poniedziałek, 31 sierpnia 2015

PAN PRZYPADEK I FIOLETOWOSKÓRZY ODC.1

Słońce wschodziło krwawo nad bemowską prerią. Pierwsze promienie lizały czubki zrudziałych traw, wpadły też do zbitego z dykty wigwamu, gdzie spał Winetu. Przez jego fioletową twarz, pooraną bruzdami doświadczenia, przebiegł grymas niezadowolenia, że ktoś próbuje przerwać mu drzemkę, podczas której czuł, że jest szczególnie blisko Manitou. Dlatego Wielki Wódz próbował przegonić gestem dłoni natręta, biorąc go za niesforną muchę. Nic to jednak nie dało i uparty promyczek wędrował po jego twarzy, przesuwając się po policzku w stronę oka. A gdy już tam dotarł, podniósł prawie natychmiast powiekę Winetu.
Wielki Wódz mruknął i chciał się podnieść, chwytając ręką za brzeg krzesła. Syknął z bólu i spojrzał zdziwiony na dłoń. Była rozcięta, choć niezbyt głęboko, bo nie zauważył śladów krwi. Przez chwilę zastanawiał się, skąd się wzięła rana, ale z wczorajszego wieczoru niewiele pamiętał.
Usiadł na łóżku, oblizał spierzchnięte wargi i rozejrzał się za czymś, co mogłoby ugasić jego pragnienie. Dostrzegł plastikową butelkę, chwycił ją i przechylił tak, aby jej zawartość jak najszybciej znalazła się w jego gardle. Srodze się jednak zawiódł, gdyż mimo że butelka była niewątpliwie wypełniona czymś przezroczystym, to owo coś nie miało zamiaru jej opuścić. Nie była to bowiem woda ognista, lecz jedynie zwykła kranówa, i nocny przymrozek sprawił, że zmieniła swój stan z ciekłego na stały.
– Old Spejs – mruknął zły Wielki Wódz. – Old Spejs, jest coś do picia?!
Odpowiedziała mu cisza. Winetu zwlókł się więc ze swojego legowiska i spojrzał w kąt wigwamu, gdzie zwykle sypiała Old Spejs. Teraz leżała tam jednak tylko gazeta, z której krzyczał tytuł na pierwszej stronie: „GENIALNY DETEKTYW CZY AMATOR CUDZYCH ŻON?”.
– Gdzie ją znowu poniosło?!
Winetu bardzo nie lubił, gdy jego squaw gdzieś się zapodziewała. Szczególnie rano, kiedy potrzebował świeżej strawy, której sam nie był w stanie sobie przyrządzić, lubił ją mieć pod ręką. I nie znosił, jak znikała gdzieś nagle. Teraz miał tylko nadzieję, że po prostu nie chciała go budzić i wyskoczyła po poranne zakupy.
Sięgnął po swój traperski płaszcz zrobiony z lisich skórek, wart wiele kolorowych szkiełek. Nie lubił w nim chodzić, niemniej chłód wewnątrz pomieszczenia dawał wyobrażenie ziąbu panującego na zewnątrz. Dlatego opatulił się szczelnie i wyszedł przed swój wigwam z dykty. Gdzieś w oddali zamajaczyła postać Saganka, wiernego druha niejednych łowów, który niknął między domami osiedla jednorodzinnych domków. Winetu chciał nawet za nim krzyknąć, ale tamten był już zbyt daleko.
Spojrzał na stojący obok wejścia do wigwamu wózek, na którym leżały upolowane wczoraj wspólnie z Old Spejs trofea: popsuta krajalnica, kilkanaście starych kołowrotków wędkarskich i największa zdobycz, gruby zwierz, czyli pralka. Wielki Wódz przyjrzał się im uważnie i mruknął pod nosem:
– Cholera, przecież nie wychodziłaby na zakupy bez portmonetki! – Kopnął ze złością wózek. – „A Michorowski nie da jej niczego na kredyt. Ostatnio się z nim zresztą pokłóciła. To gdzie ona jest? A może polazła do przychodni doktora Tomaszyma? Mówiła, że gorzej się czuje. Ale chyba już tam była przedwczoraj. – Winetu rozejrzał się z niepokojem. – Żeby tylko coś jej się nie stało. Makbetka jest na nią cały czas cięta, a wczoraj się tu kręciła w okolicy. A może ją zabrali ci… z Krainy Wiecznych Łowów?” – Ta myśl zmroziła go jeszcze bardziej niż chłodne powietrze i mimo lisiego płaszcza, okrywającego jego ciało, przeszył go dreszcz.
Wrócił do wigwamu i zaczął energiczne przetrząsać wszystkie zakamarki w poszukiwaniu resztek jakiejkolwiek wody ognistej. Ale ostatni wieczór sprawił, że jej zapas uległ wyraźnemu wyczerpaniu. Dlatego ruchy Winetu były coraz bardziej nerwowe, a nawet jedna bezczelnie pusta butelka rozbiła się przy tej okazji. Kopnął resztki szkła pod szafkę i dopiero wtedy dostrzegł, że leży na niej kartka papieru. Wziął ją do ręki i ujrzał słowa skreślone drżącą ręką. I choć przed chwilą miał wrażenie, że w ustach ma Saharę, to teraz dodatkowo poczuł, że wieje na niej przeraźliwie silny, suchy wiatr.

– Muszę zmienić swoje życie. Odchodzę na zawsze. Nie szukaj mnie… – powtórzył przeczytane słowa niemal bezgłośnie. 

czwartek, 27 sierpnia 2015

PAN PRZYPADEK W KAŻDEJ BIBLIOTECE

Już wkrótce będziecie mogli przeczytać „Pana Przypadka i fioletowskórych”. Za trzy tygodnie zaczynamy z autorem jesienną trasę spotkań z Czytelnikami bibliotek. Tym razem będzie ich ok. piętnastu. Dla Getnera to jednak za mało. Dlatego wymyślił, że powinniśmy się w najbliższym roku spróbować się spotkać z Czytelnikami wszystkich bibliotek w kraju. I ma na to pomysł. Szczegóły znajdziecie tu https://www.facebook.com/pages/Jacek-Getner/657207131077931