środa, 27 września 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 3

Bonifacy Barszczyk dawniej był częstym gościem Fundacji Równouprawnienia i Akceptacji, w skrócie znanej jako FuRiA, lecz od czasu śmierci Indży Wasowicz nie zaglądał tu prawie wcale. W trakcie wcześniejszych wizyt przesiadywał głównie w gabinecie samej Słonicy, omawiając z nią treści swoich książek i słuchając jej rad. Bardzo to lubił, gdyż Indża naprawdę świetnie znała się na literaturze i błyskawicznie potrafiła udzielić mu znakomitych wskazówek, zredagować kulawo brzmiące fragmenty, poprawić ewidentne błędy językowe i nielogiczności w konstrukcji. Dzięki niej jego książki stawały się błyskotliwe i miały zapewnione świetne recenzje feministki. Recenzje absolutnie szczere: w końcu przecież chwaliła coś, co było również jej dziełem.
Bonifacemu ogromnie brakowało teraz rozmów o książkach ze swoją mentorką, dlatego poczciwej pani Aldony Luzyńczyk, sekretarki w fundacji, nie zdziwiło, gdy Barszczyk poprosił ją o możliwość posiedzenia w gabinecie Indży. Nie protestowała przeciw temu, ponieważ policja już dawno sprawdziła tam wszystko i pokój ten na razie stał pusty, bo fundacja nie miała jeszcze nowego prezesa czy raczej prezeski. Miała ona zostać wybrana za dwa tygodnie, o ile oczywiście Rada Fundacji dojdzie do porozumienia. Głosy rozkładały się w niej równo i takie same szanse dawano obydwu zastępczyniom Indży: Edycie Staniec oraz Kasi Bieńkowskiej. Obie miały wielką ochotę na objęcie tej funkcji, ponieważ wiązała się ona nie tylko z pensją bliską dziesięciu tysiącom złotych netto, lecz także z możliwością zarządzania wielkimi funduszami, które napłynęły po śmierci Indży jeszcze szerszym strumieniem niż do tej pory.
Kwestię obsady stanowisk zostawmy jednak na razie na boku i skupmy się na wizycie Bonifacego, któremu pani Aldona pozwoliła posiedzieć w gabinecie denatki. Zrobiła to zresztą bardzo chętnie, gdyż właśnie wybierała się na lancz, a dzięki Bonifacemu, który zapewnił ją, że będzie odbierał telefony, mogła sobie pozwolić na dłuższe wyjście. Nie mogła dziś liczyć na pomoc asystentki Indży, Oli Bogdańskiej, która pomagała wiceprezeskom fundacji na odbywającej się tego dnia pod Warszawą konferencji „Wolność – Równość – Tolerancja”. Można by nawet rzec, że literat przyszedł w najodpowiedniejszym momencie. I nie potrafiła mu odmówić tej godzinki spędzonej w towarzystwie mebli Indży Wasowicz.
Zapewne jednak bardzo by się zdziwiła, ujrzawszy, że zaraz po jej wyjściu Bonifacy przeszedł do gabinetu Oli Bogdańskiej. Spokojnie przeszukiwał szuflady, gdyż wiedział, że nie musi się spieszyć. Pani Aldona nie wróci wcześniej niż za godzinę, a była asystentka Indży zapewne w ogóle tu dziś nie zajrzy. Znał doskonale plan konferencji, sam bowiem był na nią zaproszony. Teraz akurat trwała przerwa na wystawny lancz, a potem przewidziano jeszcze prawie trzy godziny wykładów. Mógł więc spokojnie szukać skrytki…
Najpierw jednak zainteresował go sam pokój, w którym nie bywał zbyt często, bo nie należał do ulubieńców jego właścicielki. Miał dwie pary drzwi: jedne od strony korytarza, drugie od strony gabinetu Indży. Biureczko było dość starannie wysprzątane, panował tu względny porządek, którego jednak nie sposób było nazwać sterylnym. Bogdańska z pewnością nie należała do pedantek, choć pracowniczką była sumienną. Lubiła rośliny doniczkowe, których sporo porozstawiała na szafkach i parapecie. Każdą z niepasującą do doniczki podstawką, na widok czego esteta Bonifacy nieco się krzywił. Chętnie zamieniłby miejscami niektóre podstawki, jednak nie powinien zostawiać tu śladu swojej obecności.
Dlatego tylko z bólem mógł oglądać to wnętrze, przy okazji notując wszystko w pamięci – nie z powodu tego, że wnętrze to go fascynowało, ale bardziej z przyzwyczajenia. Słynął z sążnistych opisów miejsc i rzeczy, które zajmowały w jego książkach wyjątkowo dużo stron i które nieraz były skracane przez Indżę Wasowicz. Bonifacy bardzo tego żałował, bo uważał, że kunszt jego pióra widać szczególnie wtedy, gdy skupia się na detalu i przez kilkadziesiąt akapitów odnotowuje każdą ryskę na meblu należącym do bohatera.
Kiedy już obejrzał wszystko, co było do obejrzenia, zaczął poszukiwania skrytki. Wiedział, że śledczy przeszukujący pomieszczenia fundacji po śmierci Wasowicz nie odnaleźli jej. Ale on miał informację pochodzącą od zmarłej, dlatego pięć minut później zaglądał już do wnętrza schowka. Właściwie nie było w nim nic ciekawego, ale o tym uprzedzała go Indża. Same banalne rzeczy, które nie wiedzieć czemu postanowiła tu ukryć Bogdańska.
„W sam raz pasujące do jej prymitywnego i nieciekawego charakteru” – westchnął w myślach literat, ale nim zdążył zrobić cokolwiek, usłyszał, że ktoś próbuje otworzyć drzwi do budynku fundacji. Wprawdzie zamknął je przezornie na klucz pozostawiony mu przez panią Aldonę, aby nie zaskoczył go nikt przypadkowy, ale ten ktoś najwyraźniej miał własny klucz. Barszczyk lekko spanikował, gdyż nagle okazało, się że nie ma w ogóle czasu. Zamknął skrytkę i chciał jak najszybciej wrócić do gabinetu Indży, gdy usłyszał:
– Nie ruszaj się, wiem, że tu jesteś!
Ten okrzyk sparaliżował Bonifacego, który w mgnieniu oka zamienił się w żonę Lota. Nie drgnął aż do chwili, gdy za jego plecami stanęła Bogdańska i syknęła:
– Jakim prawem pałętasz się po moim pokoju?!
– Zostałem, żeby posiedzieć w gabinecie Indży… Wydawało mi się, że masz otwarte okno, więc chciałem je zamknąć. Zresztą sprawdź, niczego nie ruszyłem.
– Żebyś wiedział, że to sprawdzę, cioto! A tobie radzę się trzymać ode mnie z daleka!
– Bo co? Załatwisz mnie jak Indżę?! – krzyknął tyleż patetycznie, co histerycznie Barszczyk.
– Wciąż po niej płaczesz nocami? – zapytała z uśmiechem Bogdańska. – Nie będzie już komu poprawiać książeczek, nie będzie komu promować? Zostaniesz zerem bez niczego. Jeszcze jakiś czas polecisz na dawnej sławie, a potem już klops, co?
– Moja nowa książka to będzie bestseller. A ty przeczytasz ją za kratkami! Odpowiesz za zabójstwo Indży.
– Ciotuniu, coś ci się chyba pomyliło. Po co miałabym zabijać Indżę?
– Chociażby z zazdrości o nią. – Literat Barszczyk przyszpilił asystentkę spojrzeniem, a ona drgnęła nerwowo. – Indża dobrze wiedziała, że się w niej podkochujesz. Ale ona wolała facetów.
– Ja też ich wolę – odpowiedziała spokojnie Bogdańska, ale uśmiech znikł z jej twarzy. – Jakbyś nie zauważył, mam kilkuletnie dziecko.
– Za to ja znam jego ojców. – Tym razem uśmiechnął się Barszczyk i dodał z naciskiem: – Obu.
– Skąd wiesz?! Oni nie są… – Spojrzała wściekła na Barszczyka i w jednej chwili zrozumiała, że nie ma sensu zadawać pytań. Stwierdziła więc tylko: – Indża ci powiedziała…
– Nie tylko to mi powiedziała. O wielu sprawach finansowych też mi wspomniała. I to również mógł być dobry motyw jej zabicia.
– Wynoś się stąd! Natychmiast!
– Pani Aldona pozwoliła mi tu posiedzieć…
– A ja ci każę się wynosić! Gdyby pani Aldona wiedziała, że zostajesz tu, bo chcesz myszkować po innych pokojach, też by ci nie pozwoliła. Dobrze, że do mnie zadzwoniła. Od razu wiedziałam, że muszę tu przyjechać.
– I tak za późno. Już znam prawdę. Dlatego radzę ci się przyznać do wszystkiego, zanim będzie za późno! Masz na to tydzień.
– I co? Mam pójść na policję i powiedzieć, że zabiłam Indżę? – spytała z niedowierzaniem Bogdańska.
– Nie. Najpierw przyjdziesz do mojej pracowni na Podgórskiej. Na pewno wiesz, gdzie to jest. Opowiesz mi wszystko z detalami i sprzedasz prawa do tej historii. Będziesz miała pieniądze na adwokata, może uda ci się dostać niski wyrok.
– Ty chyba kompletnie oszalałeś!

– Daję ci tydzień. Potem mówię policji wszystko, co wiem. – Barszczyk ruszył do wyjścia, ale odwrócił się jeszcze tuż przed drzwiami. – Pracuję tam między dziesiątą a piętnastą. – Nagle zauważył ozdobę w nosie Bogdańskiej. – Ładny kolczyk. Kiedyś już chyba go nosiłaś, ale Indża kazała ci go wyjąć, prawda? Lecz teraz, kiedy jej nie ma… – Barszczyk z trudem uchylił się przed rzuconym w jego stronę ciężkim zszywaczem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz