Jak twierdzi Autorka TEJ RECENZJI najnowszego tomu moich przygód: "Główny bohater, czyli Jacek Przypadek jest niesamowity. Zabawny, mądry, czasami ironiczny. Po prostu nie da się go nie lubić." No cóż, przez grzeczność nie zaprzeczę ;)
niedziela, 31 grudnia 2017
piątek, 29 grudnia 2017
PAN PRZYPADEK JAKO ODDECH
Jak piszą autorzy tej KRÓTKIEJ RECENZJI o "Panu Przypadku i kobietonach" to "historie kryminalne opowiadane swobodnie, ze sporą dawką humoru i ironicznego dystansu, więc jest to dobra lektura na wolną chwilę, gdy chcemy nieco odetchnąć od trudnych lub śmiertelnie poważnych spraw". I tego oddechu Wam serdecznie życzę w nadchodzącym Nowym Roku!
sobota, 23 grudnia 2017
piątek, 22 grudnia 2017
PAN PRZYPADEK I CYTATY
"Kondukt żałobny składał się głównie z kobiet wyglądających jak mężczyźni i z mężczyzn przypominających kobiety". Ten cytat, pierwsze zdanie z tomu "Pan Przypadek i kobietony", złowił Autorkę tej RECENZJI na tyle mocno, że nie chciała przerywać aż do końca książki. A swoją opinię okrasiła jeszcze większą ilością cytatów ;)
poniedziałek, 18 grudnia 2017
PAN PRZYPADEK I KOBIETONY WIĘCEJ NIŻ REWELACYJNI
Najnowsza część moich przygód, według ŚREDNIEJ OCEN największego portalu czytelniczego w Polsce, czyli Lubimy Cztytać, jest więcej niż rewelacyjna (ma ponad osiem gwiazdek ). Bardzo się z tego faktu cieszę choć jednocześnie trochę się boję, czy moje kolejne przygody będą równie atrakcyjne :) Ale bardzo się o to z Autorem postaramy!
)
)
czwartek, 14 grudnia 2017
PAN PRZYPADEK I JEGO AUTOR
Wprawdzie uważam, że ludzie są banalnie przewidywalni ale jednak czasem nie potrafię dociec, co też ten Autor dla mnie tym razem szykuje. Zobaczcie co podejrzałem dziś na ekranie jego komputera...
poniedziałek, 11 grudnia 2017
PAN PRZYPADEK I FEMINIZM
Jak pisze Autorka TEJ OPINII o najnowszym tomie moich przygód: "Pan Przypadek i kobietony" to książka o istocie feminizmu i niedoskonałej zbrodni. I coś w tym jest gdyż mocno się w ten feminizm w niej zagłębiam. A poza tym z mojego punktu widzenia każda zbrodnia jest niedoskonała, gdyż i tak wykryję jej sprawców:)
sobota, 9 grudnia 2017
PAN PRZYPADEK POD CHOINKĘ
Jak twierdzi Autorka TEJ RECENZJI najnowszy tom moich przygód to idealny prezent pod choinkę! Bo każdy w tej książce znajdzie coś dla siebie. Trochę żartem, trochę serio, z ogromnym dystansem do świata!
niedziela, 3 grudnia 2017
PAN PRZYPADEK I REKORD CZYTANIA
Książki o moich przygodach nie porażają wprawdzie objętością ale przeczytanie 234 stron w trzy godziny, jak uczyniła to Autorka TEJ RECENZJI jest jak sądzę rekordem. Tak szybkie czytanie nie przeszkodziło jej na szczęście w docenieniu treści, różnych smaczków i bohaterów, w tym również mojej nieskromnej osoby.
czwartek, 23 listopada 2017
PAN PRZYPADEK I POTYCZKI Z FEMINISTKAMI
Autorce TEJ RECENZJI najnowszego tomu moich przygód szczególnie przypadły do gustu moje potyczki słowne z feministkami. Sądząc jednak po komentarzach Czytelniczek jej bloga nie wszystkim się one muszą spodobać. No cóż, ja wiem, że nie podobają się one z pewnością feministkom, z którymi rozmawiałem. Bo nic tak dobrze nie obnaża czyjegoś stanu umysłu jak cytaty z niego :)
środa, 22 listopada 2017
PAN PRZYPADEK I ZAKOŃCZENIE ZWALAJĄCE Z NÓG
Martę Wśród Książek, która napisała TĘ RECENZJĘ zwaliło z nóg zakończenie. To fakt, Autor dość zgrabnie przerwał moją historię:) Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co stanie się na końcu czternastego tomu. Oczywiście pod warunkiem, że Autor da radę to pisać jeszcze tak długo. Wypada trzymać za niego kciuki.
.
.
wtorek, 21 listopada 2017
PAN PRZYPADEK SAMOTNY I ZAGUBIONY
Jak twierdzi Autorka TEJ RECENZJI wyglądam w czwartym tomie moich przygód na samotnego i zagubionego. No cóż, w tym tomie zmagam się nieco z kryzysem wiary w siebie, gdyż ktoś udowodnił mi w poprzedniej części, że ludzie nie zawsze są banalnie przewidywalni. Za to mój tata taki na pewno jest i sposób, w jaki się z nim rozprawiam bardzo przypadł do gustu recenzentce :)
poniedziałek, 20 listopada 2017
PAN PRZYPADEK PEŁEN SPRZECZNOŚCI
Jak zauważa
Autorka najnowszej RECENZJI szóstego tomu moich przygód jestem mężczyzną pełnym
sprzeczności i dlatego trudno mnie ocenić. "Niby jest amatorem, a swoją pracę wykonuje perfekcyjnie. Określany jest
jako cynik, jednak nie brak w nim finezji i szczypty pożądanego
romantyzmu". Na szczęście ocena samego tomu nie nastręcza jej trudności i daje mu bardzo wysoką
notę:)
wtorek, 14 listopada 2017
PAN PRZYPADEK I... ZAISKRZYŁO!
Nie mam łatwego charakteru i zdaję sobie sprawę z tego, że trzeba sporo dobrej woli aby mnie polubić. Dlatego nie dziwi mnie, że wiele osób czytających moje przygody nie darzy przy tym mojej osoby nadmierną sympatią. Cieszę się jednak, że czasem się to zmienia, jak w, nomen omen, przypadku Autorki TEJ RECENZJI , która dopiero po lekturze szóstego tomu moich przygód, poczuła, że coś zaiskrzyło. Oby tak dalej, może to uczucie będzie trwałe ? ;)
niedziela, 12 listopada 2017
PAN PRZYPADEK JAK Z PŁATKA WCIĄGA W OTCHŁAŃ... STRON.
Jak pisze Autorka TEJ RECENZJI piąty tom moich przygód. czyli "Pan Przypadek i mediaktorzy" czyta się jak z płatka a akcja serii coraz mocniej wciąga w otchłań kolejnych stron. Ponadto jestem tym razem nazywany "polskim Herculesem Poirot" co bardzo mi odpowiada. Choć marzy mi się, żeby kiedyś o kimś powiedziano: "belgijski Jacek Przypadek". ;)
czwartek, 9 listopada 2017
PAN PRZYPADEK CZYLI POLSKI SHERLOCK?
Pojawiła się następna RECENZJA najnowszego tomu moich przygód, czyli "Pana Przypadka i kobietonów". Jej Autorka porównuje mnie w niej do Sherlocka Holmesa, choć ja akurat czuję w sobie więcej wspólnego z Herculesem Poirot. A jak jest naprawdę, musicie się przekonać sami :)
poniedziałek, 6 listopada 2017
PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 22
Pani
Aldona Luzyńczyk nie była zbyt częstym gościem Studia Modelingu Paznokci, ale
lubiła sobie czasem pozwolić na odrobinę luksusu. Kończyła wtedy pracę nieco
wcześniej i oddawała swe dłonie w ręce popularnej manikiurzystki.
Wykorzystywała również ten czas, aby podzielić się ostatnimi wrażeniami z pracy
w fundacji, gdyż Andżelika Paneczko nadawała się do tego jak nikt inny.
– Powiem pani, że po
prostu strach je teraz zostawiać same w trójkę – powiedziała sekretarka, gdy
tylko pani Andżelika zajęła się jej pierwszym paznokciem.
– Bogdańską też? –
zdziwiła się uprzejmie manikiurzystka.
– No tak. Chociaż nie,
ją już nie. Proszę sobie wyobrazić, że dziś zadzwonił do niej ten detektyw,
Przypadek. Wie pani, ten co teraz śledztwo prowadzi w sprawie morderstwa pani
Indży.
– Tak, kojarzę go –
odparła enigmatycznie pani Andżelika, która wprawdzie nigdy nie zabraniała swoim
klientkom wymieniania najnowszych ploteczek, jednak nastawiała się raczej na
słuchanie niż na przekazywanie informacji.
– Myślałam, że będzie
chciał porozmawiać z panią Edytą albo Kasią. A on poprosił Olę. Gdy wzięła
słuchawkę, to od razu na niego huknęła, ale zaraz potem zbladła jak ściana.
Prawie w ogóle się nie odzywała, chociaż on mówił do niej z pięć minut. A potem
wbiegła do swojego gabinetu i czegoś tam szukała, prawie wywracając wszystko do
góry nogami. Krzyczała przy tym strasznie i przeklinała, aż pani Edyta poszła
do niej. Ale Ola ryknęła, żeby się wynosiła. To dobra dziewczyna, ale nerwy ma
na wierzchu, wystarczy lekko dotknąć i już wybucha.
– A co pani Staniec na
to?
– Oczywiście trochę ją obsztorcowała.
Ale wtedy wyjrzała od siebie pani Kasia i wsiadła na nią, żeby nie pouczała
pracowników, bo jeszcze nie jest prezeską. I tak w koło Macieju. W zasadzie
trzeba by było ustawić pośrodku korytarza fundacji płot, a jeszcze lepiej mur,
bo płot by od razu przewróciły. Dziś też nawrzeszczały na siebie i nie wiem,
czy znowu nie rzuciłyby się sobie do oczu, gdyby nie Ola.
– A co ona znów
zrobiła?
– Wyszła nagle z pokoju
z kartonowym pudłem i oświadczyła, że nie ma ochoty widzieć ich nigdy więcej w
życiu i że odchodzi z fundacji. Gdy poszła, zaczęły się nawzajem oskarżać, że
to wina tej drugiej, iż odeszła taka dobra pracowniczka. Potem znów zaczęły
mówić, że to ta druga na pewno zabiła panią Indżę. Wie pani, pani Andżeliko, że
jak tak patrzę na nie i widzę w tym ich wzroku żądzę mordu, to sama zaczynam
się zastanawiać, czy to nie któraś z nich.
– Całkiem możliwe – przyznała
skwapliwie pani Andżelika. – I jak się ta ich kłótnia skończyła?
– Zagroziłam im, że jak
nie przestaną, to ja też odejdę.
– Naprawdę by to pani
zrobiła?
– To już nigdy nie
będzie ta sama FuRiA co za czasów pani Indży – odpowiedziała wymijająco pani
Aldona.
– Pewnie tak.
– Chociaż powiem pani,
że żal mi było czasem tych młodych chłopców, co to nam chcieli pomagać. Pani
wie, że nawet swojemu siostrzeńcowi zabroniłam do mnie do pracy przyjeżdżać?
– I słusznie –
przytaknęła grzecznościowo Andżelika Paneczko zajęta kolejnym paznokciem.
– A pamięta pani, jak
kiedyś pani przyszła, aby jej zrobić manikiur w gabinecie, a ja powiedziałam,
że jest zajęta?
– Naprawdę? – zdziwiła
się właścicielka Studia Modelingu Paznokci.
– No tak, spóźniła się
pani wtedy trochę. Ona lubiła mieć dobrze zrobione paznokcie, zanim odwiedził ją
jakiś chłopak. Biegła przedtem do pani. Zawsze wtedy starała się, żeby wszyscy
wyszli z fundacji. Naprawdę pani nie pamięta?
– Naprawdę. – Wpatrzona
w paznokcie rozmówczyni Andżelika Paneczko sprawiała wrażenie całkowicie
pochłoniętej pracą. – Zresztą od tego mam studio, nie latam po klientkach.
– A wydawało mi się, że
tego dnia, gdy panią Indżę zabito, też pani miała przyjść.
– A po co? Pani Indża
wpadła do mnie tego dnia z samego rana. Zresztą chyba pani by mnie zauważyła, gdybym
przyszła – powiedziała nieco opryskliwie właścicielka Studia Modelingu Paznokci,
lekko już poirytowana dociekliwością pani Aldony.
– Wyszłam godzinę
wcześniej.
– Ale potem pani
wróciła. Pamiętam nawet, że przez chwilę rozmawiała pani z panią Kasią, która
gadała przez telefon.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To już ostatni odcinek tej zagadki, opublikowany na moim blogu. Jeśli już wiecie, kto jest zabójcą Indży Wasowicz, to gratuluję Wam! Jeśli nie, to zapraszam po książkę do jednej z księgarni. Na przykład TUTAJ albo TUTAJ
poniedziałek, 30 października 2017
PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 21
Na
biurku podkomisarza Łosia – podkręcającego w tej chwili wąsa, co zawsze było u
niego oznaką dużego wysiłku intelektualnego – leżały dwie gazety. „Nowe Życie” ze
stonowaną pierwszą stroną, jednym zdjęciem, głównie w czerni i bieli. A obok znacznie
bardziej kolorowy „Głos Warszawy”, tytuł z pozoru poważny, choć niektórzy
zarzucali mu pewną tabloidowość. W obydwu popularnych dziennikach jedną z
głównych wiadomości była ta o śledztwie prowadzonym przez detektywa Przypadka i
o tym, kogo podejrzewa o zabójstwo Indży Wasowicz. Kiedy indziej podkomisarz
Łoś ucieszyłby się z tej wiedzy uzyskanej bez konieczności rozmowy z
detektywem. Teraz jednak spoglądał na płachty gazet z wrogością.
– I co pan na to, panie
podkomisarzu? – zapytał starszy aspirant Smańko. – Kogo on w końcu podejrzewa?
Staniec? Bieńkowską? Bogdańską? A może jednak tę manikiurzystkę?
– A skąd ja mam to
wiedzieć?! – zirytował się podkomisarz.
Przez chwilę czytał obie
gazety przytaczające różne argumenty. „Nowe Życie” twierdziło, że na winę Edyty
Staniec wskazuje według Przypadka fakt, że przyszła do restauracji, gdzie jadła
lancz z Bieńkowską, dziesięć minut po swojej koleżance. Ponadto pracowała
kiedyś w IPN i ma trójkę dzieci wciąż z tym samym mężem, poślubionym na dodatek
w kościele, co dość jednoznacznie skreśla ją jako prawdziwą feministkę. Z kolei
„Głos Warszawy” wskazywał na Katarzynę Bieńkowską, która zniknęła na pięć minut
w trakcie lanczu, ponadto miała pretensje do denatki o romans z jej mężem. To
mogło tłumaczyć zabójstwo w afekcie, powodowane osobistą nienawiścią. Należy
dodać, że obydwie gazety twierdziły zgodnie, że informacje te uzyskały wprost
od detektywa.
– On mi to robi
specjalnie! – zezłościł się podkomisarz Łoś, ciskając dwoma tytułami o blat
biurka.
– Ale co?
– Jak to co? Stara się
mnie zmylić. Mnoży tropy, żebym nie mógł wpaść na właściwy. Żebym nie wiedział,
kogo on podejrzewa.
– To może się nim nie przejmować, tylko
prowadzić własne śledztwo? – zaproponował nieśmiało Smańko.
– A co ja robię?! –
zareagował oburzeniem podkomisarz. – Przecież prowadzę. Ale dobrze wiecie, że
naszą rolą jest przede wszystkim patrzenie mu na ręce, żeby znów nie oskarżył
kogoś niewłaściwego. I jak ja mam robić te dwie rzeczy naraz?! Możecie mi to
wyjaśnić? A może sam mam do niego zadzwonić?
Jakby w odpowiedzi na
jego pytanie na biurku podkomisarza zaterkotał telefon. Łoś drgnął nerwowo,
potem zerknął na niego niechętnie, by w końcu spojrzeć wymownie na starszego
aspiranta, choć było to właściwie niepotrzebne. Smańko wiedział, że odbieranie
telefonów należało do niego, a gdyby dzwoniącym okazała się żona jego
przełożonego, to podkomisarza chwilowo nie było.
– Smańko, słucham… Kto?
Jasne, wpuście go. – Starszy aspirant odłożył słuchawkę.
– Co tam znowu?
– Pan Przypadek
postanowił nas odwiedzić.
– I co, tak po prostu
go do nas zaprosiliście? – zirytował się podkomisarz, nie dowierzając własnym
uszom.
– No przecież chciał
pan z nim porozmawiać. Sam pan mówił…
– Wy, Smańko, będziecie
musieli trochę popracować nad rozumieniem słowa sarkazm! Gdybym wam kazał
wezwać na przesłuchanie Staniec i Bieńkowską, to pewnie byście nawet to
zrobili?! Co?!
– Skoro są podejrzane.
– Smańko, czy wyście
kiedykolwiek przesłuchiwali jakąś feministkę?! Przecież taka nawrzeszczy na was
od razu, powie, że jesteście przedstawicielem samczego faszyzmu i dlatego w
ogóle ośmielacie się jej zadawać jakieś pytania. A potem jeszcze napuści na was
media, żeby napisały, jakimi rasistami i mizoginami jesteście, a wasze wąsy to
wyraz przesądów i patriarchalizmu…
Podkomisarz Łoś
prawdopodobnie jeszcze długo mógłby mówić o niedogodnościach przesłuchiwania
feministek, gdyby nie fakt, że w jego gabinecie pojawił się Jacek. Jak zwykle w
swoim stroju do biegania, uśmiechnięty i zadowolony z życia, czym jeszcze
bardziej zirytował stróża prawa.
– Jeszcze raz bardzo
się cieszę, że będziemy mogli współpracować przy kolejnych śledztwach.
– Panu się coś chyba
pomyliło. Wyłącznie ja prowadzę sprawę, która akurat pana interesuje.
– I na kogo pan stawia?
– To tajemnica
śledztwa.
– Oczywiście, rozumiem.
Ja nie pytam, kogo pan podejrzewa, tylko jak pan sądzi, kogo ja podejrzewam. Bo
to chyba najbardziej pana teraz nurtuje.
– Pańskie domysły nic a
nic mnie nie obchodzą – prychnął zirytowany Łoś. – Mnie interesują tylko fakty.
– To może jednak
połączymy formalnie nasze siły? – zaproponował pojednawczo detektyw.
– Po co? – Podkomisarz
spojrzał podejrzliwie na Jacka.
