Jest
coś takiego w maminych zupach, jakiś czarodziejski składnik, nieznana nikomu
innemu przyprawa, sposób przyrządzania oparty na magicznych wykresach czasowych,
precyzyjnych co do ułamka sekundy, że zawsze smakują one w sposób absolutnie
wyjątkowy. Nawet wtedy, gdy nasza rodzicielka przygląda się nam uważnie i,
wprawdzie wprost nie popędzając, daje nam wzrokiem do zrozumienia, żebyśmy
nieco szybciej wywijali łyżką, bo ona ma nam bardzo ważne pytanie do zadania. A
nawet serię bardzo ważnych, niecierpiących zwłoki pytań.
Jacek zdawał sobie z tego
doskonale sprawę, ale zacierkowa przyrządzana przez panią Felicję była tak
wyjątkowa, że nie był w stanie zająć głowy niczym innym, jak tylko
pochłanianiem kolejnego talerza. I nawet znaczące chrząknięcie rodzicielki, gdy
poprosił o trzecią dolewkę nie mogło w żaden sposób przeszkodzić mu w
rozkoszowaniu się magicznymi zacierkami. Zwłaszcza że utrzymywały one swoją moc
tylko przez pół godziny, później stawały się już bardziej podobne do mącznych
pestek, którymi były. Dlatego zupę tę należało jeść jak najszybciej po
ugotowaniu, gdyż potem pryskało wiele z jej magicznego czaru.
– No dobrze, mamo, teraz
możesz mnie pytać – oświadczył, gdy zrozumiał, że żadną miarą nie da rady wlać
w siebie już ani jednej łyżki.
– Mówisz to tak, jakbym
cię miała zamiar przesłuchać – odparła nieco oburzona pani Felicja.
– A nie jest tak?
– Oczywiście, że nie.
Chcę tylko dowiedzieć się kilku rzeczy.
– Aha. Zatem pytaj.
– Od jak dawna wiedziałeś
o tym, że twój ojciec ma nieślubne dziecko?
– Od kilku miesięcy.
– To dlaczego mi o tym nie
powiedziałeś?
– Przecież i tak byłaś w
trakcie rozwodu z tatą. Nie rozwiodłabyś się z nim przez to bardziej – stwierdził
Jacek z brutalną szczerością, co było niezwykłe w jego stosunkach z matką,
wobec której starał się zawsze być jak najdelikatniejszy.
– Ale przynajmniej
wiedziałabym, o czym mówi, gdy sam się do tego przyznał. A tak wyszłam na
idiotkę, kiedy mi oznajmiał, kogo właśnie zatrudnił w kancelarii.
– Upewnił się wcześniej,
że nie ma już u ciebie najmniejszych szans? – zapytał Przypadek, a pani Felicja
kiwnęła potakująco głową. – Czyli jednak bardziej zależało mu na tobie niż na
niej.
– To dla mnie marne
pocieszenie. Zauważ też, że nie odziedziczysz niczego z jego kancelarii.
– Z tym pogodziłem się już
dawno. Po co zresztą miałbym cokolwiek dziedziczyć, skoro sam nie mam zamiaru
uprawiać tego zawodu? Moja siostrzyczka się do tego dużo lepiej nadaje. Przypomina
tatę, tylko jest od niego bardziej błyskotliwa i cwana. Nie zdziwiłbym się,
gdyby któregoś dnia okazało się, że ona ma wszystko, a on nic.
– Naprawdę? – zapytała
pani Felicja, a Jacek pomyślał, że trudno stwierdzić, czy w jej głosie więcej było
troski o mężczyznę czy radości z ewentualnego pognębienia wiarołomnego męża.
– Nie mówię, że na sto procent
– zastrzegł się Przypadek. – Ale jestem pewien, że ojciec jej nie docenia i
może się na tym przejechać.
– To może by go jednak
ostrzec? – W pani Felicji wzięła górę zatroskana kobieta.
– To nic nie da. Musi się
sam o tym przekonać. – Jacek poklepał się po brzuchu. – Chyba muszę to jak
najszybciej spalić. – Podniósł się.
– Poczekaj, jeszcze nie
skończyłam.
– Czyli przesłuchanie?
– Od razu przyznałam, że
chcę się dowiedzieć kilku rzeczy.
– To czego jeszcze
chciałabyś się dowiedzieć, mamo?
– Dzwoniła do mnie pani
Irmina i pytała, czy ty się czasem na nią nie obraziłeś?
– Absolutnie nie –
odpowiedział rozbawiony Jacek.
– Podobno w ogóle
przestałeś u niej bywać.
– Powiedzmy, że nie chcę zawracać
jej głowy. A za jakiś czas tajemnica wyjaśni się sama i uwierz mi, że pani
Irmina będzie wtedy niezwykle szczęśliwą osobą. Wiem, że nieco się teraz
denerwuje, ale robię to dla jej dobra…
– Synku, nie można za
nikogo decydować, co jest dla niego dobre, a co złe.
– Czasem nie ma wyjścia.
Inaczej się nie da.
– Nie możesz jej tego
wyjaśnić?
– Na razie nie mogę.
Sytuacja jeszcze do tego nie dojrzała. Ale kiedy tak się stanie, powiem jej
wszystko. Obiecuję.
– Nic nie rozumiem – rzekła
pani Felicja, co nie do końca było prawdą. Doskonale bowiem pojmowała, że syn
robi wszystko, aby nie wyjawić jej motywów swojego postępowania. – To może chociaż
mi powiesz, co zrobiłeś Marzenie?
– Ona też do ciebie
dzwoniła? – Jacek lekko zesztywniał.
– Nie. Przyszła mnie
odwiedzić, a potem przez półtorej godziny mówiła właściwie o niczym. I chociaż
może nie jestem tak przenikliwa jak ty, domyśliłam się, że coś się między wami
stało i dlatego zdecydowała się tu przyjść.
– Masz rację, mamo. To
skomplikowane…
– Znowu się wykręcasz od
odpowiedzi.
– Nie, mamo. To naprawdę
skomplikowane. To ma związek z Basią. – Głos Jacka był tak grobowo poważny, że
pani Felicja miała pewność, iż tym razem syn nie wymiguje się od odpowiedzi.
Poprosiła jedynie:
– Tylko nie zrób Marzenie
krzywdy. Bardzo ją lubiłam. A nawet cały czas lubię.
– Możesz być o to spokojna.
Zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa – zapewnił ją Jacek. Pani Felicji przez
głowę przemknęła myśl, że może to oznaczać renesans ich związku. Detektyw to
wyczuł, dlatego dokończył: – Chociaż to nie ja jestem jej pisany.
– Mówisz dzisiaj samymi zagadkami.
Może chociaż mi wyjaśnisz, dlaczego Polskie Książki błyskawicznie podpisały ze
mną umowę i chcą jak najszybciej wydać Detektywa
w meloniku? W pierwszej chwili wprawdzie pomyślałem, że wreszcie ktoś tam
przeczytał moją książkę, ale potem dzwoniąca do mnie pani pogratulowała mi
kochającego syna. Co ty zrobiłeś?
– Obiecałem, że wyciągnę
z więzienia człowieka, na którym im zależy.
– Czyli nadal to, co
piszę, nie spełnia wymogów drukowalności…
– Mamo, spełnia w stu
procentach. Polskie Książki i tak chciały cię wydać – skłamał gładko Jacek.
Była zapewne jedyną osobą na świecie, której nigdy nie mówił prawdy mogącej ją
dotknąć. – Tylko trochę później. Dzięki mnie po prostu przyspieszyły decyzję…
– Chyba lepiej bym się
czuła, gdyby nie przyspieszali. Nie wiem, czemu tak ci zależało na czasie.
– Po pierwsze, uważam, że
to świetna rzecz. A po drugie, słyszałem, że wydawnictwa potrafią przez parę
lat odkładać decyzję o wydaniu i w końcu zrezygnować. Nie chciałem, żeby cię to
spotkało.
– Jeśli Detektyw w meloniku jest naprawdę dobry…
– Mamo, żyjesz w
nierealnym świecie, w którym wydaje się książki godne wydania, a te niegodne
lądują w koszu.
– No nie, aż tak oderwana
od rzeczywistości nie jestem, wiem, że czasem może się zdarzyć coś wprost
przeciwnego.
– Czasem to się może
zdarzyć coś właśnie takiego, a rzeczy przeciwne zdarzają się z rzadka. O wydaniu
książki coraz częściej decyduje tysiąc innych rzeczy, a w coraz mniejszym
stopniu jej prawdziwa wartość. Zresztą tak pewnie było zawsze, można choćby
poczytać Martina Edena. Dlatego
postanowiłem, że twoja książka ukaże się jak najszybciej i będzie ogromnym
sukcesem.
– Bardzo ci dziękuję…
– Jeszcze za wcześnie na
podziękowania…
– Premiera za niecałe dwa
miesiące.
– Premiera to tylko
początek. Nie zapominaj, że wciąż jesteś moją mamą i cały ten zakochany w sobie
półświatek będzie na ciebie patrzył z delikatną niechęcią. Ale postaram się być
jak najdłużej grzeczny i nie zrażać ich do siebie, zanim nie staniesz się
autorką bestsellera. – Słowa te zabrzmiały w ustach Jacka nie jak obietnica, a
raczej jak złowieszcza groźba, po której w horrorze klasy B niebo powinna
przeszyć błyskawica zlewająca się z rykiem grzmotów, dopełniona demonicznym
śmiechem detektywa.
– Mam tylko nadzieję, że
nie złamiesz przy tym prawa.
– Dla ciebie, mamo,
wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz