Delikatne
drożdżowe bułeczki wypiekane przez panią Irminę Bamber miały w sobie ledwie
jakieś wspomnienie słodyczy, złamane na dodatek szczyptą soli dodawanej do
ciasta. Dlatego gdy jadło się je zaraz po wyjęciu z piekarnika, trudno się było
nimi nasycić, bo były puszyste, lekko tylko przyrumienione i bez problemu można
było po kolei wepchnąć ich aż sześć do ust. Jacek opychał się nimi teraz bez
opamiętania, wykorzystując tę właśnie chwilę, gdy były ciepłe i najpyszniejsze.
Pani Irmina, która przed minutą przyniosła je na gorącej jeszcze tacy do
mieszkania detektywa pod numerem czternastym, przyglądała mu się z
zadowoleniem, ale również z lekkim niepokojem.
–
Będą cię oskarżać o szerzenie dziecięcej pornografii?
–
Tak. W końcu na moim kanale w Internecie przez kilka godzin leciał film, na
którym pan Klempuch zabawiał się… – Urwał, bo zarówno jemu, jak i pani Irminie
zrobiło się niedobrze na samą myśl o tym, co nagrywał w wolnych chwilach słynny
multimilioner i lichwiarz, a prywatnie wróg numer jeden Przypadka.
–
Ale to jego powinni ścigać, a nie ciebie! – obruszyła się pani Irmina.
–
Jego teoretycznie też przecież ścigają. Sama pani słyszała, jak prokurator
Sapkowska zapewniała w telewizji, że dołoży wszelkich starań, by go przesłuchać.
– Uśmiechnął się i dodał pod nosem dwuznacznie: – Chociaż pewnie bardziej się
skupi na pytaniach, które chce zadać mnie, a nie panu Klempuchowi.
–
Tylko że on się rozpłynął nie wiadomo gdzie.
–
Na jakiś czas pewnie musi się ukryć za granicą. W naszym zacofanym kraju ludzie
na szczęście jeszcze nie akceptują nowoczesnych i postępowych form spędzania
wolnego czasu przez pana Klempucha – dodał ironicznie, a potem uśmiechnął się
smutno. – Ale gdy wszystko się uspokoi, na pewno o sobie przypomni.
–
Mam nadzieję, że wtedy wpakują go do więzienia!
–
Chciałbym w to wierzyć, ale…
Dzwonek
do drzwi Jacka, jak przystało na właściciela mieszkania o konserwatywnych poglądach,
wydawał nieskomplikowany dźwięk, który można by zapisać onomatopeicznie po
prostu jako „drrrrr”. Teraz jednak ktoś postanowił nie zadowolić się
przyziemnością tego odgłosu i naciskał dzwonek tak, jakby wybijał na nim takt marsza
imperialnego z Gwiezdnych wojen. Nie
był to zresztą jedyny dźwięk, gdyż jednocześnie ktoś mocno pukał do drzwi. A
kiedy dzwonek i pukanie umilkły, z korytarza odezwały się kłócące się głosy.
–
Roman, ty już kompletnie oszalałeś?! Chcesz sąsiada wystraszyć tym marszem?!
–
Bardziej się przestraszy twojego walenia do drzwi, Gabryśka!
–
Ja tylko delikatnie pukam. Wszyscy nasi znajomi mówią, że ja delikatnie pukam,
a ty bez opamiętania naciskasz te dzwonki.
–
Pukania czasem ludzie nie słyszą…
–
Czym mogę panom służyć? – Sąsiedzi spod trzynastki nie usłyszeli, kiedy Jacek
otworzył drzwi i stanął w nich razem z panią Irminą. Mężczyźni zmierzyli ją
lekko niechętnym wzrokiem, a Roman bąknął:
– My do pana detektywa.
– W sprawie morderstwa
– dopowiedział jego partner, Gabrysia.
– Jeśli będziesz miał
ochotę, to wpadnij po treningu na ciasteczka. – Pani Irmina zrozumiała, że
sąsiedzi woleliby z Jackiem porozmawiać bez świadków. Dlatego minęła ich bez
słowa i szybko wróciła do swojego mieszkania pod dwunastką. A Przypadek
zaprosił gości do pokoju służącego mu za gabinet, gdzie na szklaną kulę
należącą do jasnowidza Ossowieckiego naciągnięty był melonik przypominający
nakrycie głowy Herkulesa Poirota.
– Słucham panów.
– Ona tak często u pana
bywa? – zapytał Roman.
– Częściej ja wpadam do
niej.
– Naprawdę? – Gabrysia
otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. – Przecież to taki babsztyl
niesympatyczny.
– Nie znam nikogo
bardziej sympatycznego i życzliwego ludziom niż pani Irmina. – Jacek
najchętniej wyrzuciłby obu panów, ale zwyciężyła wrodzona ciekawość, a może
raczej wpojona grzeczność. – Zakładam jednak, że nie o tym chcieli panowie
rozmawiać?
– No tak, tak. My o
morderstwie Indży Wasowicz.
– To panów znajoma?
– Znajoma znajomego –
odparł dyplomatycznie Roman. – Pan oczywiście zna książki Bonifacego
Barszczyka?
– Obiło mi się o uszy
to nazwisko. Ale opisy książek nie zainteresowały mnie na tyle, żebym miał
ochotę je przeczytać.
– I słusznie! – poparł
go z uśmiechem Gabrysia. – To nie to, co Witkowski. Barszczyk nawet nie potrafi
dobrze opisać porządnego gejowskiego bzykanka.
– Bo tobie tylko jedno
w głowie! – skarcił go Roman. – Barszczyk ma dużo większy talent niż Witkowski!
– No chyba żartujesz! –
oburzył się Gabrysia. – Barszczyk jest cienki, nie dorasta Witkowskiemu do pięt!
– Panowie, mój czas
jest cenny… – przerwał im Przypadek.
– O jeny, to za wizytę
u pana się płaci? Jak u adwokata? – przestraszył się Gabrysia.
– Za wizytę nie. Za
rozwikłanie sprawy morderstwa Indży Wasowicz już tak. Bo o to wam chodzi?
– Nam nie – zastrzegł
się Roman. – Ale Bonifacy koniecznie chciałby dorwać mordercę…
– To dlaczego zamiast
pana Bonifacego przyszli do mnie panowie? – Jacek spoglądał na swoich klientów
z coraz większym rozbawieniem.
– Chcieliśmy mu pomóc –
wyznał Roman. – On się strasznie gryzie tą śmiercią. Cała jego kariera wisi na
włosku.
– Właściwie to już jest
po niej – stwierdził bez ogródek Gabrysia. – Wszyscy wiedzą, że Indża mu tę
jego pisaninkę poprawiała i promowała. A bez niej to żaden z niego literat.
– Jak możesz?! –
obruszył się jego partner. – To bardzo utalentowany pisarz!
– Akurat! Bez niej on
nie istnieje! Nawet mu ten jego Karwowski nie pomoże tymi swoimi recenzjami!
Dlatego tak jęczy wszędzie, że Indżę zabił ktoś, kto chciał mu zaszkodzić!
Pamiętasz, jak na pogrzebie patrzył na tę jej asystentkę, Bogdańską?
– Co ty gadasz?! W
każdym wywiadzie powtarza, że to zbrodnia z nienawiści i że na pewno faszyści
są za nią odpowiedzialni!
– A jak go ostatnio
spotkałam w La Conchicie…
– Od śmierci Indży nie
byliśmy w La Conchicie – zauważył z niepokojem Roman, a Jacek uznał, że
najwyższy już czas przerwać jedną z wielu niekończących się codziennych kłótni
sąsiadów spod trzynastki.
– Panowie, kwestię
odwiedzin w gejowskim klubie wyjaśnicie sobie w domu. Teraz chciałbym na
początek dokładnie zrozumieć wasze zlecenie. Podsumowując: mam znaleźć mordercę
Indży Wasowicz. Was nie obchodzi, kto zabił. Ten, którego obchodzi, nie chce
się zwracać o pomoc do mnie. Zakładam, że zarówno on, jak i wy nie macie
zamiaru mi zapłacić. Na dodatek nie tak dawno opowiadaliście w telewizji, jakim
to jestem potworem…
– Przecież nie puścili
tego programu! – wyrwało się Gabrysi, ale Roman tylko trącił ramieniem partnera
i pokazał mu kulę jasnowidza na biurku Jacka.
– Czy dobrze panów
zrozumiałem? – upewnił się detektyw.
Gabrysia i Roman
popatrzyli na siebie niepewnie, jakby zdziwieni pytaniem gospodarza, a potem
odpowiedzieli:
– Właśnie tak. To co,
weźmie pan tę sprawę? I najlepiej, jakby pan znalazł winnego ogolonego na zero.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz