotna.
– No więc… co to ja
chciałem… w zasadzie – plątał się policjant.
– Proszę się uspokoić,
panie podkomisarzu. Pan Kosicki jest bezrobotny.
– A skąd pan to wie?! –
natarł na niego Łoś. – I o tamtych?
– To proste. Żaden
aktywny zawodowo dyrektor nie spędzałby regularnie tyle czasu w Orient Espresso. Z cały szacunkiem, pani Agato, ale to boczna
uliczka, na którą nie zagląda nikt ważny. Gdyby się chcieli po prostu urwać z
pracy, to szliby do najmodniejszych lokali, żeby pokazać, jacy to są ważni, że
mogą sobie pozwolić na takie nicnierobienie. Nie mogli też traktować tego
miejsca jako biura na wychodne, bo gdyby chcieli tu popracować, to na stołach
nie mieliby komórek, ale co najmniej tablety. Komórka wystarczy tylko do tego,
żeby ktoś zadzwonił z dobrą ofertą pracy. Można jeszcze za jej pomocą
odebrać e-maile, żeby sprawdzić, czy ktoś znajomy nie odpowiedział na ich
zaczepne pytanie w sprawie zatrudnienia. Ale nie sposób przy jej pomocy
wykonywać żadnej poważnej pracy.
– No ale… mogliby
zostać w domu.
– Gdyby byli singlami,
tak. Ale mężczyźni na stanowiskach raczej nimi nie są, dlatego musieli sobie
organizować czas poza domem. I tak, pewnie zaczynają od kawy u pani, potem idą
do jakiegoś ustronnego kina lub na spacer. Zaś po fajrancie wracają do domu
zmęczeni tym nicnierobieniem. Nie mają jednak wyjścia, bo są samcami alfa, którzy
w życiu by się nie przyznali, że stracili pracę. A do pani przychodzili, bo to
jest samo centrum Warszawy i w razie, jakby jakiś znajomy zadzwonił z
propozycją szybkiego spotkania na lunchu, mieliby blisko – Przypadek zerknął na
Łosia. – Czy to panu wystarczy, panie podkomisarzu?
– No i co pan na to? –
zapytał Kosickiego dyplomatycznie podkomisarz, nie będąc pewnym, czy
rozumowanie Przypadka jest aby właściwe.
– Totaly bzdura. Nie jestem
bezrobotny, tylko przechodzę restrukturyzacje sposobu zatrudnienia.
– Że co? – podkomisarz
nie był zbyt biegły w korporacyjnej nowomowie.
– Pan Kosicki, panie podkomisarzu,
po prostu nie dopuszcza do swojej głowy faktu, że został zwolniony. Wciąż uważa
się za pracownika wielkiej międzynarodowej korporacji, z czego jest dumny. I
wydaje mu się, że zaraz ta korporacja ściągnie go na zachód. Dlatego wciąż
udaje, że po polsku mówi z akcentem, chociaż spędził poza naszym krajem rok,
góra dwa lata.
– Ach ty draniu!
Wszyscy tacy jesteście! – Właścicielka Orient Espresso przyskoczyła jak furia
do Kosickiego. – Zgrywają ważniaków, chociaż są zerami. A przez was są
oskarżani niewinni ludzie, jak Karol! No, usiądźże chociaż prosto!
Piarowiec nie miał
czasu spełnić prośby pani Agaty, ponieważ ta kopnęła z całej siły w jedną z
dwóch nóg krzesła. Kosicki zachwiał się, przechylił do tyłu i upadł.
Właścicielka Orient Espresso pisnęła, schowała się za policjanta i krzyknęła
przerażona spoza jego pleców:
– On ma broń!
Subskrybuj:
Posty (Atom)