Bonifacy
Barszczyk dawniej był częstym gościem Fundacji Równouprawnienia i Akceptacji, w
skrócie znanej jako FuRiA, lecz od czasu śmierci Indży Wasowicz nie zaglądał tu
prawie wcale. W trakcie wcześniejszych wizyt przesiadywał głównie w gabinecie
samej Słonicy, omawiając z nią treści swoich książek i słuchając jej rad.
Bardzo to lubił, gdyż Indża naprawdę świetnie znała się na literaturze i
błyskawicznie potrafiła udzielić mu znakomitych wskazówek, zredagować kulawo
brzmiące fragmenty, poprawić ewidentne błędy językowe i nielogiczności w
konstrukcji. Dzięki niej jego książki stawały się błyskotliwe i miały
zapewnione świetne recenzje feministki. Recenzje absolutnie szczere: w końcu
przecież chwaliła coś, co było również jej dziełem.
Bonifacemu ogromnie
brakowało teraz rozmów o książkach ze swoją mentorką, dlatego poczciwej pani
Aldony Luzyńczyk, sekretarki w fundacji, nie zdziwiło, gdy Barszczyk poprosił
ją o możliwość posiedzenia w gabinecie Indży. Nie protestowała przeciw temu,
ponieważ policja już dawno sprawdziła tam wszystko i pokój ten na razie stał
pusty, bo fundacja nie miała jeszcze nowego prezesa czy raczej prezeski. Miała
ona zostać wybrana za dwa tygodnie, o ile oczywiście Rada Fundacji dojdzie do
porozumienia. Głosy rozkładały się w niej równo i takie same szanse dawano
obydwu zastępczyniom Indży: Edycie Staniec oraz Kasi Bieńkowskiej. Obie miały
wielką ochotę na objęcie tej funkcji, ponieważ wiązała się ona nie tylko z
pensją bliską dziesięciu tysiącom złotych netto, lecz także z możliwością
zarządzania wielkimi funduszami, które napłynęły po śmierci Indży jeszcze
szerszym strumieniem niż do tej pory.
Kwestię obsady
stanowisk zostawmy jednak na razie na boku i skupmy się na wizycie Bonifacego,
któremu pani Aldona pozwoliła posiedzieć w gabinecie denatki. Zrobiła to
zresztą bardzo chętnie, gdyż właśnie wybierała się na lancz, a dzięki Bonifacemu,
który zapewnił ją, że będzie odbierał telefony, mogła sobie pozwolić na dłuższe
wyjście. Nie mogła dziś liczyć na pomoc asystentki Indży, Oli Bogdańskiej,
która pomagała wiceprezeskom fundacji na odbywającej się tego dnia pod Warszawą
konferencji „Wolność – Równość – Tolerancja”. Można by nawet rzec, że literat
przyszedł w najodpowiedniejszym momencie. I nie potrafiła mu odmówić tej
godzinki spędzonej w towarzystwie mebli Indży Wasowicz.
Zapewne jednak bardzo
by się zdziwiła, ujrzawszy, że zaraz po jej wyjściu Bonifacy przeszedł do
gabinetu Oli Bogdańskiej. Spokojnie przeszukiwał szuflady, gdyż wiedział, że
nie musi się spieszyć. Pani Aldona nie wróci wcześniej niż za godzinę, a była
asystentka Indży zapewne w ogóle tu dziś nie zajrzy. Znał doskonale plan
konferencji, sam bowiem był na nią zaproszony. Teraz akurat trwała przerwa na
wystawny lancz, a potem przewidziano jeszcze prawie trzy godziny wykładów. Mógł
więc spokojnie szukać skrytki…
Najpierw jednak
zainteresował go sam pokój, w którym nie bywał zbyt często, bo nie należał do
ulubieńców jego właścicielki. Miał dwie pary drzwi: jedne od strony korytarza,
drugie od strony gabinetu Indży. Biureczko było dość starannie wysprzątane,
panował tu względny porządek, którego jednak nie sposób było nazwać sterylnym.
Bogdańska z pewnością nie należała do pedantek, choć pracowniczką była
sumienną. Lubiła rośliny doniczkowe, których sporo porozstawiała na szafkach i
parapecie. Każdą z niepasującą do doniczki podstawką, na widok czego esteta
Bonifacy nieco się krzywił. Chętnie zamieniłby miejscami niektóre podstawki,
jednak nie powinien zostawiać tu śladu swojej obecności.
Dlatego tylko z bólem
mógł oglądać to wnętrze, przy okazji notując wszystko w pamięci – nie z powodu
tego, że wnętrze to go fascynowało, ale bardziej z przyzwyczajenia. Słynął z
sążnistych opisów miejsc i rzeczy, które zajmowały w jego książkach wyjątkowo
dużo stron i które nieraz były skracane przez Indżę Wasowicz. Bonifacy bardzo tego
żałował, bo uważał, że kunszt jego pióra widać szczególnie wtedy, gdy skupia
się na detalu i przez kilkadziesiąt akapitów odnotowuje każdą ryskę na meblu
należącym do bohatera.
Kiedy już obejrzał
wszystko, co było do obejrzenia, zaczął poszukiwania skrytki. Wiedział, że
śledczy przeszukujący pomieszczenia fundacji po śmierci Wasowicz nie odnaleźli
jej. Ale on miał informację pochodzącą od zmarłej, dlatego pięć minut później
zaglądał już do wnętrza schowka. Właściwie nie było w nim nic ciekawego, ale o
tym uprzedzała go Indża. Same banalne rzeczy, które nie wiedzieć czemu
postanowiła tu ukryć Bogdańska.
„W sam raz pasujące do
jej prymitywnego i nieciekawego charakteru” – westchnął w myślach literat, ale
nim zdążył zrobić cokolwiek, usłyszał, że ktoś próbuje otworzyć drzwi do budynku
fundacji. Wprawdzie zamknął je przezornie na klucz pozostawiony mu przez panią
Aldonę, aby nie zaskoczył go nikt przypadkowy, ale ten ktoś najwyraźniej miał własny
klucz. Barszczyk lekko spanikował, gdyż nagle okazało, się że nie ma w ogóle
czasu. Zamknął skrytkę i chciał jak najszybciej wrócić do gabinetu Indży, gdy
usłyszał:
– Nie ruszaj się, wiem,
że tu jesteś!
Ten okrzyk sparaliżował
Bonifacego, który w mgnieniu oka zamienił się w żonę Lota. Nie drgnął aż do
chwili, gdy za jego plecami stanęła Bogdańska i syknęła:
– Jakim prawem pałętasz
się po moim pokoju?!
– Zostałem, żeby
posiedzieć w gabinecie Indży… Wydawało mi się, że masz otwarte okno, więc
chciałem je zamknąć. Zresztą sprawdź, niczego nie ruszyłem.
– Żebyś wiedział, że to
sprawdzę, cioto! A tobie radzę się trzymać ode mnie z daleka!
– Bo co? Załatwisz mnie
jak Indżę?! – krzyknął tyleż patetycznie, co histerycznie Barszczyk.
– Wciąż po niej
płaczesz nocami? – zapytała z uśmiechem Bogdańska. – Nie będzie już komu
poprawiać książeczek, nie będzie komu promować? Zostaniesz zerem bez niczego.
Jeszcze jakiś czas polecisz na dawnej sławie, a potem już klops, co?
– Moja nowa książka to
będzie bestseller. A ty przeczytasz ją za kratkami! Odpowiesz za zabójstwo
Indży.
– Ciotuniu, coś ci się
chyba pomyliło. Po co miałabym zabijać Indżę?
– Chociażby z zazdrości
o nią. – Literat Barszczyk przyszpilił asystentkę spojrzeniem, a ona drgnęła
nerwowo. – Indża dobrze wiedziała, że się w niej podkochujesz. Ale ona wolała
facetów.
– Ja też ich wolę –
odpowiedziała spokojnie Bogdańska, ale uśmiech znikł z jej twarzy. – Jakbyś nie
zauważył, mam kilkuletnie dziecko.
– Za to ja znam jego
ojców. – Tym razem uśmiechnął się Barszczyk i dodał z naciskiem: – Obu.
– Skąd wiesz?! Oni nie
są… – Spojrzała wściekła na Barszczyka i w jednej chwili zrozumiała, że nie ma
sensu zadawać pytań. Stwierdziła więc tylko: – Indża ci powiedziała…
– Nie tylko to mi
powiedziała. O wielu sprawach finansowych też mi wspomniała. I to również mógł
być dobry motyw jej zabicia.
– Wynoś się stąd!
Natychmiast!
– Pani Aldona pozwoliła
mi tu posiedzieć…
– A ja ci każę się
wynosić! Gdyby pani Aldona wiedziała, że zostajesz tu, bo chcesz myszkować po
innych pokojach, też by ci nie pozwoliła. Dobrze, że do mnie zadzwoniła. Od
razu wiedziałam, że muszę tu przyjechać.
– I tak za późno. Już znam
prawdę. Dlatego radzę ci się przyznać do wszystkiego, zanim będzie za późno!
Masz na to tydzień.
– I co? Mam pójść na
policję i powiedzieć, że zabiłam Indżę? – spytała z niedowierzaniem Bogdańska.
– Nie. Najpierw
przyjdziesz do mojej pracowni na Podgórskiej. Na pewno wiesz, gdzie to jest. Opowiesz
mi wszystko z detalami i sprzedasz prawa do tej historii. Będziesz miała
pieniądze na adwokata, może uda ci się dostać niski wyrok.
– Ty chyba kompletnie
oszalałeś!
– Daję ci tydzień.
Potem mówię policji wszystko, co wiem. – Barszczyk ruszył do wyjścia, ale
odwrócił się jeszcze tuż przed drzwiami. – Pracuję tam między dziesiątą a
piętnastą. – Nagle zauważył ozdobę w nosie Bogdańskiej. – Ładny kolczyk. Kiedyś
już chyba go nosiłaś, ale Indża kazała ci go wyjąć, prawda? Lecz teraz, kiedy
jej nie ma… – Barszczyk z trudem uchylił się przed rzuconym w jego stronę
ciężkim zszywaczem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz