Bolko Szołtysik był w tej chwili szczęśliwym
człowiekiem. Nie wiedział zbyt dużo i tak właściwie niewiele go
interesowało. Tak naprawdę jedyną ważną rzeczą w jego życiu było
zapewnienie sobie odpowiedniej ilości środków relaksujących, które mógłby
wypalić, uwalniając prace nieznanych rejestrów własnego mózgu. Ale po co miał
je uwalniać, tego nie wiedział, skoro i tak w praktyce nie robił
z nich użytku. Oczywiście nieraz był cytowany w wielu miejscach, gdyż
nauczył się świetnie powtarzać banały i komunały wyprodukowane najczęściej
na amerykańskich uczelniach, które dawno temu dotarły tam z Rosji przez
Niemcy. Niewiele z nich rozumiał, ale wiedział, że warto je powielać, bo
dzięki temu można wciąż należeć do grona ludzi na odpowiednim poziomie
i wieść spokojne życie. Był wręcz idealnym materiałem na dziennikarza
wiodących mediów w jakimkolwiek cywilizowanym kraju.
Dlatego nawet gdy wskutek niezbyt mądrych wypowiedzi
i nieszczęśliwych zbiegów okoliczności nikt go nie chciał zatrudnić, on
nie tracił poczucia, że cały czas jest na topie. Bardzo pomagały mu w tym
jego ulubione środki relaksujące, po których nadal mu się zdawało, że albo za
chwilę wychodzi na nagranie jakiegoś bardzo popularnego show, albo właśnie
z takowego wraca. W tej chwili też był przekonany, że pewnie znalazł
się w tych krzakach, dlatego że ma przerwę w studio, podczas której
musi się odprężyć, by zadawać uczestnikom kolejnego show błyskotliwe
i podchwytliwe pytania. Był też absolutnie pewien, że tego miejsca nie zna
nikt, dlatego bardzo się zdziwił, kiedy ujrzał przed sobą uśmiechniętą twarz
swojego starego znajomego.
– A ty… co tu robisz?! – zapytał przerażony, chowając za
sobą tlący się środek relaksacyjny.
– Nie pamiętasz? Już cię kiedyś nakryłem w tych
krzakach, jak się relaksowałeś w przerwie nagrania.
– No… teraz to też muszę zrobić. – Bolko uznał, że skoro
i tak został zdemaskowany, to może sobie pozwolić na sztachnięcie się, co
też szybko uczynił.
– Rozumiem, nie przeszkadzaj sobie.
– Czekaj, a po co ty mnie tu właściwie nakryłeś?
– Jak zwykle po to, żeby uzyskać informację w sprawie,
która mnie interesuje.
– A, chyba kojarzę poprzedni raz. Ale wydawało mi się, że
wtedy mi się śniłeś.
– To uznaj, że teraz to też jest sen.
– Ale jak to sen, to znaczy, że nic ci nie muszę mówić –
zauważył wyjątkowo przytomnie Szołtysik.
– Tym samym nic nie ryzykujesz, możesz mówić wszystko, bo
przecież to zostanie w twoim śnie. A gdyby to jednak nie był sen, to
po co ryzykować, że wszyscy się dowiedzą, gdzie się relaksujesz?
– Ostro pogrywasz – burknął Szołtysik i nagle
skojarzył jakieś ostatnie wydarzenie, które pamiętał jak przez mgłę i nie
do końca rozumiał jego sens. Wiedział tylko, że było to coś szalenie istotnego,
a on był bohaterem. – A ja ci chyba ostatnio uratowałem życie, nie?
Przypadek się uśmiechnął. Mógłby wprawdzie upadłemu
szołmenowi przypomnieć, że było dokładnie na odwrót, ale zrezygnował. Lepiej,
żeby Szołtysik myślał o nim w tej chwili, że jest twardym graczem
nieznającym uczucia wdzięczności. Dlatego powiedział tylko:
– To było dawno i nieprawda, Bolek. A teraz
interesuje mnie niejaki Mateusz Brągiel.
– Brągiel, powiadasz? A tak, coś pamiętam. Chyba –
zamyślił się na chwilę. – A wiem, zdaje się, że to mój kumpel, nawet chyba
ostatnio u niego nocowałem. Tylko czekaj, po co ja u niego nocowałem?
Przecież mam mój piękny penthouse. Ostatnie piętro, dziewięćdziesiąt dwa
i trzy dziesiąte metra kwadratowego. Okna na wschód. Widzę Wisłę, do której
w linii prostej mam ledwie siedemset dwadzieścia cztery metry,
a drogą równiuteńki kilometr. O ile nie liczyć zjazdu windą. Od drzwi
do windy mam cztery i dwie dziesiąte metra, sześć pięter po trzy metry to
będzie… – Bolko zawsze lubował się w podawaniu z zegarmistrzowską
precyzją wszelkich danych na temat posiadanych przez siebie dóbr materialnych
niezależnie od tego, czy było to mieszkanie, czy rolka papieru toaletowego.
– Pewnie gdzieś z nim zabalowałeś i dlatego cię
przygarnął – przerwał mu Przypadek, kierując przy okazji rozmowę na bardziej
interesujące go tory.
– No tak, racja. Obiecałem mu za to, że mu załatwię
u dilera jazdę taką fajną bryczką terenową. Wiesz, ja mam świetne kontakty
wśród dilerów, co i raz któryś pożycza mi furkę, żeby wypromować nowy
model na mieście.
– No i co, skorzystał?
– No jak miał nie skorzystać? Głupi by nie skorzystał.
Gonił potem nawet jakiegoś gościa na rowerze, który mu podpadł. Tylko czekaj,
skąd ja to wiem? Aha, chyba siedziałem wtedy obok niego. Tamten zdaje się
wywinął nawet fikołka. Potem jak gadałem z Matim… Znaczy z Brągielem…
Czekaj, chyba już potem z nim nie rozmawiałem. Sam odstawiłem bryczkę do
dilera. Jak Mati się ulotnił z tego samochodu? Masz jakiś pomysł? –
zapytał Szołtysik, ale ze zdziwieniem zauważył, że jest sam.
Rozejrzał się uważnie po swojej kryjówce. Potem wychylił
się z krzaków na zewnątrz. Zobaczył na suchej ziemi ślady kół rowerowych.
Gdzieś na horyzoncie zauważył też jakiegoś odjeżdżającego cyklistę.
– Nie, to nie może być Przypadek – powiedział pod nosem. –
On wszędzie biega. Czyli to znów musi być sen. Tylko dlaczego ten gnój tak
często mi się śni? Chyba mam obsesję na jego punkcie.
Spojrzał na budynek stacji telewizyjnej, w której
przez lata nagrywał swoje programy.
– Chyba muszę wracać, pewnie przerwa się skończyła.
A może już skończyliśmy nagrywać program? Tak, na pewno skończyliśmy. To
skoczę po swoją bryczkę na parking. A nie, chyba dzisiaj przyszedłem na
piechotę. To idę do domu. Tylko gdzie ja dzisiaj mieszkam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz