Filip Hirek czuł się w
tej chwili na swoim rowerze jak połączenie torreadora i linoskoczka. Miał na
sobie wściekle czerwoną koszulę, wywołującą furię kierowców jadących za nim, którzy najchętniej, gdyby tylko mogli, nadzialiby
go na swój zderzak. Cyklista pędził środkiem dwujezdniowej drogi, ściśle
trzymając się środkowej linii. Chwiał się przy tym na obie strony, jakby z
trudem mógł utrzymywać równowagę i nikt nie śmiał się do niego nawet zbliżyć,
nie mówiąc o wyminięciu go z którejkolwiek strony. Czasem tylko ktoś odważył
się zatrąbić ale był to daremny trud. Oczy Hirka, wystające sponad drogiej
maski antysmogowej, wyrażały dla tego kogoś wyłącznie mieszankę pogardy i poczucia
wyższości.
czwartek, 27 grudnia 2018
PAN PRZYPADEK I NOWY KLIENT
Kolejny tom moich przygód jest w trakcie pisania a dzisiaj pozwolę sobie przedstawić Wam mojego nowego klienta:
niedziela, 23 grudnia 2018
PAN PRZYPADEK WALI PROSTO Z MOSTU
Autorka tej RECENZJI tak mnie charakteryzuje: "Ach, ten Przypadek... Rewelacyjna kreacja! Uwielbiam go za to, że niczego nie owija w bawełnę, że co ma powiedzieć to mówi to prosto z mostu." To po prostu dlatego, że uważam owijanie w bawełnę za zwykła stratę czasu ;) A po za tym waląc prosto z mostu sprawiam, że ludzie stają się jeszcze bardziej banalnie przewidywalni ...
poniedziałek, 17 grudnia 2018
PAN PRZYPADEK NIEZMIENNIE DOBRY
Jak twierdzi Pani Marysia, Autorka NAJNOWSZEJ RECENZJI "Pana Przypadka i kryminalistów" wciąż rozwiązuje skomplikowane zagadki, mój ironiczno-dobrotliwo-pobłażliwy uśmiech jest na swoim miejscu a ludzie są nadal banalnie przewidywalni :) No cóż, nie da się ukryć, że tak właśnie jest...
czwartek, 13 grudnia 2018
PAN PRZYPADEK NA EKRANIE?
Autorkę TEJ RECENZJI bardzo by chciała zobaczyć ekranizację moich przygód. Cóż, w sumie też nie miałbym nic przeciwko temu. Tylko kto mógłby mnie zagrać? Sam nie wiem... Brad Pitt trochę się postarzał, Borys Szyc niestety też. A może Wy macie jakiś pomysł?
;)
;)
poniedziałek, 10 grudnia 2018
PAN PRZYPADEK ROZKŁADA NA ŁOPATKI BOHATERKĘ
Tym razem trafiłem na RECENZJĘ WYJĄTKOWĄ bo napisaną przez jedną z bohaterek, z którą stykam się w książce. Jest nią Cesarzowa Polskiego Kryminału, która twierdzi, że "dochodzenie i dedukcja Jacka (...) rozkładają mnie na łopatki". Nie da się ukryć, że moja dedukcja w książce sprawiła nieco kłopotu Cesarzowej :)
sobota, 1 grudnia 2018
PAN PRZYPADEK I PIERWSZA RECENZJA KRYMINALISTÓW
Jest już PIERWSZA RECENZJA najnowszego tomu moich przygód. Jej Autor, stały Czytelnik moich książek, pan Robert Frączek zarzuca mojemu Autorowi, że za bardzo słodzi blogerom i wyraża nadzieję, że kiedyś zajmę się tym środowiskiem. Nie wiem, czy tak się stanie, bo ja jednak dokuczam raczej "warszawce" a blogerzy to zjawisko ogólnopolskie i rzadko wielkomiejskie. Ale cóż, może być różnie i pożyjemy, zobaczymy...
środa, 28 listopada 2018
PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 22
Ernest
Ciachorowicz szedł wprawdzie do pokoju przesłuchań w Komendzie Stołecznej
dobrowolnie, ale czuł się trochę jak skuty kajdankami. Starszy aspirant Smańko,
którego widział wcześniej pilnującego drzwi mieszkania Eleonory, podszedł do
niego na spacerze i powiedział, że muszą natychmiast jechać na komisariat. Nic
więcej nie chciał wyjaśnić, ale Ciachorowicz czuł wewnętrznie, że nie czeka go
tu nic dobrego. Kiedy na dodatek zobaczył, że w pokoju przesłuchań siedzą nie
tylko podkomisarz Łoś i ten irytujący detektyw, lecz także Marek Brytan, Jan
Kowalski i ta jego przyjaciółka, zrozumiał, że może już nie wyjść z tego
pomieszczenia bez kajdanek.
– Czy mogę zapytać,
dlaczego mnie tu zaproszono? – zagadnął, podkreślając ostatnie słowo, aby dać
do zrozumienia, że nie czuje się o nic podejrzany.
– Włamano się do pańskiego
mieszkania. – Podkomisarz Łoś wskazał ręką w stronę Brytana, ale Ciachorowicz
sam wiedział, gdzie patrzeć.
– Niczego nie zabrałem! –
zastrzegł się Marek.
– Bo tam nie było tego,
co pana interesowało – powiedział Przypadek. – To było tutaj. – Jacek podszedł
do Ciachorowicza i poklepał go po klapie marynarki.
– Chyba pan nie myśli, że
chciał mnie zabić?! – zdziwił się mocno pan Ernest.
– Ależ skąd, po prostu na
pewno ma pan przy sobie testament pani Pahl.
– Słucham? To bzdury!
– Pan jest leworęczny, prawda?
Czyli testament jest raczej w prawej kieszeni. – Jacek wyciągnął dłoń w stronę
Ciachorowicza.
– Ja protestuję! Nie
macie prawa mnie przeszukiwać!
– Jeśli uważamy, że
ukrywa pan dowody przestępstwa, to mamy takie prawo. A testament może być takim
dowodem – wyjaśnił podkomisarz.
– Skąd pan to wie?! –
zdenerwował się nagle Brytan. – Pewnie ten detektyw nagadał panu głupstw!
– Proszę pana, jestem
doświadczonym policjantem. – Łoś dumnie podniósł głowę i nie zwracał uwagi na
dyskretne chrząknięcia starszego aspiranta. – A wy obaj jesteście amatorami.
Kiedy nasz wywiadowca… – Tym razem chrząknął Jacek, ale podkomisarz także na
niego nie zwrócił uwagi – …doniósł nam, że pan Ciachorowicz zagroził panu
ujawnieniem testamentu, od razu wiedzieliśmy, że nie zrobił tego bez przyczyny!
Zapewne chciał pana szantażować i wymusić jakiś udział w zysku ze sprzedaży
mieszkania. A skoro tak, to znaczy, że miał ten testament w ręku. Było jasne,
że będzie się bał, iż pan się tego domyśli i zechce się włamać do jego mieszkania.
Od tej pory więc postanowił go nosić przy sobie. – Policjant spojrzał z
poczuciem wyższości na obu panów i wyciągnął rękę w kierunku Ciachorowicza. Ten
podał mu testament.
– Dużo jej pomogłem, gdy była
w kłopotach – tłumaczył się pan Ernest. – A potem nawet nie chciała ze mną znów
być. Że o oddawaniu pieniędzy nie wspomnę.
– Tak, tak. – Łoś pokiwał
głową, wczytując się w słowa testamentu. – No, panie Kowalski, odziedziczył pan
niezły majątek.
– Przecież on zabił moją
babcię! – zaprotestował Brytan. – Ten testament to najlepszy dowód. Ja nie
pozwolę…
– Pan wiedział, że babcia
zapisała majątek Kowalskiemu.
– Nie widziałem tego
testamentu na oczy!
– To prawda – przytaknął
Łoś. – Ale z pełną świadomością chciał pan bezprawnie wejść w jego posiadanie.
– A za co on miał dostać
spadek po mojej babci?! Że ją… ten tego…
– Nic z nią nie zrobiłem!
– zaprzeczył Kowalski.
– Aha, i za nic dostałeś
tę całą kasę?! Przecież widzieliście tę figurkę.
– Ano właśnie. – Łoś
podszedł do biurka i wyjął stamtąd hebanową figurkę z powbijanymi szpileczkami.
Podszedł z nią do Kowalskiego. – Może nam pan to wyjaśni.
– Ja… sam nie wiem,
dlaczego tak się działo. – Kowalski unikał wzroku Kai. – Ale w niej coś takiego
było… Nie potrafiłem się inaczej bronić. Ja wiem, że to głupie, ale kolega z
Nigerii mi to sprzedał i powiedział, że tylko tak się obronię.
– Co on za głupoty gada?!
– zdenerwował się Brytan.
– Żadne głupoty.
Zbadaliśmy odciski palców. Należą do pana i do pana Kowalskiego. A nie do pańskiej
babci. Zakładamy, że to był amulet, który miał chronić przed urokiem pani
Eleonory. Choć naprawdę nie wiem dlaczego…
– Bo pan jej nie znał –
odpowiedzieli niemal chórem Ciachorowicz i Kowalski, co spowodowało, że ten
drugi musiał ponownie spuścić oczy pod wpływem potępiającego wzroku Kai Figacz,
która oświadczyła:
– W życiu bym nie
pomyślała, że ona może ci się podobać!
– I tu akurat pani kłamie
– oznajmił Przypadek. – Wiedziała pani o tym doskonale. Dlatego zabiła pani
Eleonorę Pahl.
– Co?! – Tym razem chór
męskich głosów składał się również z Marka Brytana. – Pan chyba żartuje?!
– Ależ skąd. Od początku
podejrzewaliśmy, że nie było to zabójstwo na tle rabunkowym. – Tym razem Łoś
nie mógł zignorować zgodnego chrząknięcia starszego aspiranta i detektywa. – To
znaczy moi koledzy początkowo dopuszczali taką możliwość, ale gdy przejęliśmy
sprawę z detektywem Przypadkiem, od razu odrzuciliśmy tę teorię.
– Ale Kaja nie mogła jej
zabić! – zaprotestował Kowalski. – No powiedz im! – zażądał od dziewczyny, ale
ta milczała. Odezwał się za to Przypadek.
– Gdy spotkaliśmy się po
raz pierwszy, zastanowiło mnie, kiedy mówiła pani, że chce tylko, abym udowodnił
niewinność pani chłopaka. Nie, żebym złapał mordercę, lecz tylko udowodnił
niewinność Janka. Pomyślałem, że to może kwestia pani przekonań politycznych,
bo rewolucjoniści zawsze uznawali, że pospolici przestępcy to jedynie ofiary
społeczeństwa, którym trzeba pomóc, a do więzienia wsadzać należy tylko
zbrodniarzy politycznych. Ale jakaś lampka zapaliła się w mojej głowie. Potem
moi ludzie znaleźli rzeźbę Wenus i trzech
kochanków, której końcówki są bardzo ostre. I można nimi zadać takie rany,
jakich ślad ma pani na twarzy. I wreszcie donieśli mi, że chce się pani włamać
do mieszkania pani Pahl. Od razu pomyślałem, że może chodzić o tę figurkę. Na pewno
pani uważa, że to skończona głupota bać się czegoś takiego. Ale dla pana
Kowalskiego zrobiłaby pani wszystko.
Kaja Figacz zerknęła na
narzeczonego i spuściła głowę. Potem milczała przez chwilę, by wreszcie ze
wzrokiem wbitym w podłogę, zacząć mówić:
– Poszłam do Janka tego
dnia. Spotkałam ją na schodach, jak szła z walizkami. Była zła, od razu zaczęła
mi dogryzać. A potem mówiła, żebym sobie Janka odpuściła, bo on potrzebuje
prawdziwej kobiety, takiej jak ona. I że ona już go nawet ma i będzie miała na
stałe. Na dowód pokazała mi testament, w którym wszystko mu zapisywała, i
zaczęła opisywać ze szczegółami ich łóżkowe wyczyny…
– To nieprawda! Ja z nią
nigdy…
– I cóż z tego, panie
Janku? Pani Eleonora potrafiła być bardzo przekonująca. I pani Kaja jej uwierzyła.
Pewnie złapała pierwszą z brzegu figurkę i uderzyła ją w głowę. Pani Pahl,
broniąc się, zrobiła jej jeszcze ranę na policzku rzeźbą Wenus i trzech kochanków. Dlatego jedno i drugie pani Kaja ze sobą
zabrała, a potem wyrzuciła do kosza na śmieci obok swojego domu, daleko od
miejsca zbrodni. I tam znalazł ją mój człowiek.
wtorek, 27 listopada 2018
PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 21
Marek
Brytan ledwo dyszał, stojąc przed drzwiami mieszkania swojej babci, pilnowanymi
dzisiaj przez aspiranta Jęczmyka. Wbiegł właśnie pędem po schodach i z trudem
łapiąc powietrze, usiłował przekonać policjanta:
– Mówię panu, z okna
widać dym…
– Nic tu nie czuję –
zauważył sceptycznie Jęczmyk.
– Ale widziałem z
zewnątrz, że się unosi. Zostawiłem uchylony lufcik w pokoju, zanim
zaplombowaliście z powrotem to mieszkanie. Pewnie jakieś zwarcie instalacji.
Proszę sprawdzić.
– Ja tu muszę pilnować i
nikogo nie mogę wpuszczać do mieszkania!
– To niech pan nie
wpuszcza, tylko wejdzie do środka i sprawdzi. Bo jeśli pan tego nie zrobi i to
mieszkanie się spali, będzie pan mi musiał zapłacić odszkodowanie za straty.
Aspirant Jęczmyk spojrzał
na Brytana. W sumie rzeczywiście niewiele ryzykuje. Wejdzie do środka, zamknie
drzwi na zasuwę i tamten się tu nie dostanie. A on błyskawicznie sprawdzi, czy
rzeczywiście nie ulatnia się dym.
– Proszę tutaj zaczekać –
zarządził Jęczmyk i wszedł do środka. Rozejrzał się dokładnie po mieszkaniu,
pociągając przy tym nosem, ale tak jak się spodziewał, nie wyczuł dymu.
Co ten Brytan kombinuje?
– zastanawiał się policjant. – A koledzy mówili, żebym się trzymał z dala od
wszystkich spraw podkomisarza Łosia i Przypadka, bo to same dziwactwa, w
których się tylko można narazić ważnym ludziom. – Rozejrzał się jeszcze raz po
mieszkaniu. – Co ten Brytan kombinuje? – pomyślał ponownie. – A, nieważne,
zaraz mu powiem do słuchu.
Pewnym siebie krokiem
aspirant Jęczmyk wyszedł z mieszkania i… zaniemówił.
– To tak się pilnuje
mieszkania? – zapytał groźnie podkomisarz Łoś, obok którego stał uśmiechnięty
detektyw Przypadek.
– Ale ja… ja… – jąkał się
Jęczmyk. – Ten Brytan powiedział, że jest jakiś dym w środku i że mnie
zaskarży…
– A wy się daliście
nabrać na ten numer? Postawiłem was przed tymi drzwiami, bo wszyscy mówili, że
zawsze dobrze wypełniacie rozkazy, a tu taki zawód… – westchnął podkomisarz Łoś.
– Przecież nic się nie
stało – powiedział zdezorientowany Jęczmyk.
– Jak to nic? Przez was
podejrzany w sprawie zabójstwa dokonał włamania.
– Nikt się nie włamał –
zapewnił aspirant. – Zamknąłem za sobą dobrze drzwi.
– Do mieszkania
naprzeciwko się włamał – zdenerwował się Łoś, a Jęczmyk pomyślał, że albo jego
przełożony zwariował, albo sprawy przez niego prowadzone są jeszcze
dziwniejsze, niż mu się wydawało.
– Pan już da spokój,
panie podkomisarzu – poprosił Przypadek. – Nie musi mi pan oddawać tej stówy, o
którą się założyliśmy, że pan aspirant nie zejdzie z posterunku…
– O nie, dług sprawa
honorowa – obruszył się Łoś i z wielkim bólem wyjął z portfela stuzłotowy
banknot, podając go Przypadkowi. Następnie spojrzał na Jęczmyka, żeby tamten
nie miał wątpliwości, od kogo odzyska utraconą gotówkę. Gdy się jednak odwrócił
w stronę drzwi Ciachorowicza, detektyw wręczył aspirantowi sto złotych,
pokazując na Łosia, i dopiero potem stanął za podkomisarzem, który naciskał
klamkę. – Zamknięte – stwierdził. – Ale można się było tego spodziewać. – Załomotał
do drzwi. – Panie Brytan, wiemy, że pan tam jest. Proszę wyjść!
– I tylko niech pan nie
próbuje wyskakiwać przez okno, jak pan planował! – zawołał Jacek. – Na dole czeka
na pana starszy aspirant Smańko.
Podkomisarz Łoś przyłożył
ucho do drzwi, ale w mieszkaniu Ciachorowicza panowała absolutna cisza, jakby
tam nikogo nie było. Policjant spojrzał zaniepokojony na Jacka, który zbliżył
się do drzwi i przez szparę głośno krzyknął:
– Naprawdę wiemy, że pan tam
jest. Otworzył pan drzwi kluczem, który pańskiej babce dał pan Ciachorowicz.
Jeśli pan sobie życzy, możemy poczekać, aż on wróci ze spaceru, ale sam pan
wie, że to krewki facet, więc możemy go nie móc powstrzymać, zanim nie da panu
w twarz za włamanie.
Po parunastu sekundach w
drzwiach pokazała się postać Marka Brytana. Podkomisarz Łoś wyciągnął w jego
stronę foliowy woreczek, do którego wnuczek Eleonory Pahl bez słowa wrzucił
klucze trzymane w ręku. Zadowolony policjant schował dowód przestępstwa, ale
potem popatrzył na detektywa.
– Miały być dwa włamania.
– I są – stwierdził
beztrosko Jacek i zwrócił się do aspiranta Jęczmyka: – Niech pan otworzy drzwi.
Aspirant jeszcze na
wszelki wypadek popatrzył na podkomisarza, ale ten jedynie twierdząco pokiwał
głową. Otworzył więc drzwi i wpuścił Przypadka do środka. Detektyw jednak tylko
przestąpił próg i krzyknął:
– Pani Kaju, zapraszamy
do nas! I tak nie znajdzie tam pani tej figurki, którą chce mieć pan Kowalski,
bo ona dawno jest już na policji. I radziłbym nie uciekać po dachu, bo po
opadach deszczu jest tam naprawdę bardzo ślisko! – Przypadek odwrócił się do podkomisarza.
– Zaraz na pewno zejdzie. Proszę dać jej minutę, musi wyjrzeć na zewnątrz.
Kiedy to zrobi, z okna po drugiej stronie pomacha do niej mój człowiek.
– Jakiś bezdomny?
– Właśnie.
– Nigdy bym nie pomyślał,
że oni mogą być tak pomocni.
– Nawet bardziej niż
pomocni. Gdy już pani Kaja do nas zejdzie, poproszę jednego z nich, żeby
powiedział, gdzie teraz jest pan Ciachorowicz. Bo przecież na wielkim finale
musimy być wszyscy w komplecie.
poniedziałek, 26 listopada 2018
PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 20
Podkomisarz
Łoś z wyraźnym zadowoleniem poklepał się po brzuchu, którego było zdecydowanie
mniej niż miesiąc temu. Regularne biegi zaczynały przynosić efekty, choć były
już także przedmiotem kpin na korytarzach Komendy Stołecznej.
– Wiecie, Smańko, nigdy
bym nie pomyślał, że taki bieg może człowiekowi dobrze robić. – Łoś wykonał
demonstracyjnie kilka przysiadów i z zadowoleniem stwierdził, że zrobił to bez
wysiłku, choć jeszcze niedawno sprawiało mu to sporo problemów. – Rewelacyjnie
się po tym myśli. Może dlatego ten Przypadek tak łatwo rozwiązuje sprawy? Powinniście
też czasem pobiegać.
– Trenuję z żoną w
weekend, gdy biegamy po sklepach w celu zakupienia najtańszej z możliwych
wersji wszystkiego.
– Niezły trening. Choć to
nie to samo co pobieganie dla czystej przyjemności. Tak, ten Przypadek to ma
fajne życie. Kiedyś myślałem, że się męczy i męczy, tak wszędzie biegając, ale
teraz wiem, że to niezły pomysł na życie. Kto wie, może ja też kiedyś wystartuję
w maratonie? – rozmarzył się Łoś.
– Lepiej nie ryzykować. W
pańskim wieku…
– Co w moim wieku,
Smańko?
– No… lepiej uważać na
siebie.
– Przecież właśnie uważam
i dbam – fuknął niezadowolony podkomisarz. – À propos tego Przypadka to nie
macie wrażenia, Smańko, że jemu jakby brak koncepcji w sprawie zabójstwa Pahl?
– Być może – odpowiedział
wymijająco starszy aspirant.
– Być może? Co to ma
znaczyć?
– Pan komisarz wie, że on
lubi nic nie mówić aż do końca.
– To prawda – przyznał zaniepokojony
Łoś. – No to tym razem zmusimy go do powiedzenia wszystkiego wcześniej, żeby
nie mógł robić tego swojego przedstawienia.
– A jak go zmusimy? –
zainteresował się starszy aspirant, któremu zmuszenie do czegokolwiek
niesfornego detektywa wydawało się wręcz niemożliwością.
– Hmmm – zafrasował się
podkomisarz. – Jeszcze nie wiem jak, ale go zmusimy. Kiedy będą wyniki badań
daktyloskopijnych tej szamańskiej figurki? – zmienił temat podkomisarz, choć
nie spodziewał się żadnych rewelacji.
– Przyszły z laboratorium
pięć minut przed panem.
– Dajcie je. – Łoś wziął
kartkę z wynikami i musiał się z całej siły powstrzymać, żeby nie zareagować zbyt
emocjonalnie. – No tak… Ciekawe… Kto by pomyślał…
– Przypadek – podpowiedział
Smańko i uzupełnił: – Detektyw Przypadek.
– Ja już od dawna,
Smańko, nie używam tego słowa w innym znaczeniu.
– Tak, tak… Chciałem
tylko powiedzieć, że on podejrzewał, iż te wyniki coś nam powiedzą.
– Ale nie wiedział, jakie
dokładnie będą. Zresztą co nam to daje?
– Nie mam pojęcia – przyznał
szczerze Smańko. – Ale zanim jeszcze przynieśli te wyniki, dzwonił pan
Przypadek z informacją, że dzisiaj w kamienicy tej Pahl będą dwa włamania.
– Dwa? Dlaczego akurat
dwa?!
– Pan wie, on nigdy nie
mówi nic do końca.
piątek, 23 listopada 2018
PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 19
Antoni
Gelberg żałował po raz nie wiadomo który, że dał się wciągnąć w plan pani
Irminy. Mógł przecież spokojnie czekać na wyniki jej prywatnego śledztwa i się
do niego po prostu nie mieszać. Ale bał się, że ono będzie trwało w
nieskończoność. A tyle czasu nie miał. Dlatego pomógł jej ułożyć sprytny w jej
mniemaniu plan, który miał pomóc odkryć przyczynę niezainteresowania Przypadka
pomocą ze strony pani Irminy.
Teraz stał z okiem przy
judaszu w jej mieszkaniu i czekał, aż otworzą się w końcu drzwi lokum
detektywa. Gdy to się wreszcie stało, wyszedł na korytarz, udając, że żegna się
z panią Bamber.
– To na razie. – Zamknął
drzwi mieszkania i uśmiechnął się do Przypadka. – Witam pana! Świetnie się
składa, że pana widzę. Mogę zająć chwilę?
– A czy to coś pilnego? Rozwiązuję
skomplikowaną sprawę…
– Na pewno nie tak bardzo
jak ta, którą ja mam dla pana – powiedział, uśmiechając się, Gelberg.
– Aha, więc ma pan dla
mnie kolejne zlecenie?
– Tak właśnie. Może
wejdziemy je omówić?
– Niestety, akurat
wychodziłem. Może wpadnie pan za kilka dni.
– To sprawa niecierpiąca zwłoki,
na której można sporo zarobić – zapewnił antykwariusz.
– No dobrze – zgodził się
niechętnie Jacek, ale wyglądało na to, że nie ma zamiaru wracać do mieszkania,
gdyż ruszył w kierunku schodów.
– Ale… myślałem, że
omówimy ją u pana.
– Sądzę, że nie będzie
takiej potrzeby. Pan mi o niej opowie w drodze na dół, a ja postaram się ją rozwiązać
przed wyjściem na ulicę.
– To chyba niemożliwe… Poza
tym, jak sądzę, najpierw będzie pan musiał skorzystać z pomocy pani Irminy…
– A co ona ma wspólnego z
tą sprawą? – zapytał od niechcenia detektyw, a eksantykwariusz lekko się
speszył.
– W zasadzie nic. Ale jej
pomoc mogłaby się panu przydać. Jak zawsze.
– Dobrze, jeśli uznam, że
śledztwo tego wymaga, skorzystam z jej pomocy. Proszę mówić…
Jacek zaczął schodzić po
schodach, a pan Antoni, chcąc nie chcąc, ruszył za nim.
– To dłuższa rozmowa…
Nawet nie zdążę jej panu streścić, zanim dojdziemy na dół, a co dopiero mówić o
rozwiązaniu.
– Proszę się postarać.
Jestem obecnie naprawdę bardzo zajęty.
Gelberg starał się
opanować panikę. Był przygotowany na dłuższą opowieść, z wieloma szczegółami, a
tymczasem musiał się niewiarygodnie streszczać, zostawiając detektywowi kilka
stopni schodów na rozwiązanie. Bał się, że coś poplącze, ale nie miał wyjścia.
– Pewnemu mojemu
znajomemu ukradziono kilka obrazów.
– Zgłosił to na policję?
– Jakby tu panu
powiedzieć… Nie wszystkie z nich posiadał legalnie.
– Rozumiem. Jak dokonano
kradzieży?
– No właśnie, to jest
najdziwniejsze. Obrazy wisiały w jego sypialni. Spał sobie spokojnie, a gdy
obudził się rano, ich po prostu nie było. Puste ściany zamiast obrazów!
– Głowa go nie bolała
rano?
– No właśnie nie. On też
pomyślał, że może dali mu coś na sen, ale nic z tego. W nocy dwa razy chodził
na siku, bo ma chore nerki. Ale nie wie, czy obrazy wisiały czy nie, bo był
śpiący i nawet nie zapalał światła w sypialni. Na dodatek żadnych widocznych
śladów włamania. Ma na zewnątrz domu założoną kamerkę, kompletnie nic nie
zarejestrowała. Zaczął nawet szukać w piwnicy podkopu.
– Podejrzewa kogoś?
– Tak, ma dwóch
podejrzanych. Jeden proponował mu niedawno kupno dwóch obrazów, bo podobno znalazł
nabywcę za granicą. A drugi to znany kolekcjoner, który dał mu do zrozumienia,
że wie, iż mój znajomy ma te obrazy. Ten drugi to znajomy pani Irminy. A z tym
pierwszym ma dużo wspólnych znajomych. – Antykwariusz odetchnął z ulgą, ponieważ
znaleźli się właśnie na pierwszym piętrze, a jemu udało się wszystko w miarę
dobrze opowiedzieć i nic nie pokręcić.
– Nic dziwnego – przyznał
Przypadek. – Przecież obaj wiemy, że pani Irmina zna pół Warszawy.
– No właśnie, dlatego
chyba powinien pan zwrócić się do niej o pomoc.
– Nie ma potrzeby.
Wszystko już jasne.
– Naprawdę?
– Tak. Proszę poradzić
znajomemu, żeby koniecznie położył się spać o tej samej godzinie. Musi też dwa
razy w nocy wstać na siku. Tak jak wtedy nie może zapalać światła w sypialni. I
w ogóle patrzeć na ściany. A rano obrazy tam będą. – Jacek przepuścił
antykwariusza w drzwiach od klatki.
– Mówi pan serio? –
upewnił się antykwariusz, bo mina Jacka była jak zwykle nieodgadniona i tylko
nieliczne osoby potrafiłyby w tej chwili stwierdzić, czy żartuje on, czy nie.
– Jak najbardziej. A
teraz przepraszam, mam pilną rozmowę z moim współpracownikiem.
Przypadek wskazał kiwnięciem
głowy na Kikuta. Bezdomny pozdrowił detektywa gestem ręki, a właściwe machając
do niego afrykańską rzeźbą, do której przyczepiony był kawałek dziwnie
powyginanego metalu. Antykwariusz przyjrzał mu się uważnie i otworzył szerzej
zdziwione oczy.
– Czy to czasem nie jest
ta skradziona rzeźba Pahl? – zapytał Gelberg, a nieznający go Kikut schował za
siebie rękę i zaperzył się:
– Znalezione nie
kradzione!
czwartek, 22 listopada 2018
PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 18
Pani
Lidia, sekretarka w kancelarii mecenasa Fryderyka Przypadka, przeczuwała, że po
raz ostatni widzi Agnieszkę Storczyk, i z trudem powstrzymywała się od wyrażenia
radości. Wprawdzie bez cienia wątpliwości cieszyła się z tego faktu, gdyż
przedziwna aplikantka-nieaplikantka napawała ją strachem, ale nie chciała przedwcześnie
zdradzić się ze swoimi uczuciami, aby przyrodnia siostra Jacka nie poczęstowała
ją jakimś zgryźliwym komentarzem. Dlatego na jej widok kiwnęła tylko głową na powitanie
i od razu wsadziła nos w komputer, gestem ręki tylko dając znać, że mecenas
Przypadek oczekuje jej w swoim gabinecie.
Pan Fryderyk siedział za
swoim biurkiem i nawet się nie poruszył, gdy córka weszła. Wpatrywał się w nią
tylko badawczo, jakby chcąc przeszyć ją na wylot i poznać jej najtajniejsze
myśli. Był to jednak ciekawy paradoks do zbadania dla genetyków, jak to
możliwe, że człowiek, który jest ojcem dwójki prawdopodobnie najprzenikliwszych
osób na świecie, sam w tej dziedzinie osiąga co najwyżej przeciętne rezultaty.
– Usiądź, proszę –
powiedział, żeby od początku stworzyć pozory tego, kto tu jest górą, i nie
dopuścić do samowolnego zajęcia miejsca przez córkę.
– No, no, jak oficjalnie.
Zanosi się na drętwą gadkę. – Storczyk usiadła niedbale na krześle. – Ale jeśli
chcesz wyrazić swoje uznanie za moją strategię w sprawie ziemi dla Super Tobacco,
wystarczy zwykłe dziękuję.
– To prawda, sprytnie to
wymyśliłaś. Lecz nie dlatego chciałem cię widzieć. A przynajmniej nie
bezpośrednio dlatego – oświadczył chłodno pan Fryderyk i z pewną satysfakcją
dostrzegł w oczach swojej córki cień strachu, który zastąpił zwyczajową
bezczelność. I to chyba po raz pierwszy od chwili, gdy ją poznał przed kilkoma
miesiącami.
– To czemu mam
zawdzięczać zaszczyt zaproszenia mnie tutaj? – zapytała Agnieszka, siląc się na
ironię, choć sama poczuła, że nie wypadło to zbyt naturalnie.
– Zastanawiam się po prostu,
czy jest sens, abym załatwiał ci miejsce na aplikacji.
– Wydawało mi się, że
ustaliliśmy to już dawno temu.
– Tak, ale widzisz…
zaszły nowe okoliczności. Sama zresztą jesteś temu winna. Gdybyś się tu nie
pałętała, nie musiałbym się przyznawać byłej żonie, że jesteś moją córką. A tak
stało się to, przez co ostatecznie straciłem szansę na powrót do niej, zatem
nie masz już w ręku żadnych argumentów, żeby mnie przekonać do pomagania ci.
– Faktycznie. – Dziewczyna
pokiwała głową z ironicznym wyrazem twarzy. – To, że jestem twoją córką, do
niczego cię nie zobowiązuje.
– Jacek też jest moim
synem i nie pomagam mu w niczym.
– Bo się na ciebie wypiął
i nie chce po tobie dziedziczyć tego bajzlu! – Pokazała ręką na gabinet. – Ani
nawet w ogóle być adwokatem. Sporo jednak dostał od ciebie i twojej rodziny. A
jeśli nie masz zamiaru w żaden sposób uregulować zobowiązań wobec mnie, to cię
do tego zmuszę. A wiesz, że potrafię być w tym dobra.
– Córeczko. – W ustach
pana Fryderyka słowo to zabrzmiało niemal obraźliwie, jakby mówił do swojej
latorośli „ty słodka idiotko”. – Naprawdę myślisz, że jesteś w stanie coś ze
mnie wycisnąć? Tak, wiem, że jesteś w tym dobra. Tylko że ja jestem adwokatem
od ponad trzydziestu lat. Znam tysiące sztuczek, aby tego uniknąć, przedłużając
proces w nieskończoność. A kiedy ty znajdziesz sposób na jedną z nich, ja
wyciągnę z kieszeni następną. I następną. Zanim umrę, cały swój majątek przekażę
na cele dobroczynne, a ty i tak nic nie dostaniesz.
– Jeszcze zobaczymy –
powiedziała Agnieszka, wstając i ruszając w stronę drzwi.
– Poczekaj. – Pan
Fryderyk z niezadowoleniem pokiwał głową.
– Na co?
– Twoją największą wadą
jest chyba brak cierpliwości. Gdybyś miała jej choć trochę, kto wie, do czego
byś doszła. Ale jesteś przekonana o swoim geniuszu i uważasz, że wszystko ci
się należy od razu. W ten sposób pracujesz na swoją klęskę. A mogłabyś sporo
osiągnąć, prowadząc ze mną tę kancelarię…
– Aha. Już rozumiem. – Storczyk
uśmiechnęła się kpiąco. – Postanowiłeś urządzić swoje małe prywatne poskromienie
złośnicy. Tak? Nie musisz potwierdzać. Chcesz mnie teraz tresować i upokarzać w
zamian za to, że obiecasz mi kiedyś tę kancelarię. Mam być grzeczna i
posłuszna, a ty uchylisz mi bram raju.
– Nie przesadzałbym z tym
rajem. Ale fakt, w tym zawodzie można sporo zarobić, jeśli nie zadaje się zbyt
dużo pytań i potrafi sprawnie wykonywać przelewy.
– Wiem to doskonale.
Tylko że ja nie nadaję się na grzeczną córeczkę tatusia. Miałbyś ze mnie
pociechę i sporo kasy, gdybyś potrafił powściągnąć swój bezczelny, apodyktyczny
styl. Dlatego czas chyba, żeby ktoś pozbawił cię kolejnej części majątku tak
jak twoja była żona.
– Jej się to udało
wyłącznie dlatego, że jej na to pozwoliłem, córeczko. – Ostatnie słowo pan
Fryderyk wypowiedział, niemal delektując się jego brzmieniem.
– Zobaczymy!
Wstała i wyszła,
trzaskając drzwiami. To utwierdziło panią Lidię w przekonaniu, że widzi
bezczelną dziewczynę po raz ostatni. Świadomość tego wprawiła ją w dobry humor.
Od razu wzięła do ręki dokumenty, które miała dać do podpisu swemu pryncypałowi,
i zapukała do jego gabinetu. Po usłyszeniu zaproszenia weszła do środka i zobaczyła
mecenasa wyglądającego przez okno, po którym spływały krople deszczu. Patrzył w
ślad za przechodzącą akurat na drugą stronę ulicy córką.
– Wszystko w porządku,
panie mecenasie? – zapytała.
– Oczywiście, pani Lidio.
– Prawnik odwrócił się w stronę sekretarki. Wziął od niej dokumenty i
przyglądając się im pobieżnie, zaczął je podpisywać. – Trzeba się będzie
zastanowić, jak urządzić kancelarię, żeby znalazło się miejsce na biurko dla
pani Storczyk.
– Wydawało mi się… – Urwała,
bo wiedziała, że nie powinna komentować tego, co się stało. – Nieważne. – Zabrała
podpisane dokumenty i wyszła.
Mecenas Przypadek
odwrócił się z powrotem do okna i gdzieś u wylotu ulicy spostrzegł jeszcze
sylwetkę córki znikającej za rogiem. Może i nie był tak przenikliwy jak jego
pociechy, ale musiał przyznać rację synowi, że w pewnych kwestiach ludzie rzeczywiście
są banalnie przewidywalni.
środa, 21 listopada 2018
PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 17
Kikut
rozsiadł się wygodnie na starym fotelu, trochę jak na tronie. Zarzucił nawet
nogi na poręcz i leniwie patrzył, jak za oknem skleconej z dykty budki siąpi
deszcz. Wprawdzie jego lokum wyglądało nader licho, ale dach na szczęście nie
przeciekał, a on sam nie musiał swego schronienia opuszczać i nie miał
najmniejszego zamiaru tego robić. W końcu to on był teraz szefem i zarządzał
obserwacją oraz poszukiwaniami.
Chociaż nikt go nie
wyznaczył na to stanowisko, przy umiarkowanym sprzeciwie reszty wyznaczył się
sam. Pomogła mu w tym fotografia Wenus i trzech
kochanków, którą otrzymał od Jacka. Wprawdzie posiadał kilka odbitek, ale
wszystkim pokazywał tylko jedną i tym tłumaczył fakt, że strzegł jej zazdrośnie
i nikomu nie dawał do ręki. A gdy ktoś przyniósł mu kawałek dziwacznie
powykręcanego metalu, porównywał go z fotografią i oddawał zawiedzionemu zbieraczowi
złomu, który liczył na zarobek tysiąca złotych. Taką bowiem kwotę wyznaczył
Kikut za odnalezienie dzieła sztuki nowoczesnej. Wyszedł z założenia, że skoro
on ma otrzymać dziesięć procent od wartości kawałka metalu, to sam również
powinien zapłacić tylko dziesięć procent ze swojej części. Poza tym tysiąc
złotych dla niego i jego kolegów było i tak kwotą niemal astronomiczną.
Jednak Kikut w kolejnych
dniach coraz bardziej tracił nadzieję na ekstrazarobek. Przetrząsanie śmietników
od początku nie miało większego sensu, bo stamtąd już dawno każdy wartościowy
kawałek metalu został zabrany przez zbieraczy. Dlatego kazał przeszukiwać głównie
niewielkie skupy metali wszelakich, gdzie swój codzienny urobek oddawali
bezdomni, licząc, że gdzieś tam między stertą złomu znajduje się owo wybitne
dzieło sztuki nowoczesnej, niedocenione przez pozbawionych wrażliwości
artystycznej właścicieli. Niestety, z każdą chwilą coraz bardziej było
prawdopodobne, że jeśli nawet tam trafiło, to pojechało już na jakiś ogromny
skup albo trafiło do wielkiego pieca, tracąc bezpowrotnie swą ogromną wartość.
Z tego powodu Kikut nie
liczył już na kokosy, ale wiedział, że za samą obserwację podejrzanych też
wpadnie mu solidna sumka. Wykorzystał jednak fakt dodatkowych poszukiwań i
przekonał znajomych, że musi koordynować całość działań z siedziby głównej w
tej budce z dykty. Dopiero potem miał zanosić informacje do detektywa,
uzyskując stosowną gratyfikację, którą, co solennie obiecał, miał się podzielić
z pozostałymi…
Kawałek dykty,
umieszczony na lichych zawiasach i udający drzwi do siedziby Kikuta, odsunął
się energicznie. Do środka wszedł posiadacz imponującego owłosienia w kolorze
naturalnej bieli, zwany z tego powodu Siwobrodym. Potrząsnął głową jak psiak,
strzepując z siebie krople deszczu.
– Paskudna pogoda, jeszcze
się przez nią rozchoruję. – Na potwierdzenie swoich słów kichnął z całej siły.
– Żeby chociaż ta aktywistka chciała do serca przytulić, ale nos ma strasznie
wyczulony, zaraz jak tylko do niej podejdę, ucieka, gdzie pieprz rośnie.
– To po cholerę
podchodzisz? – zdenerwował się Kikut. – Obserwować możesz z takiej odległości,
że cię nie poczuje. A poza tym co tu robisz? Kto za nią łazi?!
– W taką psią pogodę?!
Jeszcze nie zwariowałem. – Siwobrodego coś zaswędziało na plecach i próbował
się podrapać. – Poza tym ona usiadła ze znajomymi w kawiarni w centrum koło
Zbawiciela. Tam naokoło same takie modne, kolorowe lokale, od razu mnie widać.
Nawet mnie taki jeden wielki z brodą chwycił za kapotę, pokazał znajomym przy
stoliku i zaczął coś bełkotać o owocu kapitalizmu.
– O jakim owocu?
– A skąd mam wiedzieć?
Nic go nie zrozumiałem. – Swędzące miejsce na plecach Siwobrodego najwyraźniej
pozostawało poza zasięgiem jego rąk, ponieważ wyjął z kieszeni znoszonego płaszcza
kawałek brązowego drewna i wsadził go sobie pod ubranie, tak aby dotarł do
wrednej krosty. – Zresztą puścił mnie od razu i powiedział, że mi współczuje, ale
tak dawno się nie myłem, a on ma alergię na brud. A przecież tydzień temu u
ojczulków prysznic brałem! – oburzył się Siwobrody.
– Ale co z tą laską tego Murzyna?!
Mieliśmy ją obserwować.
– A co Saganek z
Koziołkiem robią?
– Filują na tego sąsiada
i wnuczka. Ale ją też trzeba obserwować, bo ona co dzień do tego Kowalskiego
łazi.
– Spokojnie, ona tam w
tych knajpach parę godzin spędzi jak nic. A ja się tam będę rzucał w oczy.
Zresztą i tak już wiem, co kombinuje. – Uśmiechnął się z zadowoleniem, bo
prowizoryczna drapaczka osiągnęła swój cel i wreszcie mógł zaatakować okropną
krostę.
– Co?
– Będzie robić włam do
tego mieszkania. Najpierw wlazła na klatkę, ale chyba zobaczyła tego policjanta,
co tam teraz drzwi pilnuje, bo szybko wyszła. Przeszła od razu do kamienicy
obok i próbowała sprawdzić, czy da się dostać przez dach. Wtedy zaczął padać
deszcz i mało nie zleciała na dół na ryj. Ale jak podeschnie, pewnie znowu
spróbuje. To twarda laska, widziałeś, jakie ma szramy na policzku? Pewnie się
naparzali z tymi łysymi karkami i tam oberwała. – Siwobrody, zaspokoiwszy swoją
potrzebę podrapania się w plecy, rozsiadł się wygodnie na jednym z foteli.
– To trzeba na nią
filować – zauważył Kikut.
– Trzeba też donieść
szefowi, co się święci.
– Dobra, jak przestanie
padać…
– O, nie ma tak,
cwaniaku! – zirytował się Siwobrody. – To my zasuwamy bez względu na pogodę, a
ty się tu rozsiadłeś jak król. Zasuwaj do szefa! – Wskazał Kikutowi drogę
trzymaną w ręku drapaczką. Ten chciał mu coś odpysknąć, ale umilkł, wpatrując
się w kawałek drewna.
– Skąd to masz?
– Znalazłem, jak łaziłem
za tą małą aktywistką. Wygląda na coś z Afryki, jakiś bożek, pewnie płodności.
– Pokazał na znacznych rozmiarów przyrodzenie drewnianej rzeźby. – Może mi
przyniesie farta.
– Ale na czym to stoi?
– Ja wiem? To chyba jakiś
kawałek metalu jest, nie przypatrywałem się. Ale ma takie trzy fajne kolce na
końcu, w sam raz do drapania!
wtorek, 20 listopada 2018
PAN PRZYPADEK I KRYMINALIŚCI - DZIESIĘCIU MULATKÓW - ODCINEK 16
Jest
coś takiego w maminych zupach, jakiś czarodziejski składnik, nieznana nikomu
innemu przyprawa, sposób przyrządzania oparty na magicznych wykresach czasowych,
precyzyjnych co do ułamka sekundy, że zawsze smakują one w sposób absolutnie
wyjątkowy. Nawet wtedy, gdy nasza rodzicielka przygląda się nam uważnie i,
wprawdzie wprost nie popędzając, daje nam wzrokiem do zrozumienia, żebyśmy
nieco szybciej wywijali łyżką, bo ona ma nam bardzo ważne pytanie do zadania. A
nawet serię bardzo ważnych, niecierpiących zwłoki pytań.
Jacek zdawał sobie z tego
doskonale sprawę, ale zacierkowa przyrządzana przez panią Felicję była tak
wyjątkowa, że nie był w stanie zająć głowy niczym innym, jak tylko
pochłanianiem kolejnego talerza. I nawet znaczące chrząknięcie rodzicielki, gdy
poprosił o trzecią dolewkę nie mogło w żaden sposób przeszkodzić mu w
rozkoszowaniu się magicznymi zacierkami. Zwłaszcza że utrzymywały one swoją moc
tylko przez pół godziny, później stawały się już bardziej podobne do mącznych
pestek, którymi były. Dlatego zupę tę należało jeść jak najszybciej po
ugotowaniu, gdyż potem pryskało wiele z jej magicznego czaru.
– No dobrze, mamo, teraz
możesz mnie pytać – oświadczył, gdy zrozumiał, że żadną miarą nie da rady wlać
w siebie już ani jednej łyżki.
– Mówisz to tak, jakbym
cię miała zamiar przesłuchać – odparła nieco oburzona pani Felicja.
– A nie jest tak?
– Oczywiście, że nie.
Chcę tylko dowiedzieć się kilku rzeczy.
– Aha. Zatem pytaj.
– Od jak dawna wiedziałeś
o tym, że twój ojciec ma nieślubne dziecko?
– Od kilku miesięcy.
– To dlaczego mi o tym nie
powiedziałeś?
– Przecież i tak byłaś w
trakcie rozwodu z tatą. Nie rozwiodłabyś się z nim przez to bardziej – stwierdził
Jacek z brutalną szczerością, co było niezwykłe w jego stosunkach z matką,
wobec której starał się zawsze być jak najdelikatniejszy.
– Ale przynajmniej
wiedziałabym, o czym mówi, gdy sam się do tego przyznał. A tak wyszłam na
idiotkę, kiedy mi oznajmiał, kogo właśnie zatrudnił w kancelarii.
– Upewnił się wcześniej,
że nie ma już u ciebie najmniejszych szans? – zapytał Przypadek, a pani Felicja
kiwnęła potakująco głową. – Czyli jednak bardziej zależało mu na tobie niż na
niej.
– To dla mnie marne
pocieszenie. Zauważ też, że nie odziedziczysz niczego z jego kancelarii.
– Z tym pogodziłem się już
dawno. Po co zresztą miałbym cokolwiek dziedziczyć, skoro sam nie mam zamiaru
uprawiać tego zawodu? Moja siostrzyczka się do tego dużo lepiej nadaje. Przypomina
tatę, tylko jest od niego bardziej błyskotliwa i cwana. Nie zdziwiłbym się,
gdyby któregoś dnia okazało się, że ona ma wszystko, a on nic.
– Naprawdę? – zapytała
pani Felicja, a Jacek pomyślał, że trudno stwierdzić, czy w jej głosie więcej było
troski o mężczyznę czy radości z ewentualnego pognębienia wiarołomnego męża.
– Nie mówię, że na sto procent
– zastrzegł się Przypadek. – Ale jestem pewien, że ojciec jej nie docenia i
może się na tym przejechać.
– To może by go jednak
ostrzec? – W pani Felicji wzięła górę zatroskana kobieta.
– To nic nie da. Musi się
sam o tym przekonać. – Jacek poklepał się po brzuchu. – Chyba muszę to jak
najszybciej spalić. – Podniósł się.
– Poczekaj, jeszcze nie
skończyłam.
– Czyli przesłuchanie?
– Od razu przyznałam, że
chcę się dowiedzieć kilku rzeczy.
– To czego jeszcze
chciałabyś się dowiedzieć, mamo?
– Dzwoniła do mnie pani
Irmina i pytała, czy ty się czasem na nią nie obraziłeś?
– Absolutnie nie –
odpowiedział rozbawiony Jacek.
– Podobno w ogóle
przestałeś u niej bywać.
– Powiedzmy, że nie chcę zawracać
jej głowy. A za jakiś czas tajemnica wyjaśni się sama i uwierz mi, że pani
Irmina będzie wtedy niezwykle szczęśliwą osobą. Wiem, że nieco się teraz
denerwuje, ale robię to dla jej dobra…
– Synku, nie można za
nikogo decydować, co jest dla niego dobre, a co złe.
– Czasem nie ma wyjścia.
Inaczej się nie da.
– Nie możesz jej tego
wyjaśnić?
– Na razie nie mogę.
Sytuacja jeszcze do tego nie dojrzała. Ale kiedy tak się stanie, powiem jej
wszystko. Obiecuję.
– Nic nie rozumiem – rzekła
pani Felicja, co nie do końca było prawdą. Doskonale bowiem pojmowała, że syn
robi wszystko, aby nie wyjawić jej motywów swojego postępowania. – To może chociaż
mi powiesz, co zrobiłeś Marzenie?
– Ona też do ciebie
dzwoniła? – Jacek lekko zesztywniał.
– Nie. Przyszła mnie
odwiedzić, a potem przez półtorej godziny mówiła właściwie o niczym. I chociaż
może nie jestem tak przenikliwa jak ty, domyśliłam się, że coś się między wami
stało i dlatego zdecydowała się tu przyjść.
– Masz rację, mamo. To
skomplikowane…
– Znowu się wykręcasz od
odpowiedzi.
– Nie, mamo. To naprawdę
skomplikowane. To ma związek z Basią. – Głos Jacka był tak grobowo poważny, że
pani Felicja miała pewność, iż tym razem syn nie wymiguje się od odpowiedzi.
Poprosiła jedynie:
– Tylko nie zrób Marzenie
krzywdy. Bardzo ją lubiłam. A nawet cały czas lubię.
– Możesz być o to spokojna.
Zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa – zapewnił ją Jacek. Pani Felicji przez
głowę przemknęła myśl, że może to oznaczać renesans ich związku. Detektyw to
wyczuł, dlatego dokończył: – Chociaż to nie ja jestem jej pisany.
– Mówisz dzisiaj samymi zagadkami.
Może chociaż mi wyjaśnisz, dlaczego Polskie Książki błyskawicznie podpisały ze
mną umowę i chcą jak najszybciej wydać Detektywa
w meloniku? W pierwszej chwili wprawdzie pomyślałem, że wreszcie ktoś tam
przeczytał moją książkę, ale potem dzwoniąca do mnie pani pogratulowała mi
kochającego syna. Co ty zrobiłeś?
– Obiecałem, że wyciągnę
z więzienia człowieka, na którym im zależy.
– Czyli nadal to, co
piszę, nie spełnia wymogów drukowalności…
– Mamo, spełnia w stu
procentach. Polskie Książki i tak chciały cię wydać – skłamał gładko Jacek.
Była zapewne jedyną osobą na świecie, której nigdy nie mówił prawdy mogącej ją
dotknąć. – Tylko trochę później. Dzięki mnie po prostu przyspieszyły decyzję…
– Chyba lepiej bym się
czuła, gdyby nie przyspieszali. Nie wiem, czemu tak ci zależało na czasie.
– Po pierwsze, uważam, że
to świetna rzecz. A po drugie, słyszałem, że wydawnictwa potrafią przez parę
lat odkładać decyzję o wydaniu i w końcu zrezygnować. Nie chciałem, żeby cię to
spotkało.
– Jeśli Detektyw w meloniku jest naprawdę dobry…
– Mamo, żyjesz w
nierealnym świecie, w którym wydaje się książki godne wydania, a te niegodne
lądują w koszu.
– No nie, aż tak oderwana
od rzeczywistości nie jestem, wiem, że czasem może się zdarzyć coś wprost
przeciwnego.
– Czasem to się może
zdarzyć coś właśnie takiego, a rzeczy przeciwne zdarzają się z rzadka. O wydaniu
książki coraz częściej decyduje tysiąc innych rzeczy, a w coraz mniejszym
stopniu jej prawdziwa wartość. Zresztą tak pewnie było zawsze, można choćby
poczytać Martina Edena. Dlatego
postanowiłem, że twoja książka ukaże się jak najszybciej i będzie ogromnym
sukcesem.
– Bardzo ci dziękuję…
– Jeszcze za wcześnie na
podziękowania…
– Premiera za niecałe dwa
miesiące.
– Premiera to tylko
początek. Nie zapominaj, że wciąż jesteś moją mamą i cały ten zakochany w sobie
półświatek będzie na ciebie patrzył z delikatną niechęcią. Ale postaram się być
jak najdłużej grzeczny i nie zrażać ich do siebie, zanim nie staniesz się
autorką bestsellera. – Słowa te zabrzmiały w ustach Jacka nie jak obietnica, a
raczej jak złowieszcza groźba, po której w horrorze klasy B niebo powinna
przeszyć błyskawica zlewająca się z rykiem grzmotów, dopełniona demonicznym
śmiechem detektywa.
– Mam tylko nadzieję, że
nie złamiesz przy tym prawa.
– Dla ciebie, mamo,
wszystko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)