Wydawać
by się mogło, że każdy oskarżony o morderstwo z ochotą przyjmie wszelką pomoc,
która pomogłaby mu odzyskać wolność. Szczególnie zaś będzie zadowolony z faktu,
iż z odsieczą przybył słynny detektyw znany ze swej skuteczności. Tymczasem
Janek Kowalski od początku widzenia niechętnie patrzył na Przypadka i raczej
dość burkliwie odpowiadał na jego pytania. Nie zważał przy tym na prośby Kai Figacz,
swojej dziewczyny, siedzącej obok niego, która próbowała go mitygować.
– Zupełnie nie wiem, po
co Niedobijczuk pana wynajął – burknął Kowalski.
–
Bo jest głupi – przyznał bezceremonialnie Przypadek. – Z jego punktu widzenia
byłoby lepiej, gdyby pan został w więzieniu.
–
Nie rozumiem.
–
To proste. Wie pan przecież, że Niedobijczuk chce wyciągnąć pana z kłopotów,
żeby zatrudnić jako dziesiątą osobę z afrykańskimi korzeniami w firmie. Nie
rozumie przy tym, że równie dobrze może pana zatrudnić, jeśli pan będzie
siedział w więzieniu, i też wypełni korporacyjne instrukcje. A ponadto zyskałby
wtedy punkty za pańską resocjalizację. Zakładam, że miałby ich nawet sporo,
dużo więcej, niż gdyby był pan na przykład zwykłym złodziejem. Centrala jego
firmy byłaby zachwycona, że zatrudnił prawdziwego mordercę, na dodatek takiego,
który może być prześladowany za pochodzenie rasowe.
–
I właśnie tego nie chcę! – wybuchnął Kowalski.
–
Janek, proszę cię. – Kaja chwyciła hebanową dłoń chłopaka.
–
No co? Nazywam się Jan Kowalski i jestem Polakiem! – oświadczył dumnie. – Nie
chcę mieć dodatkowych punktów za pochodzenie. Poradzę sobie!
–
Jedynie pod warunkiem że wyciągnę pana z więzienia – uśmiechnął się Przypadek.
–
Niby dlaczego?
–
Ponieważ tylko wtedy będzie pan miał szansę sobie poradzić. Jeśli pan stąd
wyjdzie, będzie pan mógł robić, co chce. Jeśli zaś pan mi nie pozwoli sobie
pomóc, to zostanie pan skazany nie tylko na wiele lat więzienia, lecz także na
Arnolda Niedobijczuka, do którego w końcu jakoś dotrze, że w więzieniu jest pan
nawet bardziej przydatny.
–
Mam przyjaciół.
–
Ma pan. – Jacek kiwnął głową. – Będą pewnie organizować jakieś zbiórki na
adwokatów pod hasłem obrony przed rasizmem. A to rzecz, której z pewnością pan
by sobie nie życzył. Natomiast Niedobijczuk w końcu pana zmusi, żeby wydał pan
u nich swoje książki pod jakimś ładnym, afrykańsko brzmiącym pseudonimem albo
nawet nazwiskiem pańskiego ojca, z obowiązkową informacją na okładce o tym, jak
bardzo jest pan prześladowany za swoje pochodzenie. Wiem, będzie się pan przed
tym bronił, ale mając w perspektywie dwadzieścia pięć lat więzienia bez
możliwości zarobienia pieniędzy lub choćby odrobiny zapracowania na swoją
pisarską karierę, ulegnie pan…
–
A skąd pan to wszystko wie?!
–
Bo pan Przypadek uważa, że ludzie są banalnie przewidywalni – wyręczyła Jacka w
odpowiedzi, ze smutnym uśmiechem, Kaja. – I myślę, że w tej sprawie się nie
myli.
–
Jeśli nawet, to nie wiem, jak mógłbym mu pomóc – burknął znów Kowalski, tym
razem jednak w jego głosie nie było uprzedniej wrogości. – Powiedziałem, że
nikogo nie podejrzewam.
–
A Ciachorowicz? – wtrąciła nieśmiało dziewczyna. – Wiesz, że się w niej
podkochiwał. Mógł ją zabić z zazdrości…
–
O mnie nie musiał być zazdrosny. Mnie pani Eleonora nie interesowała.
–
Za to pan zapewne interesował ją. – Przypadek uśmiechnął się kpiąco, a Kowalski
stwierdził, że w pogłoskach o tym, iż detektyw jest najbardziej irytującym
typem na świecie, nie ma cienia przesady.
–
I zapewne pan to wydedukował, bo miała ponad sześćdziesiąt lat, a ja
dwadzieścia kilka?
–
Nie. Znalazłem w aktach sprawy informację, że wynajmowała panu pokój za sto
pięćdziesiąt złotych. Duży, właściwie osobne mieszkanie, z kablówką i innymi
rzeczami, za które nie kazała panu płacić.
–
Wynajmowała ten pokój wcześniej innym studentom za taką samą kasę. Chciała
tylko, żeby jej czasem pomóc w różnych rzeczach – bronił się Kowalski.
–
To nie była stara, niedołężna osoba. Skoro jeszcze podkochiwał się w niej
sąsiad, to zakładam, że była pełna wigoru.
–
Ma pan rację – przyznała Kaja. – Janek się jej podobał. Czy to coś złego?
– Za samo „podobał się”
nie daje się mieszkania za półdarmo. To jak z tym było, panie Janie?
– Nic z nią nie zrobiłem!
– zapewnił gwałtownie chłopak. – Tylko… – Zawahał się, patrząc na Kaję, jakby
szukał u niej przyzwolenia. A gdy ta kiwnęła głową, kontynuował: – Ona miała w
łazience taki wizjer z pokoju obok i czasem mnie podglądała, kiedy brałem
prysznic. Na początku o tym nie wiedziałem, naprawdę. Dopiero potem tak
niechcący wyszło, gdy kiedyś powiedziała coś o moich hebanowych pośladkach, na
których jest znamię. Dlatego od tej pory nie brałem prysznica, jeśli była w
domu.
– Ale też się pan nie
wyprowadził – stwierdził Jacek.
– Powiedziałem: pilnowałem
się.
– Po wyprowadzce nie
musiałby się pan pilnować. Zwłaszcza że skoro miała wizjer w łazience, to kto
wie, czy nie miała zamontowanego czegoś też w sypialni.
– Chce mi pan zrobić
wykład o moralności?
– Jestem zapewne ostatnią
osobą, która powinna to robić. – Jacek uśmiechnął się samokrytycznie. – A
oprócz sąsiada kogoś jeszcze podejrzewacie?
– Już mówiłem, że nikogo
nie podejrzewam – mruknął Kowalski.
– A jej wnuczek? –
zaprotestowała Kaja. – Nie lubił cię. To faszysta i rasista.
– A co to ma do rzeczy? –
Chłopak wzruszył ramionami. – Zabił babcię, bo mnie nie lubił? Po co?
– Żeby cię w to wplątać.
Mógłby się wykazać w tej swojej organizacji.
– Daj spokój, Kaja. Ty to
wszędzie widzisz samych rasistów. – Kowalski pokręcił głową z niezadowoleniem.
– A z Markiem na początku bardzo fajnie się rozmawiało. Nawet mnie zapraszał,
żebym się do nich zapisał.
– Ale sam mówiłeś, że
ostatnio jakoś cię unikał.
– Może mi się tylko
wydawało.
– Nie wydawało ci się. Pewnie
koledzy z organizacji mu wytłumaczyli, że nie powinien cię lubić… Pan wychodzi?
– Spojrzała z niepokojem na Przypadka, który wstał.
– Tak. Chyba nic więcej
ciekawego się od was nie dowiem.
– Ale zajmie się pan tą
sprawą? – zapytała niespokojnie Kaja.
– Dlaczego miałbym tego
nie zrobić?
– Tak tylko spytałam. –
Figacz wstała. – Pójdę z panem, bo i tak się już kończy czas widzenia.
Kaja pożegnała się z
Jankiem i wyszła razem z detektywem. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi
pokoju widzeń, Jacek zapytał:
– To co jeszcze chciała mi
pani powiedzieć?
– Panu się naprawdę
wydaje, że potrafi tak każdego prześwietlić i zawsze dokładnie wie, co on chce
zrobić? – odpowiedziała pytaniem wyraźnie zirytowana Kaja, a trzy groźne blizny
na jej policzku wciąż upodabniały ją do Bruce’a Lee.
– Możemy się oczywiście
chwilę zabawnie poprzekomarzać, ale jeśli rzeczywiście, chce mi pani coś
powiedzieć, ma pani na to jakieś dwieście metrów, bo za tą bramą – Jacek
pokazał na szare stalowe wrota – mogę już zacząć biec bez obawy, iż ktoś
pomyśli, że uciekam z aresztu.
– Po każdym pana słowie
odechciewa się z panem gadać – stwierdziła kwaśno Kaja, lecz zaraz dodała: – Ja
tylko chcę, żeby pan pomógł Jankowi. Wiem, on uważa, że ja mam czasem
uprzedzenia. Wie pan, on jest taki trochę naiwny. Jemu się wydaje, że wystarczy
nazywać się Jan Kowalski, by wszyscy uważali go za Polaka. Ale przecież tak nie
jest. A mnie naprawdę nie zależy na tym, żeby pan udowodnił winę temu wnuczkowi
czy sąsiadowi, chociaż obaj to faszyści i rasiści. Ja bym tylko chciała, żeby
pan znalazł dowody na jego niewinność.