wtorek, 26 września 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 2

Delikatne drożdżowe bułeczki wypiekane przez panią Irminę Bamber miały w sobie ledwie jakieś wspomnienie słodyczy, złamane na dodatek szczyptą soli dodawanej do ciasta. Dlatego gdy jadło się je zaraz po wyjęciu z piekarnika, trudno się było nimi nasycić, bo były puszyste, lekko tylko przyrumienione i bez problemu można było po kolei wepchnąć ich aż sześć do ust. Jacek opychał się nimi teraz bez opamiętania, wykorzystując tę właśnie chwilę, gdy były ciepłe i najpyszniejsze. Pani Irmina, która przed minutą przyniosła je na gorącej jeszcze tacy do mieszkania detektywa pod numerem czternastym, przyglądała mu się z zadowoleniem, ale również z lekkim niepokojem.
– Będą cię oskarżać o szerzenie dziecięcej pornografii?
– Tak. W końcu na moim kanale w Internecie przez kilka godzin leciał film, na którym pan Klempuch zabawiał się… – Urwał, bo zarówno jemu, jak i pani Irminie zrobiło się niedobrze na samą myśl o tym, co nagrywał w wolnych chwilach słynny multimilioner i lichwiarz, a prywatnie wróg numer jeden Przypadka.
– Ale to jego powinni ścigać, a nie ciebie! – obruszyła się pani Irmina.
– Jego teoretycznie też przecież ścigają. Sama pani słyszała, jak prokurator Sapkowska zapewniała w telewizji, że dołoży wszelkich starań, by go przesłuchać. – Uśmiechnął się i dodał pod nosem dwuznacznie: – Chociaż pewnie bardziej się skupi na pytaniach, które chce zadać mnie, a nie panu Klempuchowi.
– Tylko że on się rozpłynął nie wiadomo gdzie.
– Na jakiś czas pewnie musi się ukryć za granicą. W naszym zacofanym kraju ludzie na szczęście jeszcze nie akceptują nowoczesnych i postępowych form spędzania wolnego czasu przez pana Klempucha – dodał ironicznie, a potem uśmiechnął się smutno. – Ale gdy wszystko się uspokoi, na pewno o sobie przypomni.
– Mam nadzieję, że wtedy wpakują go do więzienia!
– Chciałbym w to wierzyć, ale…
Dzwonek do drzwi Jacka, jak przystało na właściciela mieszkania o konserwatywnych poglądach, wydawał nieskomplikowany dźwięk, który można by zapisać onomatopeicznie po prostu jako „drrrrr”. Teraz jednak ktoś postanowił nie zadowolić się przyziemnością tego odgłosu i naciskał dzwonek tak, jakby wybijał na nim takt marsza imperialnego z Gwiezdnych wojen. Nie był to zresztą jedyny dźwięk, gdyż jednocześnie ktoś mocno pukał do drzwi. A kiedy dzwonek i pukanie umilkły, z korytarza odezwały się kłócące się głosy.
– Roman, ty już kompletnie oszalałeś?! Chcesz sąsiada wystraszyć tym marszem?!
– Bardziej się przestraszy twojego walenia do drzwi, Gabryśka!
– Ja tylko delikatnie pukam. Wszyscy nasi znajomi mówią, że ja delikatnie pukam, a ty bez opamiętania naciskasz te dzwonki.
– Pukania czasem ludzie nie słyszą…
– Czym mogę panom służyć? – Sąsiedzi spod trzynastki nie usłyszeli, kiedy Jacek otworzył drzwi i stanął w nich razem z panią Irminą. Mężczyźni zmierzyli ją lekko niechętnym wzrokiem, a Roman bąknął:
– My do pana detektywa.
– W sprawie morderstwa – dopowiedział jego partner, Gabrysia.
– Jeśli będziesz miał ochotę, to wpadnij po treningu na ciasteczka. – Pani Irmina zrozumiała, że sąsiedzi woleliby z Jackiem porozmawiać bez świadków. Dlatego minęła ich bez słowa i szybko wróciła do swojego mieszkania pod dwunastką. A Przypadek zaprosił gości do pokoju służącego mu za gabinet, gdzie na szklaną kulę należącą do jasnowidza Ossowieckiego naciągnięty był melonik przypominający nakrycie głowy Herkulesa Poirota.
– Słucham panów.
– Ona tak często u pana bywa? – zapytał Roman.
– Częściej ja wpadam do niej.
– Naprawdę? – Gabrysia otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. – Przecież to taki babsztyl niesympatyczny.
– Nie znam nikogo bardziej sympatycznego i życzliwego ludziom niż pani Irmina. – Jacek najchętniej wyrzuciłby obu panów, ale zwyciężyła wrodzona ciekawość, a może raczej wpojona grzeczność. – Zakładam jednak, że nie o tym chcieli panowie rozmawiać?
– No tak, tak. My o morderstwie Indży Wasowicz.
– To panów znajoma?
– Znajoma znajomego – odparł dyplomatycznie Roman. – Pan oczywiście zna książki Bonifacego Barszczyka?
– Obiło mi się o uszy to nazwisko. Ale opisy książek nie zainteresowały mnie na tyle, żebym miał ochotę je przeczytać.
– I słusznie! – poparł go z uśmiechem Gabrysia. – To nie to, co Witkowski. Barszczyk nawet nie potrafi dobrze opisać porządnego gejowskiego bzykanka.
– Bo tobie tylko jedno w głowie! – skarcił go Roman. – Barszczyk ma dużo większy talent niż Witkowski!
– No chyba żartujesz! – oburzył się Gabrysia. – Barszczyk jest cienki, nie dorasta Witkowskiemu do pięt!
– Panowie, mój czas jest cenny… – przerwał im Przypadek.
– O jeny, to za wizytę u pana się płaci? Jak u adwokata? – przestraszył się Gabrysia.
– Za wizytę nie. Za rozwikłanie sprawy morderstwa Indży Wasowicz już tak. Bo o to wam chodzi?
– Nam nie – zastrzegł się Roman. – Ale Bonifacy koniecznie chciałby dorwać mordercę…
– To dlaczego zamiast pana Bonifacego przyszli do mnie panowie? – Jacek spoglądał na swoich klientów z coraz większym rozbawieniem.
– Chcieliśmy mu pomóc – wyznał Roman. – On się strasznie gryzie tą śmiercią. Cała jego kariera wisi na włosku.
– Właściwie to już jest po niej – stwierdził bez ogródek Gabrysia. – Wszyscy wiedzą, że Indża mu tę jego pisaninkę poprawiała i promowała. A bez niej to żaden z niego literat.
– Jak możesz?! – obruszył się jego partner. – To bardzo utalentowany pisarz!
– Akurat! Bez niej on nie istnieje! Nawet mu ten jego Karwowski nie pomoże tymi swoimi recenzjami! Dlatego tak jęczy wszędzie, że Indżę zabił ktoś, kto chciał mu zaszkodzić! Pamiętasz, jak na pogrzebie patrzył na tę jej asystentkę, Bogdańską?
– Co ty gadasz?! W każdym wywiadzie powtarza, że to zbrodnia z nienawiści i że na pewno faszyści są za nią odpowiedzialni!
– A jak go ostatnio spotkałam w La Conchicie…
– Od śmierci Indży nie byliśmy w La Conchicie – zauważył z niepokojem Roman, a Jacek uznał, że najwyższy już czas przerwać jedną z wielu niekończących się codziennych kłótni sąsiadów spod trzynastki.
– Panowie, kwestię odwiedzin w gejowskim klubie wyjaśnicie sobie w domu. Teraz chciałbym na początek dokładnie zrozumieć wasze zlecenie. Podsumowując: mam znaleźć mordercę Indży Wasowicz. Was nie obchodzi, kto zabił. Ten, którego obchodzi, nie chce się zwracać o pomoc do mnie. Zakładam, że zarówno on, jak i wy nie macie zamiaru mi zapłacić. Na dodatek nie tak dawno opowiadaliście w telewizji, jakim to jestem potworem…
– Przecież nie puścili tego programu! – wyrwało się Gabrysi, ale Roman tylko trącił ramieniem partnera i pokazał mu kulę jasnowidza na biurku Jacka.
– Czy dobrze panów zrozumiałem? – upewnił się detektyw.
Gabrysia i Roman popatrzyli na siebie niepewnie, jakby zdziwieni pytaniem gospodarza, a potem odpowiedzieli:

– Właśnie tak. To co, weźmie pan tę sprawę? I najlepiej, jakby pan znalazł winnego ogolonego na zero. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz