Mateusz Brągiel zawsze starał się być w znakomitej
formie i jazda rowerem nie stanowiła dla niego tylko zwykłej przejażdżki,
ale też rodzaj nieustającego sportowego treningu. Gdyby nie niechęć do spalin,
zostałby zapewne kierowcą rajdowym. Nie wykluczał, że kiedyś zacznie się
naprawdę ścigać. Oczywiście w formule E, żeby pozostać wciąż ekologicznym.
Ale na razie uprawiał slalom na ścieżkach rowerowych, osiągając prędkość
zabronioną dla aut jadących po drogach obok. Innych rowerzystów zwykł
wyprzedzać w iście rajdowym stylu, wyskakując nagle zza ich pleców
i w razie potrzeby zajeżdżając im drogę, aby uniknąć zderzenia
z jadącymi z naprzeciwka.
Miał niedaleko swojego domu kilka ulubionych autostrad
rowerowych, na których mógł rozwinąć naprawdę dużą prędkość. Innych bywalców
tych miejsc znał również dość dobrze, a szczególnie tych, którzy czasem
próbowali dotrzymać mu koła. Nie udawało się to im zbyt długo i Brągiel
nie bez przyczyny uważał, że mógłby to zrobić tylko jakiś profesjonalny kolarz.
Ale tacy nie jeżdżą ścieżkami rowerowymi, trenując raczej na szosach.
Dlatego bardzo się zdziwił, gdy zauważył, że już od dobrego
kilometra podążał za nim jak cień jakiś rowerzysta. Kiedy tamten go doganiał,
obejrzał się na niego, ale w ogóle go nie kojarzył. Nacisnął więc tylko
mocno na pedały i miał nadzieję, że wkrótce zgubi goniącego. Znał tę trasę
znakomicie, łącznie z cyklem świateł, i wiedział, jak się poruszać,
żeby praktycznie cały czas mieć zielone. Na niektóre wpadał dosłownie
w ostatniej chwili i liczył na to, że goniącego go osobnika zatrzyma
czerwone. Ale nic takiego nie następowało i z każdym kolejnym metrem
Brągiel denerwował się coraz bardziej. Miał już dzisiaj w nogach sporo
kilometrów, a tamten był najwyraźniej świeżutki i trudno go było
zgubić.
To, że tamten siadł mu na kole, szef Miasta na Dwóch
Kółkach mógł jeszcze jakoś znieść. Ale faktu, że ktoś chce go wyprzedzić,
ścierpieć już nie mógł i gdy zauważył, że jego konkurent z nim się
już niemal zrównuje, wrzucił najwyższą przerzutkę i podniósł się z siodełka.
Nic to jednak nie dało. Tamten wysuwał się centymetr po centymetrze przed
niego. I jak na złość nikt nie jechał z naprzeciwka, co mogłoby
zmusić tego drugiego do wycofania się. A gdy Brągiel przegrywał już prawie
o długość całego roweru, tamten odwrócił się i krzyknął do niego
przez ramię:
– Może się pan zatrzymać i udawać, że i tak pan
chciał stanąć.
– Nigdy!
– Inaczej pan przegra – ostrzegł go nieznajomy.
– Niedoczekanie twoje!
Brągiel wykrzesał z siebie absolutną resztkę sił, ale
jego konkurent miał ich jednak najwyraźniej więcej. Dopadł do świateł
w ostatniej chwili i przemknął przez nie, gdy zielony rowerek już
rytmicznie mrugał. Szef Miasta na Dwóch Kółkach najchętniej zignorowałby
czerwone światło, ale samochody czekające na skręt w prawo ruszyły od
razu, gdy zauważyły, że jednoślady i piesi muszą już stanąć. Brągiel
zahamował z piskiem opon i z nienawiścią wpatrywał się
w przeciwnika, który stanął po drugiej stronie ulicy i przyjaźnie do
niego machał.
Szef Miasta na Dwóch Kółkach zsiadł z roweru, poczekał
na zielone i choć nigdy tego nie robił, przeprowadził swój pojazd, idąc
obok niego. W ciągu tych kilku chwil odpoczynku zrozumiał wreszcie,
z kim się ścigał, i że z tym kimś nie ma sensu bawić się
w kotka i myszkę, bo tak czy owak cię dopadnie.
– Pan podobno tylko biega – warknął do Przypadka.
– Zmieniam zainteresowania, rozwijam interes. Rowerem
łatwiej dotrzeć do klientów, niż biegając.
– Ja pana nie mam zamiaru wynajmować.
– Do podejrzanych też łatwiej dotrzeć – uśmiechnął się
detektyw.
– Ja rozumiem, że wynajął pana ten idiota Hirek. Pan wie,
że on w dzieciństwie był szefem jakiegoś młodzieżowego gangu i nawet
przesiedział parę miesięcy w poprawczaku? Potem się bardzo starał, żeby
nikt się o tym nie dowiedział. W ogóle ma problemy z agresją,
kiedyś pobił radnego, jak nie przyznał mu dotacji, chociaż pewnie pan
o tym nie słyszał, bo w mediach skręcili sprawę. Zresztą nieważne,
pan jest zbyt inteligentny, żeby uwierzyć, że najpierw wkradłem się do jego
snów, a potem wysłałem Bolka Szołtysika, żeby go zabił.
– Tak pan uważa? Ja sądzę, że to dość
prawdopodobna wersja.
– Akurat panu uwierzę – prychnął
Brągiel. – Ja wiem, że pana ulubioną bronią jest prowokacja, ale ze mną to nie
przejdzie.
– Doprawdy? Dał się pan sprowokować do takiego cudownego
wyścigu. A właśnie, jak pan ocenia mój rower? Ja się na tym nie znam, ale
pomagał mi Krzysiek Makuszewski.
– On się też na tym nie zna. Zresztą nie zna się na niczym,
dlatego pracuje z Hirkiem. On się nadaje tylko do bycia zarządzanym. Przez
Hirka albo przez żonę. A pan by nie miał szans, gdyby nie to, że byłem
zmęczony po godzinie jazdy.
– Tu pewnie ma pan rację, w cykliźmie stawiam pierwsze
kroki. Ale mam nadzieję, że wkrótce moja dobra forma zaowocuje i tak czy
owak mi pan nie ucieknie.
– To ma być groźba? Mnie pan nie da rady.
– No chyba że Bolko Szołtysik powie mi coś ciekawego.
– Bolko ostatnio bredzi kompletnie od rzeczy. – Szef Miasta
na Dwóch Kółkach uśmiechnął się ironicznie.
– Tak? A kiedy ostatnio pan z nim rozmawiał? –
zapytał niewinnie Przypadek i teraz dopiero Brągiel się zorientował, że
powiedział za dużo, dlatego zacisnął usta, aby nie palnąć znów zbyt wiele. – Bo
w mediach pan opowiada, że nie pamięta, kiedy miał z nim ostatnio kontakt.
– Nic więcej panu nie powiem.
– Zdradził mi pan wystarczająco dużo.
A resztę doda Bolko.
– Pod warunkiem że pan go znajdzie – odparł tryumfująco
Brągiel.
– O to może pan być spokojny. Wiem, gdzie go szukać.
Jacek odjechał, pedałując niespiesznie. Brągiel patrzył za
nim jakby z nadzieją, że jakiś kierowca złamie przepisy i wjedzie na
czerwonym świetle na skrzyżowanie. Ale jak na złość wszystkie auta stały karnie
w szeregu.
– Spokojnie, Mateusz, nie daj mu się sprowokować –
powiedział pod nosem. – W życiu nie namierzy Szołtysika. Tylko ty wiesz,
gdzie go można regularnie znaleźć.