Marek
Brytan, wnuczek pani Pahl, rozejrzał się nieco bezradnie po mieszkaniu
należącym do jego babci. Znajdowało się tu wiele dzieł sztuki nowoczesnej,
zarówno obrazów, jak i rzeźb, a także małych instalacji artystycznych, których
sensu nie był w stanie pojąć. Gdy zobaczył je pierwszy raz w wieku osiemnastu
lat, a pani Eleonora wymieniała mu ich tytuły, parsknął tylko śmiechem i
powiedział:
– One powinny być
wystawiane wyłącznie podpisane, bo inaczej ktoś mógłby je wziąć za wieszak na
ubranie albo dziwaczne i niewygodne krzesło.
– Po prostu nie rozumiesz
sztuki współczesnej – oburzyła się pani Eleonora. – Jej nie pojmuje się rozumem,
ale czuje całym ciałem, dostrzega wyobraźnią, wącha wszystkimi zmysłami. Ona
nie przemawia do rozumu, lecz do całego naszego jestestwa… Zostaw! – krzyknęła,
widząc, że wnuczka zainteresował jakiś metalowy element i że próbuje go wyjąć z
większej całości. – Wiesz, ile to jest warte?!
– Nie znam się na cenie
złomu.
– Za to byś mógł kupić
porządny samochód!
Brytan odłożył żelastwo z
szacunkiem i nigdy więcej nie śmiał się już z kolekcji sztuki nowoczesnej
swojej babci. Może kiedyś dzięki tym kawałkom złomu będzie bogaty? Oczywiście gdy
je odziedziczy, sprzeda je jak najszybciej, ale na razie postanowił się nimi
interesować. Jeszcze coś babci odbije i uzna, że nie jest godny ich
dziedziczyć? Z nią nigdy nic nie wiadomo. Dlatego pomijał milczeniem również
afrykańskie nabytki z kilku wycieczek pani Pahl, które wprawdzie były raczej
sztuką ludową niż nowoczesną, ale śmieszyły go na równi z tamtą.
Nie bywał tu zbyt często,
gdyż pani Eleonora nie dbała specjalnie o podtrzymywanie stosunków rodzinnych.
Z dziadkiem Marka rozstała się zaledwie pięć lat po ślubie, zostawiając go z
małą córeczką, o której wychowanie niespecjalnie się martwiła. Była to chyba
zresztą jakaś rodzinna przypadłość, bo mama Brytana również któregoś dnia się ulotniła
i wszelki słuch po niej zaginął. Dlatego też chłopak wychowywany był przez ojca
i dziadka, którzy stanowczo odradzali mu kontakt z panią Eleonorą.
W dzieciństwie widywał
więc babcię rzadko, najwyżej dwa lub trzy razy w roku, zwykle gdzieś na mieście.
Ona sama także nie paliła się do podtrzymywania kontaktów i skracała rodzinne
spotkania jak tylko mogła. Zmieniło się to niecałe dziesięć lat temu, zaraz po
jego osiemnastych urodzinach, na które jego babcia wprosiła się sama i
poprosiła, żeby mówił do niej Elka albo ewentualnie „mamo”, ale pod żadnym
pozorem „babciu”. Dopiero wtedy Marek zobaczył, jak świetną jest tancerką i jak
niespożyte ma siły. Jako jedyna wytrzymała zabawę do białego rana, nie
pozwalając zresztą nikomu usnąć na kanapie i puszczając z odtwarzacza
najszybsze kawałki.
Od tego czasu pani
Eleonora utrzymywała z wnukiem zdecydowanie intensywniejsze kontakty, choć i
tak nie widywali się częściej niż raz w miesiącu. Rzadko też bywał u niej w
mieszkaniu, choć zawsze, gdy wyjeżdżała do sanatorium, zostawiała mu klucze.
Prawie nigdy jednak z nich nie korzystał, gdyż babcia kwiatków do podlewania
nie miała, a sprawy administracyjne zrzucała w tym czasie na swojego aktualnego
lokatora.
– Gdzie mogła to schować…
– wymruczał niezadowolony Marek i zaczął systematycznie przeszukiwać wnętrze. –
Przecież policja tego nie znalazła. Musi tu być!
W ciągu następnej godziny
Marek zajrzał za wszystkie możliwe sprzęty, obrazy i szafki, a także pod
krzesła, biurko, dywan, parapet oraz stół. Przetrząsnął łazienkę, kuchnię i
wszystkie pokoje. Na wszelkie możliwe sposoby poszukiwał jakiegoś niewielkiego
sejfu, zwykłej prostej skrytki, w której można ukryć dokumenty. Bez rezultatu.
Pod biurkiem odkrył wprawdzie
niewielką skrytkę w sam raz nadającą się do ukrycia tego, czego poszukiwał,
była jednak pusta i Brytan wątpił, żeby policja z niej coś wyciągnęła. Gdyby
bowiem znalazła obiekt jego pożądania, na pewno by już o tym wiedział i zadaliby
mu sporo pytań na ten temat.
– No gdzie to jest?! –
zdenerwował się głośno Marek. – Przecież nie mogła ukryć tego u niego?! A może
mogła…
Po schodach krętych do
granic możliwości poszedł na górę i otworzył drzwi pokoju wynajmowanego przez
Kowalskiego. Znajdował się on na byłym poddaszu służącym niegdyś do suszenia
bielizny. Dawniej było tam wejście wprost z korytarza, ale w tej chwili drzwi
były zamurowane i można się tam było dostać tylko od strony mieszkania, jeśli
nie liczyć wąskiego okienka prowadzącego na umiarkowanie spadzisty dach.
W pokoiku panował
względny porządek, choć widać było, że niedawno policja przeszukała również to
miejsce. Pewnie jeszcze nawet dokładniej niż resztę mieszkania. Tak naprawdę
nie było tu wiele możliwości do zrobienia skrytki, bo oprócz łóżka stały tu
tylko niewielka szafka, prosty stolik i szafa na ubrania.
– Nie, to bez sensu –
mruknął pod nosem Brytan. – Tu by go nie chowała. Przecież mógłby go znaleźć
choćby niechcący. A gdyby tak się stało, to… Nie, musiała go ukryć w miejscu, w
którym miałaby do niego w każdej chwili dostęp.
Marek odwrócił się na
pięcie i był już właściwie w drzwiach, kiedy nagle dostrzegł, że materac wpasowany
ogólnie dość mocno w drewniane obramowanie łóżka ma jakby lekko uniesiony róg.
Podszedł do niego i uniósł go delikatnie wyżej.
– To pewnie policja po
przeszukaniu tak źle go wcisnęła – powiedział do siebie, ale zdecydował się
podnieść materac na dobre.
To, co zobaczył, świadczyło
o tym, że policjanci raczej niezbyt dokładnie przeszukali pokój należący do
Kowalskiego. Schylił się, wziął znalezisko do ręki i rzekł z niekłamanym
obrzydzeniem:
– O Boże… Co to ma być?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz