Zostałem ostatnio
zapytany przez jednego z potencjalnych autorów okładki o to, jaka ona, według mnie, powinna być. Tak naprawdę
mogę tylko powiedzieć, że ma być dobra. Jednak jeśli miałbym się pokusić o
pewne oczekiwania, to przede wszystkim chciałbym, żeby była lekka i dowcipna.
Może nawiązywać stylem do poprzedniej okładki ale nie jest to warunek
konieczny. No i musi się spodobać blogerom recenzentom, bo to oni będą
ostatecznie decydować, kto zostanie zwycięzcą konkursu.
czwartek, 24 lipca 2014
piątek, 18 lipca 2014
PAN PRZYPADEK NAPROWADZA
Być może niektórzy z
potencjalnych autorów okładki zastanawiają się kim tak naprawdę są korpoludki.
Oczywiście jasnym jest, że to pracownicy dużych, międzynarodowych korporacji. Nie
należy ich przy tym mylić z lemingami, które są naturalnie członkiem większego
zbioru pod nazwą korpoludki, ale wypełniają tylko część z definicji tej grupy.
Co zatem charakteryzuję
te osoby? Przede wszystkim niezachwiana wiara w genialność i „najlepszość”
własnej firmy. Nie przyjmują do wiadomości możliwości własnego zwolnienia bo
przecież tak wspaniała koroporacja nie pozbywała by się kogoś takiego jak oni.
Dlatego często wypierają ze świadomości, że są już bezrobotni i fakt, że nie są
członkami najcudowniejszej społeczności świata, dociera do nich długo. Korpoludki
są bowiem firmowymi szowinistami, którzy traktują pracujących u konkurencji jak
ludzi gorszych rasowo a jej produkty za wytwór godny fabryk z Trzeciego Świata.
Na całe zresztą otoczenie patrzą zwykle z góry. Choć też są pełni kompleksów,
szczególnie na punkcie własnej narodowości. Z tego powodu najczęściej chcą
zaoszczędzić obcokrajowcom trudu uczenia się tego dziwnego, szeleszczącego
języka, sami poznając chętnie kilka obcych narzeczy. Zwykle zresztą władają
nimi dużo lepiej niż ojczystą mową. Może to też brać się stąd, że marzą o jak
najszybszej wyprowadzce do lepszego świata.
To moje prywatne
obserwacje, z którymi nie musicie się zgadzać, ale które mogą pomóc wam przy
projektowaniu okładki. Takie są bowiem korpoludki z trzeciego tomu moich
przygód. Nieco groteskowe, zadufane w sobie pacynki, które po zniknięciu
wprawnej ręki animatora stają się zwykle strzępem sflaczałego materiału.
A na koniec raz jeszcze
techniczne szczegóły konkursu:
1. Konkurs
jest skierowany do osób pełnoletnich zarówno tych zajmujących się zawodowo
projektowaniem jak i dopiero mających zamiar zacząć swoją przygodę z tym
zajęciem.
2. Trzeba
zaprojektować okładkę, która na pierwszej stronie i grzbiecie uwzględni tytuł
książki, czyli „Pan Przypadek i
korpoludki” oraz imię i nazwisko autora a na czwartej otrzymany od
wydawnictwa tekst i kod kreskowy wraz z ceną i nazwę wydawnictwa.
3. Reszta
jest dowolna ale należy pamiętać, że do każdego z elementów trzeba mieć prawa
autorskie.
4. Każdy
biorący udział może nadesłać najwyżej trzy projekty i musi to zrobić do 2
sierpnia 2014 r. na adres okladka@wydawnictwozakladka.pl
5. Jury
konkursu wyłoni od 4-6 projektów, które następnie wezmą udział w głosowaniu
blogerów prowadzących blogi z recenzjami książkowymi i to oni właśnie wyłonią
ostatecznego zwycięzcę konkursu. Głosowanie będzie trwać w dniach 5-20 sierpnia
a jego wyniki zostaną ogłoszone do 23 sierpnia.
6. Nagrodą
w konkursie jest 1250 PLN i oczywiście druk w książce która trafi do księgarń
(jej premiera jest planowana na 20 września)
7. Zanim
zabierzecie się za projektowanie napiszcie na adres okladka@wydawnictwozakladka.pl
a otrzymacie szczegółowy regulamin, z którym należy się zapoznać przed wzięciem
udziału w konkursie.
wtorek, 15 lipca 2014
PAN PRZYPADEK ZNÓW IRYTUJE
Ukazała się następna recenzja
„Pana Przypadka i celebrytów” (do przeczytania tu http://bibliotekamelanii.blogspot.com/2014/07/jacek-getner-pan-przypadek-i-celebryci.html
) Jej autorka stwierdza i jednocześnie zadaje pytanie: „Do tego momentami nasz pan Jacek irytował mnie, wiem on ma taki być:
bezczelny i cyniczny, pewny siebie, ma przysparzać sobie wrogów, ale czy taki
będzie zawsze?”
Z przykrością
muszę odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. Jak już kiedyś nadmieniałem
tymi cechami autor obdarzył mnie na wzór i podobieństwo swoje. Można mnie więc albo
polubić takim jakim jestem albo przestać lubić. Zwłaszcza, że złe cechy z
wiekiem raczej się pogłębiają niż znikają.
Wystarczy spojrzeć na pretensję
do Getnera. Jak narzeka recenzentka: „denerwowały
mnie wstawki że on już wie jakie jest rozwiązanie ale autor pominie tą rozmowę
między bohaterami bo nie chce zdradzać rozwiązania i to na początku opowiadania”.
Z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że takie stwierdzenia pan Getner umieścił tam rozmyślnie, gdyż recenzenci „Trzynastki”
narzekali, że zbyt szybko można się domyślić rozwiązania. Dlatego nieco
złośliwie postanowił je zdradzić na samym końcu, choć ja znałem je dość szybko.
Także sami widzicie, jak się ma takiego autora, nie można nie być uszczypliwym.
Cieszy
mnie jednak, że mimo tej irytacji, pani Melania poleca moje przygody jako idealne
na letnie dni i sama ma zamiar poczytać kolejne części moich przygód.
czwartek, 10 lipca 2014
PAN PRZYPADEK I MORALNOŚĆ PANA JULSKIEGO
Moralność
pana Julskiego
Takiego
dnia nie jest w stanie zepsuć absolutnie nic. Nawet żona, która po raz kolejny
przypaliła jajecznice na bekonie i rozgotowała wieprzowe parówki, przez co
śniadanie musiało się ograniczyć do tostów z dżemem i płatków na mleku. Albo
syn, który znów ociąga się z pójściem do najlepszej anglojęzycznej szkoły w
mieście za którą ojciec musiał zapłacić ciężkie pieniądze. Lub nawet sąsiad,
burak z jakiejś zabitej dechami wioski, który po raz kolejny rozpoczął
przycinanie swojego trawnika o siódmej rano.
Na szczęście takie dni
są po prostu zbyt piękne, żeby coś mogło je popsuć. Dlatego pan Krzysztof Julski
był pewien, że przed nim są same cudowne godziny. Choćby ze względu na to, że
wczoraj stała się wspaniała rzecz, której wprawdzie od jakiegoś czasu
oczekiwał, ale której pewny być nie mógł. Dzięki niej dzień następujący
bezpośrednio po dniu otrzymania tej informacji z samej definicji musiał być
wspaniały!
To będzie dzień pełen
gratulacji, pochwał i rozmów o podwyżce, która mu się już od dawna należała. Bo
aż dziw, że tak wspaniały specjalista, jak on, na stanowisku dyrektora
kreatywnego dużej, międzynarodowej agencji reklamowej zarabia ledwie pięć
średnich krajowych. Kto to słyszał?! Jego koledzy nie schodzą zwykle poniżej
siedmiu krajowych. A jeśli przyjeżdża jakiś ekspat no to jemu muszą płacić
tyle, co na zachodzie, czyli jakąś dwukrotność zarobków polskich kolegów…
No właśnie, może i on
zostanie takim ekspatem w jednym z uroczych krajów na zachodzie naszego
kontynentu, do którego wyśle go jego macierzysta agencja NMN? Kto wie, przecież
prawdopodobnie uda mu się wypromować markę, która stanie się podstawą sukcesu w
tym kraju firmy Foods&Chemics, jednego z globalnych liderów sprzedaży
jedzenia i chemii gospodarczej. Może niedługo będzie mógł łapać ryby w jakiejś
uroczej, angielskiej, francuskiej lub hiszpańskiej rzece? Oczywiście zaraz po
złapaniu będzie je wypuszczał z powrotem, bo w dziedzinie wędkarstwa, jak i w
każdej innej, pan Julski hołdował najlepszym zachodnioeuropejskim wzorcom.
Tak, ten czy inny raj
spotka go na pewno w chwili, kiedy kampania, którą stworzył, zaistnieje w
mediach, podniesie sprzedaż chipsów produkcji Foods&Chemics tak, że staną
się one niekwestionowanym liderem rynku. A dla niego nadejdą chwilę chwały i
uznania. Kto wie, może dostanie którąś z
prestiżowych, branżowych nagród? Dawno mu się taka należała i aż nie mógł
pojąć, dlaczego do tej pory ciągle go one omijały, choć jego pomysły od zawsze
były znakomite. Pewnie i przez ten brak branżowego uznania musiał się tak
mozolnie piąć po szczebelkach kariery. Junior copywriter. Copywriter. Senior
copywriter. Junior creative director. Creative group head. I wreszcie creative direktor.
Czuł, że zbyt długo się
wspinał na szczyt, zamiast znaleźć się tam, jak wielu innych, już po kilku
latach. Jemu zajęło to prawie dwie dekady! A ile kosztowało nerwów, nawet
trochę się leczył na serce. Nie zasłużył na te wszystkie przeszkody, które
stanęły na jego drodze i które musiał omijać.
I wciąż nie mógł
zrozumieć, jak temu draniowi Sławkowi Brzezińskiemu, z którym zaczynał razem
pracę, poszło znacznie szybciej. Można wręcz powiedzieć, że za szybko. Ale
teraz Julski się odkuje, bo tamten w życiu nie wymyśliłby takiej wspaniałej
kampanii jak on! Kto wie, może nawet dostanie jakiegoś lwa w Cannes!
Ale zanim to nastąpi
będzie musiał jeszcze odwieźć syna do szkoły. Zrobi mu jeszcze tylko maleńki
teścik, żeby wiedzieć, że nie wydaje na darmo pieniędzy na czesne.
- Andrzej, idź się
spakować, wychodzimy! – krzyknął po polsku do syna, który wpatrywał się w ekran
kuchennego telewizora z emitowanymi anglojęzycznymi kreskówkami. Dziesięciolatek
nawet nie drgnął co wywołało uśmiech zadowolenia na twarzy ojca, który odezwał
się do chłopca dużo łagodniej po angielsku. - Andrew, przestań marudzić ubieraj
się i szykuj do szkoły. Za kwadrans wyjeżdżamy!
Chłopiec wstał i
niechętnie wyszedł z kuchni. Julski chwycił pilota i zmienił kanał na swoją
ulubiona telewizję informacyjną. Na szczęście właśnie skończyła się przerwa na
wiadomości i znów leciały reklamy. Zaczynała się jesień, najważniejszy okres w
branży. Startowały pierwsze kampanię, warto było być na bieżąco.
Zerkając jednym okiem
na ekran Julski łakomym wzrokiem spojrzał na pół pączka, które pozostało po
śniadaniu syna. Przez chwilę walczył ze sobą w końcu wepchnął pyszną słodkość
do ust i pomyślał, że ten dzień jest nawet lepszy niż mu się wcześniej wydawał.
A potem spojrzał na
ekran telewizora i nagle zaczął łapać powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg.
Chciał jeszcze krzyknąć do żony, żeby przyniosła mu lekarstwo na serce. Ale
było już za późno.
Zanim nastąpił zawał, zdążył
pomyśleć, że jednak nie ma takich dni, których nie dałoby się popsuć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)