Ukazała się pierwsza popremierowa recenzja "Pana Przypadka i mediaktorów". Jej Autorka uważa, że to zdecydowanie najlepszy tom tej serii i z przyjemnością zauważa, że przestałem być fiu.... :). Ponadto tęskni już za ciągiem dalszym i wyraża co do niego swoje marzenia.Być może autorspełni niektóre z nich. A jej opinie możecie przeczytać w tym miejscu
czwartek, 27 października 2016
wtorek, 25 października 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 15
Kostrzewa już od
rana czuł jakiś dziwny niepokój. Kiedy więc usłyszał, że ktoś przyszedł z nim
porozmawiać, miał złe przeczucie. Szczególnie że potem nikt nie odezwał się
słowem i Kostrzewa już się zastanawiał, czy czasem nie jest już trupem, tylko
przegapił fakt swojej śmierci. Usłyszał jednak, że ktoś przesuwa parawan.
Później znów zapadła cisza, przerwana dopiero skrzypnięciem otwieranych i
zamykanych drzwi. Nikt jednak nic nie powiedział, a dziennikarz miał jedynie
wrażenie, że ktoś skrada się w kierunku aparatury, do której był podłączony.
I
wtedy usłyszał pierwsze słowa.
–
Dzień dobry, panie Kujawski.
–
Aaaa, dzień dobry, panie Przypadek.
Kostrzewa
naprężył się z całych sił. Czyli jednak ta staruszka nie chciała go zabić,
tylko przekazała wszystko Przypadkowi. Teraz on chciałby dorzucić swoje trzy
grosze, ale wciąż nie umiał się wyrwać z więzienia śpiączki i mógł jedynie
przysłuchiwać się dalszej rozmowie.
–
Wpadł pan odwiedzić starego znajomego?
–
Jakiego znajomego? Mówiłem panu, że właściwie go nie znam…
–
Tak, wiem, że to nie jest pański stary znajomy. Gdyby Kostrzewa znał pana
lepiej, rozpoznałby pana za kierownicą niebieskiego audi i powiedziałby pani
Irminie, kto za nim jeździ. Ale o pańskiej roli w całej sprawie wiedział tylko
Zbyszek Broda. On miał dojścia wyżej i tylko on mógł sprawdzić, kto lobbuje za
tą ustawą.
–
Nie rozumiem, o czym pan mówi. Chyba pomyliłem salę.
–
Nie pomylił pan. Przecież przyszedł tu pan, żeby odłączyć pana Kostrzewę od
aparatury. Usłyszał pan, że jutro rano mam zamiar go przesłuchać, więc
dzisiejszy wieczór był ostatnim, w którym można było temu zapobiec. Ale się pan
spóźnił. Już zdążyłem z nim porozmawiać dzięki szklanej kuli.
Kostrzewa
ponownie naprężył się z całych sił, żeby zaprotestować, ale nie dał rady.
Czyżby ten Przypadek nie był jednak jego sojusznikiem?! Co on za głupoty
wygaduje! A może to wszystko jest snem?
–
Jeśli nawet pan z nim gadał, to nic pan z tą wiedzą już nie zrobi – oświadczył
tymczasem Kujawski. – Po ostatnim spotkaniu czułem, że nasze drogi mogą się
jeszcze skrzyżować. I że będzie mi potrzebne to. Różowa Potęga. I co teraz,
panie detektywie?
–
Najsilniejszy amulet świata. Niech pan tego nie robi… – Kostrzewa usłyszał
słaby głos Przypadka i pomyślał, że to wszystko mu się jednak śni. Przecież detektyw
nie może być aż takim idiotą, żeby wierzyć w takie rzeczy. – Błagam pana! –
jęczał detektyw.
–
Bo co? Nikt mi nic nie udowodni. Tak jak tego, że wyrzuciłem Brodę i potrąciłem
Kostrzewę. A ty będziesz musiał paść na kolana! – zakrzyknął Kujawski, a
Kostrzewa usłyszał dźwięk, który mógł świadczyć o padaniu na kolana.
–
Broda chciał… od pana pieniędzy… za milczenie, tak? – wyszeptał detektyw.
–
Gówno cię to obchodzi! Ale mogę ci to powiedzieć, bo i tak zaraz wyczyszczę ci
umysł Różową Potęgą! – Lobbysta wzniósł do góry swój oręż. – A potem cię zrzucę
na dziedziniec szpitala z piątego piętra. Będziesz fruwał jak ten gnój Broda!
Wiesz, ile ode mnie chciał? Dwa miliony złotych! Mówiłem idiocie, że nie mam
pieniędzy, a do ludzi, którzy mi płacą, i tak w życiu się nie dobierze! A jak
spróbuje, to oni go zabiją!
–
To po co… ty… – Kostrzewa ze zdumieniem stwierdził, że nie tylko słyszy
Przypadka, lecz także widzi, jak ten klęczy na podłodze.
–
Bo ten śmieć najpierw by zniszczył mnie. Cholerny ćpun nie rozumiał tego!
Chciał zrobić wielki numer, dzięki któremu popłaci hazardowe długi i odłoży
kasę do końca życia. Bo wiedział, że po takim przekręcie pewnie nie będzie miał
szans w zawodzie. Sowa i tak chciał go wywalić za ćpanie, za panienki i za to,
że wszyscy w redakcji już go nienawidzili.
–
Wystarczy, więcej pan powie w prokuraturze – powiedział wesoło Jacek i podniósł
się z kolan.
–
Co robisz?! Leżeć! – krzyknął Kujawski, wymierzając Różową Potęgę w stronę
Przypadka.
–
Może pan sobie darować, na mnie takie bzdury nie działają. Ale wiedziałem, że
pan w nie wierzy. Wiedziałem też, że gdy dowie się pan o moim zamiarze
przesłuchania Kostrzewy, przyjdzie go pan unieszkodliwić. A tylko złapanie pana
na gorącym uczynku pozwoli mi udowodnić, że jest pan zamieszany w całą sprawę.
–
Wszystkiemu zaprzeczę!
–
Ty… draniu… Zabiłeś… go… – wyszeptał Kostrzewa, wprawiając obecnych w
zdumienie. Chciał nawet wykonać jakiś gest, ale na to nie był jeszcze gotowy.
–
Dzień dobry, panie Kostrzewa, miło, że się pan obudził. – Jacek odwrócił się do
Kujawskiego. – Gdybym pana zapytał podczas naszego pierwszego spotkania, czy
pan zabił Brodę, pewnie by mi się pan przyznał. Ale to by mi nic nie dało.
Dlatego zdecydowałem się na ten show nagrywany przez ukryte kamery i mikrofony
TV Ekstra. – Jacek skierował twarz w róg pomieszczenia. – Prawda, Boleczku?
Zakład Pascala się powiódł? To powiem ci jeszcze, że postanowiłem pożyczyć
sobie wasz sygnał i puścić transmisję w necie we własnej telewizji. Obawiałem
się po prostu, że wy byście tego nagrania nie wyemitowali. A tak parę tysięcy
osób słyszało na żywo przyznanie się pana Kujawskiego do winy i sprawy nie da
się już zamieść pod dywan.
poniedziałek, 24 października 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 14
Właściciel TV
Ekstra był, można powiedzieć, od zawsze racjonalny do bólu. Głęboki ateizm
wyniósł jeszcze z rodzinnego domu, gdzie świeckiego światopoglądu pilnował jego
ojciec, pułkownik. On też nauczył go oszczędności, pracowitości i wiary w
ścisły materializm. Dlatego w odróżnieniu od wielu kolegów z lat dzieciństwa,
ze szkół, ze studiów, z zagranicznych stypendiów nie szukał żadnych przejawów
duchowości. Obce mu były buddyjskie ciągotki zagubionych rówieśników, ich wiara
w różne taroty, talizmany, wróżki, feng shui i tym podobne. Indie, które kiedyś
zwiedził, nie wydały mu się niezwykłym, tajemniczym krajem, a jedynie ogromną,
śmierdzącą latryną. I gdyby ktoś wcześniej powiedział, że będzie się przejmował
planami jakiegoś jasnowidza, wyśmiałby go. A jednak…
–
Widzę, że niepokoją cię plotki, które rozsiewa ta Bamber. – Wiktor Klempuch,
który przyniósł Gerhardowi Sowie kieliszek najlepszego wina ze swojej piwnicy,
od razu wyczuł nastrój właściciela TV Ekstra.
–
Wszystko przez tego Brodę. Zachłanny gnojek. Gwiazda od siedmiu boleści. Nie
rozumiał, że bez mojej stacji jest kompletnie nikim. Wiesz, co mi powiedział?
Że ma w dupie bycie dziennikarzem i ma już inne plany na życie. Na koniec chce
tylko zapewnić sobie nieśmiertelność. Kompletnie porypało mu się od tych
prochów.
–
Czyli że jednak plotki Bamber cię niepokoją – stwierdził ze smutkiem Klempuch.
–
A ciebie nie?
–
Nie. Bo jestem człowiekiem racjonalnym i wiem, że Jacuś niczego nie da rady
wyciągnąć z głowy tego świra Kostrzewy.
–
Może by mu nie pozwolić się do niego zbliżać? – zastanawiał się Sowa. –
Formalnie Kostrzewa przecież nie zdążył go wynająć. Zrobilibyśmy nagonkę.
Zresztą wystarczyłaby policja, która nie dałaby mu do niego dostępu.
–
To byłby błąd.
–
Dlaczego? Wiem, ktoś mógłby powiedzieć, że chcemy coś ukryć. Ale ci, co wierzą
w te metafizyczne głupoty, będą się bali przyznać do tego, że są przekonani, iż
jasnowidz wyciągnie coś z głowy nieprzytomnego. A pozostali będą za nami, bo
nie ma sensu naruszać spokoju faceta w śpiączce.
–
Uwierz mi, najlepiej nie robić absolutnie nic.
–
Nic? – zdziwił się Sowa.
–
Tak. Jakbyś zupełnie nic nie wiedział na ten temat. Nie rozmawiaj o tym ze
swoimi pracownikami ani z żoną. Nawet z samym sobą.
–
Dlaczego?
–
Jacek Przypadek to mistrz prowokacji – wyjaśnił Klempuch. – Jeśli ta Bamber
rozpowiada takie plotki, to znaczy, że zależy mu, abyśmy zareagowali. Dlatego
najlepiej nic nie robić. Wtedy będzie się bezsilnie miotał.
–
No dobrze, a nie pomyślałeś, że… – Racjonalny umysł Gerharda Sowy nie pozwalał
mu się przyznać do własnych myśli. – Wiem, to głupie. Ale jeśli on tam pójdzie
i jednak coś z niego wyciągnie?
–
Gerhard, nie poznaję cię – stwierdził ze smutkiem Klempuch. – Nigdy w życiu nie
wierzyłeś w takie bzdury.
–
I nadal nie wierzę. Ale przecież są na świecie rzeczy, o których się filozofom
nie śniło.
–
Zapewniam cię, że Przypadek, mimo wszelkich swoich umiejętności, nie potrafi
sprawić takich rzeczy. I ręczę za to, że w żaden sposób nie wniknie w umysł
pana Kostrzewy.
–
Szkoda. Wiele osób sporo by dało, żeby poznać tajne archiwum tego świra. Bardzo
dobrze go strzegł, a na pewno jest tam mnóstwo materiałów, które mogłyby nas
zainteresować.
–
Z pewnością – przytaknął Klempuch i była to jedna z absolutnie nielicznych
chwil szczerości w jego życiu. Nie dalej bowiem jak godzinę temu przeglądał
archiwum dziennikarza i kiwał z uznaniem głową dla solidnej pracy, jaką wykonał
Kostrzewa, by zebrać tyle kompromitujących materiałów. Klempuch zamknął je
dobrze w sejfie swojej podmiejskiej posiadłości, gdyż dzielenie się z kimkolwiek
i czymkolwiek zwyczajnie nie leżało w jego naturze. – Ale zapewne zgnije ono
gdzieś teraz, zakopane głęboko pod ziemią. Bo Kostrzewa nie zdradzi miejsca
jego ukrycia.
–
A jeśli się obudzi? Takie rzeczy się zdarzają.
–
Zawsze możemy go wcześniej odłączyć od aparatury – zaproponował luźno Klempuch,
a Sowa mimowolnie się wzdrygnął. Łatwość, z jaką jego stary znajomy i cichy
wspólnik w interesach proponował ostateczne rozwiązania, zawsze go dziwiła. I
nawet nie do końca był pewien, czy mówi on serio, ponieważ nigdy nie miał
ochoty tego dociekać. Teraz jednak na wszelki wypadek powiedział:
–
Lepiej nie. Może temu Przypadkowi o to chodzi? Może na tym polega jego
prowokacja? Raczej, jak mówiłeś, w ogóle nie reagujmy.
–
Racja. I nie martw się już jego osobą, bo nasze kłopoty z nim dobiegają końca.
Zresztą, nawet gdyby istniały jakieś zdolności paranormalne i Jacuś dałby radę
dowiedzieć się czegoś od tego warzywka, to wiesz dobrze, że wyciągnąłby od
niego co najwyżej, iż to Kostrzewa zabił Brodę.
sobota, 22 października 2016
PAN PRZYPADEK I P-WERSJA
Jeśli ktoś ma pewien rodzaj a-wersji do e-wersji to może się już dobrać do p-wersji. "Pan Przypadek i mediaktorzy" dostępni już w druku. Na przykład w tym miejscu Zachęcam do zakupu :)
piątek, 21 października 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 13
Kostrzewa miał
wrażenie, że jeśli się mocno postara, to da radę. Podniesie rękę, powie coś do
lekarza, a potem wstanie i pójdzie dokończyć sprawę, którą zaczął. Udowodni, że
ktoś chciał po cichu sprywatyzować wszystkie polskie rzeki. Nareszcie nikt go
nie będzie uważał za wariata, tylko za rzetelnego dziennikarza śledczego.
Już
by się to stało, gdyby Broda tak nie hamletyzował. Raz się zgadzał wszystko
pchnąć do przodu, a innym razem zaczynał mieć wątpliwości i żądał nowych
dowodów. Chociaż Kostrzewa dostarczył mu naprawdę mocnych. Dlatego Broda coraz
bardziej go irytował. Nie pierwszy raz. Wielokrotnie się kłócili, kiedyś nawet
pobili. Ale Kostrzewa wierzył, że w Zbyszku zostało coś z tego dawnego,
zadziornego dziennikarza z prowincji, który chciał dokopać różnym ważniakom. A
Broda wiedział, że Kostrzewa ma nosa i jeśli nawet nie ma dowodów, to jak mówi,
że coś śmierdzi, to śmierdzi naprawdę.
Dlatego
gdy tylko miał jakiegoś niusa, leciał do Zbyszka. I widział na twarzy Brody, że
ten chętnie by skorzystał z jego ustaleń. W końcu się jednak wycofywał, puszczał
jakiś fragment, a jeśli ważni ludzie interweniowali u jego przełożonych, nie
bronił sprawy. Dopiero przy tej aferze z prywatyzacją rzek wyglądało na to, że
pójdzie na całość. Tak, hamletyzował, ale Kostrzewa jakoś go rozumiał. To była
wielka rzecz, przez którą mogło spaść wiele głów. Ale czuł, że Broda tym razem
się nie cofnie, bo ma dosyć tego całego bagna, które go wciągnęło. Kostrzewa
wierzył w to głęboko, gdyż była w Zbyszku jakaś dawno niewidziana determinacja.
Aż do tamtego wieczoru, kiedy się wycofał ostatecznie. Tak przynajmniej
powiedział, a Kostrzewa chwycił go za kołnierz…
Dziennikarz
wytężył słuch. Już od pewnego czasu miał wrażenie, że w jego szpitalnej sali
coś się dzieje. Chyba nawet mówili o jakimś przesłuchaniu i… o Brodzie! Tak,
nie mógł się mylić. Wspomnieli też detektywa Przypadka. Czyżby zajął się tą
sprawą?! Ale jak, kiedy?! Może ta staruszka jednak nie była w zmowie z tym
facetem z samochodu. Sam wiedział, że czasem stawał się zbyt podejrzliwy. Lecz
zawiodło go zbyt wiele osób, żeby mógł komuś ufać.
Kostrzewa
naprężył się, żeby się obudzić i móc porozmawiać z tymi dziwnymi ludźmi, którzy
kręcili się wokół niego. Co oni mówią?! Chyba odchodzą. To po co tu przyszli?
Może liczyli na to, że odzyska przytomność i powie im, jak to było naprawdę. Że
to nie jego wina, że to wszystko przez Sowę. I Klempucha. Że on, Kostrzewa, nie
chciał.
Kroki
i głosy umilkły. Kostrzewa pozostał sam na sam ze swoimi myślami. Tak jak od
miesiąca, kiedy na małą chwilę stracił czujność i w ostatniej chwili zobaczył
to audi. Potem wylądował w tym miejscu, które stało się jego więzieniem. Kto
wie, czy nie dożywotnim. Być może już nigdy nie zdoła się stąd wyrwać i
powiedzieć, kto tak naprawdę był winny śmierci Zbyszka Brody.
czwartek, 20 października 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 12
Przezroczysta
kapsułka wysunęła się z blistra i wpadła w dłoń Irminy Bamber. Starsza pani
połknęła ją błyskawicznie w nadziei, że zaraz przyniesie jej ona ukojenie. Od
wielu już dni głowa bolała ją niemal nieustannie, a pani Irmina poważnie się
zastanawiała nad wyprowadzką, przynajmniej na jakiś czas. Już raz to zrobiła,
gdy sąsiad spod trzynastki, pan Bączek, przeprowadzał remont. Ale każdy remont
kiedyś musi się skończyć, za to kłótnie nowych sąsiadów zdawały się tego końca
nie mieć. Z tego powodu krótki urlop nic by nie dał, musiałaby się chyba
wyprowadzić na stałe.
Wzywanie
policji i tak nie miało sensu. Gdy uczynili to sąsiedzi z dołu, usłyszeli
tylko, że powinni osobiście porozmawiać z kłócącą się parą, gdyż organa władzy
nic nie mogą zrobić. Zbierała się do tego, ale jakoś nie miała do końca
śmiałości. Różne anatomiczne szczegóły, które wyciągali w kłótni partnerzy spod
trzynastki, sprawiały, że bała się, iż nie będzie umiała z nimi porozmawiać.
Chociaż kilka razy, gdy ich mijała, sprawili na niej nawet sympatyczne
wrażenie. Ukłonili jej się, przedstawili – Gabriel i Roman – pokazali swojego
uroczego, małego pieska. Jak więc miała im powiedzieć, że gdy ten pies wtóruje
kłótniom swoich właścicieli, najchętniej zrobiłaby mu coś niemiłego? Znając
życie, rozpłakaliby się.
Pani
Irminie nie pozostało więc nic innego, jak tylko liczenie na to, że klątwa
lokalu numer trzynaście dosięgnie również ich i nie zagrzeją w nim długo
miejsca. A doraźnie spożywała ponadprzeciętną ilość środków przeciwbólowych.
Tak jak teraz, kiedy usiłowała pojąć to, co starał się jej wyjaśnić Jacek.
–
Czyli to Kostrzewa, Sowa czy Klempuch?
Przypadek
uśmiechnął się, bo miał wrażenie, że dość wyraźnie powiedział jej, kto jest
winny. Ale ból na twarzy pani Irminy sprawił, że nie potrafił jej tego
wypominać. Zresztą głowę miał już teraz zaprzątniętą czym innym niż rozwiązanie
zagadki.
–
Kto jest winny, to sprawa wtórna, pani Irmino.
–
Nie rozumiem.
–
To proste. Dojść do tego, kto zabił, jest czasem łatwe. Gorzej z tym, jak mu to
udowodnić. Nie mogę już liczyć na pomoc podkomisarza Łosia, a tej nowej osoby
wciąż jeszcze nie udało mi się namierzyć.
–
Bo może jej nie ma?
–
A sprawdzała pani?
–
Wybacz, nie dałam rady. Ten ból głowy jest nieznośny.
–
Rozumiem. Ale ten ktoś z policji chodzi za mną z całą pewnością. Przyznam
szczerze, że właściwie cały czas czuję jego oddech na plecach. Ale gdy się
odwracam, nie widzę nikogo. – Jacek z niezadowoleniem pokiwał głową. – Słyszała
pani o moim internetowym fanklubie?
–
Słyszałam i czytałam. A co to ma do rzeczy?
–
Internet to dzisiaj potęga, pani Irmino.
–
To prawda. Ale powiem ci, że mnie niepokoi ten twój fanklub. Ten pan Krzysio to
jakiś wariat jest.
–
Bez wątpienia. – Jacek krytycznie ocenił swojego fana. – Strasznie bawią mnie
te jego pompatyczne frazy o Rycerzu Prawdy. Wprawdzie to bzdury, ale pan Krzysio
może się jednak przydać. A zna pani może jakiegoś dobrego specjalistę od
transmisji telewizyjnych?
–
No oczywiście, że znam – zapewniła lekko oburzona starsza pani. – Ale chyba nie
chcesz otwierać telewizji, bezwarunkowo?!
–
Na początku przydałby mi się jakiś mały kanalik w Internecie. I ktoś, kto
umiałby sobie pożyczyć sygnał od konkurencji.
–
Co chcesz zrobić?
–
Udowodnić winę zabójcy Brody.
–
A nie wystarczyłaby do tego zwykła kamera?
–
Nie. Żeby osiągnąć właściwy efekt, muszę polegać na fachowcach potrafiących
świetnie nagrywać porządny show.
–
I myślisz, że ktoś to będzie od razu oglądał?
–
Do tego przyda się pan Krzysio. Ta jego strona ma parę tysięcy fanów. Nie
odmówi, gdy go poproszę, żeby zareklamował mój kanał. Choć na wszelki wypadek
nie będę mu mówił, jaki program wrzucę tam na początek.
–
Program? – Starsza pani spojrzała na Jacka półprzytomnie. – Wydawało mi się, że
teraz chcesz przesłuchać tego Kostrzewę. – Irmina Bamber nie miała nawet siły
zdziwić się, że Jacek zupełnie na serio mówi o rozmowie z nieprzytomnym
człowiekiem.
–
Mam przeczucie, że pan Kostrzewa powie mi więcej, gdy wiadomość o jego
przesłuchaniu rozejdzie się szerokim echem.
–
Aha, czyli mam to rozpowiedzieć? – upewniła się pani Irmina, bo przy
dzisiejszym bólu głowy wolała nie pozostawiać nic swojej domyślności.
– To prawda. Proszę też zaznaczyć, że przesłuchanie
odbędzie się w najbliższą sobotę o dziesiątej rano. I niech pani poprosi tego
znajomego lekarza ze szpitala, w którym leży Kostrzewa, żeby pilnie obserwował,
co się dzieje wokół jego pacjenta.
środa, 19 października 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 11
Bolek, od czasu
najścia go przez Przypadka, odwiedzając regularnie swoją kryjówkę, za każdym
razem okrążał ją pięciokrotnie. Wykonywał przy tym 625 starannie wymierzonych kroków
i rozglądał się aż po horyzont w obawie, czy nie zobaczy czegoś niepokojącego.
Dopiero wtedy spokojnie wchodził do środka i zapalał swój towar. Nie
przewidział jednak, że niebezpieczeństwo będzie czaiło się wewnątrz, na dodatek
ukryte gdzieś w rogu, i popuka go w ramię, gdy już będzie się zaciągał.
–
Jak zdrówko, Boleczku? – zapytał Jacek.
–
Yhm, khm, uhu… – Szołtysik zakrztusił się dymem. – Co ty tu znów robisz?
–
Wciąż trenuję do maratonu.
–
Wystartuj w nim wreszcie i nie strasz porządnych ludzi.
–
Spokojnie, kiedyś na pewno wystartuję. Ale na razie przybiegłem pogadać ze
starym znajomym – oświadczył Jacek, wykonując trochę rozgrzewających ćwiczeń,
bo czekał na bywalca tej dziupli pół godziny.
–
Nie jesteśmy żadnymi znajomymi. A ciebie tu nie ma. Ty mi się tylko wydajesz.
–
Masz rację – przytaknął detektyw, a właściwie jego hologram. – Mnie tu nie ma.
–
No to znikaj stąd, bo muszę zajarać w spokoju.
–
Zniknę, jak tylko mi odpowiesz na kilka pytań.
–
Nie mam zamiaru! Do niczego mnie nie zmusisz. I nie strasz mnie, że zawołasz
kamerzystów. Tylko ja cię słyszę.
–
Boleczku, pomyśl. Skoro ja ci się tylko wydaję, możesz ze mną bez obaw
porozmawiać. Za to w nagrodę zniknę z twoich myśli.
–
Nie wierzę ci.
–
To zrób zakład Pascala i sprawdź. – Bolek szybko przeszukiwał zakamarki
własnego niepospolitego umysłu w celu sprawdzenia, o co chodzi Jackowi, ale
ponieważ nic tam nie znalazł, detektyw przyszedł mu w sukurs. – Pomyśl, że co
ci szkodzi, nic nie ryzykujesz.
–
Aha… No dobra, pytaj.
–
Czy Zbyszek coś ci mówił o aferze z prywatyzacją rzek?
–
No, coś tam bąkał, że mu Kostrzewa sprzedał temat i naciska na jego
rozdmuchanie, ale on to chce rozegrać inaczej. Ale nie mówił jak. Tylko że się
Kostrzewa wkurza, bo to straszny narwaniec jest.
–
A może kłócili się o kasę? Może Broda tak chciał rozegrać sprawę? Mówiłeś, że
miał jakiś pomysł na zdobycie pieniędzy.
–
Ale nie mówił jaki. I wątpię, żeby się chciał podzielić z kumplem.
–
Ja też. Podejrzewam, że Kostrzewa mógł Brodzie pomóc spaść z balkonu. Zdaje
się, że Broda chciał zgarnąć całą pulę i nie dzielić się z kumplem. Kasą albo
sławą i chwałą.
–
Może tak – przytaknął Szołtysik. – Ale nie udowodnisz tego. Nawet nie możesz z
nim porozmawiać.
–
Tak sądzisz? – spytał Jacek. – Nie doceniasz mnie. Zrobię wszystko, co w mojej
mocy, żeby dowieść prawdy i zmusić go do przyznania się do winy. Znasz mnie
przecież.
–
Czyli ty… rzeczywiście jesteś paranormalny – stwierdził Bolko i mocno się
zaciągnął, ponieważ wiara w takie wyznanie wymagała, aby umysł jak najbardziej
oderwał się od rzeczywistości.
–
Jasne. Teraz na przykład rozmawiam z tobą telepatycznie, bo tak naprawdę siedzę
w swoim gabinecie przed czarodziejską kulą. Była własnością Ossowieckego, a on
był słynnym telepatą, u którego rad zasięgał podobno nawet marszałek Piłsudski.
–
Eee… Szkoda, że to nieprawda – westchnął Szołtysik.
–
Dlaczego szkoda?
–
Dlatego, że mógłbym zainstalować kamery w sali Kostrzewy i to nagrać.
Puścilibyśmy to w dwudziestym pierwszym odcinku w siedemset siedemdziesiątej
siódmej minucie programu, licząc od początku. Lubię siódemki, przynoszą fart. I
dalibyśmy tytuł „Rycerz Prawdy oskarża nieprzytomnych ludzi”.
–
Dobry tytuł. Podoba mi się. – Jacek pokiwał głową z uznaniem, a Bolko przyjrzał
mu się dokładnie.
–
Ty mi się rzeczywiście wydajesz. Inaczej byś mnie nie pochwalił.
–
Masz rację, wydaje ci się. Dlatego strasznie żałuję, że nie zrobisz tego
programu.
–
Moment, bo nie łapię. Albo mi się wydajesz, albo żałujesz programu. – Bolek
dopalił jointa i czuł, że bez odrobiny pomocy z zewnątrz nie będzie w stanie
rozwikłać tego problemu.
–
Masz rację. A jednocześnie jej nie masz. Pamiętaj jednak o zakładzie Pascala.
–
Po co? – zdziwił się Szołtysik, ale Jacek nie odpowiedział, tylko zaczął
wpatrywać się w jakiś punkt za plecami Bolka.
–
Kurczę, chyba Fifka tu idzie.
–
Jak, gdzie?! – Przerażony Szołtysik wychylił się ze swojej norki w poszukiwaniu
telewizyjnego partnera. Nikogo nie dostrzegł, dlatego odwrócił się z powrotem.
Za jego plecami nie było już jednak Przypadka. – Jacek?! Gdzie ty jesteś? –
Szołtysik rozejrzał się bezradnie. – Jak on zniknął? Aha… Pewnie ten Pascal
podziałał. Muszę o gościu trochę poczytać.
wtorek, 18 października 2016
PAN PRZYPADEKI MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 10
Lobbysta Kujawski
był przez całe swoje życie doskonałym uosobieniem wszystkich najnowszych
trendów w męskości. Jeszcze kilka lat temu mówiono o nim, że jest idealnie
metroseksualny. Od pewnego czasu jednak jego wizerunek zyskał sporo nowych
treści. Okalająca twarz broda drwala była doprawdy imponująca i bardzo
starannie przycięta. Jak bowiem powszechnie wiadomo, wszyscy mężczyźni
trudniący się ścinaniem drzew w leśnych ostępach wyjątkowo dbają o idealny
rozmiar swego zarostu. Do tego na czubku głowy Kujawskiego jego modnie
przycięte włoski były upięte w niesłychanie męski koczek, jaki nosiło wielu
prawdziwych mężczyzn w tym sezonie.
Również
gabinet lobbysty był zaprojektowany zgodnie ze wszystkim zasadami wciąż modnego
feng shui. Pierwastki jin i jang zostały idealnie rozłożone w siatce bagua i
zakomponowane w przestrzeni biurowej, dzięki czemu Kujawski mógł się cieszyć w
pracy niemal boskim spokojem. Z klientami spotykał się wprawdzie głównie poza
biurem, ale tu nabierał niezbędnej energii do efektywnego lobbowania.
Dziś
jednak jego gość odwiedził go tutaj, choć wcześniej się nie umawiał. Chociaż
lobbysta mógł się tego spodziewać, gdyż poranny pasjans wypadł bardzo
niepokojąco. Ale w pierwszej chwili przyjął, że to efekt nieodpowiedzialnej
grupy obywateli, która zaczęła zbierać podpisy pod projektem ustawy przeciwnej
umieszczaniu źródeł promieniowania zbyt blisko ludzkich siedzib. A tymczasem
wychodziło na to, że karty ostrzegały Kujawskiego przed niespodziewanym
najściem tego straszliwego potwora, o którym mądrzy ludzie mówili, że magia się
go w ogóle nie ima.
–
Dzień dobry, panie Przypadek – przywitał się drżącym głosem lobbysta, ale nie
odważył się przy tym podać mu bezpośrednio ręki, bojąc się, by w trakcie tego
króciutkiego kontaktu Jacek nie tchnął w niego jakiegoś złego ducha.
–
Miło mi. – Świdrujące oczy detektywa przeszyły lobbystę, a ten poczuł jakąś
przedziwną potrzebę mówienia prawdy, której nie doświadczył od dawna. –
Chciałem porozmawiać o ustawie o prywatyzacji polskich rzek.
–
Proszę pytać – powiedział niemal wbrew sobie Kujawski.
–
Podobno lobbował pan za nią?
–
To prawda – potwierdził Kujawski i resztką sił dorzucił: – Ale to nie chodziło
o prywatyzację jako taką. – Uświadomił sobie, że w szufladzie ma mały amulet,
który być może osłoniłby go przed kryptonem prawdomówności. Sięgnął więc do
niej i chwycił magiczny niebieski kamień z wyrytą na nim ochronną runą Algiz. –
Chodziło o uzyskanie pewnej swobody działań na terenie owych rzek w zamian za
bardzo wysokie dochody do budżetu państwa – przypomniał sobie formułkę, której
używał w rozmowach z odpowiednimi ludźmi, u których lobbował za ustawą, i
uznał, że to zbawienny wpływ amuletu.
–
Tak, wiem, wspominał mi o tym prezes Sowa – oświadczył beztrosko Jacek, a
lobbysta poczuł, że magiczny niebieski kamień to może być za mało. Bo skoro
Przypadek nie dość, że dostał się przed oblicze właściciela TV Ekstra, to
jeszcze uzyskał od niego taką wiadomość, to taki zwykły amulecik to na niego z
pewnością zbyt mało. Nie miał jednak nic więcej, dlatego jedyne, co mógł
zrobić, to przyłożyć niebieski kamień w okolice skroni, żeby zablokować
wnikanie w jego umysł. Nie na wiele się to chyba zdało, bo Przypadek
podpowiedział mu z uśmiechem:
–
Obok ma pan jeszcze pentagram.
–
Słucham?
–
Widzę, że pan się przede mną nieźle broni. Runa Algiz to świetna rzecz, ale ma
pan jeszcze na biurku pentagram runiczny w pamięci UPS – uśmiechnął się
przyjaźnie Jacek. – I chyba przy kluczykach do pańskiego niebieskiego audi
widzę jeszcze przyczepiony amulet ochronny thurisaz.
Kujawski
chwycił odruchowo pentagram i kluczyki do wozu, ale po chwili zrozumiał, że
detektyw poczęstował go nie radą, lecz kpiną. Widać jego moc jest tak wielka,
że pokona absolutnie każdy amulet. Ale trudno, lobbysta nie miał wyjścia,
musiał się bronić wszelkimi dostępnymi środkami.
–
A wracając do tej ustawy. Podobno redaktor Broda interesował się nią i chciał o
niej zrobić duży materiał.
–
To prawda. Zbyszek uważał, że ta ustawa zagraża dostępności rzek dla obywateli.
– Kujawski ścisnął mocno wszystkie amulety. – Ale to nieprawda. To nie o to
chodziło.
–
Czyli miał zamiar opublikować materiał dotyczący tej sprawy?
–
Tak. Starałem się go przekonać, że to bez sensu. Że nie powinien wierzyć temu
Kostrzewie, bo on ma manię prześladowczą i robi z igły widły.
–
Ale Broda nie dał się przekonać?
–
W zasadzie dał. Postawił jednak pewne warunki. Chciał pieniędzy. Dużo. Mówił,
że się musi podzielić pieniędzmi ze swoim kolegą, który za tym chodził.
–
Kostrzewą?
–
Tak.
–
Zna go pan?
–
Właściwie nie. Znajomi mówią, że to wariat. Gdzieś kiedyś ktoś mi go pokazał na
balu dziennikarzy. Ale nigdy z nim nie rozmawiałem.
–
Lobbował pan za ustawą, a on do pana nie dotarł?
–
Działam bardzo dyskretnie.
–
Aha. A kto zlecił panu lobbowanie za tą ustawą?
–
Ja… ja nie mogę… – Kujawski niemal zgniatał amulety, ale poczuł, że jest już
całkiem bez sił, a moc Jacka ścisnęła na odległość jego gardło. – Wiktor
Klempuch.
poniedziałek, 17 października 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 9
Błażej wprawdzie
zawsze uważał, że pociąga wszystkie kobiety świata, ale w dociekaniu przyczyn
tego zjawiska poprzestawał na konstatacji, że działa na nie jego zwierzęcy
magnetyzm. Nie wnikał w istotę tegoż magnetyzmu i nie próbował zrozumieć głębi
kobiecej psychiki, uznając samokrytycznie, że go to przerasta. Był jednak
pewien dość prostych mechanizmów, które sprawiać powinny, że kobieta wciąż
głośno krzycząca z rozkoszy przynajmniej przez pewien czas po ostatnim,
spazmatycznym C, powinna być miła dla swego pana i władcy. Niestety, od pewnego
czasu obserwował zjawisko wprost przeciwne i musiał przeżywać ataki furii swej
partnerki Ani, gdy najmniej się tego spodziewał. To coraz bardziej go
frustrowało i sprawiało wręcz, że zaczął dość często miewać bóle głowy. Lecz
redaktor Sobania, będąca prawdziwym macho, nie miała litości dla kobiecych
wymówek. Dlatego, chcąc nie chcąc, mecenas Sakowicz musiał regularnie stawać na
wysokości zadania. A potem robił kolejny unik, żeby but dziennikarki nie
uderzył go w głowę…
–
Za co, żabko? – spytał ze strachem.
–
Za tego twojego przyjaciela z bożej łaski.
–
To przez niego jesteś ostatnio tak… rozstrojona?
–
Jak rozstrojona?! – nastroszyła się Ania. – Mam po prostu nerwową pracę. A on
mi tego nie ułatwia. Wiesz, że mnie niedawno odwiedził?!
–
Coś mi mówił. Prowadzi sprawę dla jakiegoś dziennikarza.
–
Nie dziennikarza, tylko zwykłego wariata z manią prześladowczą!
–
Ale to podobno grubsza afera. Z jakąś prywatyzacją rzek w tle.
–
Skąd on to niby wie? Gdybym mu nie powiedziała, to w ogóle by o tym nie
usłyszał!
–
Mógł mu powiedzieć jego klient…
–
Jego rzekomy klient. I nie miał prawa od niego nic usłyszeć, bo go w życiu nie
widział przytomnego…
–
No wiesz, Jacek jest jasnowidzem – powiedział bez specjalnego przekonania
Błażej, ale i tak musiał zrobić unik przed kolejnym butem lecącym w jego
stronę. – Żabko…
–
Oddawaj buty! – zażądała Ania, a Sakowicz junior posłusznie podał jej oba
narzędzia przemocy. – I nie mów mi więcej o tym Przypadku. Ciągle mam przez
niego problemy.
–
Tylko za to, że cię odwiedził?
–
Nie. Coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić tę sprawę…
–
Iiii?
–
I nic. Dowiedziałam się jedynie, że za sprawą tych rzek chodził podobno taki
lobbysta, Kujawski. Ale nie wiem, dla kogo pracował.
–
Na pewno się dowiesz…
–
Nie mam zamiaru się dowiadywać! Mam teraz inne rzeczy na głowie…
–
A co, pewnie dostałaś propozycję programu w telewizji… – wyrwało się Błażejowi,
który dopiero gdy zobaczył minę Ani, zrozumiał, że powinien był trzymać język
za zębami.
–
Skąd wiesz?
–
Coś chyba wspominałaś ostatnio…
–
Kłamiesz! Nic ci nie mówiłam. Propozycję dostałam dzisiaj!
–
Aha… Ale zasługiwałaś na nią od dawna. Dlatego tak mi się skojarzyło – wybrnął
Sakowicz, gdy Ania zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem dziennikarki śledczej. I
choć dojrzała pewne niepokojące rzeczy, włożyła tylko buty i bez słowa ruszyła
do wyjścia.
Błażej
jak zwykle pobiegł za nią w nadziei, że może dostanie jeszcze pożegnalnego
buziaczka, ale redaktor Sobania od dawna była wobec niego wyjątkowo mało czuła.
Mógł więc tylko zamknąć za nią drzwi. A potem wyjął komórkę i szybko wybrał
numer do przyjaciela.
–
Cześć, Jacuś… Tak, miałeś rację… Tak, dzisiaj jej ten program zaproponowali.
Ale wcześniej zdążyła się dowiedzieć, że koło tej sprawy chodził jakiś lobbysta
Kujawski…
sobota, 15 października 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY JUŻ W SPRZEDAŻY
No i jestem! Jeśli ktoś ciekaw i nie chcę poznawać w odcinkach pierwszej zagadki z tomu "Pan Przypadek i mediaktorzy" to teraz może już zapoznać się z całą książką w formie e-booka tutaj
czwartek, 13 października 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 8
Pani Irmina
Bamber uważała, że jeśli ktoś ma czyste sumienie, to z pewnością nie powinien
mieć problemów ze snem. Ważne jest również, aby nie czytać zbyt przerażających
książek, nie oglądać horrorów i oszczędnie gospodarować pieniędzmi, nie robiąc
długów. A gdy do tego dużo się spaceruje i prowadzi aktywny tryb życia, to
będzie się zasypiało z pewnością jak niemowlę.
Tych
wszystkich przykazań dobrego snu pani Irmina przestrzegała sumiennie. Niestety,
jej niezawodny przepis nie sprawdzał się ostatnimi czasy i miała za sobą kilka
ciężkich nocy. Dlatego potwornie bolała ją głowa i z trudem skupiała się na
tym, co opowiadał jej Jacek.
–
Wszystko dobrze, pani Irmino? – zapytał z troską Przypadek.
–
Tak – potwierdziła odruchowo, bo taki miała nawyk, żeby na nic się nie skarżyć.
Po chwili zrozumiała, że ta sprawa i tak dotyczy Jacka, więc nie ma co jej
przed nim ukrywać. – Pod trzynastkę wprowadziła się dwójka nowych sąsiadów. I
powiem ci, że jak Bączek robił kiedyś remont, to chyba zachowywał się ciszej
niż oni.
–
Też remontują?
–
Gorzej. Rozmawiają ze sobą. Bardzo głośno rozmawiają. Właściwie bez przerwy się
kłócą. Gdybym nie wiedziała, że to dwóch mężczyzn, powiedziałabym, że to jakieś
stare, dobre małżeństwo. Ta trzynastka to jednak ma pecha do lokatorów.
–
Za to ja mam szczęście, że chwilowo rzadko tu bywam. – Po twarzy Jacka nie było
widać przesadnej radości.
–
Wciąż sypiasz u mamy?
–
Tak. Potrzebuje mnie. Na początku procesu rozwodowego była niesłychanie
energiczna, ale pod koniec jakby z niej uszło powietrze. Staram się ją jakoś
rozweselać, ale słabo mi to wychodzi.
–
Musi minąć trochę czasu. Jakoś to będzie.
–
Pewnie tak. – Jacek pokiwał smutno głową. – Ale co pani sądzi o tym, co
usłyszałem od pana prezesa?
–
Myślisz, że to ten Kostrzewa mógł wypchnąć Brodę?
–
To chyba chciał mi zasugerować pan Gerhard.
–
Uważasz, że nie mówił prawdy?
–
Tego nie wiem. Ania także mówiła, że Kostrzewa rzucił się kiedyś na Brodę na
balu dziennikarzy. Ewidentnie miał problem z kontrolowaniem emocji. A ponadto
był sporo większy i silniejszy od Brody. Mógł wypchnąć starego kumpla, a potem
wmówić sobie, że to wszystko przez tych złych ludzi od afery z prywatyzacją
rzek.
–
Ale widzę, że nie za bardzo wierzysz Sowie?
–
Gdyby naprawdę podejrzewał Kostrzewę, zrobiłby wiele, żeby tamten miał
problemy.
–
Tak bardzo cenił Brodę?
–
Nie. On chyba w ogóle nie ceni ludzi. Za to na pewno pani słyszała, jak bardzo
nie lubi, gdy ktoś mu zniszczy jego własność.
–
To prawda. Jest sknerą do granic możliwości i nie znosi wydawać pieniędzy dwa razy
na to samo. Opowiadała mi znajoma, że kiedyś nawet urządził śledztwo w sprawie
przetartego futerału do okularów, którego używał przez dziesięć lat. To znaczy
chciał dotrzeć do winnego tego przetarcia – uśmiechnęła się pani Irmina. – Ale
ten Broda to jednak nie futerał…
–
Za to odnoszę wrażenie, że pan Sowa traktuje ludzi bardzo przedmiotowo. I ktoś,
kto „popsułby” mu jego człowieka, w którego wiele zainwestował, stałby się jego
wrogiem.
–
No to może… ten Kostrzewa nie miał wypadku, tylko ktoś go wepchnął pod
samochód. Albo specjalnie go potrącił. Pamiętasz, mówiłam ci, że był
przekonany, iż ktoś go śledzi niebieskim autem.
–
To możliwe. Ale Sowa raczej po prostu zleciłby swoim ludziom, żeby wykończyli
go w inny sposób. Na to pytanie mógłby odpowiedzieć pewnie sam Kostrzewa…
–
Zbadałam sprawę. Mam znajomego lekarza, który się nim zajmuje. Podobna
Kostrzewa czasem reaguje na jakieś bodźce. Ale nawet jeśli się obudzi, to minie
bardzo dużo czasu, zanim zdoła coś powiedzieć.
–
Mógłbym przecież z nim porozmawiać za pomocą mojej szklanej kuli, prawda? –
Jacek powiedział to tak serio, że pani Irmina nie była pewna, czy żartuje, i
dlatego odpowiedziała ostrożnie:
–
Pytanie tylko, czy ktokolwiek uwierzyłby w to, co z niego wyciągnąłeś.
–
Ważniejsze, czy ktoś by uwierzył, że mogę coś z niego wyciągnąć.
–
Ja, pozwolisz, pozostanę sceptyczna.
–
Ale nie odmówi mi pani pomocy, gdybym musiał uwiarygodnić swoją wersję? – Jacek
uśmiechnął się szelmowsko.
–
Mam zacząć rozpowiadać, że wyciągnąłeś coś telepatycznie z Kostrzewy?
–
Jeszcze nie teraz. Na razie spokojnie poczekam na ruch pana Sowy.
–
Jaki ruch?
–
Dławiący wolność prasy.
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 7
Gerhard Sowa lubił
biegać blisko siedziby swojej stacji, po parkowych alejkach i dróżkach
przylegającego do niej lasu. Tak, aby prosto z trasy móc wbiec na schody w
stronę swojego gabinetu, wziąć prysznic, przebrać się i ruszyć do zajęć
zawodowych. Od wielu lat w tych przebieżkach towarzyszyli mu jego ochroniarze,
ludzie z doświadczeniem w oddziałach specjalnych, którzy bez mrugnięcia okiem
byliby w stanie zneutralizować każde niebezpieczeństwo w każdy dozwolony lub
niedozwolony sposób. Trzymali się raczej w dyskretnej odległości za swoim
szefem.
Teraz
jednak musieli przyspieszyć kroku, bo na drodze właściciela TV Ekstra znalazł
się jakiś mężczyzna robiący rozgrzewkę, jakby szykował się do biegu. Lecz ich
ochroniarski nos mówił im, że ten facet nie znalazł się tu bez powodu. Również
Sowa zwolnił, ponieważ miał przeczucie, że ten ktoś czeka właśnie na niego. Gdy
był już obok rozgrzewającego się mężczyzny, ochrona zrównała się z nim.
–
Dzień dobry, panie prezesie – uśmiechnął się Jacek. – Pobiegamy?
–
Wprawdzie widzę pana pierwszy raz na oczy, ale po pana bezczelności domyślam
się, że jest pan owym detektywem czy też jasnowidzem.
–
A ja słyszę po pańskim wątpiącym tonie, że nie wierzy pan w moje nadprzyrodzone
moce.
–
Gdyby pan je rzeczywiście posiadał, nie byłoby pana tutaj, bo wiedziałby pan,
że z panem nie pobiegam i nie porozmawiam. – Sowa skinął głową na swoich
ochroniarzy, którzy zrobili ruch w stronę Jacka, chcąc go przestawić na bok
ścieżki.
–
Jakże mógłbym przypuszczać, że nie będzie pan chciał porozmawiać o morderstwie
jednej z gwiazd pańskiej stacji… – Jeden z ochroniarzy uniósł Jacka do góry i
widać było, że najchętniej cisnąłby nim w krzaki.
–
Nic nie wiem o żadnym morderstwie – zaprzeczył Sowa, ale dał delikatny znak
ochroniarzowi, by jednak postawił detektywa na ziemi. Potem dodał: – Pobiegajmy.
– Sowa ruszył truchtem. Jacek dołączył do niego, zostawiając w tyle nieco
zdezorientowanych ochroniarzy, którzy dopiero po chwili pobiegli za nimi. –
Zbyszek Broda to był wyjątkowy facet.
–
Aż tak bardzo, że pojawił się pan u niego w domu?
–
A co w tym złego?
–
Nic. Ale człowiek, który tak ceni zdrowy styl życia, nie miałby co robić
wieczorem u redaktora Brody, który lubił raczej niezdrowe rozrywki.
–Na
szczęście nie muszę odpowiadać na pańskie pytania.
–
Na moje nie. Ale gdy z tymi pytaniami przyjdzie do pana jedna z najlepszych
dziennikarek śledczych w Polsce, która jest moją dobrą znajomą, to już może
panu nie pójść tak łatwo.
Właściciel
TV Ekstra zatrzymał się i dał ręką znać swoim ochroniarzom, żeby stanęli w
odpowiedniej odległości.
–
Pan żartuje? – Sowa wydawał się mocno rozbawiony. – Niezależnie od tego, o kim pan mówi, ja się na pewno znam
z jej szefem, który nie pozwoli mi zadać żadnego pytania. Ale przyznaję, dawno
nikt mnie tak nie rozśmieszył. Dlatego rozwieję pańskie wątpliwości, żeby
zaoszczędzić kłopotu i wizyty u tej jednej z najlepszych dziennikarek śledczych
w Polsce – wybił ironicznie ostatnie słowa. – Proszę pytać.
–
Dziękuję. Po co zatem odwiedzał pan wieczorami redaktora Brodę?
–
Próbowałem go ratować. Nie da się ukryć, że ostatnio popłynął. Trochę za dużo
wódki, hazardu… no i prochów. Dzwoniła do mnie jego była żona, szef anteny też
ze mną rozmawiał. Bali się o niego. A ja podobno byłem jednym z niewielu ludzi,
których on z kolei się bał i których słuchał. Obiecywał mi, że się poprawi. Ale
było, jak było. Zresztą pewnie sam pan słyszał plotki, że wypadł, bo
przedawkował.
–
A może pan go ratował nie przed prochami, ale przed zajęciem się jakimś
tematem? Na przykład aferą z prywatyzacją polskich rzek.
-
Wiedziałem, że redaktor Broda ma ochotę się tym zająć, ponieważ chce go w to
wrobić stary kumpel z prowincji. Chociaż moim zdaniem, jak mówiłem, nie było
żadnej afery. Po prostu ten kumpel, nazywał się chyba Kostrzewa… czy
Kostrzewski? Nieważne. Ten kumpel postanowił zrobić z igły widły. Rzeczywiście,
paru facetów chciało urządzić na statkach pływające kasyna i potrzebna im była
zmiana przepisów dotyczących prawa własności do rzek. Ale to nie miało nic
wspólnego z ich prywatyzacją
–
Dlatego zabronił pan Brodzie zajmować się tą sprawą?
–
Niczego mu nie zabraniałem. Dziennikarzom mojej stacji pozostawiam pełną
swobodę w doborze tematów. Wystarczy, że zdobędą solidne dowody na
potwierdzenie tego, co mówią.
–
Czyli redaktorowi Brodzie nie udało się zdobyć dowodów?
–
Nie. A przynajmniej te dowody do mnie nie dotarły.
–
Kostrzewa uważa, że mu je dostarczył.
–
Doprawdy? Rozmawiał pan z nim ostatnio?
–
Czynię to nieustannie. Jest moim klientem i fakt, że leży nieprzytomny w
szpitalu, niczego tu nie zmienia.
–
Jest nieprzytomny? Jakiś wypadek? – zainteresował się uprzejmie Sowa, ale Jacek
zbył jego pytania milczeniem. – Wie pan ten facet miał manię prześladowczą. Gdy
usłyszał, że Zbyszek nie kiwnie palcem bez dowodów, to nawet chciał go pobić. I
to u nas, w stacji. A gdy go odciągali ochroniarze, to groził, że mu tego nie
daruje i że Zbyszek go popamięta.
Subskrybuj:
Posty (Atom)