piątek, 29 września 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 4

Pani Irmina nie pamiętała już, kiedy ostatnio śmiała się tak głośno i serdecznie. Trudno jednak było nie wybuchnąć śmiechem, słysząc barwny opis wizyty sąsiadów spod trzynastki, którzy postanowili wynająć detektywa. Kiedy jednak naśmiała się do woli, stwierdziła nieco bardziej serio:
– Dziwię ci się, że zdecydowałeś się wziąć tę sprawę. Na pewno grosza za nią nie zobaczysz, a gdy mordercą okażę się znowu ktoś znany, jak zwykle zyskasz sporo wrogów.
– Przecież pani wie, że ja się nie przejmuję wrogami. Chwilowo ubył mi ten najgroźniejszy, a inni też ucichli. Trochę jakby ktoś im odciął prąd. Czy raczej pieniądze, które pozwalały im mnie szczerze i głośno nienawidzić.
– To trzeba się cieszyć. Już wystarczająco wiele nieszczęść się stało przez tych ludzi. Jak sobie wspomnę Małgosię… – Nastrój pani Irminy zmienił się już radykalnie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
– Ja też za nią tęsknię. – Jacek również wyraźnie posmutniał. – Ale cóż, życie toczy się dalej. A skoro namówiła mnie pani na bycie detektywem…
– Namówiłam cię po to, żebyś zarabiał, a nie pomagał za darmo ludziom, przez których wrzaski od kilku miesięcy nie mogę spać.
– Spokojnie, pani Irmino, gdy tylko zajmę się tą sprawą i dowie się o tym kilka osób, nasi sąsiedzi przyjdą mnie prosić, żebym już nie rozwiązywał tej zagadki.
– Dlaczego?
– Bo ludzie są banalnie przewidywalni, pani Irmino. – Przypadek po raz pierwszy od dawna powtórzył swój ulubiony zwrot.
– Tym bardziej nie rozumiem, po co się do tego bierzesz. Ta Indża cię nie cierpiała, wiele razy o tym publicznie mówiła.
– Ale wierzę, że rozwiązując zagadkę jej śmierci, będę się świetnie bawił. A ostatnio, jak pani wie, nie miałem zbyt wielu przyjemności. Jeśli jednak nie chce pani mi pomóc…
– Oczywiście, że chcę, bezwarunkowo – obruszyła się pani Bamber, gdyż podejrzenia Jacka wydały jej się niedorzeczne. – Na razie po prostu nie bardzo wiem jak. O samym morderstwie słyszałam niewiele. Że zabili ją jakoś na początku grudnia, a z pogrzebem zwlekali miesiąc, żeby mieć dostęp do ciała przed kremacją. No i że znaleźli ją w siedzibie jej fundacji z pilniczkiem do paznokci wbitym w szyję.
– Bardzo eleganckim i gustownym pilniczkiem, który z pewnością nie należał do niej. Potwierdziła to zarówno jej asystentka, jak i wszyscy ją znający. Na pilniku znaleziono wprawdzie mnóstwo odcisków palców, ale pozostawiły je spanikowane współpracowniczki, które znalazły ciało. Wszystkie po kolei próbowały wyciągnąć pilnik. Nie miało to większego sensu, bo Indża i tak nie żyła. Ale zanim to zrobiły, przyszedł pan Barszczyk i zemdlał na widok denatki. Musiały więc na dodatek zająć się ratowaniem jego. Oczywiście wszystkie ślady zadeptano i policja nie znalazła niczego przydatnego. A odcisków palców w jej gabinecie były tysiące, bo tam stale ktoś bywał: i bardzo ważne osoby, i wolontariusze. Zakładam, że panów z policji przeraziła myśl, że mieliby ich wszystkich sprawdzać. Gdyby udało się zawęzić grono podejrzanych do kilku czy kilkunastu osób… A tak, szukaj wiatru w polu.
– Ale uważasz, że zabójcą jest kobieta?
– Tak przypuszczam, bo trudno podejrzewać jakiegokolwiek prawdziwego mężczyznę, że chodzi z pilniczkiem do paznokci w torebce.
– A co sądzi policja?
– Nieoficjalnie, że to zabójstwo w afekcie. A ponieważ ludzi nienawidzących Indży było na pęczki, więc niełatwo wytypować podejrzanych. Choć oficjalnie śledztwo poszło w stronę zbrodni z nienawiści. Poszperali trochę w Internecie, znaleźli adresy ludzi, którzy się głośno źle wypowiadali o Indży, zrobili parę pokazowych zatrzymań. Ale nic na nich nie mieli, więc sąd tych podejrzanych powypuszczał.
– Sporo już ustaliłeś, biorąc pod uwagę, że zlecenie dostałeś godzinę temu. – Pani Irmina z uznaniem pokiwała głową.
– Nie bierze pani pod uwagę, od kogo jest to zlecenie. Nie ma bardziej rozplotkowanej grupy ludzi niż geje. Wszyscy nawzajem znają swoje najbardziej intymne tajemnice, których żadna kobieta nie zdradziłaby innej kobiecie.
– W czym w takim razie mogę ci pomóc?
– Muszę porozmawiać z kimś, kto dobrze znał panią Indżę prywatnie.
– Szczerze mówiąc, w kontaktach w środowisku feministycznym nigdy nie byłam najmocniejsza – zafrasowała się pani Bamber. – Nawet w czasach, gdy nikt o tobie nie słyszał. A teraz, to sam rozumiesz.
– To akurat mi niepotrzebne. Marzena wspominała mi kiedyś, że zna się z wiceprezesem tej fundacji FuRiA, Bieńkowską, poproszę ją o kontakt do niej. Tylko że to relacja służbowa, mnie chodziło o prywatnych znajomych Indży.
– Prywatnych, powiadasz… – Pani Bamber rozpoczęła przeszukiwanie zakamarków pamięci. – Właściwie to chyba znam tylko jej manikiurzystkę. Ale to ci się pewnie nie przyda…

– Ale co też pani mówi, pani Irmino! Przecież Indża została zabita pilnikiem do paznokci. Proszę mnie umówić z tą manikiurzystką jak najszybciej. – Jacek przyjrzał się krytycznie swoim paznokciom. – Najwyższy czas coś z nimi zrobić. 

środa, 27 września 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 3

Bonifacy Barszczyk dawniej był częstym gościem Fundacji Równouprawnienia i Akceptacji, w skrócie znanej jako FuRiA, lecz od czasu śmierci Indży Wasowicz nie zaglądał tu prawie wcale. W trakcie wcześniejszych wizyt przesiadywał głównie w gabinecie samej Słonicy, omawiając z nią treści swoich książek i słuchając jej rad. Bardzo to lubił, gdyż Indża naprawdę świetnie znała się na literaturze i błyskawicznie potrafiła udzielić mu znakomitych wskazówek, zredagować kulawo brzmiące fragmenty, poprawić ewidentne błędy językowe i nielogiczności w konstrukcji. Dzięki niej jego książki stawały się błyskotliwe i miały zapewnione świetne recenzje feministki. Recenzje absolutnie szczere: w końcu przecież chwaliła coś, co było również jej dziełem.
Bonifacemu ogromnie brakowało teraz rozmów o książkach ze swoją mentorką, dlatego poczciwej pani Aldony Luzyńczyk, sekretarki w fundacji, nie zdziwiło, gdy Barszczyk poprosił ją o możliwość posiedzenia w gabinecie Indży. Nie protestowała przeciw temu, ponieważ policja już dawno sprawdziła tam wszystko i pokój ten na razie stał pusty, bo fundacja nie miała jeszcze nowego prezesa czy raczej prezeski. Miała ona zostać wybrana za dwa tygodnie, o ile oczywiście Rada Fundacji dojdzie do porozumienia. Głosy rozkładały się w niej równo i takie same szanse dawano obydwu zastępczyniom Indży: Edycie Staniec oraz Kasi Bieńkowskiej. Obie miały wielką ochotę na objęcie tej funkcji, ponieważ wiązała się ona nie tylko z pensją bliską dziesięciu tysiącom złotych netto, lecz także z możliwością zarządzania wielkimi funduszami, które napłynęły po śmierci Indży jeszcze szerszym strumieniem niż do tej pory.
Kwestię obsady stanowisk zostawmy jednak na razie na boku i skupmy się na wizycie Bonifacego, któremu pani Aldona pozwoliła posiedzieć w gabinecie denatki. Zrobiła to zresztą bardzo chętnie, gdyż właśnie wybierała się na lancz, a dzięki Bonifacemu, który zapewnił ją, że będzie odbierał telefony, mogła sobie pozwolić na dłuższe wyjście. Nie mogła dziś liczyć na pomoc asystentki Indży, Oli Bogdańskiej, która pomagała wiceprezeskom fundacji na odbywającej się tego dnia pod Warszawą konferencji „Wolność – Równość – Tolerancja”. Można by nawet rzec, że literat przyszedł w najodpowiedniejszym momencie. I nie potrafiła mu odmówić tej godzinki spędzonej w towarzystwie mebli Indży Wasowicz.
Zapewne jednak bardzo by się zdziwiła, ujrzawszy, że zaraz po jej wyjściu Bonifacy przeszedł do gabinetu Oli Bogdańskiej. Spokojnie przeszukiwał szuflady, gdyż wiedział, że nie musi się spieszyć. Pani Aldona nie wróci wcześniej niż za godzinę, a była asystentka Indży zapewne w ogóle tu dziś nie zajrzy. Znał doskonale plan konferencji, sam bowiem był na nią zaproszony. Teraz akurat trwała przerwa na wystawny lancz, a potem przewidziano jeszcze prawie trzy godziny wykładów. Mógł więc spokojnie szukać skrytki…
Najpierw jednak zainteresował go sam pokój, w którym nie bywał zbyt często, bo nie należał do ulubieńców jego właścicielki. Miał dwie pary drzwi: jedne od strony korytarza, drugie od strony gabinetu Indży. Biureczko było dość starannie wysprzątane, panował tu względny porządek, którego jednak nie sposób było nazwać sterylnym. Bogdańska z pewnością nie należała do pedantek, choć pracowniczką była sumienną. Lubiła rośliny doniczkowe, których sporo porozstawiała na szafkach i parapecie. Każdą z niepasującą do doniczki podstawką, na widok czego esteta Bonifacy nieco się krzywił. Chętnie zamieniłby miejscami niektóre podstawki, jednak nie powinien zostawiać tu śladu swojej obecności.
Dlatego tylko z bólem mógł oglądać to wnętrze, przy okazji notując wszystko w pamięci – nie z powodu tego, że wnętrze to go fascynowało, ale bardziej z przyzwyczajenia. Słynął z sążnistych opisów miejsc i rzeczy, które zajmowały w jego książkach wyjątkowo dużo stron i które nieraz były skracane przez Indżę Wasowicz. Bonifacy bardzo tego żałował, bo uważał, że kunszt jego pióra widać szczególnie wtedy, gdy skupia się na detalu i przez kilkadziesiąt akapitów odnotowuje każdą ryskę na meblu należącym do bohatera.
Kiedy już obejrzał wszystko, co było do obejrzenia, zaczął poszukiwania skrytki. Wiedział, że śledczy przeszukujący pomieszczenia fundacji po śmierci Wasowicz nie odnaleźli jej. Ale on miał informację pochodzącą od zmarłej, dlatego pięć minut później zaglądał już do wnętrza schowka. Właściwie nie było w nim nic ciekawego, ale o tym uprzedzała go Indża. Same banalne rzeczy, które nie wiedzieć czemu postanowiła tu ukryć Bogdańska.
„W sam raz pasujące do jej prymitywnego i nieciekawego charakteru” – westchnął w myślach literat, ale nim zdążył zrobić cokolwiek, usłyszał, że ktoś próbuje otworzyć drzwi do budynku fundacji. Wprawdzie zamknął je przezornie na klucz pozostawiony mu przez panią Aldonę, aby nie zaskoczył go nikt przypadkowy, ale ten ktoś najwyraźniej miał własny klucz. Barszczyk lekko spanikował, gdyż nagle okazało, się że nie ma w ogóle czasu. Zamknął skrytkę i chciał jak najszybciej wrócić do gabinetu Indży, gdy usłyszał:
– Nie ruszaj się, wiem, że tu jesteś!
Ten okrzyk sparaliżował Bonifacego, który w mgnieniu oka zamienił się w żonę Lota. Nie drgnął aż do chwili, gdy za jego plecami stanęła Bogdańska i syknęła:
– Jakim prawem pałętasz się po moim pokoju?!
– Zostałem, żeby posiedzieć w gabinecie Indży… Wydawało mi się, że masz otwarte okno, więc chciałem je zamknąć. Zresztą sprawdź, niczego nie ruszyłem.
– Żebyś wiedział, że to sprawdzę, cioto! A tobie radzę się trzymać ode mnie z daleka!
– Bo co? Załatwisz mnie jak Indżę?! – krzyknął tyleż patetycznie, co histerycznie Barszczyk.
– Wciąż po niej płaczesz nocami? – zapytała z uśmiechem Bogdańska. – Nie będzie już komu poprawiać książeczek, nie będzie komu promować? Zostaniesz zerem bez niczego. Jeszcze jakiś czas polecisz na dawnej sławie, a potem już klops, co?
– Moja nowa książka to będzie bestseller. A ty przeczytasz ją za kratkami! Odpowiesz za zabójstwo Indży.
– Ciotuniu, coś ci się chyba pomyliło. Po co miałabym zabijać Indżę?
– Chociażby z zazdrości o nią. – Literat Barszczyk przyszpilił asystentkę spojrzeniem, a ona drgnęła nerwowo. – Indża dobrze wiedziała, że się w niej podkochujesz. Ale ona wolała facetów.
– Ja też ich wolę – odpowiedziała spokojnie Bogdańska, ale uśmiech znikł z jej twarzy. – Jakbyś nie zauważył, mam kilkuletnie dziecko.
– Za to ja znam jego ojców. – Tym razem uśmiechnął się Barszczyk i dodał z naciskiem: – Obu.
– Skąd wiesz?! Oni nie są… – Spojrzała wściekła na Barszczyka i w jednej chwili zrozumiała, że nie ma sensu zadawać pytań. Stwierdziła więc tylko: – Indża ci powiedziała…
– Nie tylko to mi powiedziała. O wielu sprawach finansowych też mi wspomniała. I to również mógł być dobry motyw jej zabicia.
– Wynoś się stąd! Natychmiast!
– Pani Aldona pozwoliła mi tu posiedzieć…
– A ja ci każę się wynosić! Gdyby pani Aldona wiedziała, że zostajesz tu, bo chcesz myszkować po innych pokojach, też by ci nie pozwoliła. Dobrze, że do mnie zadzwoniła. Od razu wiedziałam, że muszę tu przyjechać.
– I tak za późno. Już znam prawdę. Dlatego radzę ci się przyznać do wszystkiego, zanim będzie za późno! Masz na to tydzień.
– I co? Mam pójść na policję i powiedzieć, że zabiłam Indżę? – spytała z niedowierzaniem Bogdańska.
– Nie. Najpierw przyjdziesz do mojej pracowni na Podgórskiej. Na pewno wiesz, gdzie to jest. Opowiesz mi wszystko z detalami i sprzedasz prawa do tej historii. Będziesz miała pieniądze na adwokata, może uda ci się dostać niski wyrok.
– Ty chyba kompletnie oszalałeś!

– Daję ci tydzień. Potem mówię policji wszystko, co wiem. – Barszczyk ruszył do wyjścia, ale odwrócił się jeszcze tuż przed drzwiami. – Pracuję tam między dziesiątą a piętnastą. – Nagle zauważył ozdobę w nosie Bogdańskiej. – Ładny kolczyk. Kiedyś już chyba go nosiłaś, ale Indża kazała ci go wyjąć, prawda? Lecz teraz, kiedy jej nie ma… – Barszczyk z trudem uchylił się przed rzuconym w jego stronę ciężkim zszywaczem. 

wtorek, 26 września 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 2

Delikatne drożdżowe bułeczki wypiekane przez panią Irminę Bamber miały w sobie ledwie jakieś wspomnienie słodyczy, złamane na dodatek szczyptą soli dodawanej do ciasta. Dlatego gdy jadło się je zaraz po wyjęciu z piekarnika, trudno się było nimi nasycić, bo były puszyste, lekko tylko przyrumienione i bez problemu można było po kolei wepchnąć ich aż sześć do ust. Jacek opychał się nimi teraz bez opamiętania, wykorzystując tę właśnie chwilę, gdy były ciepłe i najpyszniejsze. Pani Irmina, która przed minutą przyniosła je na gorącej jeszcze tacy do mieszkania detektywa pod numerem czternastym, przyglądała mu się z zadowoleniem, ale również z lekkim niepokojem.
– Będą cię oskarżać o szerzenie dziecięcej pornografii?
– Tak. W końcu na moim kanale w Internecie przez kilka godzin leciał film, na którym pan Klempuch zabawiał się… – Urwał, bo zarówno jemu, jak i pani Irminie zrobiło się niedobrze na samą myśl o tym, co nagrywał w wolnych chwilach słynny multimilioner i lichwiarz, a prywatnie wróg numer jeden Przypadka.
– Ale to jego powinni ścigać, a nie ciebie! – obruszyła się pani Irmina.
– Jego teoretycznie też przecież ścigają. Sama pani słyszała, jak prokurator Sapkowska zapewniała w telewizji, że dołoży wszelkich starań, by go przesłuchać. – Uśmiechnął się i dodał pod nosem dwuznacznie: – Chociaż pewnie bardziej się skupi na pytaniach, które chce zadać mnie, a nie panu Klempuchowi.
– Tylko że on się rozpłynął nie wiadomo gdzie.
– Na jakiś czas pewnie musi się ukryć za granicą. W naszym zacofanym kraju ludzie na szczęście jeszcze nie akceptują nowoczesnych i postępowych form spędzania wolnego czasu przez pana Klempucha – dodał ironicznie, a potem uśmiechnął się smutno. – Ale gdy wszystko się uspokoi, na pewno o sobie przypomni.
– Mam nadzieję, że wtedy wpakują go do więzienia!
– Chciałbym w to wierzyć, ale…
Dzwonek do drzwi Jacka, jak przystało na właściciela mieszkania o konserwatywnych poglądach, wydawał nieskomplikowany dźwięk, który można by zapisać onomatopeicznie po prostu jako „drrrrr”. Teraz jednak ktoś postanowił nie zadowolić się przyziemnością tego odgłosu i naciskał dzwonek tak, jakby wybijał na nim takt marsza imperialnego z Gwiezdnych wojen. Nie był to zresztą jedyny dźwięk, gdyż jednocześnie ktoś mocno pukał do drzwi. A kiedy dzwonek i pukanie umilkły, z korytarza odezwały się kłócące się głosy.
– Roman, ty już kompletnie oszalałeś?! Chcesz sąsiada wystraszyć tym marszem?!
– Bardziej się przestraszy twojego walenia do drzwi, Gabryśka!
– Ja tylko delikatnie pukam. Wszyscy nasi znajomi mówią, że ja delikatnie pukam, a ty bez opamiętania naciskasz te dzwonki.
– Pukania czasem ludzie nie słyszą…
– Czym mogę panom służyć? – Sąsiedzi spod trzynastki nie usłyszeli, kiedy Jacek otworzył drzwi i stanął w nich razem z panią Irminą. Mężczyźni zmierzyli ją lekko niechętnym wzrokiem, a Roman bąknął:
– My do pana detektywa.
– W sprawie morderstwa – dopowiedział jego partner, Gabrysia.
– Jeśli będziesz miał ochotę, to wpadnij po treningu na ciasteczka. – Pani Irmina zrozumiała, że sąsiedzi woleliby z Jackiem porozmawiać bez świadków. Dlatego minęła ich bez słowa i szybko wróciła do swojego mieszkania pod dwunastką. A Przypadek zaprosił gości do pokoju służącego mu za gabinet, gdzie na szklaną kulę należącą do jasnowidza Ossowieckiego naciągnięty był melonik przypominający nakrycie głowy Herkulesa Poirota.
– Słucham panów.
– Ona tak często u pana bywa? – zapytał Roman.
– Częściej ja wpadam do niej.
– Naprawdę? – Gabrysia otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. – Przecież to taki babsztyl niesympatyczny.
– Nie znam nikogo bardziej sympatycznego i życzliwego ludziom niż pani Irmina. – Jacek najchętniej wyrzuciłby obu panów, ale zwyciężyła wrodzona ciekawość, a może raczej wpojona grzeczność. – Zakładam jednak, że nie o tym chcieli panowie rozmawiać?
– No tak, tak. My o morderstwie Indży Wasowicz.
– To panów znajoma?
– Znajoma znajomego – odparł dyplomatycznie Roman. – Pan oczywiście zna książki Bonifacego Barszczyka?
– Obiło mi się o uszy to nazwisko. Ale opisy książek nie zainteresowały mnie na tyle, żebym miał ochotę je przeczytać.
– I słusznie! – poparł go z uśmiechem Gabrysia. – To nie to, co Witkowski. Barszczyk nawet nie potrafi dobrze opisać porządnego gejowskiego bzykanka.
– Bo tobie tylko jedno w głowie! – skarcił go Roman. – Barszczyk ma dużo większy talent niż Witkowski!
– No chyba żartujesz! – oburzył się Gabrysia. – Barszczyk jest cienki, nie dorasta Witkowskiemu do pięt!
– Panowie, mój czas jest cenny… – przerwał im Przypadek.
– O jeny, to za wizytę u pana się płaci? Jak u adwokata? – przestraszył się Gabrysia.
– Za wizytę nie. Za rozwikłanie sprawy morderstwa Indży Wasowicz już tak. Bo o to wam chodzi?
– Nam nie – zastrzegł się Roman. – Ale Bonifacy koniecznie chciałby dorwać mordercę…
– To dlaczego zamiast pana Bonifacego przyszli do mnie panowie? – Jacek spoglądał na swoich klientów z coraz większym rozbawieniem.
– Chcieliśmy mu pomóc – wyznał Roman. – On się strasznie gryzie tą śmiercią. Cała jego kariera wisi na włosku.
– Właściwie to już jest po niej – stwierdził bez ogródek Gabrysia. – Wszyscy wiedzą, że Indża mu tę jego pisaninkę poprawiała i promowała. A bez niej to żaden z niego literat.
– Jak możesz?! – obruszył się jego partner. – To bardzo utalentowany pisarz!
– Akurat! Bez niej on nie istnieje! Nawet mu ten jego Karwowski nie pomoże tymi swoimi recenzjami! Dlatego tak jęczy wszędzie, że Indżę zabił ktoś, kto chciał mu zaszkodzić! Pamiętasz, jak na pogrzebie patrzył na tę jej asystentkę, Bogdańską?
– Co ty gadasz?! W każdym wywiadzie powtarza, że to zbrodnia z nienawiści i że na pewno faszyści są za nią odpowiedzialni!
– A jak go ostatnio spotkałam w La Conchicie…
– Od śmierci Indży nie byliśmy w La Conchicie – zauważył z niepokojem Roman, a Jacek uznał, że najwyższy już czas przerwać jedną z wielu niekończących się codziennych kłótni sąsiadów spod trzynastki.
– Panowie, kwestię odwiedzin w gejowskim klubie wyjaśnicie sobie w domu. Teraz chciałbym na początek dokładnie zrozumieć wasze zlecenie. Podsumowując: mam znaleźć mordercę Indży Wasowicz. Was nie obchodzi, kto zabił. Ten, którego obchodzi, nie chce się zwracać o pomoc do mnie. Zakładam, że zarówno on, jak i wy nie macie zamiaru mi zapłacić. Na dodatek nie tak dawno opowiadaliście w telewizji, jakim to jestem potworem…
– Przecież nie puścili tego programu! – wyrwało się Gabrysi, ale Roman tylko trącił ramieniem partnera i pokazał mu kulę jasnowidza na biurku Jacka.
– Czy dobrze panów zrozumiałem? – upewnił się detektyw.
Gabrysia i Roman popatrzyli na siebie niepewnie, jakby zdziwieni pytaniem gospodarza, a potem odpowiedzieli:

– Właśnie tak. To co, weźmie pan tę sprawę? I najlepiej, jakby pan znalazł winnego ogolonego na zero. 

niedziela, 24 września 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 1

Kolejny tom moich przygód już wkrótce w księgarniach, a dziś, na zachętę, pierwszy fragment pierwszej zagadki!

KOBIETY, KTÓRE NIENAWIDZĄ KOBIET

Kondukt żałobny składał się głównie z kobiet wyglądających jak mężczyźni i z mężczyzn przypominających kobiety. Podążał wolno główną cmentarną aleją, ledwie tylko przyprószoną nocnym śniegiem, za urną z prochami zmarłej. Mijał po prawej grobowiec Bieruta i innych zasłużonych dla słusznie minionej jakiś czas temu epoki. Nastrój jego uczestników trudno było nazwać radosnym, ale też nie sposób było powiedzieć, że są smutni. Byli raczej zafrasowani tym, jak bardzo zmieni się teraz ich życie.
Niektórzy przyszli tu bardziej z obowiązku, gdyż ich nieobecność na pogrzebie Indży Wasowicz zostałaby na pewno zauważona. Inni mieli nadzieję, że spotkają kogoś ważnego, kto po śmierci znanej feministki, obrończyni praw zwierząt i kobiet, zastąpi ją w roli ich patrona pomagającego w karierze. Jeszcze inni szczerze żałowali zmarłej, pieszczotliwie zwanej Słonicą, co nie miało żadnego związku z jej sylwetką, ale ze znakomitą pamięcią, nazywaną przez złośliwych pamiętliwością.
Niektórzy się nawet zastanawiali, czy to czasem nie przez nią musiała opuścić ten łez padół. Wiedzieli doskonale, ilu osobom zaszła za skórę i jak wielu ludzi jej nienawidziło. A  sprawa jej zabójstwa, mimo intensywnego śledztwa, wciąż pozostawała niewyjaśniona. Denatkę znaleziono z pilnikiem do paznokci wbitym w szyję, przez co wykrwawiła się na śmierć. Na eleganckiej perłowej rękojeści narzędzia zbrodni znajdowało się mnóstwo odcisków palców, ale wszystkie pojawiły się tam prawdopodobnie w trakcie nieudanej akcji ratowania Indży przez jej współpracowników. Policja, mimo intensywnego śledztwa,  na razie niczego nie ustaliła.
Uroczystość pogrzebowa była świecka, jak na feministkę przystało. Kiedy urna z prochami Indży spoczęła w grobowcu pułkownika Wasowicza, nikt nie modlił się za duszę zmarłej. Zresztą większość zebranych i tak miałaby spory problem z wypowiedzeniem jakichkolwiek słów modlitwy,  gdyż jeśli nawet kiedyś je znała to dawno już zapomniała. Dlatego wszyscy tylko skłonili głowy i uczcili pamięć zmarłej minutą ciszy. Po niej chętnie wróciliby do swoich codziennych obowiązków. Zwłaszcza że lekki mróz szczypał ich w policzki i nogi. Szczególnie mężczyzn, którzy w większości mieli włożone tenisówki na gołe stopy. Jednak zgromadzeni nie drgnęli, gdyż czuli, że przyjdzie im jeszcze wysłuchać pożegnalnego przemówienia.
Wygłosić je miał Bonifacy Barszczyk, idący czy raczej wlekący się od cmentarnej bramy tuż za urną z prochami. Zapewne nie dałby rady dotrzeć aż do grobowca, gdyby nie silne męskie ramię jego przystojnego przyjaciela, znanego recenzenta literackiego Ryszarda Karwowskiego. Tylko dzięki niemu się nie rozkleił do szczętu gdy urna z prochami zjeżdżała w głąb grobowca. Dlatego teraz wszyscy czekający na przemówienie spodziewali się raczej, że mówca najdalej po kilku słowach kompletnie się załamie. O ile w ogóle da radę wydusić z siebie cokolwiek.
Tymczasem Bonifacy Barszczyk zebrał się w sobie, przełknął ślinę, a z jego oczu zamiast łez wystrzeliły błyskawice.
– Zebraliśmy się tu dzisiaj wszyscy, żeby cię pożegnać, Indżo. Większość z nas nie wierzy w życie pozagrobowe i myśli, że śmierć zakończyła twoje życie. Tak jednak nie będzie. Wciąż będziesz żyła w licznych dziełach, które pozostały po tobie. W naszym żalu, że cię tu nie ma. I w świadomości tego, co cię zabiło. – Po tych słowach Bonifacy Barszczyk omiótł spojrzeniem zgromadzonych wokół grobu. Prawie wszyscy spodziewali się, że jego wzrok zatrzyma się gdzieś pomiędzy stojącymi obok siebie Edytą Staniec a Katarzyną Bieńkowską, przyjaciółkami i wiceprezeskami fundacji FuRiA, ukochanego dziecka Indży Wasowicz, które jako ostatnie widziały zmarłą, a wkrótce miały zacząć walkę o przejęcie schedy po niej. Lecz Bonifacy Barszczyk utkwił swoje spojrzenie w Oli Bogdańskiej, młodziutkiej asystentce Indży o cokolwiek szalonym i dziwnym spojrzeniu, opierającej się o Aldonę Luzyńczyk, sekretarkę w fundacji. I dopiero gdy się wystarczająca na nią napatrzył, kontynuował swoje przemówienie. – Tak, wiem, policja wciąż nie znalazła sprawców. Jednak chyba nikt z nas nie wątpi, że to była zbrodnia z nienawiści. Nienawiści do poglądów Indży, do jej zaangażowania w walce o lepszy, sprawiedliwszy świat przyszłości. Dlatego jest to wielkie wyzwanie dla nas wszystkich, żebyśmy nie pozwolili, by sprawca tej zbrodni pozostał bezkarny. Obiecuję ci, Indżo, że zrobię wszystko, aby gorzko pożałował tego, co zrobił…

niedziela, 10 września 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY KONKURS NA OKŁADKĘ

Trwa konkurs na okładkę do najnowszego tomu moich przygód. Swoje głosy możecie oddawać w TYM MIEJSCU.  A pod spodem widzicie trzy okładki spośród których można wybierać.