piątek, 19 września 2014

PAN PRZYPADEK I MORDERSTWO W ORIENT ESPRESSO - ODCINEK 20


– Pan oszalał?! – wykrzyknął Łoś. – Przecież pani Agaty nie było w Orient Espresso. Nie mogła zabić Sambora.

– Nie, panie podkomisarzu. Była. Wyszła i wróciła przez to okienko. – Jacek popukał we framugę tkwiącą na barmanie. – Było za wąskie na pana Łatkę, ale pani Agata mogła się przez nie bez problemu przecisnąć. Podstawiła kilka skrzynek stojących na zewnątrz i już mogła być w środku. Bez ryzyka, że ktoś ją zauważy, bo lokatorzy wyglądają na to podwórko tylko wtedy, gdy wydarzy się coś szczególnego. Choć nie poszło jej tak łatwo jak myślała, bo nie ona jedna miała interes do Sambora. Pojawiły się komplikacje, bo najpierw weszli do ubikacji Kosicki, potem Niedzielak. To stąd wiedziała, że jeden ma pistolet, a drugi kopertę z pieniędzmi w kieszeni, choć nic innego na to nie wskazywało.

– Ależ dlaczego by to miała robić?! – zaprotestował barman.

– Z zazdrości. Kochała pana. – Jacek poklepał barmana po ramieniu. – Choć pan tego nie widział. Ale faceci tak mają, nie zauważają takich rzeczy. Za to ona obserwowała pana dokładnie. I zobaczyła, że pana zachowanie się zmieniło, że pan się odchudza. Pewnie jeszcze przypadkiem natknęła się na wizytówkę, którą dostał pan od Sambora albo usłyszała strzęp waszej rozmowy. I już wiedziała, że pan chce odejść. – Przypadek spojrzał na panią Agatę. – Zbyt dobrze znała pani Sambora i wiedziała, że on wymaga, aby wszyscy jego pracownicy byli szczupli. W końcu pani przez te długie lata pracy w jego banku też musiała dbać o linię. Tylko, sądząc po pani sylwetce i ruchach, trenowała pani jakiś sport walki. Może nadal to pani robi. Stąd miała pani siłę, żeby wbić tę pałeczkę w splot słoneczny Sambora. Prawda?

Szycka nie była już tą samą kobietą co kilka minut wcześniej. Nie zostało w niej nic z tygrysicy, która rzucała się do gardła każdemu, kto chciał skrzywdzić najważniejszą dla niej osobę. Była słaba, przegrana. Nikt w tej chwili nie mógł już wątpić, czyja ręka wbiła pałeczkę bankowcowi.

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał cicho Łatka.

– Chciałam cię uchronić przed błędem. Może gdybym nie zrywała wszystkich kontaktów ze znajomymi z pracy, to wiedziałabym, że go wyrzucili na zbity pysk. Ale ja się od nich odcięłam. I myślałam, że on cię naprawdę przekabaci. A dla niego każdy pracownik to śmieć, którego w ogóle nie zauważa! Wiesz, że on mnie nie poznał?! Podszedł któregoś razu do baru, jak byliśmy tylko we dwoje i zaczął mi obiecywać, że może mi załatwić korzystny kredyt na rozwój lokalu. Tylko muszę mu okazać wdzięczność.

– I dlatego go zabiłaś?

– Chciałam tylko, żeby dokładnie wysłuchał, co mam mu do powiedzenia i zostawił cię w spokoju. Gdyby nie był przykuty do tego kibla, to w życiu by mnie nie wysłuchał. A i tak chciał mnie zignorować. Mówił, że będzie zatrudniał kogo ma ochotę i nie ma zamiaru mnie słuchać, bo ja tu jestem od parzenia kawy i przynoszenia mu sushi. I będę to robić tak długo, jak on sobie tego zażyczy. A ta pałeczka… Ktoś ją musiał zostawić niechcący na umywalce. I jak Sambor chciał wstać, to ją chwyciłam i go pchnęłam. Lekko. Tak żeby usiadł. Ale on był strasznie wkurzony i zaczął mi grozić znajomymi z mafii, którzy zniszczą Orient Espresso. Wtedy go pchnęłam drugi raz… Mocniej. Za ciebie i za mnie.

Kilka minut później Łoś, z kwaśną miną, odprowadził właścicielkę Orient Espresso do radiowozu. Kiedy wrócił do jej gabinetu, Przypadek kończył właśnie przebierać się w strój do biegania. Podkomisarz przypatrywał mu się przez chwilę z ponurą miną i w końcu zapytał z wyrzutem:

– To musiała być naprawdę ona? Przecież ona… w więzieniu…

– Musi wynająć dobrego adwokata i liczyć na to, że sędzia miał problem w spłaceniu kredytu.

– Co pan mówi?

– Mówię, że nikt nie kocha bankowców, dlatego pani Szycka może liczyć na łagodny wyrok.

– I co z tego? Przecież każdy z tych drani bardziej zasługiwał na aresztowanie. Nawet ten Łatka.

– I każdego może pan zamknąć. Jeden przyznał się do wymuszenia z użyciem broni, drugi do szantażu, trzeci do profanacji zwłok lub chociaż czynnej napaści i ekshibicjonizmu. A czwarty do nieudzielenia pomocy.

– Wcale mnie to nie bawi – stwierdził ponuro Łoś.

– Wiem. Ale niestety musi pan zawsze, gdy będzie panu potrzebna pomoc, brać pod uwagę, że wskażę winnego, a nie tego, kto na karę zasłużył. – Przypadek zarzucił plecak z ubraniem na ramię. – Taka już moja uroda, panie podkomisarzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz