Podpułkownik
w stanie spoczynku Ernest Ciachorowicz włożył klucz do zamka swoich drzwi i
dopiero po kilku minutach zorientował się, że go nie przekręcił, wciąż bowiem wpatruje
się w strzępy policyjnych taśm zabezpieczających mieszkanie naprzeciwko. A tak
naprawdę stara się przeniknąć do jego wnętrza, po którym jeszcze niedawno
chodziła Eleonora Pahl. Właściwie nie chodziła, ale zwiewnie unosiła się nad
podłogą, a każdy jej uśmiech rozświetlał nie tylko przestrzeń między czterema
ścianami, lecz także mroki serca pana Ernesta.
– Należało się jej –
mruknął pod nosem Ciachorowicz, gdy wreszcie ocknął się z marzeń i przekręcił
klucz w zamku. – Nie trzeba było się uśmiechać do tego hebana i wynajmować mu
pokoju. – Skrzywił się na wspomnienie przystojnego Kowalskiego.
Pan Ernest wszedł do
swojego mieszkania, które ponownie wydało mu się puste i pozbawione
jakiejkolwiek treści. Tak jak kilkanaście lat temu, kiedy – na swoją zgubę – przeprowadził
się tutaj po śmierci żony. Myślał, że już nigdy więcej nikogo nie pokocha. I z
całą pewnością tak by się stało, gdyby nie zamieszkał w sąsiedztwie Eleonory Pahl.
To ona sprawiła, że niemal w jednej chwili jego serce zaczęło szybciej bić. Choć
był już po pięćdziesiątce, poczuł młodzieńczy wigor i siły witalne, których nie
pamiętał od czasu studiów.
Z zadowoleniem zauważał, jak
z miesiąca na miesiąc ubywa mu zbędnych kilogramów, choć nie korzysta z żadnej
diety ani nie chodzi na siłownię. Miał wrażenie, że nawet siwienie jego włosów
się zatrzymało, albo wręcz cofnęło, i znów jest całkiem atrakcyjnym brunetem.
Nie była to zresztą li tylko jego wyobraźnia, bo nawet starzy znajomi z wojska
podkreślali, że wygląda, jakby ubyło mu co najmniej kilka lat.
Niestety, wieku się nie
oszuka, więc po roku intensywnej znajomości pan Ernest zaczął się czuć jak
przekłuty balonik, z którego uszło powietrze. Jeszcze przez miesiąc próbował trzymać
fason, choć coraz częściej łapała go zadyszka. W końcu poprosił Eleonorę, żeby
nieco zmniejszyli intensywność ich znajomości. Oczywiście nie chciał się
przyznać, że tempo jest nieodpowiednie dla jego wieku, zasłaniał się chwilowymi
problemami z sercem, ale jego sąsiadka tylko się uśmiechnęła. A potem usłyszał najgorszy
wyrok, jaki może usłyszeć mężczyzna z ust ukochanej kobiety. Powiedziała: „Zostańmy
przyjaciółmi”.
Podpułkownik Ciachorowicz
absolutnie się tego nie spodziewał. Na dodatek pani Eleonora nie ukrywała, że
miejsce w jej sercu zajął teraz młody student resocjalizacji, któremu za symboliczną
kwotę wynajęła odremontowany niedawno pokoik. Dlatego pan Ernest, urażony do
głębi, zerwał z nią wszelkie kontakty, a nawet przestał się jej kłaniać. To
wtedy, ponad dziesięć lat temu, potłukł ramkę, w której ukryta była fotografia
trzymana przez niego w tej chwili w dłoni.
Boże, co to była za
kobieta! – westchnął w głębi duszy, odstawiając na półkę zdjęcie oprawione już
w nową ramkę, a jego serce znów zmiękło na wspomnienie sąsiadki. – Z taką to by
można było na koniec świata pójść. Gdyby tylko chciała…
Ale Eleonora Pahl już nie
chciała. Po tym jak po roku milczenia zdecydował się wreszcie do niej odezwać,
potraktowała go dość chłodno i poczęstowała słowami o „niedojrzałych
smarkaczach po pięćdziesiątce”. Zniósł to pokornie, bo przez tych dwanaście
miesięcy zrozumiał aż za dobrze, że życie bez choćby przelotnej możliwości
ujrzenia jej uśmiechu nie ma dla niego najmniejszego sensu. Godził się więc
przez kolejne lata na rolę przyjaciela, który musi opuścić mieszkanie swej ukochanej
wtedy, gdy przychodzi ktoś aktualnie zajmujący miejsce w jej sercu, a
najczęściej i pokoik, który zwykle wynajmowała studentom. I choć narastała w
nim złość, długo nie potrafił się zdobyć na jakiś rozstrzygający krok. Nie
upominał się o pieniądze, które podarował jej na zakup paru dzieł nowoczesnej
sztuki. A na dodatek dał jej klucz do swojego mieszkania, aby mogła tam wejść
zawsze, gdy będzie miała ochotę. I cieszył się jak głupi, że dołączyła go do
pęku swoich kluczy, choć nigdy z niego nie skorzystała.
Tak, powinien dawno sprzedać
swoje mieszkanie i wyprowadzić się daleko stąd. Teraz, po jej śmierci, nie jest
już w stanie tutaj żyć. Każda chwila w tej kamienicy będzie mu przypominać Eleonorę.
Najgorsze, że nie będzie mógł jej zapamiętać żywej, bo wciąż pod powiekami
będzie miał obraz jej blond włosów zabarwionych czerwonobrunatną mazią, która
wypłynęła z roztrzaskanej czaski…
Dobrze, że się wtedy
opanował, a jako przyjaciel wiedział, gdzie znajduje się najważniejsza rzecz.
Otworzył skrytkę pod blatem biurka i zabrał stamtąd najważniejsze dokumenty.
Dzięki temu ten heban zapłaci za wszystko, co zrobił Eleonorze Pahl. Przez
niego stała się inna. Wszystkich poprzednich znajomych traktowała bardzo lekko
i Ciachorowicz wiedział, że szybko przeminą, a on sam będzie trwał przy jej
boku jako przyjaciel.
Lecz z tym Kowalskim
sprawa była całkiem odmienna. Eleonora z każdym dniem była coraz bardziej
rozdrażniona, wyglądała coraz słabiej i dlatego nawet do Ciechocinka na
podleczenie nerwów wyjechała wcześniej niż zwykle. Bała się jednak, że to nie
pomoże, bo ten heban podobno używał wobec niej jakichś afrykańskich czarów. Tak
przynajmniej twierdziła jego sąsiadka. Wprawdzie Ciachorowicz nie wierzył w
żadną magię, ale fakty wydawały się mówić same za siebie…
Pan Ernest wziął do ręki
figurkę afrykańskiego bożka płodności stojącą na półce obok zdjęcia pani Pahl.
Sam nie wiedział, po co ją jeszcze trzymał. Zwłaszcza teraz, po śmierci Eleonory.
Dobrze, że ci policjanci, którzy przesłuchiwali go po śmierci sąsiadki, nie
zwrócili na figurkę uwagi, jeszcze by sobie pomyśleli nie wiadomo co. Ale teraz
powinien ją jak najszybciej wyrzucić na śmietnik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz