Ziemia była
jeszcze dość zmarznięta ale Saganek jakoś sobie radził z wbijaniem w nią
szpadla. Nie miał zresztą wyjścia bo pilnowało go surowe oko Makbetki, które
nie wybaczyłoby nikomu, kto ośmielił się nie dość szybko wykonywać polecenia
swojej właścicielki. Dlatego dół, który kopał już od kilkunastu minut, sięgał
mu do połowy łydki i z każdą chwilą się powiększał.
-
Królowo, a może tu nic nie ma?
-
Jak, nie ma? Musi być! Przecież ten Przypadek wyraźnie mi powiedział, że tu ją
znajdziemy. I innych też.. Patrz, jakaś czaszka! Wykop ją!
-
Nie, ja się boję!
-
Dawaj mi łopatę. I poświeć dobrze, żebym widziała. No gdzie świecisz?! Nie na
mnie, tylko do dołu.
-
Ale to nie ja. Ktoś tu jedzie, widzę jakieś światła – Saganek pokazał za plecy
Makbetki.
-
To pewnie tylko nasz doktorek. Gdzie lecisz!? Przecież tu na niego czekamy.
Stój!
Saganek
jednak tym razem nie miał zamiaru słuchać swojej władczyni. Czmychnął w
przeciwną stronę niż ta, z której nadjeżdżał samochód. Makbetka była zdumiona
tą zuchwałością ale nie miała czasu na nią zareagować, bo pod bramą ogrodzonej,
niezabudowanej działki, zatrzymał się rzęch, który dojechał tak daleko od
Warszawy chyba cudem. W dodatku przemierzył tę drogę niesłychanie szybko bo
jego właściciel otrzymał bardzo niepokojącą wiadomość.
-
Co to ma znaczyć?! – krzyknął Tomaszym do intruzki, która znalazła się na jego
działce.
-
Przyszłam po swoją dole, doktorku. Podobno masz tu niezły szrot, gdzie chowasz
zezłomowany towar. No co tak gały wybałuszasz? Wiem, że tu jest cmentarzyk
gdzie chowasz to, co zostanie po wycięciu. Już nawet jedną czaszkę wykopałam –
pokazała na dół. – Co sobie wziąłeś: serduszko, płuco, nerkę, wątrobę?
-
Ty chyba całkiem oszalałaś?! Przecież wy jesteście wrakami! Was nawet na szrot
nie da się oddać bo wy nie macie ani jednej części, która by się gdziekolwiek
nadawała! Wy się do niczego nie
nadajecie i nikomu nie jesteście potrzebni.
-
Tak? A co ta czaszka tu robi?!
-
Nie rozumiesz? Chciałem wam pomóc. Nie macie żadnej przyszłości, to po co wam
życie? Chociażby ta Gwiazdeczka. Chciała powiększyć biust. Ale najpierw jakiś
facet ukradł jej kasę a potem dowiedziała się, że żadna klinika nie zrobi jej
implantów bo jest zniszczona. Straciła ostatnią nadzieję. I co, miała się
wiecznie włóczyć po śmietnikach? Po co? Dla niej lepiej było od razu umrzeć.
Dlatego jej pomogłem. I tym wszystkim innym tutaj też.
-
Myślisz, że uwierzę w te bzdury?! Że tak zabijałeś bez powodu?!
-
Tak było, Lady – głos Przypadka wzmocniony przez megafon odbijał się po
wielokroć echem. – Pan doktor robił to dla waszego dobra. Taka nowoczesna forma
eutanazji bez zgody pacjenta.
-
Tak czułem, że to pan stoi za tym telefonem do mnie – Tomaszym rozejrzał się w
poszukiwaniu przeciwnika ale wokół panowały ciemności. – Skąd pan wiedział?
-
Kiedy pana odwiedziłem, pokazał mi pan auto, na którego zmianę nie ma pan
rzekomo pieniędzy. A potem powiedział, że ogrodził tak wielką działkę. A to
sądząc po tym, jaka to solidna siatka, mogło kosztować nawet dziesięć tysięcy.
Dla kogoś, kogo samochód wart jest dwa tysiące to kupa kasy. Gdy o to pana
zapytałem, po co pan to zrobił, powiedział pan, że chciał tu czasem przyjechać
z leżakiem i odpocząć. Niby logiczne, ale nie dla takiego społecznika jak pan.
Dla pana własność prywatna nie ma znaczenia, ba, jest pewnie raczej czymś
podejrzanym. Tu jednak wydał pan duże pieniądze żeby nikt inny nie mógł wejść
na to miejsce. Po co? Oczywiście, nie wierzyłem, że pan handluje organami, ale
czułem, że w uporze Lady Makbet jest jakieś racjonalne ziarnko. Ona musiała
widzieć coś, co uprawdopodobniało pański udział w takim procederze. I to akurat
wtedy, gdy zaginęła Gwiazdeczka. Rozwiązanie narzucało się samo. Jeśli nie
zabija pan ich dla pieniędzy, bo zarabianie ich uważa pan za niemoralne, to
znaczy, że chce pan im pomóc.
-
I widzi pan coś w tym złego?
-
To już oceni policja.
-
Nic mi nie udowodnicie! Nie przyznam się do niczego.
-
Już pan się przyznał. A ponieważ zauważyłem, że pan podkomisarz Łoś jechał za
nami aż od skupu pana Michorowskiego, który nas tu podwiózł, to chyba nie
będzie udawał, że go nie ma. A jeśli spróbuje to zrobić, to Winetu podziękuje
panu doktorowi za pomoc w odejściu do Krainy Wiecznych Łowów jego squaw. I
będzie dziękował dopóty, dopóki pan Tomaszym wyda ostatnie tchnienie krzycząc
„Ratunku, policja!”