środa, 28 września 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY SIĘ DRUKUJĄ
Do drukarni trafiła już najnowsza część moich przygód. Za jakieś dwa tygodnie książka powinna trafić na pierwsze księgarskie półki. Mam nadzieję, że spodoba się Czytelnikom co najmniej tak bardzo jak poprzednie części. A od przyszłego tygodnia, za zgodą Autora, będziecie mogli przeczytać na moim blogu obszerne fragmenty pierwszej z zagadek:)
czwartek, 22 września 2016
PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY ZRECENZOWANI PO RAZ DRUGI
Jest już i druga opinia (do przeczytania tutaj) . Tym razem Autorka wspomina, że nasze pierwsze spotkanie było dość oschłe ale z czasem zacząłem jej się podobać coraz bardziej:) Zwłaszcza podobam się jej teraz, gdy udało jej się dotrzymać mi kroku w rozwiązywaniu zagadek. Zrobiłem się przez to podobno jakby mniej irytujący...
poniedziałek, 19 września 2016
PAN PRZYPADEK I PIERWSZA RECENZJA MEDIAKTORÓW
Jest już pierwsza recenzja najnowszego tomu moich przygód, czyli
"Pana Przypadka i mediaktorów". Recenzja jest przedpremierowa a jej Autorka wyznaje, że się we mnie nie zakochała ;( Cóż, jakoś to będę musiał przeżyć ;) Grunt, że moje przygody bardzo się jej podobają, a z jej opinią, możecie się zapoznać tutaj
"Pana Przypadka i mediaktorów". Recenzja jest przedpremierowa a jej Autorka wyznaje, że się we mnie nie zakochała ;( Cóż, jakoś to będę musiał przeżyć ;) Grunt, że moje przygody bardzo się jej podobają, a z jej opinią, możecie się zapoznać tutaj
piątek, 9 września 2016
PAN PRZYPADEK I W SAMĄ PÓŁNOC
Dziś pierwszy fragment trzeciej i ostatniej sprawy z tomu "Pan Przypadek i mediaktorzy" czyli "W samą północ". Jak się być może domyślacie to będzie pojedynek z największym moim wrogiem, Klempuchem. Czy uda mi się go wygrać? Biorąc pod uwagę, że kolejny tom będzie nosił tytuł "Pan Przypadek i kryminaliści" to nic nie wiadomo...
W SAMĄ PÓŁNOC.
- To potwór! – krzyczał
do Szołtysika przerażony Fifka próbując bezskutecznie wyswobodzić się z więzów.
– Mówię ci, Przypadek to diabeł wcielony! Gdzie my jesteśmy?! Ratunku!
Bolko rozejrzał się po
pomieszczeniu, które jako żywo przypominało mu więzienny loch. Grube,
zwilgotniałe mury, zapach stęchlizny. Dopiero po chwili ze zdziwieniem
stwierdził, że mimo tego, iż nie widzi żadnych okien ani źródeł światła to w
pomieszczeniu jest na tyle jasno, że bez trudu rozpoznał twarz Fifki a w rogu
pomieszczenia, kilka metrów od nich, zauważył kształt przypominający mu
kamerę.
- Uspokój się, cioto! –
w zaistniałej sytuacji Szołtysik postanowił nie bawić się w konwenanse
politycznej poprawności. – To niemożliwe, żeby nas chciał zabić.
- Niemożliwe?! To po co
nas związał i tu trzyma?!
- Skąd wiesz, że to on?
Ostatnie co pamiętam, to jak jechaliśmy tu samochodem. A ty?
- To samo. Ale co z
tego?! Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych! Na pewno zastawił pułapkę na
samochód, bo wiedział po co jedziemy. Zastrzelił kierowcę a nas porwał.
- Oszalałeś? Przypadek
to fiut ale nie jest mordercą.
- Po tym, co się stało
może być tak zły, że nie wiadomo.
- Nie musiałeś tej
laski tak dociskać…
- A co miałem zrobić?! Wyglądało,
że to nasza ostatnia szansa! A ona co?!
Bolko nie zdążył
odpowiedzieć, bo zza drzwi pomieszczenia, w którym siedzieli odezwał się
straszliwy łoskot, jakby na podłogę upadła co najmniej szafa pancerna. Potem
ktoś krzyknął przeraźliwie a następnie mediaktorzy usłyszeli straszliwy gwizd.
A później szczekanie. Ktoś naśladował głos psa, choć można się było domyślić,
że tym kimś był człowiekiem bo szczek był daleki od perfekcji. Wystarczył
jednak do tego, żeby przerazić Bolka i Szołtysika choć psi odgłos powoli
oddalał się i oddalał.
W końcu zapadła cisza. Absolutna i
nieprzenikalna. Ale nie taka, która koi zszargane nerwy, uspokaja lecz taka,
która zapowiada straszliwą burzę. Dlatego obydwu nie zdziwiło kiedy po kilku
minutach tej ciszy drzwi ich pomieszczenie uchyliły się, skrzypiąc straszliwie
a snop światła oświetlił dodatkowo pozostające do tej pory w półmroku
pomieszczeniu. Zresztą tylko na chwilę bo w przerwie między framugą a drzwiami
pojawiła się postać z nożem w ręku. I choć pod światło mediaktorzy widzieli
głównie jej kontury, nie mieli wątpliwości kto do nich właśnie przyszedł.
- On nas zabije!!!
Ratunku!!! – wrzeszczał Bartosz Fifka.
- Przestań wrzeszczeć!
– Bolko usiłował zachować spokój, choć musiał przyznać, że przychodziło mu to z
trudem. – Prawda, że na nie zabijesz? Jacuś, no co ty, sorry, jakbym wiedział,
że ona tak… Zresztą to Fifka, nie ja! – Mediaktorzy byli tak przerażeni, że nie
zauważyli nawet, iż kamera stojąca na statywie dała sygnał zielonym guziczkiem,
że nagrywa – Czemu nic nie mówisz?! Odezwij się!
Przypadek zrobił dwa
kroki w kierunku związanych mediaktorów. Stanął obok nich a światło z korytarza
oświetliło jeszcze wyraźniej jego twarz.
Gdy ją zobaczyli, to nawet Bolek musiał przełknąć ze strachu ślinę.
Nigdy bowiem nie widział detektywa w takim stanie. W jego oczach nie było nic z
ironiczno dobrotliwo pobłażliwego spojrzenia, z którego słynął. To nie był ten
kpiarz, który był w stanie wszystko zbyć żartem. To był ktoś zupełnie inny.
Ktoś, kto bez wahania poderżnie im gardła.
- Jacuś, co ci się
stało?!
Przypadek przypominał
teraz zombi, pozbawioną uczuć bestię, należąca po trosze do świata żywych a po
trosze do zmarłych. W tej chwili jednak detektyw
bardziej pasował do tego drugiego świata i dlatego Bolko z Fifką w tę nocną
godzinę pomyśleli, że chyba stanął przed nimi straszliwy duch mściciel, który
za chwilę wyrówna wszystkie rachunki. I nawet pani Felicja Przypadek,
zobaczywszy w tej chwili swojego syna nie miałaby cienia wątpliwości, że jest
on zdolny do morderstwa.
- Dlaczego… miałbym was…
nie zabić? – zapytał jakby zdziwiony Jacek.
- To nie nasza wina. To
Klempuch nas zmusił! – krzyczał Fifka.
- Nikt was… nie zmuszał
– słowa Jacka brzmiały jak wypowiadane przez robota, któremu popsuł się
mechanizm mowy. – Robiliście to dla kasy.
- Nieprawda, my mamy
misję. Musimy ludziom uświadamiać, co jest dobre a co złe – Bartosz plótł trzy
po trzy i ciężko było się zorientować, czy naprawdę w to wierzy, czy tylko chce
zyskać parę sekund życia. – Bez nas ludzie by sobie nie poradzili, jedli tylko
niezdrowe rzeczy, chodzili w skarpetach do sandałów i myśleli same głupie
rzeczy! Przecież ludzie nie mogą myśleć to co myślą!
- Panie Wiktorze,
słyszał pan? – zapytał Przypadek w stronę szczeliny światła.
- O Boże, on tu jest? –
przestraszył się nie na żarty Bolko.
- Jesteście w jego
domu. On kazał mi was zabić.
- Nie, to nieprawda,
nie zrobiłby tego. Nie, to niemożliwe, to jakiś żart! Panie Wiktorze!
Jacek przykucnął obok
mediaktorów i patrzył to na jednego to na drugiego, jakby wybierał, od którego
ma zacząć. Bolko i Fifka czuli to wyraźnie i gdyby tylko mogli krzyknęliby
chórem: „Weź tego drugiego” Ale w tej chwili z ich gardeł nie był w stanie
wydostać się żaden głos. A detektyw wciąż nie mógł podjąć decyzji na którego
wpierw się zdecydować. W końcu, charczącym, zmęczonym głosem, zapytał:
- Który pierwszy?
czwartek, 8 września 2016
PAN PRZYPADEK I KOSIARZ TRAW
A dziś pierwszy fragment drugiej zagadki z najnowszego tomu moich przygód, czyli "Pana Przypadka i mediaktorów". Tym razem będę musiał pomóc odnaleźć zaginionego dziennikarza, który stał się obiektem środowiskowej nagonki.
KOSIARZ
TRAW
Buława
w plecaku potrafi czasem nieźle uwierać. Wszyscy liczą na to, że kiedyś ją
wyciągniesz i staniesz na czele. Podczas gdy ty dobrze się wciąż czujesz w roli
zwykłego żołnierza z przyjemnością wypełniającego swoje obowiązki. Jeśli nie
chcesz awansować coś z tobą jest nie tak. Podejrzewają cię raczej o brak
talentu niż ambicji. Bo skoro już wybrałeś zawód, którego przedstawiciele
trafiają na pierwsze strony gazet, ewentualnie sami tam pisują, to przecież nie
po to, aby być zwykłym wyrobnikiem.
Tymczasem
Tomek Proch, dziennikarz Głosu Warszawy, z uśmiechem przywitał swoje małą przegródkę na openspejsie, będącą jego
stanowiskiem pracy. Kiedyś wprawdzie marzył, że zamieni ją na wielki wygodny gabinet
Kogoś Naprawdę Ważnego W Redakcji ale od dawna pozbył się już tych nadziei. Nie
dlatego, że zrozumiał iż talenty dziennikarskie i menadżerskie nie pozwalają mu
na awans. Ba, dostał nawet kilka nieśmiałych propozycji wyższych stanowisk, ale
wciąż odpowiadał, że najlepiej mu jest na poletku, które sam obrabia. Dlatego
koledzy z pracy bardzo go lubili, bo panowała powszechna opinia, że Tomek Proch
nikomu nie zagraża.
Rezygnacja
z rozwoju kariery zawodowej była efektem tego, że pan redaktor doszedł do
skądinąd słusznego wniosku, że na obecnym stanowisku ma najmniejsze szanse na
stanie się ofiarą tego, co prześladowało go właściwie od samego początku pracy.
Pracy będącej od zawsze jego marzeniem. Wprawdzie z wykształcenia był
prawnikiem, ale studia na tym kierunku podjął za namową ojca, który go
przekonywał, że panem redaktorem może być również i po ukończeniu tego kierunku.
Zaś w razie gdyby się okazało, że nie ma talentu dziennikarkiego, to zawsze
będzie miał fach, który da mu zarobić.
-
Dobrzy dziennikarze to ci, którzy się na czymś konkretnie znają – powtarzał
ojciec. – A na czym się mogą znać ci studiujący dziennikarstwo? Tak ogólnie na
wszystkim, czyli na niczym.
Tomek
wprawdzie nie podzielał poglądów taty, ale pod groźbą braku finansowania nauki
w Warszawie, zgodził się na tę propozycję nie do odrzucenia. Jednak od
pierwszego roku zaczął się aktywnie udzielać w mediach studenckich. Niestety, już
wtedy zobaczył symptomy, które powinny dać mu do myślenia i skłonić do zmiany
planów zawodowych. Jego artykuł o zbyt dużej ilości studentów przyjętych na
płatne studia dla przyszłych mecenasów – co z pewnością podwyższyło zyski Wydziału
Prawa i Administracji, ale spowodowało, że przyszli palestranci wypadali w
trakcie zajęć przez okno bo nie mieścili się w salach – mało co nie zakończyło
się relegowaniem go ze studiów.
Tomek
złożył jednak niezbędną samokrytykę i obiecał sobie, że postara się trzymać
mniej kontrowersyjnych tematów. I mimo tego, że naprawdę tego próbował parę
razy był już na skraju katastrofy. Z opresji zawsze ratowało go właśnie
zrozumienie własnych błędów i przyrzeczenie, że postara się ich na przyszłość
unikać. Potem niestety następowała kolejna wpadka, która uzmysławiała mu, jak
niebezpieczny zawód wykonuje. Od dawna wydawało mu się jednak, że wyszedł na
prostą i dzięki nabytemu doświadczeniu zawodowemu nie narazi się nikomu
ważnemu. Dzięki temu spokojnie doczeka na obecnym stanowisku emerytury, która
miała nadejść za około trzydzieści lat.
W
tej chwili rozsiadł się wygodnie na fotelu i zaczął z uśmiechem przeglądać
najnowsze doniesienie z kraju i ze świata pochodzące konkurencyjnych redakcji. Uśmiech ten
niestety nie gościł zbyt długo na twarzy Tomka bo informacje, które przeczytał
były więcej niż niepokojące. Zaczął nerwowo przerzucać poszczególne tytuły,
klikać w internetowe portale. Wszędzie to samo.
„Komu
zależy, by miasta były brzydkie?” pytał jedne z tytułów. „Trawy wysokie na metr
w Europie XXI – go wieku!” alarmował inna gazeta. „Wstyd zapraszać do Polski
gości!” grzmiał pewien opiniotwórczy portal.
-
Zaczęło się – wyszeptał przerażony pod nosem.
Redaktor
Proch poluzował krawat i zaczął intensywnie masować okolice klatki piersiowej.
Miał się czego bać, gdyż dobrze wiedział, co taka nagła dziennikarska
jednomyślność i wzburzenie oznacza. Zbyt długo pracował w tym fachu, żeby nie
orientować się, że takie rzeczy nie biorą się znikąd. Bo kiedy, ni stąd, ni
zowąd, nagle wszystkie media zajmują się jakąś sprawą, ktoś im za to musiał po
prostu bardzo dobrze zapłacić. I dlatego
teraz zaczęło się polowanie z nagonką. Polowanie na niego.
Ale
kto za tym stoi? Proch zerknął jeszcze raz na tytuły, które jako pierwsze
przystąpiły do walki oraz autorów tekstów w nich i już nie miał wątpliwości. No
tak, sami znajomi mistrza czarnego PR-u, tego buca, Gontarza. Kiedyś nawet
pracowali razem w jednej redakcji. Kiedy kolega zdecydował się na zmianę zawodu
podesłał mu kilka gotowców do wydrukowania ale Proch nie miał ochoty bawić się
w takie rzeczy. Piarowiec był chyba z tego powodu bardzo zły.
-
Muszę iść do Przerwały i powiedzieć mu o wszystkim – mruknął pod nosem Proch ale
potem stwierdził, że naczelny Głosu Warszawy i tak już pewnie o zna sprawę. Czy
jest więc sens przyspieszać własną egzekucję?
A
może jest jeszcze jakieś wyjście? Może nie powinien się godzić na odstrzelenie?
Może jeszcze da się zapobiec wyrokowi, który wydawał się już być wydany? Tak,
chyba trzeba walczyć. W końcu po coś został tym zasranym dziennikarzem!
Na
biurku dziennikarza odezwał się jego telefon komórkowy. Tomek zerknął ze
strachem na wyświetlacz bojąc się, że już wydzwaniają do niego koledzy po fachu
domagając się wyjaśnień. Na szczęście z ekraniku patrzyła na niego uśmiechnięta,
zadowolona i rumiana twarz jego dziewczyny. Odetchnął z ulgą choć czuł, że
będzie się musiał wytłumaczyć.
-
Bożena, słuchaj, to nie tak… - zaczął wyjaśniać od razu po odebraniu.
-
O czym ty mówisz, kotku? – Bożena lubiła dłużej pospać i chyba jeszcze nie
zdążyła zauważyć tego, co się dzieje. – Nieważne. Dzwoniła do mnie Anka
Sobania. Pamiętasz, trochę się przyjaźnimy – podkreśliła z dumą. – Chciała
numer do ciebie, bo chce cię zaprosić do swojego nowego programu w telewizji. Ale
wolałam sama do ciebie zadzwonić i powiedzieć ci o tym… Tomek? Jesteś tam? Tomek?! Odezwij się!
środa, 7 września 2016
PAN PRZYPADEK I WODAGATE
Dziś, dzięki uprzejmości Autora, przekazuję Wam do czytania pierwszy fragment zagadki numer jeden z najnowszego tomu moich przygód. Fragment ten może ulec w ostatecznej wersji lekkiej modyfikacji, bo jest jeszcze przed korektą i redakcją.
WODAGATE
Jeśli
jest się Władcą Całego Świata naprawdę trudno zrozumieć, że ktoś nie odbiera od
ciebie telefonu. I nie jest ważne, że dzwonisz o trzeciej w nocy. Skoro jesteś Władcą
Całego Świata masz prawo telefonować o dowolnej porze. Szczególnie, jeśli nie
robisz tego po raz pierwszy i twój dostawca powinien być przyzwyczajony do zaspokajania
zachcianek swojego klienta bez względu na porę dnia i nocy.
-
Co ten alfons sobie myśli?! – zirytował się słynny redaktor Zbyszek Broda. – Chce,
żebym mu się do dupy dobrał? Jak mu udowodnię jak ściąga te ruskie laski zaraz
będzie musiał zamknąć ten swój cały burdel! A jak nawet nie, to nikt mu nie
uwierzy, że to jest zwykła agencja modelek.
Redaktor
Broda w tej chwili najchętniej cisnąłby swój telefon o podłogę i wykonał na nim
taniec zemsty. I nie powstrzymywało go to, że to absolutnie najnowszy model z
absolutnie największą ilością możliwych gadżetów, absolutnie najbardziej
płaskim i największym ekranem przy absolutnie najmniejszym z możliwych
ciężarów. Nie takie cacka niszczył w przypływie złości. Ale akurat to było
własnością redakcji a szef TV Ekstra, w której pracował, pan Gerhard Sowa, bardzo
nie lubił braku szacunku do firmowego sprzętu. Do tego był obdarzony jakimś
szóstym zmysłem, który powodował, że zawsze wiedział, czy dana rzecz uległa
dezintegracji w sposób naturalny i niezawiniony przez użytkownika czy też padła
ofiarą jego złości bądź niefrasobliwości.
Dlatego
redaktor Broda mógł sobie jedynie pozwolić na ciśnięcie aparatem o mięciutkie
łóżko, naokoło którego był puszysty dywan i nie istniała żadna możliwość aby
telefon odniósł jakąkolwiek krzywdę.
-
Przestań się zajmować duperelami. Musimy dokończyć sprawę tej afery – usłyszał
nagle zza pleców. Odwrócił się. Przed
nim stał mężczyzna, któremu sięgał ledwo do ramion.
-
Kostrzewa? Co ty tu robisz?! Miałeś się tu nie pokazywać!
-
Jak to? Miałem ci przynieść resztkę materiałów o tej aferze z prywatyzacją rzek.
-
Oszalałeś?! Nie puszczę tego, nie ma mowy. Daj sobie spokój – Broda chciał się
odwrócić ale potężna ręka Kostrzewy przytrzymała go za ramię.
-
Sprzedałeś im się!
-
Spadaj oszołomie! Puszczaj mnie! I nie pokazuj mi się tu więcej. Co robisz?!
Broda
poczuł jak na jego szyi zaciskają się tłuste palce Kostrzewy. Przed oczami
zobaczył nieogoloną twarz swojego nieproszonego gościa. Stracił już niemal
oddech, ale wtedy, bardziej odruchowo niż specjalnie, kopnął Kostrzewę w
krocze. Tamten wprawdzie nie zwinął się z bólu ale rozluźnił uścisk. Broda to
wykorzystał i wyprowadził efektownego „byka”. Nieproszony gość poleciał do tyłu,
w stronę otwartych drzwi balkonu. Chciał się jeszcze złapać za ich framugę, ale
jego ręce nie udało się zacisnąć na tej desce ratunku. Wypadł na zewnątrz,
pośliznął się na terakocie. Być może gdyby nie był zamroczony uderzeniem nic by
się nie stało. Ale, półprzytomny przechylił się przez balustradę i poleciał w
dół, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.
Przerażony
Broda podbiegł do barierki balkonu i wyjrzał przez nią. Nic nie zobaczył. Z
nieba lały się strugi deszczu przesłaniając cały świat.
-
Pofrunął prosto do nieba – usłyszał za plecami spokojny głos. Przeszedł go
dreszcz, bo zbyt dobrze wiedział, do kogo należy. Na jego dźwięk drżeli wszyscy
pracownicy TV Ekstra.
-
Pan Sowa? Po co pan przyszedł?
-
Przyszedłem, żeby przemówić ci do rozsądku.
-
Ale to był wypadek. Ja naprawdę go nie chciałem… Oni mi jeszcze za to zapłacą!
-
Zapomnij o nim. To śmieć, nie wart uwagi. Widziałeś, jaki był nieogolony? I
znów miał przynajmniej dziesięć kilo nadwagi.
-
Ale to był mój przyjaciel.
-
To był balast. I dobrze, że go wyrzuciłeś.
-
Nie wolno tak panu mówić!
Broda
po zabiciu Kostrzewy najwyraźniej nie panował już nad sobą. Choć parę minut
wcześniej bał się jeszcze popsuć telefon należący do TV Ekstra to teraz chwycił
jej właściciela za kołnierz. I może dlatego, że Gerhard Sowa przestrzegał
wszelkich możliwych diet i prowadził sportowy tryb życia uniósł go bez problemu
do góry a następnie cisnął nim za balkon.
-
Wprawia się pan. Kto następny? – usłyszał tuż nad swoim uchem.
Broda
odwrócił się i ujrzał Wiktora Klempucha. Jeden z najbogatszych ludzi w Polsce
przyglądał mu się z cynicznym uśmiechem a nawet wyrazem pewnego zadowolenia na
twarzy.
-
Pofatygował się pan osobiście? Cóż za zaszczyt – zauważył ironicznie redaktor.
-
Doniósł mi pan Kujawski o pana niedorzecznych żądaniach. Nie mam zamiaru płacić
ani grosza i dobrze, żeby pan sobie to wbił do głowy. Do mnie się pan nie
dobierze.
-
Tak? – Broda chwycił Klempucha i uniósł go ponad swoją głowę. – A teraz?
-
Bardzo lubię fruwać – odpowiedział lichwiarz. Po sekundzie szybował już na dół
a do świadomości redaktora Brody powoli zaczęło docierać, że z jego zmysłami
musi być coś nie w porządku. Dlatego gdy poczuł że sam się unosi do góry i
wystaje za barierkę rozłożył skrzydła i z zadowoleniem stwierdził, że leci. Bo
przecież to musi być sen, który skończy się w ułamku sekundy, zderzony z
betonem na parkingu.
sobota, 3 września 2016
PAN PRZYPADEK I ZWYCIĘSKA OKŁADKA
Walka była pasjonująca bo choć Zwycięzca powoli zyskiwał przewagę to dwa goniące projekty deptały mu długo po piętach. Ale wygrany może być tylko jeden i niniejszym ogłaszam wyniku konkursu. Pierwsze miejsce z 25 pkt zajął Projekt nr 5
Miejsce drugie z 16 pkt zajął Projekt nr 4
Podium uzupełnia Projekt nr 1, który zebrał punktów 15.
Dziękuję wszystkim Autorom okładek konkursowych i Głosującym, którzy pomogli wybrać tę właściwą!
Subskrybuj:
Posty (Atom)