– Bo ja chwilowo nie
mogę już prowadzić tego śledztwa. Zobowiązałem się wobec kogoś, że nie będę się
zajmował tą sprawą. Dlatego chętnie podzielę się z panem swoją wiedzą, a pan
samodzielnie wyciągnie wnioski i zdecyduje, kogo aresztować. Co pan na to?
– Zastanowię się.
– Rozumiem. Tylko nie
możemy zwlekać, ponieważ mam wrażenie, że sprawa zbliża się do finału i trupów może
być więcej.
– A kogo pan tak
naprawdę podejrzewa? – wyrwało się nieopatrznie Smańce. – Staniec, Bieńkowską,
Bogdańską?
– Zapominają panowie,
że wtedy w fundacji była jeszcze co najmniej jedna kobieta…
sobota, 28 października 2017
PAN PRZYPADEK I KOBIETONY PO RAZ PIERWSZY
Wciąż możecie czytać kolejne odcinki najnowszego tomu moich przygód lecz od wczoraj jest dostępna też jego PIERWSZA RECENZJA. Przyznaję, sam się nieco zdziwiłem czytając swoją charakterystykę ;)
piątek, 27 października 2017
PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 20
Tym
razem Jacek był absolutnie pewien, że śpi. Przecież zgodnie z tym, co pokazywały
cyfry na wyświetlaczu komórki i zegarek, była piąta rano! Domofon został
naprawiony, a poza tym o tej godzinie żadna z sąsiadek nie wyprowadzała jeszcze
psa, więc nawet niechcący nie mogły wpuścić nikogo do środka. A jednak ktoś
dobijał się do jego drzwi, bardzo natrętnie i nieustępliwie, choć z pewnymi
przerwami. W trakcie tych przerw słychać było na korytarzu jakąś przytłumioną
kłótnię, którą o każdej innej porze dnia zagłuszyłyby różne hałasy i nie
docierałaby do wnętrza mieszkania detektywa.
Przypadek, nie
otwierając oczu, doszedł aż do drzwi i zanim jeszcze spojrzał przez wizjer,
chwycił za wciąż nieuprany płaszcz i włożył go na siebie. Na korytarzu ujrzał
brodatą twarz wpatrującą się intensywnie w drzwi. Twarz musiała się oganiać od
rąk, które próbowały ją wciągnąć do lokalu numer trzynaście. Ale Jacek
wiedział, że daremny jest ich trud, bo twarz była zacięta i zdesperowana. Dlatego
otworzył drzwi.
– Bardzo przepraszam,
ale on się uparł. – Roman tłumaczył się Jackowi, próbując jeszcze siłą wciągnąć
literata Barszczyka do własnego mieszkania. Ten jednak się nie poddawał,
odganiając znajomego. Poza tym sąsiad Przypadka na chwilę zaprzestał swych
starań, gdyż jego uwagę przykuł strój detektywa. – Pan jest nagi?
– Ależ skąd! Właśnie
wychodziłem na spacer. Często spaceruję o piątej rano. I zapewniam, że nie
robię tego nago.
– No widzisz – ucieszył
się Barszczyk, który bez zastrzeżeń uwierzył w wersję Jacka. – Ja muszę z nim
pogadać. – Literat chciał minąć detektywa, żeby znaleźć się w jego mieszkaniu.
– Bonifacy, daj spokój.
Za dużo dzisiaj wypiłeś. I pewnie u pana Jacka jest jakiś gość…
– A widział pan u mnie
kiedykolwiek jakiegoś gościa? – Jacek cofnął się o krok do mieszkania i zdjął z
wieszaka pęk swoich kluczy.
– No nie… – przyznał
szczerze Roman. – Ale wszyscy mówią, że pan zmienia dziewczyny jak rękawiczki.
– Proszę zatem
wszystkim powiedzieć, że się mylą i być może przenoszą na mnie swoje kompleksy
dotyczące kobiet.
– Baby… Jak ja ich nie
cierpię – wybełkotał Barszczyk. – Myślą cały czas o jednym…
– Daj spokój, Bonifacy,
wracajmy do mieszkania…
– Ja muszę z nim
pogadać. – Literat złapał Jacka za połę płaszcza. – On mi nie może tego zrobić!
Ja to muszę rozwiązać sam. Ja sam znajdę mordercę!
– Panie Romanie, skoro
i tak wychodziłem, przejdę się z pańskim przyjacielem na najbliższy przystanek tramwajowy,
bo zaraz powinien nadjechać pierwszy skład. – Aby nie tracić czasu, Jacek
szybko sięgnął po czapkę i szalik. – Gdyby jednak chciał potem wrócić, byłbym
wdzięczny za jego niewpuszczanie.
– Ależ oczywiście –
potwierdził Roman ochoczo, odetchnąwszy z ulgą, że pozbędzie się kłopotu.
Szybko zniknął za drzwiami swojego mieszkania, choć nie omieszkał przykleić oka
do wizjera. Nie z ciekawości, absolutnie nie. Po prostu wszyscy wiedzieli, że
Przypadek nie lubi przedstawicieli mniejszości, więc chciał się upewnić, że
detektyw nie zepchnie jego znajomego literata ze schodów.
– A zatem, o czym pan
chciał ze mną porozmawiać, panie Bonifacy? – zapytał Jacek, zamykając drzwi na
klucz.
– O mojej książce. Z zimniejszą krwią, taki będzie tytuł.
Żeby od razu było jasne, że przebijam Trumana Capote’a. To będzie megaarcydzieło!
– Bardzo się cieszę.
Ostatnio mało jest dobrych książek…
– Mało? Teraz to
wszystko szmira i tandeta jest! – Dla potwierdzenia ważności swoich słów
literat Barszczyk czknął. Miało to ten zgubny skutek, że zachwiał się na
schodach i gdyby nie pomocna dłoń Jacka mógłby się zatrzymać dopiero na
półpiętrze głową do dołu. – Absolutna tandeta. Ale ja jestem geniuszem!
– Wierzę panu, jest
jednak tak wcześnie, że prosiłbym ciszej…
– Ciszej?! Precz z
mieszczanami, którzy nienawidzą prawdziwej sztuki i śpią w nocy! I o piątej
rano! – wykrzyknął bojowo i rewolucyjnie Barszczyk.
– Jeśli krzyknie pan
ponownie, to obiecuję panu, że jeszcze dziś znajdę zabójcę Indży, a tego pan
się pewnie boi?
– Nikogo pan nie złapie.
Pan myśli, że to ta Staniec? Czytałem, myli się pan…
– Zatem nie ma się pan
czego obawiać.
– Ale pan zawsze
dochodzi do prawdy. Taki ma pan feler.
– Rzeczywiście. Czyli
boi się pan, że wskażę Bogdańską?
– Podejrzewa ją pan?! –
krzyknął przestraszony Barszczyk, a Jacek zamiast odpowiedzi uchylił przed nim
tylko drzwi wyjściowe z klatki na ulicę. – Ma pan już jakieś dowody?
– Na razie wiem tylko,
że pan ją podejrzewa. – Jacek szczelniej okrył się płaszczem. Na szczęście dla
niego, mimo drugiej połowy stycznia, temperatura o poranku wynosiła prawie pięć
stopni na plusie. Biorąc jednak pod uwagę, że nie miał na sobie nic oprócz
wierzchniego okrycia, uznał, że musi dość szybko zakończyć rozmowę. – I
zakładam, że ma pan już jakieś dowody.
– Mam książkę. Mówiłem,
to arcydzieło. Już prawie ją skończyłem.
– Doprawdy? – zdziwił
się uprzejmie Przypadek. – Szybko panu poszło.
– Półtora miesiąca! –
oświadczył z dumą literat. – Mam już wszystko. Brakuje mi tylko szczegółu,
drobiazgu. Ona musi mi się przyznać!
– Obawiam się, że to
nie będzie łatwe.
– Dam sobie radę. Mam
już nawet plan. Tylko pan nie może tego rozwiązać przede mną! To musi być moja
zasługa, bo mi się inaczej książka dobrze nie sprzeda.
– W porządku – kiwnął
głową Jacek i mocniej naciągnął na głowę wełnianą czapkę. – Pięćdziesiąt
tysięcy.
– Słucham?! – Jeszcze
przed chwilą literat Barszczyk wypowiadał się dość bełkotliwie, teraz jednak
nagle wytrzeźwiał.
– Powiedziałem:
pięćdziesiąt tysięcy.
– Przecież zgodził się
pan rozwiązać tę sprawę za darmo.
– Za to nie rozwiązywać
jej zgodzę się za pięćdziesiąt tysięcy. Jesteśmy umówieni?
– Pan to jest jednak
świnia! – krzyknął Barszczyk, ale tym razem Jacek nie uciszał go już, bo ulica,
mimo wciąż panującego na niej zimowego mroku, powoli i tak napełniała się
porannym hałasem. – Moje arcydzieło… Mówiłem, to będzie lepsze niż Z zimną krwią Capote’a!
– Jeśli będzie się
sprzedawać równie dobrze, odbije sobie pan tę kwotę z nawiązką. Zgadza się pan?
Literat Barszczyk
patrzył na Jacka, walcząc wciąż z samym sobą, czyli z osobą nieskłonną do
jakichkolwiek zbędnych wydatków. Jednocześnie rozejrzał się wkoło i całkiem już
trzeźwo pomyślał, że nie widać tu żadnych świadków jego rozmowy z detektywem.
– Dobrze. Zapłacę panu później.
– Dopiero gdy zobaczę
pieniądze na moim koncie, przerwę działania śledcze. Muszę lecieć, nie ubrałem
się najlepiej na ten spacer…
– Niech pan da mi chociaż
dwa, trzy dni!
czwartek, 26 października 2017
PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 19
Pan
Jędrzej Sakowicz wracał dziś do domu nadzwyczaj zadowolony. Nawet coś czasem
mruczał melodyjnie pod nosem, co było o tyle niezwykłe, że jako dżentelmen w
typie angielskim nadzwyczaj rzadko okazywał swoje uczucia. Tego dnia jednak nie
potrafił się powstrzymać, bo i powód do świętowania wydawał się wyjątkowo dobry.
Dlatego też w kwiaciarni na rogu obok willi, w której mieszkał, kupił piękny
bukiet kwiatów. Wręczył go swojej żonie od razu po wejściu do domu i nucąc pod
nosem bliżej niezidentyfikowaną arię operową, ruszył do pokoju, gdzie miał
zamiar oddać się lekturze. Ledwie jednak zasiadł w fotelu i wziął do ręki
książkę, napotkał pytający wzrok małżonki.
– Wszystko w porządku?
– upewniała się pani Sakowicz.
– Ależ naturalnie,
kochanie. – Pan Jędrzej uśmiechnął się zadowolony.
– Gdyby coś nie było jednak
w porządku i chciałbyś o tym porozmawiać…
– Dobrze, kochanie, ale
nie będzie takiej potrzeby. Wszystko jest w absolutnym porządku. Chciałem tylko
chwilę poczytać.
– Gdyby jednak nie było
w porządku… – upierała się mecenasowa.
– Zapewniam cię, że
jest w porządku – powiedział z naciskiem pan Jędrzej, lekko już poirytowany
dociekliwością żony.
– Rozumiem. Pamiętaj
jednak…
– Tak, będę pamiętał. –
Jędrzej Sakowicz wbił wzrok w kartki książki z nadzieją, że to definitywnie
zakończy rozmowę.
Ten nie do końca
grzeczny gest, z pewnością nielicujący ze zwykłym zachowaniem dżentelmena w
typie angielskim, przyniósł efekt, tyle że krótkotrwały. Pan Jędrzej zdążył
przeczytać ledwie jedną stronę, gdy w pokoju z powrotem pojawiła się jego żona.
– Masz mi natychmiast
wszystko opowiedzieć! – zażądała pani Sakowicz.
– Ale o czym, duszko?
– Dobrze wiesz, o czym.
– Żona spojrzała groźnie na pana Jędrzeja.
– No dobrze, skoro ci
tak zależy… Chciałem ci tego oszczędzić, jeśli jednak sobie życzysz…
– Życzę sobie!
– Młokos poległ
całkowicie. – Pan Jędrzej odłożył książkę na stoliczek. – Próbowała go ratować
ta jego wspólniczka, ale cóż ona mogła? To pierwsze pokolenie adwokackie, nie
ma we krwi sali sądowej. Co innego Błażej… Przyznam ci się, że nieco mnie
rozczarował. Próbował stroić minki jak nowicjusz, ale w merytorycznej rozmowie
oczywiście ze mną przegrywał na całej linii. Powiem szczerze, że zrobiło mi się
go nieco żal i pod koniec lekko mu odpuszczałem, chociaż to nieprofesjonalne.
Lecz wybacz, sama rozumiesz, że nie mogę przegrać tej sprawy, więc będę go
musiał pogrążyć i ośmieszyć na kolejnych rozprawach. Gdybyś chciała go przed
tym uchronić, musiałabyś do niego zadzwonić i zaproponować mu kapitulację. Oczywiście,
postaram się o honorowe warunki ze względu na nasze pokrewieństwo, jednak zbyt
wiele obiecać nie mogę…
– Błażej już do mnie
dzwonił po rozprawie.
– Ach, więc zrozumiał
swoją klęskę i prosił cię o wstawiennictwo. – Mecenas uśmiechnął się
pobłażliwie. – Jakiż on jest do mnie niepodobny, ja walczyłbym o zwycięstwo aż
do końca. Nie poddawałbym się, próbowałbym różnych forteli, przynajmniej na
jakiś czas odwlekając chwilę klęski. Gdzieś musiałem popełnić błąd przy jego
wychowaniu. Tylko w którym momencie? I czy da się go naprawić? Szczerze mówiąc,
wątpię, choć…
– Błażej powiedział, że
kompletnie poległeś i nie miałeś z nim żadnych szans. – Helena Sakowicz weszła
w słowo mężowi. – Dlatego postanowił uprzedzić mnie, że wrócisz dziś w złym
humorze.
– Co proszę?! – Pan
Jędrzej patrzył na żonę z niedowierzaniem. – Żartujesz?!
– Nic a nic. Powiedział
jeszcze, że jeśli chcesz, to może ci zaproponować honorowe warunki kapitulacji.
– On chyba kpi. – Sakowicz
podniósł się z fotela i wzburzony zaczął krążyć po pokoju.
– Mówił zupełnie serio.
– Zatem musiało mu się
pomieszać w głowie. To pewnie przez tę klęskę, jaką poniósł na sali. Tak, na
pewno zwariował. Nie ma innego wytłumaczenia!
środa, 25 października 2017
PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 18
Nikt,
kto widział jej niewinne oczy, kosmyki włosów łagodnie okalające twarz,
delikatne dłonie, przyzwyczajone co najwyżej do pieszczenia ciał innych kobiet,
a nie do okrutnego mordowania, nie mógł uwierzyć, że są w stanie trzymać w ręku
narzędzie zbrodni. Lecz przecież to narzędzie również było z pozoru niegroźne,
służące zwykle do pielęgnowania paznokci, ale z pewnością nie do przecinania
aorty. Pewnie nawet gdy widziała strumienie krwi bryzgające wokoło, patrzyła na
Indżę zdumiona. Jak na zabawkę, którą popsuło kapryśne dziecko, a nie jak na
kobietę umierającą w konwulsjach…
– Capote niech się
schowa, ja to mam talent! – zamruczał zadowolony Bonifacy Barszczyk, wpatrując
się w słowa, które przed momentem wystukał na klawiaturze laptopa. – Teraz tylko
niech ten babsztyl przyjdzie tu do mnie i przyzna się do wszystkiego. To będzie
arcydzieło! Z zimną krwią pójdzie do
lamusa!
Tylko czy się przyzna?
Dał jej tydzień, a minęły już cztery dni. Ciągle na nią czekał, był w każdej
chwili gotów włączyć kamerę i rozpocząć nagrywanie. Oczywiście kamera była
schowana między książkami, nie chciał od razu płoszyć Bogdańskiej, inaczej by
mu się nie przyznała, mała krętaczka. Indża już dawno chciała ją wywalić, gdy
się zorientowała, że jej asystentka ma zwyczaj traktowania pieniędzy fundacji
jak swoich. Ale miała te idiotyczne wyrzuty sumienia związane z bękartem
Bogdańskiej. Jakby tamta nie zafundowała sobie dzieciaka na własne życzenie.
Teraz to było nawet modne wśród postępowych pań zostać surogatką dla gejów.
Można się tym było potem chwalić i korzystać z kontaktów tatusiów własnego
bachora.
Bonifacy Barszczyk
zdawał sobie sprawę, że niełatwo będzie zmusić Bogdańską do przyznania się. A
kiedy nawet była asystentka Indży zjawi się u niego, sytuacja może się wymknąć
spod kontroli, gdyż jego przeciwniczka jest absolutnie nieobliczalna. Lecz
przecież on był biologicznie mężczyzną, dużo wyższym, silniejszym! I nawet
jeśli wzruszał się oraz płakał w trakcie oglądania musicali, to przecież da
sobie z nią radę!
Tylko co, jeśli nie
przyzna się tak wprost? Nie powie: „Tak, zrobiłam to, musiałam, nie miałam
wyjścia?”. Czy mu uwierzą? Nie miał przecież niepodważalnych dowodów, jedynie
takie pośrednie, motywy, poszlaki, domniemania. Mógł tylko wierzyć, że w razie czego
pomogą mu Staniec i Bieńkowska, one też za nią nie przepadają. Gorzej, że jego,
Barszczyka, też niespecjalnie lubią…
Dzwonek domofonu
poderwał go na równe nogi. Niemal dofrunął do słuchawki, podniósł ją i zapytał
z nadzieją w głosie:
– Kto tam?
Zamiast odpowiedzi
usłyszał niezrozumiały chrobot. No tak, domofon zawsze tu szwankował. Ale nic
dziwnego, skoro pamiętał jeszcze wczesnego Gierka i zamiast wymiany przechodził
tylko drobne naprawy wykonywane przez jednego z sąsiadów w kamienicy, na której
poddaszu Bonifacy wynajmował swoją pracownię.
Gdyby nie czekał na
Bogdańską, literat Barszczyk być może zignorowałby dzwoniącą domofonem osobę. W
pracowni raczej nikt go nie odwiedzał, a jedyna osoba, która robiła to
regularnie, miała klucz do drzwi na dole. Domofonu najczęściej używali
roznosiciele ulotek. Albo kurierzy lub też szemrane towarzystwo, które chciało
się dostać do środka i zwinąć coś nieopatrznie zostawionego na klatce schodowej
przez sąsiadów.
Teraz jednak musiał
zaryzykować i otworzyć. To może być ona. Nacisnął przycisk domofonu, sprawdził,
czy działa kamera. Pospiesznie wyjął z lodówki przygotowaną na tę okazję
butelkę wina i nalał do jednego z kieliszków. A potem wyjrzał przez okno na
ulicę i przeszedł go dreszcz. Nie miał wprawdzie zbyt dobrego wzroku, ale
granatowego golfa z naklejką misia na tylnej szybie rozpoznał od razu, ponieważ
widywał go nieraz zaparkowanego pod siedzibą fundacji FuRiA.
– Jest! – ucieszył się.
Podszedł do drzwi,
odsunął zasuwę. Usiadł na krzesełku w oczekiwaniu na gościa, który wyjątkowo
długo pokonywał pięć pięter kamienicy. W końcu usłyszał pukanie i, starając się
opanować drżenie głosu, powiedział:
– Proszę, otwarte! –
Drzwi skrzypnęły i w wejściu ukazał się jeden z sąsiadów Jacka spod trzynastki.
– Roman? Co ty tu robisz?
– Przynoszę ci dobrą
nowinę.
– Co się stało?
– Pamiętasz tego mojego
sąsiada? Detektywa Przypadka?
– Tego drania, co to
zawsze musi dojść do prawdy?
– Tak. Ale nie taki
znowu z niego drań. Zgodził się za darmo znaleźć mordercę Indży… To znaczy
musiałem go bardzo poprosić. Ale czego się nie robi dla przyjaciół. – Uśmiechnął
się i skromnie spuścił wzrok w oczekiwaniu na grad pochwał i podziękowań.
Zamiast tego usłyszał okrzyk rozpaczy literata.
– Co?! Jak mogłeś?! Ja
muszę sam znaleźć mordercę, bo inaczej wszystko będzie bez sensu! – Zdruzgotany
Barszczyk ukrył twarz w dłoniach. – Chyba muszę się napić…
– Proszę. – Roman podał
mu kieliszek wina stojący na stoliku, lecz literat odsunął go od siebie.
– Nie, tego nie.
Potrzebuję czegoś mocniejszego.
– Możesz wpaść do mnie
– zaproponował uradowany Roman. – Gabrysia akurat wyjechał na jeden dzień…
wtorek, 24 października 2017
PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 17
Bogdańska
słyszała już o nim nieraz. W kręgach, w których się obracała, od lat był
przedmiotem nieustannej nienawiści. Zarozumiały, podstępny, wredny, a co gorsza
z uporem maniaka dążący do odkrycia prawdy, jakby ta prawda była komuś
rzeczywiście potrzebna. Najwięcej pomyj na jego głowę wylała jej nieżyjąca już
szefowa. Indża, gdy tylko słyszała o kolejnej sprawie rozwiązanej przez
Przypadka oraz cierpieniach osób znanych, lubianych i powszechnie uznanych za
autorytety, krzywiła się niemiłosiernie i przeklinała to „maczystowsko-patriarchalne
monstrum”. Dlatego Ola, widząc teraz przed sobą sympatycznie uśmiechającego się
mężczyznę w stroju do biegania, nie dała się zwieść jego wyglądowi.
– Nie będę o niczym z
panem rozmawiać. Czy to jasne?!
– W porządku – zgodził
się Jacek. – Zatem porozmawiajmy o niczym.
– Czyli o czym? –
zapytała zdezorientowana.
– Na przykład o pani
przyszłości. Zdecydowała się już pani, co chce robić?
– Robię to, co kocham.
I nadal mam zamiar!
– Czyli ma już pani
załatwioną jakąś inną pracę? Bo chyba sama pani rozumie, że FuRiA to już nie
jest miejsce dla pani?
– FuRiA zawsze była,
jest i będzie moim domem! – wrzasnęła Bogdańska, zwracając powszechną uwagę
osób na ulicy.
– Już nie bardzo.
Rozmawiałem ostatnio z dwiema najpoważniejszymi kandydatkami na nową panią
prezes i obie chcą się pani pozbyć. Nie wiem, czy dobrowolnie, czy dopiero po
doniesieniu do prokuratury. Podejrzewają, że przywłaszczyła sobie pani trochę
pieniędzy…
– To bzdura! To
niemożliwe! One dobrze wiedzą, że ja bym sama nie mogła, musiałam robić to, co
kazała mi Indża! – krzyczała Bogdańska. – To pewnie ten wariat Barszczyk pana
nasłał. Pan wie, że on przyszedł do fundacji i przeszukiwał mój pokój, jakby
szukał dowodów? A gdy go nakryłam, to dał mi tydzień na przyznanie się do winy,
bo inaczej sam udowodni, że to ja zabiłam Indżę? Jakby był w stanie coś takiego
zrobić. Wie pan, że Indża najbardziej narzekała u niego na logikę. Nieraz się
śmiała, że powinien się zająć pisaniem gejowskich romansów, ponieważ w tym, co
wymyślał, nic nie trzymało się kupy. Raz bohater był niski, potem nagle
okazywał się wysoki, w dodatku z blond włosami, chociaż w pierwszych zdaniach
książki przedstawiał go jako ognistego bruneta! I ktoś taki uważa, że
wydedukował, iż to ja zabiłam Indżę! Ja!
Krzyczała tak głośno,
że pół ulicy niemal słyszało jej przyznanie się do winy, a przysłuchujący się
temu podkomisarz Łoś żałował, że nie ma przy sobie odpowiedniego sprzętu do
nagrywania. Taka gratka mogła się już nie powtórzyć. Przecież ta Bogdańska jest
właściwie nikim, mógłby ją bezkarnie zamknąć i nikt nie zadzwoniłby, żeby jej
bronić!
– On się uparł, że
osobiście musi komuś udowodnić winę, a ja jestem najłatwiejszym celem. Poza tym
mnie nie cierpi i dlatego oskarża o zabicie Indży…
– A pani ją zabiła? –
zapytał z głupia frant Jacek.
– Pewnie już sporo pan
o mnie wie. Proszę pomyśleć logicznie. Wszyscy mówią, że to Barszczyk jest
najbardziej poszkodowany, gdy zabrakło Indży, tak? A ja? On ma chociaż te
wszystkie swoje ciotki, które się w razie czego za nim wstawią. A ja miałam
tylko ją. Ona mi we wszystkim pomagała, dała świetną pracę, załatwiła lokal
komunalny, w którym mieszkam z synem za grosze. Była dla mnie jak matka, zawsze
mogłam na nią liczyć. I ja bym ją miała zabijać? Tak, mam nadzieję, że mimo jej
śmierci nadal będę mogła pracować w fundacji, chociaż jestem pewna, że stanę
się bardziej popychadłem, bo wiceprezeski będą mnie uważały za człowieka Indży,
który nic nie potrafi. A ja jestem lepsza od nich wszystkich i to ja powinnam
zarządzać tą fundacją, bo znam ją najlepiej.
– Ambitna z pani
dziewczyna. – Jacek się uśmiechnął, a Bogdańska, widząc jego ironiczno-dobrotliwo-pobłażliwy
wyraz twarzy, nie miała wątpliwości, że z niej kpi. Dlatego Przypadek musiał
zrobić unik, żeby nie zostać trafiony w głowę jej torebką.
– Żeby pan wiedział! Bo
co, bo jak nie mam studiów, to te socjolożki i filozofki są ode mnie lepsze?!
– Chętnie bym się
dowiedział, dlaczego podejrzewa pani Edytę Staniec. Bo w samą intuicję, jak
twierdziła pani w rozmowie z panią Bieńkowską, nie uwierzę.
– Nigdy nikogo nie
oskarżałam o morderstwo. Proszę mi dać spokój! A Barszczykowi niech pan powie,
że jak go dorwę, to mu nogi powyrywam z tej jego tłustej dupy! – Po chwili stukot
jej niewysokich obcasów było już słychać na podwórku kamienicy.
Jacek nie miał zamiaru
za nią gonić. Wprawdzie był ubrany w dres, ale w ogóle nie miał zamiaru biec.
Ruszył niemal spacerowym krokiem i zatrzymał się przy aucie zaparkowanym
naprzeciwko Studia Modelingu Paznokci Andżeliki Paneczko. W aucie, mimo
niewysokich temperatur, okno było uchylone, choć trudno było w nim dostrzec
kogokolwiek. To jednak nie przeszkadzało Jackowi, żeby zacząć rozmowę.
– I co pan o niej
sądzi, panie podkomisarzu? Chyba rzeczywiście nadaje się na prezeskę. Wtedy na
czele fundacji FuRiA stałaby prawdziwa FURIA. Tylko motyw ma w sumie słaby.
Śmierć Indży nie uchroniłaby jej przed odpowiedzialnością za defraudację,
prawda? – zapytał Jacek, a brak odpowiedzi nie przeszkadzał mu w kontynuowaniu
wywodu. – Następczyni Indży wykryłaby manko. Chyba że Bogdańska myślała, że
sama zasiądzie na jej miejscu. Tak, jest ambitna, ale jest też realistką. Zdaje
sobie sprawę, że na razie jest na to za słaba, może kiedyś, w przyszłości. To jaki
mógłby być motyw, panie podkomisarzu? Dlaczego najczęściej ludzie zabijają?
– Z miłości – wyrwało
się nagle z samochodu, choć nie pokazała się tam żadna postać.
– Ma pan rację, panie
aspirancie. – Jacek pokiwał głową z uznaniem. – Indża była dla niej wszystkim.
Spokojnie mogła się w niej zakochać i cierpieć, widząc tych wszystkich mężczyzn
przewijających się przez łóżko jej idolki. Niech pan się nie unosi ze
zdziwienia, panie podkomisarzu. I niech pan się lepiej przyjrzy tej
Bogdańskiej. Trochę się boję, że może uciec. Jeśli jest winna, to może czuć, że
grunt jej się pali pod nogami. Pewnie straci pracę, a do tego oskarża ją znany
literat. Kto wie, może będzie chciała go nawet zabić. I niech pan da spokój
manikiurzystce. Absolutnie jej nie podejrzewam. To będę leciał. – Przypadek
zrobił kilka kroków, ale nagle się zatrzymał. – Aha, byłbym zapomniał. Bardzo
się cieszę, że pan podkomisarz wrócił. Świetnie mi się z panem współpracowało.
Tym razem, nic już
więcej nie mówiąc, Jacek pobiegł w swoją stronę. Samochód zaparkowany
naprzeciwko Studia Modelingu Paznokci wydawał się rzeczywiście nie mieć
pasażerów jeszcze przez pewien czas. Dopiero po jakichś pięciu minutach znad
krawędzi drzwi ostrożnie wyjrzały oczy starszego aspiranta Smańki.
– Nie widać go, panie
podkomisarzu.
– Musieliście wyskoczyć
z tą miłością, Smańko? – narzekał Łoś, gramoląc się na fotel.
– Przecież i tak by nas
zobaczył. Wystarczyłoby, żeby zajrzał przez szybę. Chyba nas wcześniej widział.
– No pewnie, że tak!
Zamiast zaparkować gdzieś dalej, musieliście się zatrzymać dokładnie przed
samym wejściem.
– Pan podkomisarz
kazał.
– Mówiłem tylko,
żebyście dobrze zaparkowali. I bez dyskusji! Idziemy przesłuchać tę
manikiurzystkę.
– Ale przecież
Przypadek… – próbował protestować starszy aspirant, lecz niemal od razu zamilkł,
widząc potępiający wzrok przełożonego. – No tak, rozumiem, że chciał nas
zmylić.
– Otóż to – powiedział
Łoś, otwierając auto. – Nawet podwójnie, Smańko. On myśli, że ja teraz pójdę
przesłuchać manikiurzystkę…
– Przecież właśnie idziemy
to zrobić. – Starszy aspirant wyglądał na kompletnie zdezorientowanego.
– Idziemy, żeby go
zmylić. Po waszej minie widzę, że nic nie rozumiecie, ale wcale mnie to nie
dziwi. W trakcie urlopu dokładnie przeanalizowałem jego metody i zrozumiałem,
że on się opiera głównie na prowokacji. Jeśli pójdę do manikiurzystki i ją
przesłucham, Przypadek pomyśli, że uległem jego prowokacji i ją podejrzewam.
– Przecież pan ją
podejrzewał. – Starszemu aspirantowi zakręciło się w głowie od wywodu
zwierzchnika.
– Już nie. Ale ją
przesłucham, żeby go zmylić. A potem przyjrzymy się tej Bogdańskiej.
– Czyli tak jak chciał
Przypadek?
– Nie, Smańko, naprawdę
nie rozumiecie, że on tego nie chciał? Jego celem było, żebyśmy się zajęli tą
manikiurzystką! Rozumiecie?!
Starszy aspirant kiwnął
tylko twierdząco głową, gdyż uznał, że jakakolwiek dyskusja z podkomisarzem nie
prowadzi do niczego. Jak już bowiem wcześniej stwierdził, jego przełożony bez
cienia wątpliwości zwariował i jedyne, co można w takich wypadkach zrobić, to
potakiwać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)